35. Serce go kochało, rozum się go bał
Uczelnia, poniedziałkowego poranku, opustoszała. Nie spodziewałam się, że nastąpi to na początku ostatniego tygodnia, ale jednak. Większość wolała tego dnia, poświęcić czas na plażę, czy powoli rozpoczynające się imprezy. Sama pewnie bym nie przyszła na zajęcia, gdyby nie to, że potrzebowałam odpocząć od ciągłego myślenia o ostatnich wydarzeniach, stawić się w kole teatralnym i spotkać się z Arianą. Obie równie się zdziwiliśmy, gdy okazało się, że Nicole nawet nie zamierzała się zjawić, gdyż rozpoczęła kolejne praktyki, a Marcus, ze względu na duże zaległości w treningach, do końca tygodnia miał w pełni poświęcić się drużynie. Początkowe zajęcia minęły nam dość szybko, a gdy przyszło do wychowania fizycznego, od razu zajęłam miejsce na ławce, nawet nie próbując udawać zaangażowania. Ariana, wcześniej przebierając się w strój sportowy, wbiegła na boisko i zaczęła prowadzić rozgrzewkę, gdyż Pan Hawkins ją o to poprosił. Mężczyzna zapisał coś w swoim zeszycie, a następnie zajął miejsce obok mnie i westchnął.
— Powód.
— Okres — odpowiedziałam od razu.
— A tak na poważnie? — Spojrzał na mnie, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.
— Naprawdę mam okres i słabo się czuję. Jest koniec roku, naprawdę mógłby Pan odpuścić. Poza tym jestem osłabiona lekami uspokajającymi. — Kłamałam na wszelkie sposoby i coraz bardziej mnie to przerażało.
— Jak ci idzie praca z psychologiem? — zapytał, odpuszczając i zaznaczając w tabelce krzyżyk przy moim nazwisku.
— Całkiem dobrze. Powoli zaczynam rozumieć niektóre rzeczy.
— Chciałbym, żeby tak było. Jesteś naprawdę zdolna i szkoda by było, aby to się zmarnowało. A na balu się pojawisz? — Zadając ostatnie pytanie, sam lekko się uśmiechnął, jakby nie wierząc w to, że istnieje szansa na moją obecność.
— A byłam na jakimś? Nawet nie mam partnera.
— Bo palisz za sobą mosty. — Spojrzałam na mężczyznę, a on uniósł jedną brew ku górze.
— Louis powinien spłonąć razem z mostem. — Westchnęłam na co Hawkins prychnął.
— Widzę, że terapia działa coraz lepiej.
— Każdy mężczyzna, który podnosi rękę na kobietę, powinien spłonąć — mruknęłam, wpatrując się w swoje dłonie.
— Rozumiem twój żal. Louis jest specyficzny. Tylko że nie możesz też ignorować tego, że sama rozpoczęłaś atak. Szczerze, ewidentnie siłowo jesteś silniejsza od tego chłopaka, czego pojąć nie mogę, bo nie ćwiczysz na moich zajęciach.
— Siła nie tkwi w mięśniach tylko w głowie i psychice — zaśmiałam się. — Pan powinien to wiedzieć.
— Kto cię nauczył takiego myślenia? — Uśmiechnął się do mnie.
— Mój ojciec. — Spoważniałam.
— Tak myślałem. — Stęknął i podniósł się niechętnie z ławki, aby gwizdnąć i zadać dziewczynom kolejne zadania.
Myślałam nad tym, co powiedział, nie rozumiejąc tak właściwie sensu jego zainteresowania moją osobą. Jednak szybko się rozproszyłam, widząc jak po drugiej stronie boiska, na murawę wbiegli chłopcy z naszej drużyny, w tym Marcus, czy też Nate. Zack jak zwykle zajął miejsce na ławce. Obserwowałam ich rozgrzewkę i dowcipy, które rzucali w swoją stronę. Zauważyłam, jak Nate przebiegał blisko mojej ławki i uśmiechnął się w moją stronę, puszczając oczko, a gdy Marcus to zauważył, zmarszczył nos. Zresztą nie tylko on, bo i Tiffany. Czułam jej czujne spojrzenie na mojej osobie. Wręcz wierciła we mnie dziurę, pewnie zachodząc w głowę, czemu mieliśmy ze sobą jakikolwiek kontakt. Ciekawe, czy Nate jej powiedział, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Tiffany jednak długo nie zamierzała czekać i gdy tylko zakończyły się zajęcia, podbiegła do mnie, aby skonfrontować swoje podejrzenia. Jej ciemne, blond włosy, upięte w wysokiego kucyka, nawet mimo mocnej wilgoci, dalej zachowały swoją idealną gładkość i prostotę. Wysoka, wyprostowana i umięśniona sylwetka podkreślona była krótkimi spodenkami i topem.
— Nina... — krzyknęła do mnie, gdyż wychodziłam już z boiska i wchodziłam do środka gmachu uczelni.
Zatrzymałam się i powoli odwróciłam, jakby gotowa na to, że dziewczyna prędzej czy później do mnie zagada.
— Co tam? — Obdarzyłam ją wymuszonym uśmiechem. Tak właściwie, nie miałam dzisiaj ochoty na żadne uprzejmości. Marzyłam już tylko o tym, aby powiedzieć o wszystkim Arianie i zrzucić z siebie ten ciężar prawdy.
— Zauważyłam, że ostatnio zbliżyłaś się do Nate'a — powiedziała prosto z mostu, na szczęście wcześniej czekając, aż większość osób znajdujących się na boisku, opuści to miejsce.
— Wiesz, kiedyś się przyjaźniliśmy — odpowiedziałam. Jeśli Nate jej nie powiedział, to teraz się o tym dowie.
— Jasne, ale to zdarzyło się tak nagle po tak długiej rozłące. — Zauważyła słusznie. Wydawała się przyjaźnie do mnie nastawiona, co mnie uspokoiło.
— Nate jest w porządku i po prostu mnie wspierał, kiedy wydarzyła się ta sytuacja z Louisem. Nic poza tym. Możesz być spokojna.
— Nie o to chodzi. — Westchnęła. — Trochę mi opowiadał o waszej znajomości, też z Marcusem, Arianą i tak dalej. Po prostu nie chciałabym, żebyś postrzegała mnie, czy Nate'a jako tych z paczki Louisa, czy Sary. Oczywiście, kolegujemy się, ale Sara od początku była specyficzna, a gdy pojawił się przy niej Louis, ta sukowatość jeszcze bardziej z niej wyszła. Nie uważam jej za swoją przyjaciółkę, choć wiem, że inni właśnie tak mnie postrzegają. — Zaskoczyła mnie swoją wylewnością.
— Jasne. W porządku. Nie mam do was złej krwi. — Uśmiechnęłam się do niej, próbując jakoś dodać jej otuchy.
— Bo wiesz... No czuję się trochę winna. My wiedzieliśmy od początku o poczynaniach Louisa. Mnie, jako kobiecie, jest głupio. Uważam, że nie zasłużyłaś sobie na takie traktowanie, choć nie powiem, różnych rzeczy nasłuchałam się już od Sary i innych, na twój temat.
— W porządku. — Położyłam dłoń na jej ramieniu. — Było, minęło. Dobrze, że ze mną porozmawiałaś. Inaczej miałabym do ciebie dystans w obawie, że jesteś klonem Sary. — Uśmiechnęłam się i ruszyłam powoli w kierunku szatni, ale dziewczyna jeszcze nie chciała kończyć naszej rozmowy.
— Nina...
— Tak?
— Nate mówił ci o tym, co zrobił? — Zawahała się przed zadaniem tego pytania.
— Mi nie. Marcusowi.
— Wiem, że to źle wygląda, ale mogłabyś nikomu o tym nie mówić? Boję się, że wyrzucą go z uczelni.
— To nikt o tym nie wie? A Louis? — Zdziwiłam się.
— Nie. Dyrektorka jeszcze się temu nie przyglądała, bo Louis dalej leży w szpitalu, poza tym nie wydarzyło się to na terenie uczelni. Z tego, co tłumaczył mi Nate, było wtedy ciemno. Louis nie ma pojęcia, co się stało.
— Ja nic nikomu nie powiedziałam i nie zamierzam. Tak jak mówiłam, w pewnym sensie jestem wdzięczna, bo Nate mnie wspierał. Był naszym przyjacielem. Marcus dzięki niemu może wrócić do drużyny. Problemem jest tutaj Sara, która nie podejrzewa was, a właśnie nas. — Wskazałam dłonią na siebie.
— Dlatego postaram się ją jakoś odwieść od tego. Naprawdę. Zrobię, co będę mogła, choć nie jest łatwą osobą i nigdy nie była. — Westchnęła.
— W porządku. Nie przejmuj się. — Znowu zmusiłam się do uśmiechu.
— To nie jest takie proste, kiedy boisz się osoby, która przez kilka lat była twoją dobrą znajomą i martwisz się o bezpieczeństwo swojego chłopaka. Sara kiedyś była inna. Bardziej skoncentrowana na celu. Rozwijała się w lekkoatletyce. Zaraziła mnie pewnością siebie, przez co zakochałam się w tańcu. Dzięki niej teraz uczę w kilku szkołach. Ale w pewnym momencie wszystko jakoś tak nagle w życiu się zmienia. Pojawiają się inni ludzie, bardziej wpływowi. Jeden z drugim namieszają ci w głowie. I nagle wszystko tracisz. — Słuchałam Tiffany w skupieniu, choć z tyłu głowy trochę się niecierpliwiłam.
— Najlepiej skupić się na swoim. Jeśli Sara tak bardzo się zmienia, to może lepiej powoli usunąć się w cień. Może ci się uda i nie zostaniesz zauważona.
— Tak było z Maddie? — Wszystkie mięśnie w moim organizmie się spięły.
— W sensie?
— Gdy zniknęła, zniknęły też wasze problemy? Jakby ten zapalnik wygasł. — Uśmiechnęła się, jednocześnie bardzo zaciekawiona moją odpowiedzią.
— Gdyby tak było, Sara nie leżałaby na podłodze w stołówce i nie walczyła o życie. — Tiffany otworzyła szeroko oczy, ale po chwili przywróciła się do porządku, jakby przestraszona, że zauważę jej reakcję.
— Z mojej perspektywy, Maddie generowała problemy. Więc po prostu was popsuła. No, może tylko ciebie i Arianę. Marcus kiedyś był gorszy, a Nicole to ma głowę w imprezach i samochodach. Nie do wiary, że oni się zeszli, nie? — Zaśmiałam się pod nosem, jednocześnie dochodząc do wniosku, że jeśli sama nie przerwę naszej rozmowy, będziemy tak rozmawiać przez cały dzień. Takim typem człowieka była po prostu Tiffany.
— Muszę stawić się na spotkaniu teatralnym. Jeśli się spóźnię, będzie masakra.
— Nie no, jasne. Bardzo ci dziękuję. — Poklepała mnie po ramieniu.
— Nie masz za co. — Po chwili obserwowałam już tylko plecy dziewczyny, która weszła do sali gimnastycznej, zapewne udając się na kolejne zajęcia sportowe. Odetchnęłam z ulgą, gdyż nie musiałam obawiać się kolejnych pogawędek, tym razem w szatni.
Wróciłam do domu dość późno, gdyż zajęcia w teatrze przedłużyły się, abyśmy byli w stanie wykończyć dekoracje do piątku. Poza tym musiałam czekać na autobus, a potem jeszcze iść do domu, od czego się odzwyczaiłam przez ostatni tydzień. Było mi ciężko. Sama nie wiedziałam, czemu tak mnie to bolało. Nie mogłam skupić się na niczym innym. Gdy słuchałam wykładów, gdy malowałam jakieś figury, gdy słuchałam nad głową narzekań Abigail, gdy w końcu siedziałam w autobusie, a obok mnie starsza kobieta głośno rozmawiała przez telefon. Byłam tam, ale tak, jakby mnie nie było. Jakbym nie chciała tam być.
Dobrze mi było przy tym oszuście. Gdy na mnie patrzył, gdy mówił, gdy się do mnie uśmiechał. Gdy przytulał się do mojego ciała przed snem. Był mój. Taki znany, bezpieczny. Przewidywalny. A teraz nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, przy jednoczesnym drżeniu serca, które tak boleśnie chciało mu bezgranicznie zaufać. Walka serca z rozumem. Serce go kochało, rozum się go bał.
Weszłam do domu, jednak tylko po to, aby zostawić torbę z książkami i założyć bluzę z kapturem, gdyż planowałam spotkać się z Arianą na plaży. Zatrzymałam się przy otwartych drzwiach szafy i wpatrywałam się w pudło na najwyższej półce. W nim trzymałam broń od ojca. Długo się wahałam, ale w końcu, powolnymi i spokojnymi ruchami, wyjęłam pistolet i schowałam go za paskiem na plecach. Modliłam się, aby mama nie usłyszała zbyt głośnych dźwięków. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi.
— Gdzieś się wybierasz? — Zaczepiła mnie Rachel, gdy schodziłam na dół, już gotowa do wyjścia.
— Umówiłam się z Arianą.
— Może coś zjesz, chociaż. — Ożywiła się.
— Nie. Zjem, jak wrócę. Albo coś na mieście, zobaczymy. — Machnęłam ręką.
— To chociaż zadzwoń, jak będziesz wracać. Może ojciec wróci z pracy, to po ciebie wyjedzie. — Zaproponowała w trosce.
— Może Marcus nas odwiezie, jeszcze nie wiem, w jakim składzie dokładnie będziemy. — Kłamałam, ale nie chciałam, aby mama czekała na mnie jakoś czujniej, niż zazwyczaj. I tak zakładałam, że wrócę za jakąś godzinę. Nie miałam ochoty ani humoru na spędzanie czasu na mieście. Wolałam zakopać się pod kołdrą i wspominać czas spędzony z Simonem. Zachowywałam się jak jebnięta nastolatka.
— No dobrze...
— O, napisała. To ja lecę. Jak coś, będę pisać, albo dzwonić. — Machnęłam telefonem i zamknęłam za sobą drzwi od domu.
Ruszyłam w tym samym kierunku, w którym w ostatnim czasie spotkałam się z Victorem. Tam idealnie ścieżka wychodziła na plażę, choć i tak, aby spotkać się z Arianą, musiałam przejść dłuższą trasę. W końcu plaża pod oknem własnego domu lub domu Pani Suzanne, nie była dobrym miejscem na takie tematy, jakie planowałam podjąć. Ciekawa byłam, czy Ariana przeczuwała coś poważniejszego. Jakoś nie miałam odruchu, aby zastanowić się nad tym, czy w ogóle dziewczyna będzie na siłach, aby przyjąć do wiadomości te wszystkie wydarzenia. Myślałam tylko o sobie, a nawet nie wiedziałam, co obecnie działo się w jej życiu. Może równie, tak, jak ja potrzebowała rozmowy. Może dalej przeżywała stosunki z ojcem. Może coś przykrego przytrafiło jej się w pracy, o czym nawet nie miałyśmy okazji porozmawiać. Zostawiłam ją samą, odwróciłam się plecami, tylko dlatego, że stanął mi na drodze jakiś psychol. Co ze mnie za przyjaciółka? Przeżyłam już raz taką miłość i powinnam nauczyć się na błędach, że najgorsze, co można w takiej sytuacji zrobić, to odciąć się od wszystkich i udawać, że wystarczy ci tylko obecność osoby, w której się zakochałaś.
Dostrzegłam dziewczynę w oddali. Stała skierowana w stronę oceanu. Im bliżej byłam, tym lepiej widziałam, że w jednej dłoni trzymała buty, a jej stopy moczyły się za każdym przypływem. Musiała być pogrążona w jakiś przemyśleniach, ponieważ nawet mnie nie zauważyła, a o tak później porze, gdy miejsce słońca zajmował księżyc, byłam jedną z niewielu osób wokół brunetki. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Miałam więcej czasu, aby móc uchwycić ten moment i schować go do jednej z szuflad w moim mózgu. Gdy byłyśmy same, wiatr rozwiewał nasze włosy, szum wody zagłuszał wszystko wokół. Powietrze pachniało latem i wakacjami. Spokojem.
— Cześć — odezwałam się, gdy byłam już wystarczająco blisko, aby mogła mnie usłyszeć.
Odwróciła głowę w moją stronę i posłała mi delikatny uśmiech. Nie wydawała się zaskoczona moją obecnością. Może widziała mnie już z oddali i po prostu czekała, aż podejdę.
— Cześć. Pięknie tu jest, co nie? Już zapomniałam, gdzie mieszkam. W tych blokowiskach ciężko jest doświadczyć takich wrażeń. — Westchnęła.
— Mieszkając tu, też tego nie doświadczasz. Bo nie zwracasz na to uwagi. — Wzruszyłam ramionami.
— A to błąd. Powinniśmy zjednoczyć się z naturą. — Przez chwilę przyglądałam się podejrzliwie dziewczynie. Może znowu coś sobie ubzdurała? Teraz będzie wierzyła w buddyzm i talizmany.
— Co tam u ciebie? — Zmieniłam temat.
— Dużo, ale wolałabym, żebyś ty zaczęła.
— Dlaczego?
— Bo wolę złe wiadomości usłyszeć, jako pierwsze. — Uśmiechnęła się do mnie ironicznie.
— Ja bym wolała dobre.
— Obie mamy złe, ale twoje zwykle mają w sobie nutkę grozy. — Przewróciłam oczami i ruszyłam w kierunku skał, obok których chciałam usiąść, gdyż wydawały mi się dawać miejsce bardziej intymne, niż środek plaży.
Ariana bez słowa ruszyła za mną, a gdy oparłam się plecami o kamień, ona usiadła na piasku, dalej skierowana twarzą do oceanu. Ciągle wpatrywała się w horyzont, który powoli znikał, łącząc się z blaskiem gwiazd, odbijających się w tafli wody.
— Jason... — Zatrzymałam się, jakby to, co chciałam jej powiedzieć, było niemożliwe do wypowiedzenia na głos.
— Zabiłaś człowieka. Nie wiem, czy może być coś gorszego. — Zauważyła.
— Nie byłam tam sama. Poza tym... Chciałabym powiedzieć ci wszystko.
— Jasne. Byłoby miło, bo kiedyś nie musiałyśmy się spotykać do takich rzeczy, w oficjalny sposób. Na ogół, byłam na bieżąco. — Słyszałam w jej głosie żal. Ogromny żal.
— Ufam ci. — Wierciłam wzrokiem dziurę w jej profilu. Nie trwało to długo, gdyż słysząc te słowa, Ariana od razu na mnie spojrzała.
— Zaczynając tak rozmowę, trochę się boję.
— Nikomu nic nie powiesz.
— Mam to powtórzyć jak mantrę?
— Nie wkurwiaj mnie — warknęłam poirytowana.
— Ufasz mi, ale jednocześnie boisz się to powiedzieć, bo mi nie ufasz. Zdecyduj się.
— Z jakichś powodów ci nie mówiłam.
— Z jakich? Może w końcu wygarniemy sobie wszystko.
— Z takich, że nie chciałam słuchać twoich pouczeń. — Zacisnęłam dłonie w pięści.
— A byłyby słuszne? — Mierzyłyśmy się spojrzeniami.
— Jason to Maskowicz. — Ariana znieruchomiała. Jakby przestała oddychać. Wpatrywała się we mnie beznamiętnie. W końcu jednak powoli wróciła spojrzeniem w stronę oceanu, dalej milcząc.
— Powiedziałaś ojcu? — Ściszyła głos, ale nie dlatego, żeby nikt nas nie usłyszał, ale w sposób, jakby nie miała siły mówić głośniej.
— Nie.
— Dlaczego?
— Przede wszystkim dlatego, że się w nim zakochałam. Wpływ też miało na mnie jego wytłumaczenie, a potem telefon od Victora z ostrzeżeniem, że jak pójdą siedzieć, to mnie zabiją.
— Jak się dowiedziałaś?
— Powiedział mi. — Dziewczyna znowu obdarzyła mnie swoim spojrzeniem. Tym razem jakby niedowierzając.
— Tak po prostu? — Przełknęła ślinę.
— Może ja ci wszystko od początku wytłumaczę. — Westchnęłam i zajęłam miejsce obok niej.
Rzecz jasna, zaczęłam od naszego pierwszego spotkania, pamiętnej soboty, w klubie. Postanowiłam skupić się na emocjonalności tamtych wydarzeń, ale też małych wskazówkach, których wcześniej nie zauważyłam. Jak to, że przecież już w klubie, gdy dochodziło między nami do zbliżenia, czułam jego blizny na plecach. A teraz zastanawiałam się, czy ich pochodzenie, jakie wyjaśnił mi chłopak, było prawdziwe. Potem opowiedziałam o naszej rozmowie na stołówce i o propozycji Simona. O podróży do psychiatry, oczywiście od razu zaznaczając, kim mężczyzna tak naprawdę był. Z rozrzewnością wspomniałam o dniu, w którym dostałam ataku paniki przez historię Pani Diaz. Wracając do głównego wątku, wytłumaczyłam przyjaciółce cały przebieg pościgu i takich dodatkowych faktów, jak to, że wcale to nie był pościg za mną, a za Simonem i, że uratowali nas Victor, Justin i Nathan. A potem też skupiłam się na rozmowie z Simonem, kiedy opatrywał swoją dłoń w samochodzie. Wspomnienie o wszystkich naszych rozmowach, w sklepie, na plaży, w domu, kiedy pokazywał mi swoje rany... Ponownie poruszyło moje serce. Trochę z tęsknoty, trochę z niedowierzania samej sobie, że mogłam być tak głupia, aby nie zapaliła mi się przy nim lampka.
— On nawet tego nie ukrywał. — Szepnęła wtedy Ariana, jakby podkreślając, że Simon specjalnie się ujawniał. On chciał, żebym miała podejrzenia, żebym się zastanowiła, czy na pewno mu ufam. Dlatego ciągle o to pytał.
A może nie? Może to po prostu domena osób, które ukrywają prawdziwe gówno? W końcu sama zaczęłam kłaść nacisk na zaufanie. Jednocześnie nie ufając.
Najtrudniej było mi chyba opowiedzieć o wydarzeniach w domu chłopaka. O sposobie konwersacji z Asherem. O wyglądzie całego budynku. Głos łamał mi się, gdy przytaczałam każde słowo Simona, kiedy jeszcze powstrzymywał mnie przed tym, abym wyszła z jego domu. A potem, gdy wracałam sama, drepcząc po ulicy i zastanawiając się, co mam zrobić. Aby potem, w bezpiecznym miejscu, dostać telefon od Victora.
— I co teraz? — zapytała.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszyłam ramionami.
— Chujowa sytuacja. — Westchnęła, grzebiąc palcem w piasku.
Obserwowałam, jak jej palec kreślił ścieżki między kamykami. Droga ta jednak po chwili się zapadała albo rozmywała się przez przypływ wody. Nic nie trwa wiecznie.
— Suzanne opowiedziała mi historię swojego życia. — Wypaliłam nagle przypominając sobie, że zaczęłam ten wątek wcześniej. Ariana podniosła na mnie głowę i spojrzała pytająco. Więc zaczęłam opowiadać. — Jej mąż był przestępcą, a ona wysłała swojego jedynego syna za granicę, żeby mafia go nie dopadła. A jednak znaleźli go w Londynie i wywieźli do Włoch.
— A nie był wojskowym? — zapytała, zapewne pamiętając zgoła inną historię, którą przez lata nas karmiono.
— Wiesz... Jeśli pierzesz brudne pieniądze, to raczej nie dajesz swojego ogłoszenia do internetu. Albo na billboard w środku miasta. Żaden przestępca nie chce być odkryty.
— To po co ci o tym opowiedziała? Przecież, gdyby twój ojciec się o tym dowiedział...
— A myślisz, że nie wie? — Uśmiechnęłam się do niej pogardliwie. — Przyjaźnił się z jej mężem. Przynajmniej tak mi opowiadał.
— A co z tym synem?
— Podobno nie ma z nim kontaktu. — Wzruszyłam ramionami. — Może go zabili... Albo zwerbowali...
— Simon na pewno coś wie — zaśmiała się, a ja przewróciłam oczami. — Zapytaj go.
— Chyba zwariowałaś. Nie odezwę się do niego. Nie mogę mu dać satysfakcji, że jest mi do czegoś potrzebny.
— Bo co? Dasz mu nadzieję? Na wielką miłość? — Parsknęła śmiechem. — Oni nie potrafią kochać, Nina. Nawet Diaz ci to powiedziała.
— Więc tym bardziej nie powinnam się do niego odzywać. Wyciągając jakieś informacje, prędzej czy później, będą chcieli za nie zapłaty.
— To dasz mu dupy. — Spojrzałam na dziewczynę, marszcząc brwi. — No a kim są kobiety w ich środowisku? Prostytutkami. Albo kiedyś nimi były, zanim wyszły za jakiegoś przestępcę. Tylko że to wcale nie zmieniło ich statusu. Dalej w oczach mężczyzn są kurwami.
— Po co my w ogóle rozprawiamy na takie tematy? — Westchnęłam, łapiąc się za głowę, gdyż poczułam nagły ucisk skroni.
— Nie wiem. Boję się... Boję się, że to zaszło za daleko.
— W sensie?
— Że nie odpuszczą. Że to właśnie teraz zaczną się prześladowania.
— Jedynym zagrożeniem są teraz dla mnie ci wszyscy gangsterzy, którzy liczą, że dostaną pieniądze za moją śmierć.
— To nieprawda. — Westchnęła zbolała. — Nie wierzę w to, że Simon sobie odpuści. Może inaczej, bo rozumiem, że jesteś po rozstaniu. — Przewróciła oczami, robiąc w powietrzu palcami znak cudzysłowu. — Jeśli nawet jest zakochany, to ty, odsuwając się od niego, możesz sprawić, że zareaguje w różny sposób. Albo nie będzie mógł sobie poradzić z odrzuceniem i zacznie być agresywny, albo sobie odpuści uczuciowo, więc znów staniesz się dla niego obojętna. Oba scenariusze kończą się twoją śmiercią.
— Więc?
— Trzeba to jakoś rozegrać. Na przykład, wyciągnąć jak najwięcej informacji, sprawić, że nam zaufają, a potem po prostu wszystko powiedzieć ojcu, żeby ich aresztował.
— Można spróbować. — Wzruszyłam ramionami. — Choć to jednak nie jest scenariusz filmu, a życie. Życie jest przewrotne i brutalne. — Ariana wypuściła z ust powietrze i chwilę siedziałyśmy w ciszy.
— Może chodźmy już stąd. Zimno mi i późno się robi. — Podniosła się i otrzepała swoją białą sukienkę z piasku. Zerknęłam na jej gołe ramiona, na których zaczęła odznaczać się gęsia skórka.
Ruszyłyśmy w kierunku małego parku przy plaży i parkingu.
— Odwiozę cię — odparła Ariana, ewidentnie kierując się w stronę samochodów.
— A co u ciebie? — Bałam się, że dziewczyna zamknie się w sobie. Chciałam dodać nam, choć namiastkę normalności w tych dziwnych okolicznościach.
— A nieważne.
— Jak to? Jestem w stanie przyjąć wszystko. Sama wiesz. — Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
— Zabijesz mnie. — Jej słowa mnie zaniepokoiły, gdyż nie powiedziała tego w formie żartu, a bardziej jakby myślami była gdzieś daleko.
Zastanawiałam się nad tym, jak kontynuować rozmowę, aby przekonać ją do otwarcia się przede mną, ale z rozmyślań wyrwał mnie dotyk Ariany, która położyła swoją dłoń na moim ramieniu, zatrzymując mnie w ten sposób.
— Co jest? — Zmarszczyłam brwi, patrząc na przyjaciółkę.
— Cicho. — Pociągnęła mnie w kierunku zaparkowanego najbliżej auta i zmusiła, abym kucnęła obok jego drzwi. Sama wychyliła się o milimetr i wpatrywała w dal, jakby czegoś nasłuchując.
Podniosłam się nieznacznie i zauważyłam to, co zaniepokoiło dziewczynę. Przy jej samochodzie, stało dwóch mężczyzn, a właściwie jeden stał, a drugi kucał, aby poprawić sobie sznurówkę od buta. Wyglądali na niewiele starszych od nas, ubrani byli w dresy. Nic więcej dostrzec nie mogłam, mimo że akurat centralnie nad ich głowami stała latarnia uliczna.
— Wydaje mi się, że trochę panikujemy. — Wyszeptałam do dziewczyny, jednak ona położyła na swoich ustach palec, komunikując mi, abym się zamknęła.
— Jaki jest plan? — W końcu usłyszałyśmy ich rozmowę.
— Podejdziemy, zagadamy i tyle.
— Blisko jest woda, więc w razie czego wrzucimy ich ciała do wody. Kamery nie łapią obrazu przy brzegu, zwłaszcza że siedzą tam, gdzie nie ma latarni. — Naradzali się.
Byłyśmy jedynymi osobami na plaży, więc raczej nie trudno było się zorientować, że rozmowa była o nas. Najprawdopodobniej przejeżdżali ulicą i dostrzegli nas z daleka.
— Nie możemy wrzucić ciała Elev do wody...
— Mam maczetę. Obetniemy jej głowę, a resztę wrzucimy do wody. Nie potrzebujemy nic więcej. — Ariana spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja osunęłam się na asfalt, gdyż nogi zaczęły tak pode mną drgać, że nie byłam w stanie utrzymać równowagi.
— Kurwa... I co? Będziemy z nią jechać do Ugo? Miałem ochotę dzisiaj wypić, a nie użerać się z tym świrusem. — Jeden z nich się podniósł i obaj ruszyli w kierunku plaży, przez co Ariana popchnęła mnie w stronę bagażnika auta, za którym się chowałyśmy.
— Chcesz te pieniądze? — warknął drugi. — Inaczej nie spłacimy długu. I Ugo będzie gówno obchodziło czy twój syn będzie miał normalne życie bez ojca.
Słuchałam ich odwrócona plecami, jednocześnie próbując drżącymi dłońmi wyjąć z kieszeni spodni telefon. W końcu mi się udało i go odblokowałam. Nie zastanawiałam się długo nad tym, co powinnam zrobić, gdyż pierwszą osobą, która wyświetliła mi się w aplikacji do wiadomości, był Simon. Nawet nie próbowałam szukać ojca, gdyż zniknął gdzieś między innymi czatami. Po prostu wysłałam swoją lokalizację do pierwszej osoby, której ufałam. Cóż za ironia. Zdążyłam schować telefon i usłyszałam dźwięk czegoś, co obiło się o asfalt. Znieruchomiałam. W pierwszej chwili przestraszyłam się, że nie trafiłam do kieszeni i mój telefon wypadł mi z dłoni, ale po sekundzie zobaczyłam, jak Ariana wpatruje się w swoją komórkę leżącą obok jej nogi. Miała zbitą szybkę. Jednak nie to teraz było naszym największym zmartwieniem.
— Słyszałeś to?
— Cicho. — Wsłuchiwałam się w ich powolne kroki, które zbliżały się w naszą stronę.
Wypuściłam z ust powietrze, szybko rozglądając się dookoła i kalkulując nasze kolejne ruchy. Czekałam do ostatniej chwili, licząc na to, że mężczyźni zrezygnują i ruszą w kierunku plaży, jednak oni dalej się skradali. Nie mogłam ryzykować, że zajdą nas z dwóch stron, ponieważ będziemy martwe w sekundę. Ścisnęłam dłoń na ramieniu dziewczyny i wskazałam głową kierunek, w którym będziemy biegły. Ariana przełknęła ślinę i kiwnęła głową, a ja nie czekałam chwili dłużej i rzuciłam się wzdłuż parkingu, jednocześnie schylając się na tyle, aby ewentualne strzały trafiały w auta, a nie we mnie. Było to dobre posunięcie, gdyż nasza próba ucieczki została natychmiast zauważona i posypały się strzały. Ariana pisnęła zapewne w momencie, kiedy jedna z szyb auta obok nas pękła i skrawki szkła wpadły w jej włosy.
— Nie bójcie się. Nie chcemy narobić sobie kłopotów — zaśmiał się jeden, przerywając przy tym salwę strzałów.
Bali się, żeby w samochodach, do których strzelali, nie włączyły się alarmy. Ciekawe. Podniosłam się więc z ziemi, jednocześnie czując zaciskającą się dłoń Ariany na mojej łydce. Próbowała mnie powstrzymać.
— No. Tak od razu lepiej. Przecież można porozmawiać, prawda? — Zaczęli, a ja wyjęłam zza pleców pistolet i wycelowałam do mężczyzn. — Ej ej. Po co ta agresja? — zaśmiali się.
— To wy zaczynacie.
— Nie wiedzieliśmy, kto nas podsłuchiwał. To chyba oczywiste. Trzeba być czujnym. Tak samo, jak ty, skoro stwierdziłaś, że to czas, aby nosić ze sobą broń.
Obaj byli wysokimi brunetami o dość przeciętnej urodzie. Jeden wydawał mi się około trzydziestki, drugi trochę starszy. Nie wyróżniali się niczym szczególnym, no może oprócz tego, że trzymali w dłoniach pistolety, a ten w szarej bluzie, wyjął zza pleców wspomnianą wcześniej maczetę.
— Nie bój się. — Zaczął powoli zmierzać w moją stronę, co mnie zaskoczyło, gdyż miałam pełne pole do ucieczki. Chyba uznał, że jestem na tyle przestraszona, że prędzej znieruchomieję, niż zacznę kombinować. — Możemy załatwić to szybko i bezboleśnie, prawda Elev? — Wyszczerzył się.
— Nie zbliżaj się, bo strzelę! — warknęłam, zaciskając palec na spuście.
— Dobra, to my zaczniemy — odezwał się drugi i niespodziewanie oddał strzał w moją stronę. Na szczęście zdążyłam schować się za samochodem.
— Błagam, zrób coś. — Wyszeptała Ariana, wpadając przy tym w coś w rodzaju drgawek.
— Spokojnie. Zaraz nam pomogą. — Dotknęłam jej ramienia, choć sama nie do końca w to wierzyłam.
Przyłożyłam głowę do blachy auta i wypuściłam z ust powietrze. Jeszcze raz upewniłam się, że broń, którą trzymałam w dłoni, była naładowana i w końcu podniosłam się, celując w mężczyznę, który do mnie strzelił. Nacisnęłam spust i po chwili usłyszałam krzyk i szereg przekleństw.
— Moja ręka! Ty kurwo! — Z dłoni wypadł mu pistolet, ale mężczyzna z maczetą miał swoją broń, którą od razu do mnie wycelował. Nie zdążył oddać strzału, gdyż dostał kulką w tył głowy.
Gdy upadł na kolana, za nim wyłoniły się dwie postacie, Victor i Simon. Brunet wycelował pistoletem w mężczyznę, który kurczowo ściskał swoją dłoń, przez co od razu skorzystałam z sytuacji i wyskoczyłam spomiędzy samochodów, aby podbiec do leżącego i odsunąć od jego pola zasięgu, broń. On jednak w ostatniej chwili zacisnął postrzeloną rękę na mojej kostce, a drugą wygrzebał z kieszeni nóż.
— Nina! Uważaj! — Usłyszałam krzyk Ariany, ale nim zdążyłam się odwrócić, a przede wszystkim, poczuć ostrze na swojej skórze, padł kolejny strzał, tym razem z pistoletu Simona. Brunet padł, a z jego głowy zaczęła sączyć się czarna ciecz.
Odsunęłam się od zwłok, ale nie przestałam wpatrywać się w ich rany na czaszkach. Dopiero po chwili poczułam uścisk na ramionach i dotarło do mnie, że Ariana rzuciła mi się w ramiona.
— Spokojnie. — Wysapałam w jej włosy. — Usiądź sobie. — Wskazałam na krawężnik niedaleko nas.
— Zaraz zwymiotuję. — Westchnęła i ruszyła w kierunku trawy.
— Strzelałaś? — Naszą rozmowę przerwał Simon, któremu pierwszy raz spojrzałam w oczy. To było potworne przeżycie. W jednej chwili wszystkie emocje wróciły.
Kiwnęłam w stronę wykręconej ręki mężczyzny.
— Mogę dać ci więcej broni. — Ciągnął dalej, ale w tle usłyszałam dźwięki spazmów Ariany, co szybko sprowadziło mnie na ziemię.
— Nic od ciebie nie chcę — warknęłam i ruszyłam w kierunku dziewczyny. — Wszystko w porządku? — Położyłam dłoń na jej ramieniu, ale ona machnęła dłonią, jakby nie chciała, abym do niej podchodziła.
Wygrzebałam z kieszeni paczkę chusteczek, które ochoczo przyjęła.
— Coś mówili? Nazwiska? Imiona? — Odwróciłam się do Victora, który klęczał nad mężczyzną z maczetą i przeglądał jego kieszenie. Simon w tym czasie udał się na spacer po parkingu, zapewne szukając ich samochodu.
— Że chcą mi odciąć głowę maczetą. Że nasze ciała wyrzucą do wody. Że mam na nazwisko Elev, a oni nie chcą jechać z moją głową do jakiegoś Ugo. — Zaczęłam chaotyczne tłumaczenia, słysząc za plecami wymiotującą Arianę i obserwując jak Simon i Victor wymieniają się porozumiewawczym spojrzeniem. — Kim jest Ugo? — Zatrzymałam wzrok na Simonie, który od razu zorientował się, że pytanie było skierowane do niego.
— Tym, który zlecił nagrodę za twoją głowę. — Wzruszył ramionami.
— To jakieś półgłówki. Pewnie jechali tędy na imprezę, po drugiej stronie plaży. Dobrze, że też byliśmy w okolicy. — Skwitował Victor.
— Co to za impreza? — Dalej pytałam.
Victor zacisnął usta w wąską linię. Miałam wrażenie, że powstrzymywał się przed tym, aby mi dogadać.
— Tam urzędują kartele. Jednym z nich zarządza właśnie Ugo. — Simon jednak dalej zachowywał spokój.
— Co mają ze mną wspólnego narkotyki?
— Z tobą nic. W skrócie Ugo jest na mnie zły, że wszedłem na jego teren.
— Powinniśmy się stąd ulotnić. Gliny się tu zjadą po tej strzelaninie. — Przerwał nam Victor.
— Chyba jestem w ciąży — jęknęła Ariana, a my znieruchomieliśmy.
Odwróciłam się do dziewczyny z szeroko otwartymi oczami.
— Co ty powiedziałaś? — zapytałam drżącym głosem.
— Nie wiem, dziwnie się czuję po wczoraj. — Westchnęła.
Victor parsknął śmiechem, ale nic to nie zmieniło w mojej powadze. Byłam przerażona.
— Co to znaczy, po wczoraj?! Co zrobiłaś?
— Spotkałam się z Johnem — odpowiedziała cicho, a mi zajęło chwilę, zanim zorientowałam się, że mówi o właścicielu restauracji, w której pracowałyśmy.
— Japierdole — jęknęłam. — Przespałaś się z tym chujem?! Co ci strzeliło do głowy?!
— Nie krzycz na mnie! Nikogo z was przy mnie nie było! Ty uganiałaś się za tym psychopatą! — Wskazała na Simona. — Nicole wolała problemy Marcusa...
— Więc tylko jego miałaś pod ręką? To żałosne. Wymienię ci z pamięci pięćdziesiąt innych złamasów, którzy będą w dalszym ciągu lepszym wyborem, niż on! Rozumiem, że już nie mamy pracy, tak?! — Założyłam ręce na piersiach.
— Wy mówicie o tym Johnie? — wtrącił się Victor z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.
— No widzisz. Ariana wie, do kogo startować — zadrwiłam.
— Zamknij tą swoją sukowatą jadaczkę! Spotkaliśmy się na kolację. Potem musiał coś mi dorzucić do picia, bo nie pamiętam nic, co się dalej wydarzyło. Obudziłam się w swoim mieszkaniu. — Spuściła wzrok na swoje buty.
— Może nie mam jakiegoś szczególnego doświadczenia w sprawach ciąż i w ogóle, ale wydaje mi się, że to trwa jakiś czas i nie jest tak łatwo mimo wszystko w nią zajść. — Stwierdził Victor, spotykając się z ostrzegawczym spojrzeniem brunetki.
— Z pewnością masz rację, ale ja nie pamiętam, czy się zabezpieczaliśmy. — Westchnęła, podnosząc się z chodnika.
— W razie czego mamy tabletki — mruknął Simon.
— Żadnych tabletek od was nie weźmiemy. Kupię ci — warknęłam w kierunku Ariany i ruszyłam do jej samochodu.
— Ja nie dam rady jechać w takim stanie — jęknęła, widząc, co zamierzam.
— Odwieziemy was. — Zaproponował od razu Victor czym mnie zdziwił. Nie poznawałam go.
— Może tak będzie bezpieczniej — dodała cicho Ariana, jakby bojąc się, jak na to zareaguję.
— Jak ma być bezpiecznie, to śpisz u mnie. A teraz pojedziemy do apteki. — Rozkazałam.
Chłopaki ruszyli jako pierwsi, ja z Arianą trzymałyśmy się kilka kroków dalej. Jednak nie siliłam się na jakieś rozmowy. Potrzebowałam ochłonąć i pozbierać myśli.
— Napisałem do nich. Przyjadą tu za jakieś pięć minut i posprzątają. — Usłyszałam głos Victora. Ciekawym było obserwować, jak w pewien sposób musiał podlegać Simonowi. Zabawne, że kiedyś myślałam, że jest na odwrót.
— Niech uważają na policję.
— Mają wtykę. — Simon kiwnął głową. — Mam nadzieję, że nie planujesz do niego jechać — mruknął ciszej, choć bardzo dobrze słyszałam ich rozmowę.
— Dlaczego masz nadzieję?
— Bo jest pierdolnięty. W ogóle nie powinieneś z nim dyskutować. Bardziej się odkryjesz.
— Nie zamierzam z nim dyskutować — fuknął.
— Lufą nic nie wskórasz. Chyba że chcesz mieć na plecach kartele z całej Kalifornii.
— Przestań do mnie mówić. Głowa mi pęka. — Westchnął Simon i od razu ruszył do drzwi kierowcy, gdy tylko dotarliśmy do auta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top