31. Gra pozorów

Wszedłem do windy, a następnie przycisnąłem guzik, który miał uruchomić maszynę. Zawiozła mnie na piętro numer sześć. Gdy zamknęły się za mną drzwi, odwróciłem się do lustra i poprawiłem opinającą moje ciało marynarkę. W zasadzie wcale nie musiałem się tak stroić, w końcu czekało mnie spotkanie z ciotką, która kiedyś zmieniała mi pieluchy. Mimo wszystko, to dalej był biznes. Gra pozorów. Od założenia na siebie dresu odgoniła mnie też myśl o tym, że aby spotkać się z Matildą musiałem przyjechać do Los Angeles, do centrum siedziby kobiety. A raczej zasłony dymnej. Czas gonił mnie nieubłaganie, a ostatnia sytuacja, w samochodzie z Niną, napawała mnie niepokojem. Oczywiście pomijając fakt, że chciałem zrobić coś, co da dziewczynie bezpieczeństwo, bałem się, że sam na nią sprowadzę nieszczęście. Byłem, prawie że pewien, że tamci ludzie od Ugo nie rozpoznali jej, a mnie. I to stanowi ogromną różnicę. Czułem, że wszystko waliło mi się na głowę. Victor ostrzegł mnie, przede wszystkim sugerując, że to przez moje roztargnienie i zbyt duże skupienie się tylko na Ninie. Nie mogłem nic na to poradzić. Nawet teraz, patrząc na swoje odbicie, wolałem być dalej w jej łóżku i nie martwić się codziennymi obowiązkami.

Na zegarku dochodziła jedenasta. Westchnąłem cicho i w tej samej sekundzie, otworzyły się przede mną drzwi. Ruszyłem korytarzem. Na jego końcu znajdowała się recepcja, a dalej kolejne szklane drzwi.

— Dzień dobry, Simon King. — Przedstawiłem się młodej kobiecie, która wystukała coś w komputer.

— Do Pani Matilde Colombo?

— Tak.

— Zapraszam. — Wstała z fotela i za pomocą karty, którą przyłożyła do czytnika, uruchomiła szklane skrzydła.

Ruszyłem przez kolejny korytarz, co jakiś czas mijając ludzi, których albo kojarzyłem, albo widziałem pierwszy raz na oczy. Mimo to, do każdego kiwałem głową, a oni odpowiadali na ów gest. Ciekawy byłem, czym się zajmowali. Sprawdzaniem ruchów na giełdzie? Drukiem pieniędzy? Kontrolowaniem stron internetowych czy może doniesień medialnych? Bo oficjalnie byli odpowiedzialni za projekty wnętrz do mieszkań, jakimi Matilde handlowała. No, nie tylko, ale przede wszystkim.

Dotarłem do kolejnych, szklanych drzwi. Tym razem po prostu zapukałem, a gdy kobieta siedząca w środku, podniosła głowę znad laptopa i machnęła do mnie ręką, wszedłem do pomieszczenia.

— Dzień dobry, kochany. — Przywitała mnie uśmiechem, następnie wstała, wyszła zza biurka i złożyliśmy sobie pocałunki w policzek.

— Mam sprawę — zacząłem, siadając w fotelu naprzeciwko jej stanowiska.

— No tak, przecież z powodu tęsknoty mnie nie odwiedzasz. — Uśmiechnęła się do mnie.

— Powiedz Ugo, aby odpierdolił się ode mnie. — Puściłem mimo uszu jej uwagę. O naszych rodzinnych relacjach mogliśmy porozmawiać przy świątecznym stole, którego swoją drogą nawet nie organizowała. Na święta zawsze uciekała za granicę, nie lubiąc wystawnych, włoskich przyjęć.

— Nie jestem jego matką. — Rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie, przez co odchyliła się na fotel i obserwowała mnie uważnie. — W czym ci przeszkadza?

— Nie ma żadnego listu gończego za rodziną Elev. To on go wystawił, więc niech to wycofa i zacznie zajmować się swoimi interesami. Nie rozumiesz, że jego działania robią więcej szkody, niż pożytku? Jeszcze bardziej rzuca się w oczy policji.

— A co za różnica, czy jest, czy go nie ma? Poza tym to wasze wewnętrzne potyczki.

— Dla mnie jest różnica. I tylko to powinno cię interesować — warknąłem. — Tylko ciebie słucha. Ze mnie sobie kpi, bo widzi we mnie konkurencję.

— Wydziedziczenie raczej.

— Konszachty z Edoardo. Jeśli ma problem do swojego brata, niech załatwiają to między sobą. To mój teren. — Podkreśliłem ostatnie zdanie.

— Twój teren to Nowy Jork. — Stwierdziła, przyglądając się swoim dłoniom.

— Chcesz mnie zdenerwować? — syknęłam, przez co podniosła na mnie głowę.

— Czy zrobiłeś coś w sprawie tej szajki policjantów w Malibu? — Pochyliła się bliżej mnie.

— Jestem w trakcie.

— Tu trzeba konkretnych decyzji. Porozmawiam z Ugo, ale znasz zasady. Musisz mu pokazać, że w jakichś sposób zakończysz ten temat i znikniesz z jego stron. Nie wiem... Zabij w końcu tego policjanta. Albo kogoś naślij...

— Nie mogę tego teraz zrobić. — Westchnąłem.

— Bo?

— Bo to nie jest dobry moment. — Ciotka na pewno czuła, że coś ukrywam. Miała talent, gdy w dzieciństwie zawsze to po mnie widziała, kiedy kłamię.

— W takim razie Ugo się nie ugnie. Sam nasłał pół miasta na tę biedną dziewczynę, a ona dziwnym trafem jeszcze żyje. — Uśmiechnęła się.

— Bo Victor pilnuje naszego interesu. — Wyjaśniłem pretensjonalnie.

— Victor? Ostatnio ciebie z nią widziano. — Niczego nie dało się przed nimi ukryć. Wiedziałem, że te zjeby nas śledziły z mojego powodu, nie jej.

— I jak się to dla nich skończyło? — zaśmiałem się złośliwie. — Zabiję i Ugo, jeśli stanie mi na drodze. — Zacisnąłem dłonie w pięści.

— I co powiesz radzie?

— Że nie wywiązał się z umowy.

— Będzie to prawda, jeśli zrobisz to, co ci powiedziałam. Nie będą mieli do czego się przypieprzyć. — Spojrzała na mnie intensywnie, swoimi niebieskimi oczami. Mogłem teraz dokładnie przyjrzeć się każdej zmarszczce na jej twarzy.

— Zastanowię się — mruknąłem, od razu się podnosząc, komunikując kobiecie, że to koniec naszej rozmowy.

— Simon... — zaczęła, a gdy usłyszałem jej głos wymawiający moje imię, coś we mnie pękało. Nie dość, że miała podobne rysy twarzy i maniery, jak moja matka, to też w ten sam sposób wymawiała to słowo. — Może przyjedziesz na wakacje do Włoch?

— Po co? — Zmarszczyłem brwi.

— Będzie duża część rodziny. Jakieś kuzynki się zjadą... — Na jej słowa, przewróciłem oczami. — Przestań! — warknęła na mnie, gdy tylko zobaczyła moje miny. — Powinieneś kogoś poznać.

— Spotykałem się z niejedną taką. Każda była taka sama i chciała tego samego ode mnie. — Wzruszyłem ramionami.

— Boję się. — Wypowiedziała to w taki sposób, jakby wyrzuciła z siebie duży kamień, który ciążył w jej przełyku.

— Czego?

— Że zrobisz głupotę. Dlaczego ty się we wszystko musisz mieszać? To znaczy, wiem, że jesteś perfekcjonistą i jak sam czegoś nie zrobisz, to uznasz, że nie jest to wystarczające, ale jesteś jak twoja matka.

— W sensie?

— Nie myślisz o konsekwencjach. Dokonujesz decyzji, bo są one dla ciebie dobre w tej chwili. Zniszczysz życie tej dziewczynie. — Patrzyła na mnie tak, jak chyba jeszcze nigdy. Ona naprawdę się bała.

— A czy ono nie jest już zniszczone przez Ugo? — Próbowałem odwrócić jej uwagę. Zorientowała się od razu, przez co zaczęła kręcić głową z niedowierzaniem.

— Uważaj na Diaz — mruknęła z rezygnacją, odsuwając się fotelem od biurka i wyjmując z jednej z szuflad teczkę.

— Kogo? — Zmarszczyłem brwi.

— Ona mieszka obok tej dziewczyny. Jej mężem był Michael. Ten od Jamesa. — Nagle mnie olśniło. Kojarzyłem nazwisko z Włoch.

— A co ona ma z tym wspólnego?

— W zasadzie to nic. No ale wiesz... Michael dla nas pracował. Ona o tym doskonale wiedziała. Jeśli dowie się, kim jesteś... Nie wiemy, co może zrobić.

Radość z produktywnego dnia minęła mi w chwili, gdy przed sobą ujrzałam budynek uczelni. Może i powinnam cieszyć się z faktu, że odbyłam dzisiaj swoją pierwszą lekcję jazdy. Może też z powodu wiadomości o tym, że dostałam wolny weekend, co oznaczało jeszcze więcej możliwości na spożytkowanie czasu bez rodziców w domu. Jednak nie podobał mi się plan, spędzenia środowego popołudnia w kole teatralnym. Gdy tylko weszłam na salę przeznaczoną na zorganizowanie balu, uderzył mnie harmider i nieporządek. Każdy coś krzyczał, wszędzie fruwały bibuły, walały się figury z masy papierowej. Gdzieś z głównej sceny dobiegał krzyk koordynatorki, która rozstawiała kilka osób, zapewne mających za zadanie prowadzić bal i odpowiadać za część artystyczną. Kilku nieznanych mi chłopaków, po prawej stronie sali, wnosiło do pomieszczenia plastikowe figury bogów greckich. Kilka dziewczyn, na tle sceny, wpinały w sufit i kotarę bluszcz.

— Nina! Super, że jesteś! — Jeszcze raz usłyszę od Abigail, jak bardzo jest szczęśliwa, że mnie widzi, przysięgam, że wyjmę sobie mózg nosem.

— Cześć. — Uśmiechnęłam się, na co ona od razu do mnie machnęła i zaprowadziła do małego pomieszczenia na tyłach, gdzie trzy ściany były od góry do dołu obłożone szafkami.

— Wybierz sobie którąś z kluczykiem i zostaw rzeczy. — Poleciła mi i zostawiła na chwilę samą.

Wykonałam polecenie, a następnie wróciłam na główną salę, z nadzieją, że spotkam tam Abigail. Co prawda, była zajęta żywą dyskusją z jakąś dziewczyną, jednak gdy kątem oka mnie zauważyła, od razu zakończyła rozmowę.

— No więc tak, robota idzie dobrze. Najważniejsze są i tak próby. — Idąc w nieznanym mi kierunku, odwróciła się do mnie, jakby oczekując podobnego przejęcia się sytuacją również z mojej strony. Ja jednak w ciszy za nią podążałam, dalej będąc przytłoczoną tym, co dzieje się dookoła. — Biorąc pod uwagę, że nie masz za bardzo doświadczenia, chciałbym, żebyś wycięła z kartonu gwiazdy... — Wskazała na stół, na którym znajdowała się zwinięta tektura oklejona holograficzną powłoką w złotym kolorze. — Zrobiła dziurki i przewlekła wstążki. Dziewczyny potem będą wszystko wiązać do sufitu. — Wskazała nad nasze głowy, gdzie już sufit obłożony był watą, a gdzieniegdzie błyszczały żółte lampki, dające wrażenie jakby zza chmur miało zaraz wyjść słońce.

— Rozumiem. — Przyjrzałam się przyborom, które już na mnie czekały.

— W razie czego, gdybyś czegoś potrzebowała, możesz zapytać kogoś tutaj. A jak skończysz, ja kręcę się gdzieś koło sceny. No ale wątpię, że dzisiaj to zrobisz. — Puściła do mnie oczko i ruszyła w nieznanym mi kierunku. Zrobiła kilka kroków, a po chwili już ktoś do niej podbiegł, prosząc o pomoc.

Westchnęłam jedynie i zajęłam miejsce przy stole. Zabrałam się do pracy, niewiele się zastanawiając, gdyż nic by mi to nie dało, a im szybciej skończą się przygotowania, tym lepiej. Nie było też za wiele czasu. W międzyczasie wsłuchiwałam się w przygotowane przez samorząd przemówienia, które ćwiczyły osoby wytypowane na prowadzących. Odgrywali też pewnego rodzaju scenki, aby urozmaicić swoje występy. Naprawdę podziwiałam ich zawziętość i to, ile czerpali z tego radości. Przynajmniej większość tutaj. Nawet osoby, które miały na swoim koncie praktycznie codziennie nowe przewinienia, wydawały się już tak zżyte z grupą, że może nawet specjalnie robiły wszystko, aby móc tu spędzać wolne popołudnia. Przy akompaniamencie śmiechów i krzyków minęła mi godzina, a potem przyszedł czas na próby występów muzycznych. Spodziewałam się tutaj Nate'a i się nie myliłam. Dawno jednak nie widziałam jego występów, przez co nawet przerwałam wycinanie, gdy usłyszałam jego głos. Zaśpiewał "Perfect" Eda Sheerana. Wszyscy w sali na chwilę zamilkli, wsłuchując się w jego idealnie wpasowany wokal. Wyobraziłam sobie te pięknie wystrojone pary, które będą wyznawać sobie miłość przy śpiewie Nate'a. Tylko pytanie, czy Louisowi też będzie się to podobać? Od razu przed oczami pojawił mi się wczorajszy wieczór. Westchnęłam cicho i wróciłam do wykonywanych czynności, do momentu, gdy po kilku minutach, zatrząsł się stół. Gdy podniosłam wzrok, obok zauważyłam przysiadającego się do mnie Nate'a. Nawet nie zauważyłam, że przestał śpiewać. Teraz na scenie występowała jakaś nieznana mi dziewczyna, która próbowała wydobyć z siebie choćby dźwięk, jednak zżerała ją trema. Abigail próbowała ją zachęcić, ale szło to kiepsko.

— Jak tam? Podobało ci się? — Zagadał do mnie rozentuzjazmowany.

— Masz talent. — Przytaknęłam, mocno zmieszana jego pewnością siebie. W końcu przyjaciółmi nie jesteśmy. Już nie.

— Nie sądzę. Wiesz, jak jest. Jak ktoś widzi, że umiesz śpiewać, to na każdej imprezie proszą o zaśpiewanie dwóch, trzech tych samych kawałków. — Wzruszył ramionami.

— A z kim idziesz na bal? — Podniosłam na niego wzrok, aby zbadać jego reakcję, jednak on od razu odpowiedział.

— Z Tiffany. — Jedna z koleżanek Sary. Mogłam się spodziewać, tylko z nimi się zadawał.

— Będziecie walczyć o króla i królową — zaśmiałam się.

— Nie. Na pewno wygra Louis. Albo Abigail z Flynnem. — Machnął ręką. — Co roku wygrywają.

— Louis to raczej nawet nie przyjdzie. — Zauważyłam.

— Słyszałaś? — Spojrzał na mnie, jednak jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— Byłeś tam?

— Tak. Grupa cała. Straszny wypadek. Dobrze, że żyje. — Westchnął.

— Sam spadł? — Po moim pytaniu, Nate zaczął przyglądać mi się uważniej.

— Coś sugerujesz?

— Pytam. Okoliczności są znaczące.

— Nie jestem psycholem. Poślizgnął się, mokro było przez wodospad.

— Nikt cię nie podejrzewa?

— Niby dlaczego? — zdenerwował się. — Już wystarczy, że Sara obwinia wszystkich, bo jej tam nie było.

— Świetnie — mruknęłam do siebie.

— Sara nie jest groźna.

— Zależy dla kogo. Jeśli się do mnie zbliży, wywalą mnie z uczelni. A będzie miała do mnie problem, bo Marcus wszedł do drużyny za Louisa.

— Trener go przywrócił? — Wydawał się pełen nadziei.

— Nie da się zbudować szczęścia na czyjejś krzywdzie. — Ostudziłam jego radość.

— Równie dobrze możemy powiedzieć, że złego karma dopadnie. — Podniósł jedną brew.

— Raczej, złego diabli nie biorą.

— Słuchaj. Louis to frajer, Sara to samo. Nie ma co się nimi przejmować.

— Byłeś z nim na imprezie, mimo że go nie lubisz? Umawiasz się z koleżanką Sary. — Zauważyłam.

— Tiffany taka nie jest...

— To, po co się go trzymacie? Przypominam, że Louis jest nowy w waszej grupie. Widocznie musi być niezwykle charyzmatyczny, skoro tak wami kieruje.

— Ty też wpadłaś w jego sidła. — Na jego słowa na chwilę zamilkłam. Postanowiłam już się nie odzywać, ponieważ wszczynanie kłótni do niczego by nie doprowadziło. Nie byłam też pewna Nate'a. Skoro był w stanie zepchnąć kolegę ze skały, był zdolny do wszystkiego.

— Nate! Zaśpiewaj jeszcze drugą piosenkę. — Doskoczyła do nas Abigail, a potem znowu zniknęła w tłumie.

Brunet podniósł się z krzesła i już miał ruszać w kierunku sceny, jednak zatrzymał się w ostatniej chwili i jeszcze raz na mnie spojrzał.

— W razie czego, pomogę. Możesz pisać, czy coś. — Podrapał się po karku, a gdy nie zauważył z mojej strony żadnej reakcji, odwrócił się i odszedł.

Chciał mi dodać otuchy, ale sprawił, że zaczęłam się bać. Mimo to po prostu wróciłam do poprzedniej czynności i tak upłynęły mi kolejne godziny, aż do przyjścia Abigail, która skontrolowała postęp pracy i orzekła, że zaraz będę mogła iść do domu. Od razu więc napisałam do Jasona, aby po mnie przyjechał i z jeszcze większą prędkością zaczęłam wycinać gwiazdy.

Gdy wyszłam przed budynek uczelni, na zewnątrz panował półmrok. Słońce zachodziło za pagórkami w oddali, a mimo to, w parku po drugiej stronie ulicy, świeciły się już lampy uliczne. Zbiegłam ze schodów i wyszłam z terenu parkingowego na chodnik. Ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego, jednak z planem skręcenia w lewo, ponieważ właśnie w bocznej uliczce, za budynkiem uczelni, zaparkował Jason. Już miałam skręcać, kiedy na mojej drodze wyrosła postać Sary. W jednej chwili zrobiłam się zimna i blada jak ściana. Ona również wydawała się zaskoczona moim widokiem, jednak jej nastawienie zmieniło się diametralnie w ciągu kilku sekund.

— O Nina! Byłaś na spotkaniu koła teatralnego? — Uśmiechnęła się do mnie, ale w taki sposób, że zrobiłam krok w tył.

— Tak... — odpowiedziałam niepewnie.

— Jak tam? Zdążyłaś już opić swój sukces? — parsknęła, zakładając ręce na piersi.

— Jaki sukces? — Nie wiedziałam, czy dobrym rozwiązaniem było palenie głupa, ale nie spodziewałam się po dziewczynie jakiejś znacznej inteligencji. Mogłam być jednocześnie w błędzie.

— Nie pierdol... Marcus na pewno już ci się pochwalił — warknęła, a ja zrobiłam kolejny krok w tył.

— Czym tu się chwalić? Jak już, to po prostu powiedział, że Louis miał wypadek. — Zaczynałam się irytować.

— Miał wypadek... Z pewnością... — fuknęła.

— Przecież cię tam nawet nie było!

— Tak? A skąd to niby wiesz? — Zamurowało mnie. Po co w ogóle wdałam się w tę dyskusję?! — No pochwal się, bo musiałaś się tym interesować, albo Marcus badał teren, czy jego podstęp nie wyjdzie na wierzch! A może to ty to zrobiłaś?! W końcu chciałaś mnie udusić! — Zrobiła krok w moją stronę.

— Też byś się interesowała, gdyby ktoś chciał zrobić wszystko, aby wyrzucili cię ze studiów.

— Jesteś żałosna, Elev. Tak naprawdę nie masz nic do zaoferowania. Odbijasz się od ścian, usiłując wrócić na dawne tory, ale bez Maddie nie jesteś w stanie tego osiągnąć. Może myślałaś, że Louis pomoże ci wkupić się w dawne łaski? — Byłam coraz bardziej w szoku. Nie spodziewałam się, że mózg Sary chodził tak zawiłymi i krętymi ścieżkami.

— Szczerze powiem, że jestem zaskoczona. Nawet mi to do głowy nie przyszło, ale dobrze wiedzieć, że boisz się powrotu tej mistycznej "Niny". — Zakpiłam, jednocześnie łechtając sobie ego.

— Cześć... — Zza pleców Sary wyłonił się Jason w chwili, gdy dziewczyna otwierała usta z wyraźną zawziętością, gotowa do bluzgów, a nawet może i ataku fizycznego. W sekundę się wyprostowała i odsunęła na bok, aby przyjrzeć się nieznajomemu.

Jason wyglądał dobrze, jak zawsze, ale dzisiejszego wieczoru założył na biały T-shirt skórzaną kurtkę, co jeszcze bardziej podkreślało jego czarne tatuaże, wychodzące na szyję. Wyglądałby jak typowy bad boy, gdyby nie blond włosy.

— Cześć. — Uśmiechnęłam się do niego i od razu zrobiłam krok w jego stronę, aby zaznaczyć, że zamierzam odejść z miejsca sporu.

— Jeszcze pogadamy — mruknęła Sara zupełnie tak, jakby próbowała mieć ostatnie zdanie, a co za tym idzie i władzę.

— Dam ci dobrą radę. Największych wrogów ma się w swoim najbliższym otoczeniu — odpowiedziałam dziewczynie, na co ta przewróciła oczami i ruszyła schodami do drzwi uczelni.

Spojrzałam na Jasona, który dalej wpatrywał się w odchodzącą od nas blondwłosą piękność. Ruszyłam w kierunku zajazdu między budynkami, gdzie spodziewałam się, że chłopak zostawił samochód. Nie myliłam się, a gdy tylko zbliżyłam się do drzwi pasażera, auto wydało dźwięk odblokowania drzwi. Wsiadłam do środka i nie minęło pięć sekund, a Jason zajął miejsce obok.

— To ta dziewczyna, którą próbowałaś zabić? — zapytał, zanim odpalił samochód, a ja zastanawiałam się, czy jego dobór słów był celowy.

— Tak. — Spojrzałam na niego, aby zobaczyć jego reakcję. Uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową. Miałam wrażenie, jakby moja odpowiedź była dla niego powodem do dumy.

— Jara cię to? — zapytałam wprost.

— Co takiego?

— Że próbowałam ją zabić. — Parsknął śmiechem.

— Gdyby tak było, byłbym psychopatą. — Spojrzał na mnie, dalej się śmiejąc.

— A nie jesteś? — Przez chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy i ciszy, po czym na naszych twarzach pojawiły się dwa szerokie uśmiechy.

Jason ruszył, włączając się powoli do ruchu, a po chwili znajdowałam się już przecznicę dalej, zostawiając za plecami uczelnię i jednocześnie miejsce moich najbliższych tortur.

— To, czego ona od ciebie chciała? — Jason dalej zadawał pytania, tym razem wciskając coś przy radiu, próbując znaleźć odpowiednią stację, która w tym momencie puszczałaby dopasowaną w gusta chłopaka muzykę.

— Louis spadł z jakiegoś urwiska i się poobijał. Uważa, że miałam z tym coś wspólnego. Bo mój przyjaciel, Marcus... — zerknęłam na jego profil, aby sprawdzić, czy jeszcze nie pogubił się w moich opowieściach. Dotarło do mnie, że nawet nie miał okazji poznać moich przyjaciół. — Wszedł za niego jako kapitan drużyny footballowej. Wyrzucili Marcusa z drużyny, po tym incydencie w stołówce. — Westchnęłam, wpatrując się w swoje dłonie.

— Średnio to brzmi. — Stwierdził, nie spuszczając oka z drogi.

— Rozmawiałam dzisiaj z dawnym kolegą Marcusa i obecnym Louisa. Był z Louisem na tej wyprawie w górach. Dziwny jest.

— Dlaczego tak uważasz?

— No bo po zdradzie Louisa przyznał mi się, że o tym wiedział i powiedział, że mogę na niego liczyć. Tak naprawdę, tylko on z obecnej paczki Louisa jest, powiedzmy, że po mojej stronie. Louis też by sam się nie zrzucił z urwiska, zwłaszcza mając świadomość tego, jak ważne było dla niego to, aby być kapitanem drużyny, ile wkładał pracy w mecze.

— Nie każdy jest zdolny do takiej zemsty.

— Dziewczyny to samo mówiły. — mruknęłam sama do siebie.

— Wiesz co? — Spojrzał na mnie, ale tylko przez chwilę. — Domyślam się, że masz dobrą intuicję. I zapewne czujesz ludzi lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Jednak prawdziwa mądrość tkwi w ciszy. Po prostu obserwujesz i nasłuchujesz innych. Nie oskarżasz, nie wypytujesz. Bo i tak wiesz swoje. Więc pozwól im na to, aby sami ujawnili przed tobą swoje błędy. I właśnie wtedy masz przewagę. — Słuchałam go, chłonąc każde zdanie, gdyż miałam wrażenie, jakby mówił o czymś, o czym miał ogromną wiedzę. Coraz bardziej pragnęłam dowiedzieć się o nim więcej i więcej.

— Chciałabym być krok przed nimi — mruknęłam, już sama nie wiedząc, do czego się odnoszę. Może do wszystkiego, co dzieje się w moim życiu.

— Nie powinnaś chcieć. Powinnaś mieć w sobie taką pewność siebie, żeby wiedzieć, że już jesteś przed nimi. I wcale nie muszą o tym wiedzieć.

— Chyba nie jestem na tyle silna — zaśmiałam się, kręcąc głową.

— W moich oczach jesteś. — Znieruchomiałam, a po chwili na moim udzie pojawiła się dłoń chłopaka. Przykryłam ją swoją i oparłam plecy o fotel, próbując na chwilę odetchnąć i skupić się na teraźniejszości.

Zanim się obejrzałam, Jason zaparkował samochód na wjeździe, więc wysiadłam, zabierając ze sobą torbę. Otworzyłam nam drzwi do domu, a potem szybko je zamknęłam, jednocześnie zabezpieczając się na wypadek odwiedzin nieproszonych gości. Jason najwyraźniej już czuł się, jak u siebie, gdyż wyłączył klimę i otworzył na oścież drzwi tarasowe. Następnie dobrał się do kuchni, w której nastawił wodę i zaczął szperać po szafkach. Zaśmiałam się pod nosem na ten widok, czując w środku zwyczajne szczęście. Zsunęłam z nóg buty, rzuciłam torbę na krzesło i zdjęłam z włosów gumkę, która utrzymywała kucyk zrobiony o poranku. Podeszłam do Jasona od tyłu, gdy wkładał do kubków torebki z herbatą i przytuliłam się do jego pleców. Chwilami przychodziło mi do głowy, że może chłopak miał mnie już dość. Jednak on nie reagował. Dokończył swoją czynność, a następnie odwrócił się do mnie przodem i zostawił na moim czole pocałunek.

— Kim my jesteśmy? — Zmarszczył brwi na moje pytanie. — Dla siebie. Jaka to jest relacja? — Poczułam w sobie rosnący niepokój. Obserwowałam z uwagą zdziwienie wymalowane na twarzy blondyna.

— A chciałabyś to jakoś nazywać? — Lekko zadrżałam. W mojej głowie pojawiało się milion myśli na sekundę. Może nie chciał tego kategoryzować, aby dalej czuć się wolnym? A ty, głupia robisz sobie nadzieję.

— Nie wiem. W sumie to wszystko jest takie spontaniczne. — Odsunęłam się od niego, próbując się zdystansować, co od razu wyczuł. Chwycił moje przedramiona, zatrzymując mnie tak, abym musiała na niego spojrzeć.

— Jeśli potrzebujesz ode mnie jakichś deklaracji, to mi to powiedz. — Nogi uginały mi się pod jego ciężarem. Każde spojrzenie, każdy dotyk i słowo było tak ciężkie, tak silne, że czasami czułam się przy nim jak ziarno piasku. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopak po prostu mówił mi wprost, czego chciał.

— Potrzebuję. — Błagałam siebie, aby głos mi nie zadrżał, ale załamał się na końcu słowa.

— Jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. Jestem do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Jeśli potrzebujesz wsparcia, towarzystwa, jestem. Seksu, również jestem. — Parsknęłam śmiechem. — Możesz mi wszystko mówić, zachowam to dla siebie...

— Jesteś męską prostytutką? — zaśmiałam się, na co chłopak przewrócił oczami i puścił moje dłonie na znak tego, że rozczarował się moją postawą.

— Jestem na twoją wyłączność. — Westchnął, a ja podniosłam brew.

— To duża deklaracja.

— Duża? Wydaje mi się logiczna. — Wzruszył ramionami.

— Byłoby zbyt pięknie, gdybyś kierował się takimi wartościami — zaśmiałam się.

— U nas tak się po prostu robi i tyle. — Ruszył do lodówki zapewne w poszukiwaniu czegoś, co mógłby na szybko zjeść.

— U nas? — zapytałam. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby Jason nie wiedział, o co mi chodzi. Dopiero po chwili do niego dotarły moje słowa.

— W domu miałem takie wartości.

— Włosi są tacy wierni?

— Widzę, że się ze mnie nabijasz. — Odwrócił się do mnie, mrużąc oczy.

— Nie. Po prostu próbuję cię poznać. Tak naprawdę, nic o tobie nie wiem. Za to ty wiesz o mnie takie rzeczy, o jakich nawet moi rodzice nie wiedzą. — Jason zatrzymał na mnie wzrok, ale szybko nim uciekł do okien w kącie salonu. Z nich widok miał na dom sąsiadki.

— A co chciałabyś wiedzieć? — Dalej wpatrywał się w dal.

— Cokolwiek o twoim życiu. Wiesz, już nawet nie chodzi o to, żebyśmy rozwijali naszą relację. Skoro mówię ci o takich rzeczach, tak ważnych dla mnie, chcę ci ufać. — W jednej chwili jego oczy znowu wpatrywały się w moje.

— Myślałem, że mi ufasz. — Wydawał się zaniepokojony.

— Ufam, ale chcę bardziej. — Westchnął.

— Mieszkam w Malibu, w domu po ojcu. Z siostrą przyrodnią. Moi rodzice nie żyją...

— Boże — wyszeptałam zszokowana.

— Wcześniej żyliśmy w Nowym Jorku. Matka zmarła, kiedy miałem dwanaście lat, a ojciec kilka lat temu. Moja siostra, Judy została ze mną, po tym, jak wcześniej ojciec musiał walczyć o prawa rodzicielskie z jej psychopatyczną matką.

— To straszne. — Badałam jego twarz, przez którą przeszedł cień bólu.

— Nikt nie powiedział, że jest łatwo. — Wzruszył ramionami. Sprawiał wrażenie, jakby nie przejmował się obecnym stanem rzeczy, ale nie byłam pewna, czy to po prostu nie była gra pozorów.

— Współczuję ci. Naprawdę. Musisz jeszcze to wszystko utrzymywać.

— Skończmy ten temat. — Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

Zamilkłam, a gdy Jason zauważył, że odpuściłam, zabrał się za przygotowywanie dla nas posiłku. W międzyczasie zapytałam, co oglądamy, a potem zajęłam się szukaniem jakiegoś ciekawego serialu na Netflixie. Myślami jednak nie byłam w stanie uciec od tematu poruszonego przez chłopaka. Jego życie było bardziej skomplikowane, niż mi się wydawało. Co jednak dawało potwierdzenie temu, jaką siłę i pewność siebie w sobie nosił. Z pewnością nie należał do grzecznych i uległych mężczyzn, ciągle walczył o komfort życia i zapewnienie bezpieczeństwa swojej siostrze. Co jeszcze ukrywa?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top