30. Mówiłem jej, że mam dziwnych kolegów

Myślałam, że tego dnia już nie wstanę. Byłam zmęczona po wczorajszych wrażeniach, a dzisiaj miała mnie czekać ostatnia wizyta w zakładzie u Oscara. Stres odczuwałam chyba większy niż za pierwszym razem. Miałam poczucie, że nie dałam z siebie wszystkiego i nie nauczyłam się wystarczająco dużo, aby móc tak po prostu odejść od Oscara. To trudny chłopak, ale mimo wszystko trochę się do niego przyzwyczaiłam. Czasem nawet zastanawiałam się, co u niego. Zdawałam sobie sprawę, że zapewne nic nowego nie wprowadziłam w jego życie, ale i tak czułam satysfakcję z tego, że wyciągnęłam z jego życia kilka ważnych dla mojej pracy informacji. Na początku przecież nawet nie byłam pewna, czy wystarczająco go do siebie przekonam.

Mój stres potęgował się również ze względu na Jasona. Od samego rana był bardzo spięty i zaraz po przebudzeniu, bez śniadania, zdążył się tylko przebrać i wyszedł. Oczywiście tłumaczył, że miał do załatwienia kilka ważnych spraw, ale ani nie wchodził w szczegóły, ani też nie dopytywałam. Czułam się przez to ograniczona, gdyż zorientowałam się, że tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam. Wydawało mi się, że zbliżyliśmy się do siebie na tyle blisko, że mogłam oczekiwać wyjaśnień. Z drugiej jednak strony miałam świadomość również bardzo krótkiego okresu, w którym przeskoczyliśmy kilka kamieni milowych. Potrzebowałam jego obecności, jego bliskości, wsparcia. Tylko przy nim czułam się taka wolna i swobodna. A jednak z tyłu głowy słyszałam głosy, które podważały każde moje pragnienie.

Ze względu na dość niekorzystny poranek, postanowiłam zadbać o swoje samopoczucie, a przy okazji skorzystać z tego, że mogłam po prostu robić to, na co miałam ochotę. Zdecydowałam się zjeść śniadanie składające się z mleka i płatków owsianych oraz borówek. Zostało mi jeszcze trochę czasu do wyjścia, przez co udałam się na taras, aby tam móc odprężyć się przy posiłku. Widok stąd miałam na kawałek domu sąsiadki i mały, ale własny ogródek. Znajdowały się na nim różne rośliny, niektóre obsypane kwiatami, krzewy owocowe i kilka drzew, które pozwalały schronić się przed słońcem. Lubiłam tu siedzieć, ale najbardziej nocą, ponieważ był stąd idealny widok na gwiaździste niebo i księżyc, gdy przygotowywał się do pełni.

Mama, gdy jeszcze miała czas, przesiadywała na nim wieczorami z kubkiem kawy i książką. Tata często przyrządzał na nim grille, gdy byłam mała. Pani Susanne kiedyś rozbiła na jego płytkach swoją ceramiczną wazę.

Coś się stało w moim życiu. Coś zabrało mi dzieciństwo i nie chce mi go oddać. Blokowało moje myśli i wspomnienia. Wiadomo, nie można cofnąć czasu, ale miałam dziwne przeczucie, że mogę to odzyskać, tylko czegoś mi brakowało. Jednego, może dwóch elementów, które złożyłyby cały ten burdel w całość. Znalezienie zawieruszonych puzzli niestety graniczyło z cudem, ale i tak ta nagła myśl zajęła mi głowę na kilkanaście kolejnych minut. Gdy dochodziła dziewiąta, niechętnie wstałam z ławki i udałam się do wyjścia. Zamknęłam dom i ruszyłam na przystanek. Gdy autobus przyjechał, wsiadłam i westchnęłam ciężko, siadając na jedno z miejsc. Nie miałam na nic ochoty. Wszystko mnie przytłaczało, nudziło. Musiałam wziąć się w garść, gdyż miałam do załatwienia bardzo ważną sprawę. Musiałam dokończyć projekt, aby mieć spokój i odciąć się od problemów panujących wokół Oscara. Może aż tak mnie nie dotyczyły, ale wpływały na mnie skutecznie, gdy miałam świadomość, że zaciskam na sobie coraz mocniej pętlę.

Weszłam do budynku zakładu i od razu skierowałam się do pokoju Oscara. Chciałam to wszystko mieć już za sobą, a jednocześnie nie trafić na jakiegoś pacjenta, który chciałby uciąć sobie ze mną pogawędkę. A było ich tutaj sporo, zwłaszcza że byłam jedną z niewielu osób, które przychodziły z zewnątrz.

— Dzień dobry. — Kilka metrów przede mną, a jednocześnie na straży drzwi do Oscara, stał Erick.

— Dzień dobry. — Lekko się uśmiechnęłam, w zasadzie nie wiedząc, jak powinnam się zachowywać. Trudno było ukryć fakt, że starałam się go unikać.

Dziwny prąd przeszedł moje ciało na jego widok. W zasadzie nie było to nic zaskakującego, w końcu kojarzył mi się tylko i wyłącznie z Victorem.

— Oscar jest na śniadaniu. — Uśmiechnął się, odsuwając się od drzwi i otwierając je przede mną.

— Dawno wyszedł?

— Trochę trzeba poczekać. Może Pani tutaj siedzieć, z tym że będę obserwował. — Zamknął za sobą drzwi i odwrócił się do mnie, prostując swoją postawę.

Usiadłam na jednym z krzeseł i rozejrzałam się dookoła. Następnie mój wzrok spoczął na Ericku, który starał się na mnie nie patrzeć, choć czułam jego spojrzenie, gdy odwracałam głowę.

Czy zapytać? W jaki sposób coś zasugerować? A może sprowokować? Nawet jeśli, to najgorsze co może zrobić, to zgłosić to Victorowi. A on przecież mnie za to nie ukarze.

— Czym się Pani będzie zajmować po tym spotkaniu? Z tego, co słyszałem, to ostatnie. — Uprzedził mnie z pytaniami, czego się nie spodziewałam, bo myślałam, że będzie stał jak słup.

— Muszę zaliczyć semestr. A potem wakacje. — Wzruszyłam ramionami.

— Jakieś plany na wyjazd? Słyszałem, że są tanie loty do Włoch. Myślałem, czy by się nie wybrać. — Jego ton głosu i sposób mimiki był całkowicie zwyczajny. Po prostu prowadził ze mną zupełnie normalny dialog, a ja doszukiwałam się za wszelką cenę podtekstów.

— Raczej zostanę w domu. Zobaczymy.

— Dla mnie to będzie trudne. Trzeba wziąć urlop, a nie bardzo jest ktoś na zastępstwo. — Przewrócił oczami jakby sfrustrowany.

— Oscar ma urodziny w sierpniu. Więc we wrześniu zamkną go w więzieniu. Pana rola dobiegnie końca... — Obserwowałam go bacznie, gdy uśmiechnął się pod nosem i pokiwał powoli głową.

— No tak... — Powiedział to w taki, sposób, że wiedząc to, co już wiedziałam, sam zasugerował, że będzie musiał dalej kontrolować Oscara.

Teraz albo nigdy. Teraz albo następnym razem spotkamy się twarzą w twarz u boku Victora. Albo co gorsze... Na weselu Hannah.

— No chyba że twoja obecność tutaj nie jest przypadkowa. — Założyłam nogę na nogę. Erick podniósł na mnie wzrok, ale nie ruszył się o milimetr. Jego twarz nawet nie drgnęła.

— Nie rozumiem...

— Ciekawa jestem, czy dyrektorka tej placówki o tym wie...

— Niby o czym? — Przybrał postawę ostrzegawczą, prostując się i wypinając klatkę piersiową do przodu. Wyglądał jak wykidajło, co w duchu mnie bawiło.

— Że pracujesz dla mafii i pomagasz Oscarowi wydostać się z tej placówki. — Pokręciłam głową, jakby niedowierzając, że musiałam mu wszystko tłumaczyć.

— Victor cię zabije. — Po tych słowach, oboje wpatrywaliśmy się w siebie nieruchomo. Wiedział...

— Wątpię. — Uśmiechnęłam się, przez co Erick przez chwilę nie wiedział, co się dzieje.

Widocznie wiedział tylko tyle, że Victor mnie kontroluje. Nie wiedział o tym, że przy okazji mnie chroni. Nie było to oczywiście nic pozytywnego, bo i tak finalnie miałam zostać ofiarą, ale czułam nutę satysfakcji, że nad kimś miałam pewnego rodzaju przewagę.

— To, czego chcesz? — Zaskoczyło mnie jego nastawienie. Byłam tylko głupią dziewczynką, która myślała, że ma władzę, a on zachowywał się tak, jakby się mnie bał.

— Informacji.

— Ja tylko wykonuję rozkazy.

— Od kogo?

— Victora.

— A Oscar wie? — Głęboko w duchu błagałam los, aby chłopak jeszcze nie wracał.

— Wie i nie wie.

— Co to znaczy?

— Jest stosunkowo łatwowierny i naiwny. — Wzruszył ramionami.

Zapadła chwila ciszy, podczas której próbowałam zebrać swoje myśli i zrozumieć tok rozumowania Ericka.

— To nie jest zbyt dobre posunięcie z twojej strony. — Podniósł jedną brew, jakby rzucając mi wyzwanie.

— Ponieważ?

— Nie masz pewności, że twój ojciec się o wszystkim nie dowie. — Chciałam otworzyć szerzej oczy, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam.

— Narobisz do własnego gniazda — zaśmiałam się z irracjonalności tej groźby.

— Myślę, że jednak Victor nie będzie zbyt pocieszony, gdy dowie się, że to ty się wygadałaś. — Wzruszył ramionami.

Próbował mnie szantażować, jednak czułam, że nie był w tym wystarczająco pewny siebie.

— Myślę, że Victor prędzej mi uwierzy, że tego nie zrobiłam, niż tobie, gdzie w finale okaże się, że jesteś zdrajcą. — Zrobiłam skwaszoną minę.

Erick już miał coś powiedzieć, kiedy w jego plecy uderzyły drzwi. Jeden z policjantów wprowadził Oscara do środka i porozumiewając się z Erickiem na spojrzenia, wyszedł razem z ochroniarzem, zostawiając mnie samą z podopiecznym.

— Długo musiała Pani czekać? — Założył na siebie zwykłą, cienką bluzę i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Nie. Tylko chwilę. To nasza ostatnia rozmowa — obwieściłam chłopakowi, rozkładając dyktafon i notes do pisania.

— Szybko zleciało — zauważył, lekko się spinając na widok moich atrybutów.

— Mówiłam, że nie będzie tak źle. Chciałabym jakoś zakończyć swoją pracę i uzupełnić o kilka elementów, więc gdy poczujesz, że możemy zaczynać, to powiedz. — Uśmiechnęłam się, w międzyczasie włączając dyktafon i opierając się o tył krzesła, patrzyłam na Oscara.

— Zaczynajmy. — Kiwnął głową.

— Powiedz, ktoś tu do ciebie przychodzi z rodziny?

— Czasami mama, ale bardzo rzadko.

— O czym rozmawiacie?

— Opowiada mi o sytuacji w domu, pyta, co u mnie i czy są jakieś postępy. — Wzruszył ramionami.

— Czy twoja mama wie, że za twoje dewiacyjne zachowanie odpowiedzialna jest w pewnym stopniu też organizacja przestępcza?

— Mówiłem jej, że mam dziwnych kolegów.

— Dziwnych? — zapytałam ponownie, na co podniósł na mnie wzrok.

— Dziwnych.

— No dobrze, a powiedz, jak jesteś traktowany wśród swoich kolegów po fachu? Jak to widzisz? Co widzisz, może. — Zaznaczyłam w notatniku kółkiem kolejne pytanie.

— Różnie. Ci starsi raczej patrzą na mnie z góry i gdy słyszą, że muszą ze mną gdzieś pojechać, przewracają oczami. Natomiast koledzy w moim wieku czasem coś pomogą. Jakby... Nie doszukiwałbym się tutaj rodzinnej atmosfery. — Zrobił w powietrzu znak cudzysłowu.

— Co sądzisz o takim zachowaniu z ich strony?

— Nachapali się pieniędzy. Już nie widzą tego, że kiedyś byli dokładnie w tym samym miejscu. A młodzi po prostu szukają bezpiecznego azylu. U wyższych go nie znajdą, więc wybierają tego najsilniejszego. — Wyczułam w jego głosie zdenerwowanie.

— A przełożony jak was traktuje?

— Zależy, który... Bliższy nam, ma nas gdzieś. Ktoś wyżej potrafi zwrócić na nas uwagę, ale domyślam się, że tylko z grzeczności.

— A nie jest to... Pewnego rodzaju forma kontroli?

— Oni po prostu znają się na tym, co robią.

— No ale jakoś muszą was karać — zamyśliłam się.

— No tak, zabijają. Zwykle w ukryciu, tak żeby nikt się o tym nie dowiedział. Potem zrzuca się na to, że dana osoba zginęła podczas akcji.

Zadałam chłopakowi jeszcze kilka pytań odnoszących się do jego relacji i kontaktu z rodzicami, a gdy dostrzegłam w jego zachowaniu pewne tendencje do zamykania się, zdecydowałam, że pora zakończyć spotkanie. Wyjątkowo, dzisiejszego dnia najlepiej rozmawiało mi się z Oscarem. Czułam pewną lekkość i coraz większe zrozumienie. Dopiero teraz też zwróciłam uwagę na to, jak łatwo było mi już zrozumieć sygnały, jakie dawał mi swoim ciałem. Jednak wszystko to miało się dzisiaj skończyć.

— Jeszcze zapytam. Rozmawiałeś z prowadzącym psychiatrą? — zapytałam, gdy już wszystkie swoje rzeczy schowałam do torby, a Erick stanął w drzwiach w oczekiwaniu, aż wyjdę.

— Był wczoraj.

— I co ci powiedział? — Spojrzałam pytająco na Oscara, który dalej siedział na krześle, z tym że zaczynając temat, przewrócił oczami.

— Coś tam, że niedługo się wyprowadzam i, że fajnie jakbym chciał współpracować, to może skróciłby mi wyrok o dwa lata. — Wzruszył ramionami, nakładając na siebie tym samym kamienną zbroję.

— Wiesz, na wolności może i jest niebezpiecznie, ale jest gdzie się ukryć. W więzieniu już nie będzie tak miło, jak tutaj. — Zauważyłam, czujniej mu się przyglądając.

— Ja nie planuję iść do więzienia — wyszczerzył się do mnie. Po raz kolejny już, odkąd zaczęłam z nim współpracować, badał moją reakcję na swoje zaczepki. Sprawdzał moje granice.

Odwróciłam się do Ericka i ku mojemu zaskoczeniu, automatycznie rzuciliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia.

— To co, bardzo ci dziękuję za współpracę. — Uśmiechnęłam się serdecznie do Oscara i podałam mu dłoń na do widzenia.

— Mam nadzieję, że do zobaczenia? — zapytał z uśmiechem, jednak nie byłam do końca pewna, czy mówił na poważnie.

— A więc czekam, aż wyjdziesz. — Puściłam mu oczko i odwróciłam się do Ericka, pożegnałam się jeszcze raz i wyszłam.

Musiałam udać się jeszcze do biura Samanthy Smith, dyrektorki ośrodka, aby odebrać dokumenty i podpisać je. W zasadzie to byłoby na tyle, chociaż przez dyskusję z Erickiem, tylko o tym byłam w stanie myśleć. Po drodze do gabinetu kobiety licytowałam się ze sobą, czy powinnam coś zasugerować dyrektorce, czy jednak siedzieć cicho. Może w pewien sposób uratowałabym Oscara i utarła nosa Erickowi. Wątpiłam, że chłopak był na tyle istotny dla Victora, aby owa zmiana mogła jakoś kluczowo na niego wpłynąć.

W końcu stanęłam przed lekko uchylonymi drzwiami do pokoju dyrektorki zakładu.

— Dzień dobry. — Od razu przywitałam się w progu i obdarzyłam kobietę szerokim uśmiechem.

— Dzień dobry, proszę wchodzić. — Pomachała do mnie rękami, a potem od razu wskazała na krzesło stojące przed jej biurkiem.

— Wszystko przyniosłam. Mam nadzieję, że prawidłowo uzupełniłam — odparłam, wyjmując z torby odpowiednie kartki i podając je Pani Smith.

— I jak Pani się tu pracowało? — zagadała, stemplując dokumenty i wypełniając je swoimi podpisami.

— Bardzo dobrze. Było przyjemnie. Muszę przyznać, że mają państwo świetny personel. — Uśmiechnęłam się życzliwie.

— A dowiedziała się Pani czegoś ciekawego dla taty? — zaczęła inny temat, którym skutecznie wybiła mnie z tropu.

— Nie rozumiem. — Lekko się zmieszałam.

— Domyślam się, że skoro wybrała Pani kogoś takiego, jak Oscar, to pewnie wie Pani też o tym, że ma sprawę w toku prowadzoną przez Pana Elev. — Spojrzała na mnie uważnie.

Zastanawiałam się, co chciała osiągnąć. I czy powinnam się tłumaczyć?

— Wybrałam Oscara ze względów znanych Pani bardzo dobrze. Nie wiem dokładnie, jakie sprawy prowadzi mój ojciec i też nie zamierzam się w to mieszać. Nawet nie pytałam Oscara o tematy z tym związane. Skupiłam się na projekcie.

Kobieta oddała mi dokumenty i jeszcze chwilę mi się przyglądała.

— Zrobił jakieś postępy?

— Uważam, że na pewno się otworzył. Zdobyłam w pewien sposób jego zaufanie, z czego jestem zadowolona. Czy będą z tego jakieś postępy, myślę, że to wyjdzie dopiero za jakiś czas. Oczywiście prześlę Pani moją pracę na jego temat, gdy tylko wykładowca ją w pełni zatwierdzi i zaliczy. — Uśmiechnęłam się do niej.

— Dobrze. No to w takim razie, ja bardzo dziękuję i życzę powodzenia w przyszłej pracy. Zapraszam też do nas. Nawet dorywczo. — Pożegnałyśmy się ciepło, a gdy tylko wyszłam z całego budynku, odetchnęłam z ulgą.

Długo jeszcze myślałam nad tym, czy dobrze zrobiłam, że nie ostrzegłam kobiety o planach Oscara. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę jej ostrożność w mojej obecności, wydawało mi się, że mogłaby nie być skora do współpracy. A jeśli próbowałaby zasugerować, że ja mu w tym pomagam? Tylko jaki miałabym mieć w tym cel? Były to irracjonalne rozważania, ale zupełnie nie spodziewałam się po niej tego typu sugestii. Po co miałabym przesłuchiwać jakiegoś chłopaka pracującego dla mafii? Ja. Ledwo radząca sobie z własnym życiem i niemająca pojęcia o policji i psychologii. To żart.

Udałam się prosto do domu, ponieważ chciałam dokończyć projekt i jeszcze dzisiejszego wieczoru, wysłać pracę do Pana Sky. Gdy dotarłam na miejsce, przebrałam się w wygodny dres, zrobiłam szybki koktajl z mleka i świeżych owoców i rozsiadłam się na tarasie, aby popracować nad wszystkimi nagraniami w akompaniamencie natury. Było bardzo gorąco, co szybko poczułam, ale o wiele lepiej pracowało mi się na świeżym powietrzu. Dorobiłam sobie też zimnej wody z sokiem, ale tego typu rzeczy zwykle nie pomagały. Najlepiej taki czas spędzać albo będąc cały dzień w pomieszczeniach, albo nad wodą, albo gdzieś w zaciszu leśnym. Wiele ludzi zmęczonych wiecznymi tłumami na plażach, wyjeżdżali nad wodospad, gdzie naturalna bryza i otoczenie drzewami dawało komfortowy chłód. Innym upał niestraszny i uważali, że taka pogoda jest idealna na podróż do Los Angeles. Jedyne czego nie można ująć tym okolicom to tego, że turyści nigdy nie będą zawiedzeni. Nawet jeśli jest zimno i deszczowo, piękność terenu nadrabia każdą pogodę. Miejsce jest osadzone praktycznie w naturze. Dookoła lasy, łąki, ocean. A jeśli ktoś nie lubi natury, za rogiem ma Los Angeles, Las Vegas i wiele innych miast, które cieszą się sławą na cały świat.

Byłam wdzięczna za to, gdzie przyszło mi żyć. Mimo często bardzo trudnych myśli, nawiedzających moją głowę, miałam gdzie uciec. Co prawda, to było złudne wrażenie, jednak musiałam czymś się afirmować, aby nie dopuścić do siebie wspomnień z ostatniego czasu, w którym przebywałam w domu sama. Również i dzisiaj czułam w sobie lęk. Odzwyczaiłam się od ciszy i spokoju. Od bycia sam na sam ze wszystkimi myślami. Martwiłam się o Jasona. Co jakiś czas przerywałam pracę i zaglądałam do telefonu, łudząc się, że zobaczę od niego wiadomość. Mogłam sama napisać, ale czułam, że byłoby to przesadą. Zbytnią kontrolą, a chciałam chłopakowi pokazać, że mu ufam. No i nie było co się oszukiwać, tak naprawdę nie rozmawialiśmy na temat naszej relacji, przez co musiałam z góry zakładać, że mężczyzna nie był mi niczego winny. A ja w pewnym stopniu też nie miałam prawa, aby go kontrolować, czy wymagać od niego jakichś szczegółów z życia. A co jeśli byłam tylko na chwilę? Co, jeśli on od początku mnie za taką uważał?

Późnym wieczorem byłam już na finiszu pracy. Cały dokument zapisałam na laptopie i wyjęłam na pulpit. Przeniosłam jej kopię na pendrive i wysłałam mailowo wykładowcy. Zamknęłam wszystkie strony w Internecie, książki, z których czerpałam dodatkowe informacje. Złożyłam papiery i odsunęłam na drugi koniec stołu. Położyłam czoło na deskach i westchnęłam ciężko. Byłam wykończona, ale i bardzo usatysfakcjonowana tym, co udało mi się osiągnąć. Wreszcie miałam wolne.

Zaniosłam wszystkie dokumenty do pokoju, a następnie postanowiłam, że zrobię sobie coś słodkiego, aby wynagrodzić sobie czas poświęcony na pracę. Wykonałam szybkie ciasteczka składające się z masła orzechowego, cukru i jajka. Włożyłam je do piekarnika na piętnaście minut, a w tym czasie przygotowałam kawę.

Podczas czekania usłyszałam, jak ktoś szamotał się przy drzwiach wejściowych. Na chwilę mnie zmroziło, ale gdy usłyszałam, trzy krzyczące głosy, wiedziałam, że to moi przyjaciele. Wpadli do domu bez pukania.

— A co wy tu? — wybuchłam śmiechem, gdy zobaczyłam, jak szamotali się w przejściu z torbami. Jednocześnie z tyłu głowy zbeształam się za to, że nie zamknęłam drzwi i furtki. Kiedyś za to beknę.

— Będzie impreza! — krzyknął Marcus, kładąc jedzenie na blacie kuchennym.

— Przecież jest środek tygodnia — zdziwiłam się.

— Dlatego bez alkoholu — wyjaśniła szybko Nicole.

— To może na dworze. Zaraz przygotuję naczynia i szklanki. Chcecie coś do picia? — zwróciłam się do wszystkich.

— Zrób nam to, co sobie i dawaj te ciastka! — ponagliła mnie, wychodząc za innymi na taras.

W domu nagle zaczął się rumor. Przyjaciele śmiali się i rozkładali w naczynia jedzenie, które przynieśli. Ariana włączyła na telewizorze YouTube i zaczęła przełączać na różne piosenki. Ja w ostatniej chwili zdążyłam wyjąć ciastka z piekarnika, gdyż byłam tak zaskoczona ich wizytą, że przez chwilę stałam w osłupieniu.

— Dlaczego się w ogólnie nie odzywałaś? Masz wolną chatę! Masz wolność! Mogliśmy iść do jakiegoś klubu, czy coś. — Zaczął Marcus, zajadając się chipsami BBQ. Zapewne Ariana już ich poinformowała o mojej sytuacji.

— Miałam dużo na głowie. W niedzielę był taki upał, a jeszcze pomagałam sąsiadce. Wczoraj próbowałam ogarnąć projekt, a dzisiaj byłam u Oscara. — Zaczęłam się tłumaczyć, jednocześnie w środku czując, jak coś ściskało mnie w brzuchu. Nienawidziłam kłamać.

— Na spokojnie. Wiesz, jaki jest Marcus. Wiecznie mu mało. Wczoraj zrobiło nam się głupio, że musiałaś siedzieć i się uczyć i to w dodatku sama, a my się bawiliśmy, więc postanowiliśmy dzisiaj zrobić ci niespodziankę. — Nicole objęła mnie ramieniem i mocniej do siebie przycisnęła, dodając mi otuchy.

— Bardzo wam dziękuję. W zasadzie trochę odpoczynku mi się przyda, zwłaszcza że jutro zaczynam brać udział w tym cyrku, zwanym balem. — Przewróciłam oczami.

— O Boże! — Wrzasnął Marcus, na co wszystkie na niego spojrzałyśmy. — Nie macie pojęcia, co się dzisiaj wydarzyło. — Zobaczyłam pytające spojrzenie na twarzy Nicole. No tak, pewnie była zaskoczona, że o czymś nie wiedziała, będąc tym samym jego dziewczyną i spędzając z nim najwięcej czasu z nas wszystkich.

— Zaskocz nas — zaśmiała się Ariana, leżąc na leżaku.

— Louis złamał nogę — wyszczerzył się. — Dzisiaj się o tym dowiedziałem od trenera, który chciał, żebym zagrał w kolejnym meczu. — Klasnął w dłonie.

— No to nieźle udało mu się cwaniakowanie — parsknęła śmiechem Ariana.

— Tak po prostu? — zapytałam, na co wszyscy się na mnie spojrzeli. — No... To dziwne.

— Też się nad tym zastanawiałem. Ja tego nie zrobiłem! — Przyjaciel od razu podniósł ręce w geście poddania. — Z tego, co tłumaczył mi Hawkins, spieprzył się z urwiska. Bo pojechał ze znajomymi w góry na weekend.

— Z kim? — Zmarszczyłam brwi.

— Nina, wyluzuj. Czemu od razu się spinasz? To nie nasza sprawa. — Nicole poklepała mnie po ramieniu.

— Nina jest przewrażliwiona. Trzeba się przyzwyczaić, że ciągle będzie szukała dziury w całym — zaśmiała się Ariana.

— Myślę, że w składzie takim, jak zawsze. — Marcus jednak jako jedyny postanowił dalej ze mną rozmawiać na ten temat.

— Rozmawiałeś z Natem?

— Nie było go dzisiaj na zajęciach, a co? — Zmarszczył brwi.

— To ciekawe — mruknęłam, zaczynając podejrzewać, że Nate brał udział w tym "wypadku".

— Czemu nagle Nate cię interesuje? — zapytał zielonowłosy.

— Zależało mu na tym, abym uważała na Louisa. No i też przyznał się do tego, że wiedział o romansie.

— Ale że co? Myślisz, że brał w tym udział? — Nicole była w szoku.

— Nie mam pojęcia. Zastanawiam się. Z towarzystwa Louisa, wiem, że to Nate nie jest mu zbyt przychylny. Po prostu. Wątpię, że Louis by nie uważał, mając świadomość, że to jedna na milion szans, aby tak szybko awansować w drużynie.

— Zrzuciłby kolegę z urwiska? — Marcus nie był w stanie tego przyjąć. — Chyba za dużo sobie wyobrażasz.

— Za dużo? Wiesz, do czego ludzie są zdolni — warknęłam, nie mogąc uwierzyć, że dalej postrzegał ludzi tak samo. Ja, po tym, jak zabiłam człowieka, jestem w stanie uwierzyć w to, że każdy może zabić.

— Może zmieńmy temat! Nina! Przyniesiesz jakiś sok z lodówki? — Wtrąciła się Ariana, na co kiwnęłam głową i udałam się do domu. W międzyczasie usłyszałam dźwięk powiadomienia, który wydobył się z mojego telefonu, zostawionego przeze mnie na blacie kuchennym. Moje serce zaczęło szybciej bić, gdy zobaczyłam SMS od Jasona.

*Jason*

Mogę do ciebie dzisiaj wpaść?

Uśmiechnęłam się pod nosem na wiadomość. W jednej chwili zaczęłam żałować, że moi przyjaciele złożyli mi wizytę. A jeszcze kilka minut temu byłam szczęśliwa, że miałam wokół siebie tak wspaniałych ludzi. Co zakochanie się robi z człowiekiem?

*Nina*

Niestety nie dzisiaj. Przyjaciele do mnie wpadli...

*Jason*

Ahh, szkoda. No to do jutra...

Zrobiło mi się przykro. Z drugiej jednak strony dał mi nadzieję na spędzenie z nim czasu. Z tym że musiałam też iść na to pieprzone spotkanie. Westchnęłam cicho. Zabrałam soki z lodówki i zaniosłam je na stół. Zapaliłam również lampki, które były przymocowane do daszku nad tarasem.

— Tak to ja mogę spędzać każdy wieczór. — Marcus rozłożył się na ławce.

Przez resztę wieczoru słuchałam ich opowieści o planach na wakacje. Nicole pokazywała mi i Arianie sukienkę, którą planowała kupić na bal, a potem próbowałyśmy zrobić casting na najlepszego towarzysza balu dla Ariany. Spędziłam ten wieczór wspaniale, nie myśląc o problemach, mogąc bezkarnie zatopić się w marzeniach o przyszłości. Gdzieś w głębi jednak żałowałam tego, że do naszego grona nie mógł dołączyć Jason. Nawet miałam chwilę słabości, aby nie zacząć im o wszystkim opowiadać, ale wtedy Nicole zaczęła wspominać, jak bardzo powinniśmy się cieszyć, że mamy chwilę spokoju i nie musimy się martwić kolejnymi atakami na moją osobę. Nie chciałam psuć im nastrojów. Nie chciałam, żeby mnie zostawili.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top