3. Spodziewałem się czegoś lepszego

W sobotni poranek obudziły mnie krzyki ojca. Z początku nawet nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Po wczorajszym wydarzeniu wróciłam do pustego domu. Zrobiłam obiad, a następnie jeszcze kilka razy próbowałam dodzwonić się do ojca. Bezskutecznie. Mama również dała znać, że wróci później, niż zazwyczaj, więc ze zwykłych nudów, ale też z przeciążenia psychicznego, po prostu zasnęłam, zanim rodzice wrócili do domu.

Teraz kiedy zwlekłam się leniwie z łóżka, próbując pozbierać myśli, zdenerwowanie w głosie taty było zbyt silną pokusą, abym mogła je zignorować. Nie chciałam się wychylać, więc powoli otworzyłam drzwi od pokoju i skradając się po dębowych panelach, usiadłam na werandzie tak, aby rodzice mnie nie widzieli, ale żebym ich słyszała. Zobaczyłam ojca ubranego w swój policyjny mundur oraz mamę w szlafroku, która odłożyła na stół szklankę z wodą i podeszła do swojego męża.

— Co się dzieje? Roger... — Przytuliła tatę mocno, zapewne martwiąc się, gdy zobaczyła jego szeroko otwarte oczy.

Mężczyzna usiadł ciężko na krześle i dyszał ze zmęczenia. Jego blada twarz sugerowała, że nie spał. Mama wyraźnie nie była tym faktem zdziwiona, więc idąc drogą dedukcji, zapewne w ogóle nie wrócił na noc z pracy.

— Ten jebany Victor Ross — wysyczał przez zęby.

Po plecach przeszły mnie ciarki. Próbowałam zracjonalizować sobie jego ucieczkę, ale nie byłam w stanie zrozumieć tego, w jaki sposób dał radę to zrobić. Znałam na pamięć rozkład pomieszczeń na komendzie, jak i podziemia, a przede wszystkim pobliski zakład karny i nie było szans... Po prostu nie było to wykonalne. Nawet dla tak „znanego" przestępcy. Bo był sam. Chyba że wcale tak nie musiało być, a nawet jeśli, to znaczy, że ojciec miał w swoim składzie członków, którym bardzo bliskie jest pojęcie korupcji.

— Nie udało się? — Westchnęła, siadając naprzeciwko ojca.

— No tak. Postanowił sobie, że wyjedzie do Oregonu. Bez problemu przejechał przez granicę. Jego przepuścili, moich ludzi nie, a potem urwał nam się sygnał. Wysłałem tam posiłki i donieśli o strzelaninie. Podłożył sobie straż graniczną, która powystrzelała naszych, jak kaczki. Rozumiesz? — zaśmiał się ironicznie.

— I co teraz będzie?

— Nic. Nic nie mogę zrobić. — Westchnął. — Trzeba być czujniejszym. I kontrolować Ninę. Wiesz, że Maskowicz lubi się mścić...

— Dzisiaj idzie na tę imprezę... — zaczęła w zamyśleniu, a ja znieruchomiałam.

— Nie powinna w ogóle iść. — Zacisnął jedną dłoń w pięść.

— Ale czy jest sens, żeby ją tak ograniczać? Nie będziemy w stanie jej chronić przez całe życie. Może to ty powinieneś odpuścić sobie tego psychopatę?

— Teraz?! Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko! — Podniósł głos, co nie było zaskoczeniem, gdyż już dawno ten konkretny przestępca przestał być dla niego zwykłym gangsterem bez ambicji.

Czasem wydawało mi się to dość zabawne. W ich stylu było umniejszanie przestępcom. Stawianie ich na przegranej pozycji jako ofiary życia, margines społeczny. Postacie, które nie potrafiły myśleć logicznie, które miały tak skrzywiony kręgosłup moralny, że nikt nawet nie przypuszczał, że mogli mieć jakieś błyskotliwe plany. Plany na zbrodnię, na ich prywatną przyszłość. Oni nie mieli przyszłości. Tak też podchodził do nich Roger, ale Maskowicz to zupełnie inna liga. Jednak myśląc racjonalnie, ojciec nie mógł uznać go za zwykłego bandytę najniższego szczebla społecznego, bo wtedy przyznałby, że jest słabym policjantem, skoro nie jest w stanie go złapać od kilku lat.

— Nie widzisz, że przez to są same kłopoty?!

— I bez tego były! Co, już zapomniałaś, jak cię zgwałcili?

Mama siedziała w ciszy, po czym sięgnęła po szklankę drżącą dłonią. Ledwo ją uniosła, ale ojciec szybko wyrwał jej naczynie z dłoni i uderzył jego dnem o stół tak mocno, że szkło pękło, a ze szczelin wypłynęła ciecz. Mama wzdrygnęła się na ten dźwięk i zakryła twarz dłońmi.

Chwila spokoju wydawała się w tym momencie jedynym ratunkiem dla wszystkich. Przede wszystkim dla mnie, bo po usłyszeniu tej druzgocącej informacji, szumiało mi w uszach. Tak mocno kręciło mi się w głowie, że musiałam mocniej ścisnąć drewnianą poręcz, żeby przypadkiem nie osunąć się ze schodów.

— Przepraszam... — Usłyszałam nagle cichy szept ojca.

Mama nie zareagowała, więc wstał i schował ją w swoich ramionach.

Jedyne, o czym marzyłam, to zniknąć z miejsca, w którym się znajdowałam. Nigdy nie słyszałam o tak drastycznej przeszłości mamy. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Owszem, może ojciec nie miał zbyt bezpiecznej pracy, ale mama była tą drugą stroną w ich związku. Prowadziła spokojne życie. Miała zwyczajne dzieciństwo z siostrą u boku. Może ich relacje nie były najlepsze, ale to nie miało teraz znaczenia. Studiowała, następnie poszła do pracy. Poznała tatę i wzięli ślub. Potem pojawiłam się ja. Całkowicie normalne życie. Czemu nagle okazuje się, że gdzieś po drodze mama musiała płacić za nieodpowiednie towarzystwo ojca? I czy wiedza o tym, była w jakikolwiek sposób mi potrzebna...

— Jest okej. — Znowu znieruchomiałam, słysząc szloch Rachel.

— Dzisiaj nie skrzywdzą Niny. Są pewnie już daleko stąd, a powrót raczej nie byłby zbyt błyskotliwym pomysłem z ich strony. — Mężczyzna próbował rozluźnić atmosferę, ale to nic nie dało.

Nie miałam siły dłużej wsłuchiwać się w ich intymną rozmowę, dlatego najdelikatniej, jak potrafiłam, wstałam ze schodów i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Wszystkie myśli zaczęły mnie jeszcze bardziej przytłaczać. Zupełnie przypadkowo wczorajsza sytuacja z zakupów zeszła gdzieś na drugi plan. A może tylko się łudziłam.

Stwierdziłam, że dłużej tak nie wytrzymam, dlatego postanowiłam spróbować wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. Zwykle robiłam to poprzez bieganie. Może nie byłam w tym zbytnio regularna, ale zważywszy na funkcję, jaką pełnił dla mnie ten konkretny wysiłek fizyczny, nie powinnam tego traktować, jako coś negatywnego.

Przebrałam się w zwykły T-shirt i legginsy, a włosy spięłam w koka. Przygotowałam słuchawki i telefon, a przed samym wyjściem z pokoju, zerknęłam na szafę. Chwilę się zawahałam, ale cofnęłam się do mebla i otworzyłam je, aby sięgnąć po pudło, które stało na górnej półce. Pod ubraniami i innymi bibelotami, na samym dnie znajdował się Glock 44. Dostałam go kiedyś od ojca, a konkretnie na szesnaste urodziny. I tylko raz zabrałam go ze sobą. Na jedną z imprez z podejrzanymi znajomymi Nicole. Nigdy go jeszcze nie użyłam. Tak i teraz do końca nie wiedziałam, co robię, ale nie mogłam się powstrzymać. Schowałam go pod bluzkę i założyłam na siebie jeszcze bluzę, aby lepiej ukryć broń.

Schodząc na parter, zaczęłam wkładać do uszu słuchawki. Zauważyłam, że taty nie było już w domu. Zdziwiłam się, gdyż myślałam, że po porażce po prostu wróci i prześpi się, aby odpocząć. Nigdy nie zrozumiem, co chciał osiągnąć przy zarywaniu kilku nocek z rzędu. To, że sen poprawia praktycznie wszystko w organizmie człowieka, nie jest żadną wiedzą tajemną.

Mama spędzała ten poranek zaskakująco normalnie jak na wcześniejsze wydarzenia. Siedziała na siedzisku przy oknie i piła kawę wpatrując się w widok upalnego poranka. Chciałam przemknąć niezauważona, gdyż ze schodów miałam tylko dwa kroki do holu, w którym nie mogłaby mnie zobaczyć, ale mama zawsze była wyczulona nawet na najmniejszy szelest. Od razu odwróciła się w moją stronę, gdy moja stopa dotknęła paneli w salonie. Uśmiechnęłam się do niej niewinnie, ona jednak swoimi oczami wertowała całe moje ciało.

— Gdzie idziesz? — zapytała ze zdenerwowaniem, czym pewnie by mnie zaskoczyła, gdybym nie wiedziała, co tu się wydarzyło kilkanaście minut temu.

— Pobiegać. — Westchnęłam, od razu odwracając wzrok i ruszając do holu, aby włożyć buty.

— Nie jesz śniadania? — Aż się wzdrygnęłam, kiedy nagle pojawiła się za moimi plecami. Jak tak szybko i bezdźwięcznie się przemieściła?

— Jak wrócę. — Znowu wymusiłam uśmiech i nie czekając na kolejne pytania, po prostu wyszłam.

Zanim zeszłam z werandy, od razu włączyłam na telefonie jedną z moich ulubionych piosenek na ten moment, czyli „All Time Low" autorstwa Jon Bellion. Schowałam urządzenie do kieszeni i podbiegłam do pomalowanej na biało, drewnianej furtki. Wyszłam na chodnik i odwróciłam głowę w stronę domu, aby przyjrzeć mu się dokładniej. W sypialni na górze poruszyła się firanka. Przez to, że na parterze wszystkie okna skierowane były na zabudowany tujami ogródek, aby zobaczyć co dzieje się przed domem, trzeba było udać się na piętro. Widok na ulicę rozpościerał się z okna sypialni i mojego pokoju. Westchnęłam cicho na myśl o zaniepokojeniu mamy i ostatni raz przebiegłam wzrokiem po białych kolumnach i balustradzie z drewna oraz pomalowanym na brudny błękit sidingu.

Pokręciłam głową i ruszyłam chodnikiem w prawo. Mijałam domy podobne do mojego. Było ich kilka, a każdy z nich krył w sobie zupełnie inną historię. Zwłaszcza ten sąsiadujący z nami od strony lasu. Mieszkała w nim Suzanne Diaz, kobieta, która zajmowała się mną przez większość mojego dzieciństwa. I dalej mieliśmy z nią wspaniały kontakt. Co było raczej rzadkością, bo chyba na tej ulicy tylko nasze domy były zamieszkiwane dłużej niż dwadzieścia lat. Reszta sąsiadów potrafiła się zmieniać nawet co roku.

Gdybym poszła w lewą stronę, po dwudziestu minutach znalazłabym się na przystanku autobusowym, a potem w samym centrum Malibu. Było tam mnóstwo parków do biegania, jednak nie miałam ochoty na tak długie podróże. Poza tym o wiele lepiej czułam się, uprawiając sport w odosobnieniu. Może w obecnej sytuacji las nie był najlepszym rozwiązaniem, ale nie chciałam dać się zwariować.

Zaczęłam truchtać, gdy zniknęłam za drzewami, mając pewność, że teraz nikt mnie nie widzi. Biegłam po żwirowej dróżce, wsłuchując się w brzmienie piosenki. Wciągnęłam powietrze i przyspieszyłam, aż do sprintu. Biegłam w takim tempie przez minutę i wróciłam do truchtu. Na chwilę stanęłam i oparłam dłonie o kolana. Próbowałam uspokoić oddech. Zauważyłam, że jedna ze sznurówek w moich butach się poluzowała. Schylając się, by to poprawić, jedna ze słuchawek wypadła mi z ucha. Westchnęłam z rozdrażnienia. W tym samym momencie usłyszałam pęknięcie gałęzi dobiegające gdzieś za moimi plecami. Zamarłam na moment. Podniosłam się powoli, przy czym z ucha wypadła mi druga słuchawka.

Nie miałam zbyt dużego wyboru, co do reakcji. Mogłabym po prostu udawać, że nic się nie stało, bo mogłoby tak być. Mogłabym też się odwrócić i skonfrontować się z nieznajomym człowiekiem lub zwierzęciem, ale czy nie lepiej po prostu uciekać? A jeśli to sąsiad? Zrobiłabym z siebie totalną idiotkę.

Odwróciłam się powoli i aż się wzdrygnęłam, gdy kilka kroków za mną stał nie kto inny jak Marcus Sven.

— No tak właśnie czekałem, co odpierdolisz. — Przywitał mnie, rechocząc.

Mark był moim kolegą, a nawet przyjacielem z uczelni. To z Arianą chodził na większość zajęć, w końcu studiował ten sam kierunek, ale nie przeszkadzało to nam w nawiązaniu bliższej relacji. Szczerze, nawet nie zauważyłam, kiedy stał się nam tak bliski. Zważywszy na jego aparycję... Nie zamierzałam nam umniejszać, ale taki przystojniak, jak on powinien być rozchwytywany przez dziewczyny. I tak było kiedyś. Miał przepiękne, blond włosy, był wysoki, wysportowany, a także zajmował stanowisko kapitana w uczelnianej drużynie piłki nożnej. Wszystkie piękności zachwycały się praktycznie wszystkim w jego wyglądzie. Od razu przypomniało mi się, kiedy byłam świadkiem sceny, gdy Marcus podwijał sobie rękawy bluzki, którą założył na siebie po treningu, i gdy wyszedł z szatni, dziewczyny czekające na niego od razu zaczęły piszczeć i łapać go za przedramiona, na których miał rękawy czarnych tatuaży. Nigdy tego nie zrozumiem. A chłopakowi chyba zaczęło to przeszkadzać. Decydując się na falę krytyki i hejtu od kolegów, przefarbował swoje włosy na kolor zielony. Dziewczyny jakoś magicznie zaczęły trzymać się od niego na dystans, a gdy jego świetni kumple zaczęli rozgadywać po całej uczelni, że Mark woli facetów, zainteresowanie wokół jego osoby spadło do zera.

A potem wydarzył się poważny wypadek. Marcus zaczął coraz bardziej interesować się pracą w policji. Może właśnie ze względu na mojego ojca tak się zaprzyjaźniliśmy. Chłopak spędzał z Rogerem większość czasu, co szybko za skutkowało propozycją brania udziału w konwoju. Przemieszczali jakiegoś więźnia, którego postanowiono odbić. Cała przygoda zakończyła się głęboką blizną na lewym policzku Marcusa, którą otrzymał od jednego z gangsterów, gdy ten wymachiwał do niego nożem. Od tamtego wypadku Mark przestał być chyba interesujący dla większości dziewczyn. Zamknął się również na szersze znajomości i oddał się pracy w policji.

— Specjalnie to zrobiłeś? — Uniosłam się.

— Nie. Ja po prostu biegałem. To ty zaczęłaś się zachowywać tak, jakbym miał być co najmniej seryjnym mordercą. — Wzruszył ramionami.

— Myślałam, że jesteś dzisiaj w pracy. — Zdziwiłam się, w międzyczasie wyłączając muzykę i odpinając kabel słuchawek od telefonu.

Często umawiałam się z Marcusem na bieganie. Mieszkał po drugiej stronie lasu, przez co spotykaliśmy się w połowie trasy, ale chłopak ostatnio częściej pracował, więc zupełnie się go nie spodziewałam.

— Jest sobota i impreza u Nicole! Specjalnie wziąłem wolne — zaśmiał się zupełnie tak, jakby to była oczywistość.

— Mogłeś do mnie zadzwonić... — mruknęłam i ruszyłam truchtem, spodziewając się, że chłopak do mnie dołączy.

— Myślałem, że nie masz wychodnego. — Zatrzymałam się i spojrzałam na Mark'a.

— A to niby czemu? — Domyślałam się, jaka będzie odpowiedź.

— No wiesz... Ta akcja ze zbiegiem i w ogóle...

— Skąd o tym wiesz? Ojciec ci o wszystkim mówi? Nie powinien trochę przystopować? W końcu dalej jeszcze studiujesz — zdenerwowałam się.

Zielonowłosy patrzył się na mnie ze zdziwieniem. W końcu zmrużył oczy i podszedł do mnie powolnym krokiem.

— Dobrze się czujesz? — zniżył głos.

— Tak...

— To, czemu tak się denerwujesz? — Przyglądał mi się uważnie.

— Wstałam lewą nogą... A poza tym ta impreza u Nicole. Trochę się stresuję — zaśmiałam się, w głębi krzycząc na siebie, czemu nie powiedziałam mu prawdy.

Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, po czym wyszczerzył się szeroko i ruszył powolnym truchtem przed siebie.

— Podobno ma być tam jakiś nowy „kolega" Nicole! Planuje sprawić, aby oszalał na jej punkcie. — Zmienił temat tak szybko, że czułam się zdezorientowana. A może zaskoczona tym, że połknął haczyk?

— Znowu ten sam cyrk. — Westchnęłam na wspomnienie jej poprzednich, nieudanych randek i podrywów.

Nicole była niezwykle atrakcyjną kobietą, ale chciała mieć nad wszystkim kontrolę. Nie w taki sposób jak ja. Ona zawsze miała przewagę, będąc lepszą, silniejszą, mądrzejszą. Przez to nie dawała chłopakom szans na wykazanie się. Jeszcze nie znalazł się taki, który potrafiłby ją ujarzmić.

— Ale czy to komuś przeszkadza? Przynajmniej będziemy mieli się z czego pośmiać. — Szturchnął mnie ramieniem, gdy dorównałam jego tempu.

— A ty nie masz kogoś na oku? — Spojrzałam na chłopaka.

— Nie zaczynaj ze mną tego tematu...

— Zaczynam się martwić, że naprawdę jesteś gejem! — krzyknęłam, gdyż zanim wypowiedziałam to zdanie, odbiegłam od Marcusa kawałek, spodziewając się jego reakcji.

— Suka! — warknął i zaczął mnie gonić.

Zawsze denerwowały go takie pstryki w nos. Nie miał problemu z inną seksualnością ludzi, jednak gdzieś chyba plotki, jakie na jego temat krążyły, bolały go. Interpretował je bardziej jako porażkę do swoich miłosnych podbojów.

Stojąc przed szafą w pokoju, zupełnie nie potrafiłam skupić się na wykonywanej czynności. Moje myśli krążyły wokół dziwnych rzeczy. Od prześladującego mnie przez cały dzień poranka, przez dziwne spotkanie Victora w centrum handlowym, do wewnętrznego niepokoju faktem, że dalej nie powiedziałam ojcu o wszystkim, co mi się przytrafiło. Jakie to było nieodpowiedzialne. Jakie infantylne. I jakie dziwne, gdy zdawałam sobie sprawę, że w ogóle nie zamierzałam o tym mówić. Nie tylko bałam się, że znowu zostanę uziemiona i pozbawiona wolności przez przewrażliwienie ojca, ale też dlatego, że uważałam, że kreuję się w jego oczach, jako ktoś słaby. Zdarzały mi się już takie sytuacje jak ta. Czasem głuche telefony. Czasem SMS-y z groźbami. Czasem miałam wrażenie, że ktoś mnie śledził. I nie mówiłam o tym ojcu. A po czasie, zainteresowanie moją osobą znikało. Tego też się spodziewałam przy tej sprawie, ale wiedziałam, że Ariana mi nie odpuści. To była pierwsza taka sytuacja, przy której była obecna. Pierwsza, o której wiedziała.

Jak na zawołanie, usłyszałam dzwonek do drzwi. Mama wpuściła do środka gotową już na wieczór Arianę i poinformowała ją o mojej obecności na piętrze. Wciągnęłam powietrze, próbując opanować przyśpieszone bicie serca i wyjęłam z szafy sukienkę, którą miałam założyć. Ariana przywitała mnie uśmiechem, który wydawał się jeszcze szerszy przez brązową szminkę i zamknęła za sobą drzwi, co mnie bardzo zdziwiło, bo zazwyczaj tego nie robiła.

— Widziałaś się dzisiaj z tym zielonym debilem? — zapytała prosto z mostu.

Podniosłam brew, gdyż kompletnie nie spodziewałam się, że to akurat on będzie ją interesował.

— Tak... — odparłam z wahaniem.

— Gada, że chodzisz jakaś zlękniona... — Od razu opadły mi ramiona. Wiedziałam, że nie jest głupi. Od razu zauważył, że coś jest nie tak. — Nina, miałaś powiedzieć...

Przerwała, gdyż do mojego pokoju wpadła niespodziewanie mama z wymalowanym na twarzy szerokim uśmiechem.

— Mam nadzieję, że zejdziecie na dół na zdjęcie. — Machnęła do nas aparatem trzymanym w dłoni.

Dlaczego miałam wrażenie, że odwiedziła nas tak znienacka nie bez powodu?

— To tylko impreza. — Westchnęłam, próbując zachować normalność w zachowaniu.

— Tak, ale pamiątka to pamiątka — powiedziała stanowczo i uśmiechając się do Ariany, zamknęła za sobą cicho drzwi.

— Pewnie, boi się, że to twoja ostatnia — mruknęła przyjaciółka, siadając na łóżko.

— Kurwa. Skończ — warknęłam i ruszyłam do łazienki, aby włożyć na siebie sukienkę.

— Naprawdę nie zamierzasz im powiedzieć? — kontynuowała nawet przez zamknięte drzwi.

Odkręciłam kurek od wody w prysznicu, aby dać dziewczynie znać, że i tak nic nie słyszę. Zadziałało, gdyż zamilkła i nie odezwała się, aż nie wyszłam z łazienki.

— Dobrze? — Spojrzałam na przyjaciółkę, gdy tylko odłożyłam dres na fotel przy biurku.

— Pięknie, tylko załóż te szpilki ode mnie — zaśmiała się.

— Jakie szpilki? — Zaczęłam rozglądać się, zdziwiona.

Dziewczyna wyjęła z torby, którą przyniosła ze sobą, pudełko i otworzyła je. W środku były czarne sandały na szpilce.

— Skąd je masz? — Spojrzałam na nią z wahaniem.

— Z szafy. Przymierzałam i były za małe, więc pomyślałam, że ci przyniosę i sprawdzimy. — Uśmiechnęła się, choć widziałam w jej oczach, że moje zachowanie, a raczej ignorancja doprowadza ją do smutku.

Od razu przymierzyłam prezent, próbując zbyt długo nie przetwarzać humoru różowowłosej.

— Dobre są. — Wyszczerzyłam się, ponieważ idealnie pasowały do sukienki.

Już nie wracałyśmy do newralgicznego tematu. Po prostu skupiłyśmy się na moim wyglądzie. Ariana zabrała się za malowanie mojej twarzy, a gdy skończyła, zakręciłam końcówki włosów na lokówce i w samą porę usłyszałam trąbienie samochodu stojącego pod moją posesją. Zapewne Ariana poprosiła Marcusa, aby po nas przyjechał.

Zostawiając za sobą rozgardiasz, jaki urządziłyśmy w pokoju, zabrałyśmy swoje torebki z najpotrzebniejszymi rzeczami i zbiegłyśmy po schodach na parter.

— Jejku, jakie piękne! — krzyknęła mama, gdy tylko nas zobaczyła. — Szybko ustawcie się obok kominka. — Wskazała nam odpowiednie miejsce i ustawiła się do wykonania fotografii.

Tata, siedzący przy stole wpatrywał się w laptop, ale gdy zajęłyśmy wyznaczone miejsce, podniósł znad niego wzrok i zerkał na nas z ukrywanym uśmiechem.

— Rachel, przestań. Spóźnią się — powiedział spokojnie.

— Zamknij się! — Przerwała mu prawie natychmiastowo.

Zaśmiałyśmy się na tę scenę, co od razu stało się okazją dla mamy do wciśnięcia guzika aktywującego aparat. Wykonała kilka zdjęć, a następnie pośpieszyła nas, abyśmy wyszły z domu. Nie musiała nam powtarzać, gdyż od razu ruszyłyśmy biegiem w stronę czarnego Maserati Marcusa.

— Wolniej się nie dało — Nie omieszkał się skomentować, gdy zajęłyśmy miejsca i ruszył, wciskając gaz do dechy.

><

Podjechałem pod biały dom, stylizowany na nowoczesny barok. Nie to, że znałem się na architekturze, ale zdarzało mi się robić w nieruchomościach. Widząc, że na wyłożonym błyszczącą kostką podjeździe stało kilka sportowych samochodów, wiedziałem, że wszyscy są na miejscu. Nie spodziewali się mojego powrotu, gdyż zapowiadałem, że na kilka dni zaszyję się w Nowym Jorku. Jednak, gdy zauważyłem, że policja szybko nie planuje zrezygnować z nadmiernej kontroli, postanowiłem zagrać władzom Malibu na nosie. Użyłem kontaktów, które pozwoliły mi bezszelestnie wrócić do naszego tymczasowego miejsca zamieszkania. Wiedziałem, że tego się nie spodziewali, dlatego byłem o jeden krok przed nimi.

Powrót do domu wcale nie sprawiał, że czułem się lepiej. Wręcz przeciwnie. Raczej spodziewałem się pretensji i poważnych konsekwencji, ale nie mogłem tego uniknąć. A może nawet na to zasługiwałem? W końcu spieprzyłem sprawę. Podłożyłem się glinom, aby uratować dupę młodemu snajperowi, który dopiero uczył się brać udział w większych napadach. No i się doigrałem. Co prawda policja też spieprzyła, bo mając za kratami tak poważnego przestępcę, wydawało mi się, że nie włożyła większych starań, aby mnie pilnować. Czy to jednak miało jakiekolwiek znaczenie dla Simona? Nie. Jego interesował tylko wynik.

Wyszedłem z auta i go zamknąłem. Rozejrzałem się po okolicy. Delikatny wiatr i szum oceanu znajdującego się niedaleko trochę mnie uspokoił. Chociaż skwar na wzgórzu nie dawał za wygraną. Po prawej stronie w oczy rzuciła mi się nadchodząca postać. Była to Judy, której blond warkoczyki podskakiwały na plecach. Trzymała dłonie na ramionach plecaka, który zdawał się niewiele mniejszy od niej.

— Już po szkole? — zaśmiałem się, ukrywając niepokój, który od razu we mnie narósł, gdy zobaczyłem, że siostra Simona chodziła po ulicy bez nadzoru.

— Wujek Victor! — krzyknęła ośmiolatka, ruszając biegiem w moją stronę.

Przytuliłem małą do siebie i ruszyłem z nią w stronę wejścia do willi. Gdy tylko otworzyłem drzwi, w pierwszej chwili do moich nozdrzy dotarł zapach karmelowego popcornu. Następnie usłyszałem śmiechy chłopaków i głośno grający telewizor. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w korytarzu stały dwie atrakcyjne dziewczyny, które wkładały buty i szykowały się do wyjścia. Odruchowo zasłoniłem dłonią oczy Judy, gdyż kobiety miały na sobie bardzo wyzywające stroje.

— Do kogo byłyście? — zapytałem, nie zważając na marudzenie młodej.

— Do Maski — zachichotały i minęły nas w progu.

Wypuściłem powietrze z płuc, po czym nie odwracając się, zamknąłem drzwi i wypuściłem z objęć Judy. Zajrzałem od razu do salonu. Na kanapie siedzieli chłopcy, popijając piwo i jedząc przekąskę, której zapach mnie przywitał.

— Gdzie Simon? — warknąłem.

— U siebie. Gdzie ty byłeś przez ten tydzień? Miałeś tylko zebrać kasę z Kalifornii — odezwał się Nathan, nawet nie odwracając się w moją stronę.

— Właśnie. — Usłyszałem za sobą zachrypnięty głos Simona.

Odwróciłem się na pięcie, przybierając wściekłą minę. Chociaż wcale nie musiałem, gdyż rozrywało mnie od środka.

— Po pierwsze, dlaczego Judy chodzi sama po ulicach? — warknąłem, skacząc wzrokiem po przyjacielu.

Miał na sobie rozciągniętą koszulkę, dresowe spodenki, które odkrywały jego nogi od kolan, a co za tym idzie również jeden z jego tatuaży, usytuowany na łydce. Jego blond włosy wydawały się lekko rozczochrane, a niebieskie oczy ciemniejsze, niż zazwyczaj.

— Oliver i Berta mieli jej pilnować — odparł, patrząc gdzieś za moje plecy.

Odwróciłem się, zauważając Judy, która szybko czmychnęła schodami na piętro, gdzie znajdował się jej pokój. Podniosłem jedną brew. Czyli im zwiała.

— A po co te kurwy? Był układ, że nie zapraszamy ich do naszego domu... — Wróciłem wzrokiem do przyjaciela, który udał się do kuchni, gdzie z lodówki wyjął schłodzoną butelkę wody.

— Spokojnie. — Westchnął. — Był układ, że wy ich nie zapraszacie. Ja to co innego. — Wyszczerzył się do mnie, na co przewróciłem oczami.

— Widzę podwójne standardy — wtrącił się Justin, nie złośliwie, a wtórując Simonowi, ponieważ mężczyźni obdarowali się porozumiewawczymi uśmiechami.

— Skoro skończyłeś mnie atakować, może się wytłumaczysz? — Blondyn oparł się o wyspę kuchenną i przyglądał mi się uważnie.

— Zajebał mnie Elev. — Simon podniósł jedną brew i zacisnął usta w wąską linię, a był to znak wewnętrznego wkurwienia.

Z drugiej strony byłem z siebie dumny. Moje znajomości nie musiały się wiązać z bezpośrednią pomocą kumpli, a też cechowały się poufnością wydarzeń, skoro nawet szef nie wiedział, co się ze mną działo.

— Roger? — dopytywał Justin, podnosząc się z kanapy.

Przejechał dłonią po swoich krótko ściętych włosach i uśmiechnął się do mnie szeroko, od razu zwracając moją uwagę na jego lśniąco białe zęby. Przez czarną skórę, jaką odziedziczył po ojcu, ich biel szczególnie się wyróżniała.

— Ta...

— Miałeś uważać... Przecież... No kurwa! — warknął Simon, uderzając pięścią o blat.

— Wiem, ale uciekłem... — Na moje słowa Justin pokręcił rozbawiony głową i wyrzucił do kosza pustą butelkę.

— Opowiadaj — krzyknął Nathan, w końcu odwracając się do nas.

Zawsze bawiły mnie jego włosy. Naturalnie miał brązowe, ale kiedyś zdecydował się przefarbować je na czarno. Któregoś dnia pozwolił Judy na zabawę we fryzjera, więc dziewczynka zafarbowała mu włosy na zielono. Chłopakowi się spodobało, więc wybrał się do specjalisty, a wrócił z zielonymi końcówkami i tak zostało. Bardzo kontrastowały one z jego bladą karnacją i chudą, wręcz cherlawą posturą. Wyglądał trochę jak punk jeszcze z kolorowymi tatuażami i kolczykami w uszach i na twarzy.

— O czym? — Zdziwiłem się.

— No jak było?! Informacje o tutejszej policji i tak dalej. W końcu może po coś się przydasz... — zażartował Nathan, na co zmrużyłem oczy.

— Spodziewałem się czegoś lepszego. W sumie to nawet zaskoczyłem się tym, jak tak słynny policjant słabo pilnuje więźniów. Średnią ma też brygadę.

— To doskonale. Nie będzie nam się wpierdalał w poszukiwania Paula. — Skwitował Simon.

— No właśnie nie wiem. Wiedział, kim jestem, jak tylko mnie zobaczył. Rozumiecie? — Przebiegłem wzrokiem po trzech sylwetkach.

— Co masz na myśli? — Zdziwił się Justin.

— Ma obsesję na punkcie Maski. Wie o nim praktycznie wszystko... — Mówiąc to, patrzyłem w niebieskie oczy blondyna.

— Więc go zlikwidujemy. Za bardzo się interesuje, więc popływa sobie z rekinami. — Wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie z dumą.

— Nawet wiem jak. — Pochwaliłem się.

— Słuchamy... — Nathan założył dłonie na piersi.

— Otóż Roger ma córkę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top