28. Malibu odbija się w twoich oczach
Wracając do domu późnym popołudniem, tak jak zapowiadałam, pierwsze co to udałam się pod prysznic. Gdy zmyłam z siebie wszystkie zapachy, spojrzenia i rany zadane mi przez opowieść sąsiadki, usiadłam na kanapie w salonie, ustawiając klimatyzację na maksa. Potrzebowałam ochłonąć, a miałam wrażenie, jakbym dostała udaru słonecznego. Ale to nie było raczej możliwe, po prostu panikowałam. Za dużo myśli docierało do mojej głowy. Czemu tak na mnie naciskała? Czy wiedziała o czymś, co działo się teraz w moim życiu? Jak bardzo istotne mogą być jej słowa... Nie miałam pojęcia, nie byłam w stanie uchwycić się nawet jednej myśli, gdyż zmieniały się one co sekundę. Miałam wrażenie, że ktoś próbuje wejść do domu, ale okazało się, że to tylko blacha na dachu strzelała od silnych promieni słonecznych. Czułam, jak zalewają mnie zimne poty, a przed oczami widziałam już tylko śmierć. Setki jakby zdjęć ze wszystkich spotkań z Victorem, to przerażenie, kiedy jechałam samochodem, ciągły strach i wyostrzony słuch. W momencie, kiedy moja pamięć pokazała mi leżące ciało mężczyzny, którego zabiłam, a potem jego zmasakrowaną twarz w worku, dostałam zawrotów głowy i drgania kończyn. Chwilę później pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam do sedesu. Ześlizgnęłam się po lodowatych płytkach i poczułam błogi spokój. Cieszę, która tak naprawdę nią nie była, bo ciągle bombardowały mnie ostrzeżenia Pani Suzanne, jej historia życia i jak mogłaby się ona skończyć w moim przypadku. Jednak bardziej od jakiejś nieszczęśliwej miłości, bałam się tego, że do mnie wrócą. Znajdą mnie tak jak jej syna. Będę uciekać całe życie, a oni swoimi długimi szponami wczepiają się w moje plecy i będą na mnie pasożytować. Już dawno powinnam o wszystkim powiedzieć ojcu. Tylko jaką miałam pewność, że przeżyję? Że oni to przeżyją?
"Jeśli chcesz przetrwać, najlepiej, jakbyś zaczęła żyć jak oni, myśleć jak oni i czuć jak oni".
Wstań i zacznij krzyczeć! Powiedz wszystkim, jakimi są potworami! Uratuj się, błagaj los o wybaczenie! Uspokój swoje sumienie, a oni niech idą do diabła. A ty razem z nimi, bo oni są jak matrioszki. Gdy chcesz zniszczyć jedną, okazuje się, że jest ich tysiące i każda z tego tysiąca będzie chciała cię zabić. Jak nie ciebie, to twoje dzieci.
Szybkie bicie serca powróciło. Znowu zaczęłam się trząść i oblewać zimnym potem. To panika... Znowu wrócił mi atak paniki.
Odbiłam się plecami od ściany i z trudem wstałam, w ostatniej chwili chwytając się umywalki, by nie upaść. Wciągnęłam głośno powietrze i ruszyłam, jak robot do salonu, a następnie otworzyłam jedną z szuflad w komodzie, w której trzymaliśmy różnego rodzaju leki. Szukałam czegoś uspokajającego, jednocześnie wpisując w Google możliwe leki, jakie mogłyby mi pomóc. Wiedziałam, że nie mogłam ponownie wziąć tych, które miały temperować moją agresję, gdyż mogłoby to spowodować skutki uboczne przez przedawkowanie. Omamy albo wyostrzenie objawów, które teraz mi dolegały. Przerzucając tabletki z jednej strony na drugą, doszłam do wniosku, że nie było praktycznie nic, co mogłoby mi pomóc. Usiadłam na podłodze i zaczęłam się zastanawiać, co powinnam w tej sytuacji zrobić. Apteki były nieczynne, nikogo nie chciałam też prosić o pomoc. Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Błagałam swój umysł, aby podpowiedział mi coś dobrego, co mogłoby mnie uratować. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, miałam ochotę coś zrobić, ale nie wiedziałam, co. Odwróciłam głowę w stronę okna, z którego widziałam dom Diaz, ale nie zauważyłam, żeby kobieta siedziała na werandzie. Byłam sama. Sama tak jak każdy człowiek na łożu śmierci. W ostatniej chwili chwyciłam za telefon i przejrzałam moje ostatnie wiadomości z Arianą, Nicole i Marcusem. Nie wiedziałam, dlaczego akurat takie zajęcie wybrałam. Może chciałam sprawdzić, z kim mogłabym w razie potrzeby porozmawiać. A potem znowu zobaczyłam Jasona. Oczywiście nie był dostępny, ale to chyba nie stanowiło dla mnie przeszkody. Przynajmniej miałam nadzieję, że dostanie powiadomienie i jakoś zareaguje. Po prostu czułam, podświadomie wiedziałam, że drugi człowiek był dla mnie jedyną deską ratunku. Napisałam do niego zwykłe "hej", aby w ogóle sprawdzić, czy mam na co liczyć. Założyłam, że jeśli nie odpisze do dziesięciu minut, zadzwonię do Ariany. Sekundy jak na złość zaczęły wolniej płynąć. Miałam ochotę wstać, zdjąć ze ściany zegar wiszący w kuchni i wyrzucić go przez okno. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, gdzie powinnam się znajdować, w którym pomieszczeniu, aby być gotową na coś. Nie wiedziałam na co, ale czułam, że się zbliża. Przy drzwiach wejściowych będę miała szansę na szybką ucieczkę, ale z drugiej strony, najbezpieczniej czułam się we własnym pokoju. Nagły dźwięk przychodzącego powiadomienia sprawił, że o mało nie straciłam przytomności ze strachu. Zimny pot oblał mnie całą. Trzęsącymi się dłońmi podniosłam telefon z podłogi i jeszcze zanim go włączyłam, odmówiłam wewnętrzną modlitwę, aby to był ktoś. Ktokolwiek, ale żeby to był człowiek. Tylko nie Victor — dodałam na koniec i włączyłam ekran.
*Jason*
No hej.
Odetchnęłam z niewyobrażalną ulgą. Zupełnie w tamtej sytuacji nie brałam pod uwagę, że chłopak mógłby odrzucić moją propozycję. Myślałam tylko o jednym. Aby jak najszybciej uciec.
*Nina*
Pirates Cove Beach? Teraz?
Błagam, niech się zgodzi. Na wszystkie bóstwa świata. Jeśli mnie zostawi, umrę. Rozsypię się i wymieszam z cząsteczkami kurzu w powietrzu. Zniknę ze wszelkiej materii. Zapadnę się w sobie, niczym stara gwiazda w kosmosie, która już ledwo co błyszczy.
*Jason*
Okej. Jadę po ciebie.
Wyrzuciłam telefon z dłoni i położyłam się na podłodze. Całą powierzchnią pleców przywarłam do paneli, ciężko dysząc, a jednocześnie w myślach dziękując wszystkiemu, co istnieje, za wybawienie. Poddałam się chłodzie, jaki poczułam na skórze, oraz widokom tak dziwnym i nietypowym z tej perspektywy. W końcu na co dzień nie leżę na podłodze w salonie. Gdy moje ciało trochę się uspokoiło, podniosłam się i ruszyłam do pokoju, aby przebrać się w coś przewiewnego i doprowadzić włosy do względnego porządku. Tak naprawdę zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co robiłam. Wybierałam losowe rzeczy, wykonywałam odruchowe czynności, myślami będąc dalej u Diaz. Byłam na skraju. Moja wola życia powoli ze mnie uchodziła. Zaczęłam karać siebie w myślach za to, że nie potrafiłam doprowadzić siebie do porządku. Ile zamierzałam tak jeszcze trwać? I tak w końcu przyjdzie moment, w którym wrócę do domu i będę musiała zostać sama ze swoimi myślami, zamknięta za ścianami domu. Co ja sobie w ogóle myślałam? Czy w ogóle myślałam?
Gdy uznałam siebie za względnie wyglądającą dobrze, wróciłam do salonu, ale tym razem usiadłam na kanapie. Znowu zaczęłam się modlić. Kiedy przyjedzie? Gdzie mieszkał? Jak długą drogę miał do pokonania? Znowu zaczęłam się bać, tym razem jednak nie tyle z powodu paniki, a przez strach, że to uczucie wróci, gdyż szykowaniem się mocno je stłumiłam.
Chciałabym już nigdy więcej nie czuć się w ten sposób. Założyć na siebie maskę, która nie pozwoli emocjom wziąć nade mną górę.
Gdy podjechałem pod dom dziewczyny, zatrzymałem się na poboczu i wyłączyłem silnik. Zastanawiałem się, czy dobrym pomysłem mogłoby być wyjście z auta i zapukanie do drzwi. Był to idiotyczny pomysł. Dlatego chwyciłem telefon i zacząłem wystukiwać na klawiaturze informację o tym, aby już wychodziła. Zanim jednak zdążyłem wysłać wiadomość, drzwi wejściowe się uchyliły i moim oczom ukazała się Nina. Wyglądała jednocześnie zwyczajnie, ale też w pewien sposób wyjątkowo. Po prostu jak ona. Biały top na ramiączka podkreślał jej naturalną opaleniznę, a szorty odsłoniły smukłe nogi. Na stopach oczywiście miała białe trampki, a włosy spięte w luźnego koka, przez co brązowe kosmyki opadały luźno na jej policzki i czoło. W jednej dłoni kurczowo ściskała telefon, a drugą zakluczyła najpierw drzwi, a potem furtkę. Na chwilę zatrzymała się na chodniku i spojrzała przez szybę, zapewne upewniając się, czy to na pewno ja. Uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła do drzwi od strony pasażera.
— Cześć. — Przywitała się i wsiadła do środka.
Coś było nie tak. Cała drżała. Dłoń, w której trzymała telefon, była już praktycznie biała, a knykcie czerwone. Wydawała się opalona, a jednak na twarzy blada jak ściana.
— Spójrz na mnie. — Poprosiłem, bo dziwnym trafem, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, nie mogła oderwać wzroku od domu, który stał naprzeciwko.
Niepewnie to zrobiła, a ja zacząłem badać jej źrenice, nozdrza i barwę skóry. Wyglądała normalnie, a jednak biło od niej coś bardzo niepokojącego. Spojrzałem ostatni raz w kierunku jej domu, przyglądając się bacznie oknom i okolicom ogrodu. Może ktoś ją napadł. Śledził.
— O co ci chodzi? — zapytała, próbując ukryć drżenie głosu.
— Brałaś coś? — Uderzyłem w nią tymi słowami bezpośrednio.
— Słucham? Niby co? — Była zaskoczona. Albo przerażona. Ewentualnie oba.
— No cokolwiek. Amfetaminę, kokainę, wciągałaś kreski, jadłaś grzybki. Nie wiem...
— Dlaczego? — Zmarszczyła brwi. Nie mogłem uwierzyć w to, że nie wiedziała, o co mi chodziło.
— Coś się stało? — Zmieniłem ton z nadzieją, że po prostu sama się przyzna.
Westchnęła i spuściła głowę, wpatrując się teraz w swoje dłonie.
— Możemy stąd jechać? Po prostu jedźmy już — mruknęła, ponaglając mnie. Brzmiało to tak, jakby próbowała uciec.
Przez chwilę naprawdę myślałem, że ktoś ją prześladował, dlatego jadąc trasą, co jakiś czas zerkałem w lusterko, kontrolując, czy nic za nami nie jechało. Nie zauważyłem niczego podejrzanego. Zerkałem też na dziewczynę, ale ona po prostu milczała. Jak gdyby nigdy nic, nie spuszczała wzroku z drogi przed nami, dalej kurczowo ściskając ten pieprzony telefon. Może Victor do niej napisał — przez chwilę przemknęło mi przez myśl. Już chciałem zadać kolejną część pytań, ale Nina była szybsza.
— Przeszkodziłam ci w czymś? Może zajmuję twój czas... — Ramiona mimowolnie opadły mi z bezradności.
Nie potrafiłem jej rozszyfrować. Zauważyłbym coś niepokojącego, gdyby ktoś uprzykrzał jej życie, ale nic na to nie wskazywało. Jednak ona dalej grała. W pewnym sensie nie powinno mnie to dziwić, przecież byłem w jej oczach zwykłym nieudacznikiem życiowym, który ledwo wiąże koniec z końcem. Gdyby dowiedziała się teraz, kim jestem, biorąc pod uwagę jej obecny stan, dostałaby zawału.
Czy mi przeszkodziła? Prawdę mówiąc, tak. Byłem w trakcie wysyłania maili służbowych i czytania nowych kontraktów, które planowałem podpisać z kolejnymi wspólnikami. Jej propozycję potraktowałem jednak, jako miłą odskocznię od pracy, bo i tak byłem świadomy tego, że przesiedzę nad dokumentami całą noc. A wiedziałem, że spotkanie z Niną będzie dla mnie odpoczynkiem. Sam nie widziałem, dlaczego akurat tak to czułem. Ona ode mnie niczego nie oczekiwała, oprócz obecności. Nie kleiła się do mnie, nie gadała od rzeczy. W pewien sposób, po prostu była sobą, choć czasem dostrzegałem jej skrępowanie. Była zwykła. Taka zwyczajna. Prosta. I to mi dawało spokój.
— Nie. Napisałaś w dobrym momencie — odpowiedziałem krótko.
— To dobrze.
— Możesz wpisać na mapach ten adres? Trzeba jechać w stronę gór, ale nie bardzo kojarzę tamte drogi.
Dziewczyna w końcu przestała tak ściskać komórkę i zajęła się nawigowaniem mnie do celu, co wydawało mi się dobrym rozwiązaniem. Mogłem równie dobrze wpisać w swoją nawigację adres, jednak wydawało mi się, że zaangażowanie jej będzie w jakiś sposób odwracało uwagę od bombardujących ją myśli. Wyglądała tak, jakby próbowała się zabić, tyle że od środka.
Pół godziny minęło praktycznie w mgnieniu oka. Wjechaliśmy na pokryty żwirem parking, a gdy zaparkowałem, od razu udaliśmy się do budki, w której musiałem wykupić bilet za postój. Nina podążała po prostu za mną, ale gdy udałem się do samochodu, aby odłożyć bilecik na desce rozdzielczej, ona została przy automacie i wpatrywała się w przestrzeń, którą mieliśmy pod sobą. W końcu znajdowaliśmy się na kamiennej górze, z której rozpościerał się widok na wybrzeże i połowę Malibu.
— Byłeś kiedyś na tej plaży? — zapytała, gdy do niej podszedłem.
— Nie — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— Nie jest taka typowa. — Uśmiechnęła się lekko, co w pewien sposób mnie uspokoiło. Jakby zależało mi na tym, aby była zadowolona. Wtedy nawet nie pomyślałem, że jest w tym coś złego. — Trochę takie skaliste wybrzeże. Klify. — Odwróciła się na pięcie i ruszyła wąską ścieżką, pnącą się wzdłuż góry.
— Chyba mówiłaś, że nie za bardzo znasz Malibu. — Zacząłem rozmowę, gdy szliśmy gęsiego.
— Mieszkam tu od urodzenia. Po prostu dawno nigdzie nie wychodziłam, ale teren znam.
— Czemu akurat tutaj chciałaś przyjechać?
— Bo tu jest trochę inaczej, niż wszędzie — odparła i przecisnęła się między skałami.
W pierwszej chwili przestraszyłem się, że gdzieś się poślizgnęła i spadła w przepaść, jednak gdy poszedłem w jej ślady, doznałem szoku. Nie spodziewałem się, że praktycznie zaraz za ścianą skalną zobaczę ocean. Bezkres oceanu i porośnięte trawą i mchem skały. W zatoce poniżej oczywiście przechadzały się grupy ludzi, po wybrzeżu pływały też gdzieniegdzie jachty, jednak z naszej perspektywy to wyglądało trochę tak, jakbyśmy byli ponad wszystkim. Ponad światem. Czasem się tak czułem, stojąc tam, gdzie oni, jednak teraz takie wrażenie sprawiała natura, a nie moje aroganctwo.
— Oni nie wiedzą o tym przejściu? — Może moje pytanie było dość oderwane od rzeczywistości, jednak Nina tylko się zaśmiała.
— Tutaj jest dość stromo i nie ma znaków, przez co większość po prostu woli zejść schodami obok parkingu, a potem ścieżką prowadzącą na zatokę. — Machnęła w kierunku plaży pod nami.
— Niesamowite. — Westchnąłem.
Przytłaczał mnie ten widok. Jednocześnie sprawiał, że przeniosłem się do innego świata, marzeń, a potem zaraz dochodziło do mnie, jak ogromna to przestrzeń. Jak wiele jest poza zasięgiem ludzi. A my ciągle chcemy więcej. I dalej. I szybciej.
— Tobie też chyba potrzeba było tego wyjścia. — Stwierdziła i usiadła na jednej ze skał. Od razu zająłem miejsce obok.
— Trochę. — Wzruszyłem ramionami, próbując jednak dalej nie wpuszczać jej do środka moich myśli. To ona miała się tu otworzyć, a nie ja.
— Co czujesz? — zapytała zupełnie niewzruszona moim oporem.
— Władzę. — To słowo wyszło z moich ust, zanim zrozumiałem, co tak naprawdę powiedziałem. Obserwowałem kątem oka, kiedy dziewczyna spojrzy na mnie zaskoczona i zaraz zacznie drążyć, jednak ona się nie ruszyła.
— A ja wolność — wyszeptała, wpatrując się w horyzont, do którego nieubłaganie zbliżała się czerwona kula ognia.
Byłem zwyczajnie przerażony. Sparaliżowany. W jednej sekundzie poczułem na raz tak wiele emocji, których się nie spodziewałem i nad którymi nie miałem kontroli. Przytłoczyło mnie to, gdyż nigdy odkąd pamiętam, nie pozwoliłem sobie na coś takiego.
Wszystko może potoczyłoby się teraz inaczej, gdyby nie nagły dźwięk mojego telefonu, który tak mnie przestraszył, że gdy wyjmowałem go z kieszeni spodni, upadł mi na półkę skalną kilka kroków od nas. Nina od razu się podniosła i sięgnęła po niego, ale gdy tylko odwróciła się w moją stronę, aby mi go podać, praktycznie wyrwałem go z jej rąk.
— Przepraszam. — Od razu wyrzuciłem z siebie i wspiąłem się trochę wyżej, niż siedzieliśmy, aby dziewczyna nie słyszała głosu mojego rozmówcy. A był nim Victor, gdyż widziałem jego imię wcześniej na wyświetlaczu. I bałem się, że ona również mogła to dojrzeć.
— Halo? — odezwałem się pierwszy.
— No siema. Właśnie wróciłem do domu, a ciebie gdzie wywiało? — Po co w ogóle zawracał mi dupę?
— Nie mogę teraz rozmawiać.
— Dlaczego? — Urwałem jego pytanie w połowie, od razu się rozłączając. Na wszelki wypadek, wyłączyłem telefon.
Wciągnąłem głośno powietrze, wpatrując się w plecy brunetki. Ja pierdole. Co się ze mną dzieje?
— Musisz już iść? — Nagle odwróciła się do mnie.
— Nie — odpowiedziałem trochę za szybko. Zszedłem niżej i z powrotem zająłem miejsce obok niej.
Ona tylko zerknęła na mnie i obdarzyła ciepłym uśmiechem, po czym jej wzrok znowu powędrował na ocean. Nic nie zauważyła. Kamień spadł mi z serca. Całe zajście było tylko potwierdzeniem tego, jak bardzo bałem się, że dowie się o mojej tożsamości. Byłem tego pewien. A potem zacząłem się jej przyglądać.
— Malibu odbija się w twoich oczach. — Nina na chwilę znieruchomiała, a następnie znowu na mnie spojrzała.
— A w twoich widzę siebie — zaśmiała się, ale ja nawet nie drgnąłem.
Nic wtedy nie czułem i paradoksalnie, o niczym nie myślałem. Byłem przepełniony pustką, a jednocześnie silną tęsknotą za dotykiem jej ust. Nie do wiary, że dalej pamiętam ich smak i miękkość. Gdy oddaliśmy się pocałunkowi, próbowałem wmówić sobie, że to pożądanie. Że po prostu przypomniały mi się nasze wspólne uniesienia. Jednak tak naprawdę nie tego potrzebowałem. Cierpiałem na brak jej dotyku. A jednocześnie każdy jej dotyk sprawiał mi ból. Zupełnie tak, jakby coś we mnie niszczyła. W pewnym momencie chciała zaczerpnąć powietrza, jednak od razu się przysunąłem i złączyłem nasze usta ponownie. Chociaż na ten jeden moment chciałem ją czuć lub czuć to samo, co ona. Bałem się stracić kontrolę. Nad nią. Nad sobą. Nad wszystkim, co nas otaczało. Przez to nie zorientowałem się, kiedy właściwie ją straciłem.
Do zachodu słońca siedzieliśmy nieruchomo na skałach i wpatrywaliśmy się w bezkres wody. Nina lekko ocierała się o moje ramię, a z czasem zaczęła się o mnie opierać. Zupełnie tak, jakby badała moje granice. To zabawne, bo przeżywając nasz "pierwszy raz" nikt nawet o tym nie myślał. To było czyste pożądanie. A teraz... Nawet nie chciałem o tym myśleć. Tylko że nie mogłem. Wracając po zachodzie słońca do samochodu, jadąc trasą przez góry, a potem wjeżdżając do centrum miasta, cały czas myślałem o tym, co czułem. Jak się czułem. Ale przede wszystkim dlaczego. Przecież nie mogłem jej pragnąć, była moim wrogiem, osobą, którą planowałem w najbliższej przyszłości po prostu zabić. Chciałem ją torturować, niszczyć jej psychikę, a tymczasem to ona niszczyła moją. Siedziała nieruchomo, pogrążona w swoich myślach i wydawała się zupełnie nieszkodliwa, a jednocześnie była bardzo zdradliwa. Potrafiła w jedną sekundę rozbić moje wnętrzności na tysiące kawałków.
W pewnym momencie chrząknęła i poprawiła się na siedzeniu, przez co mocno zacisnąłem kierownicę. Nie wiedziałem w zasadzie, co sprawiało jej dyskomfort. Może dostrzegała, że co jakiś czas na nią spoglądałem, jednak w pewnym momencie do mnie dotarło. Co chwilę zerkała w boczne lusterko. A potem przełykała ślinę. I znowu zerkała. Więc i ja spojrzałem we wsteczne. Za nami jechało jakieś zwykłe, szare audi, w którym siedziało dwóch mężczyzn. Wyglądali normalnie, nie znałem ich. Więc pierwsze co pomyślałem, to że może kiedyś już śledzili Ninę. Tylko że gdyby tak było, kojarzyłbym ich twarze, gdyż prowadziłem oddzielną kartotekę do tej sprawy. Musiałem wiedzieć, które ugrupowania próbowały się mścić. Z kim współpracował Ugo.
— Skręć w lewo. — W samochodzie rozbrzmiał nagle drżący głos Niny.
Przez krótką chwilę zastanawiałem się, w jaki sposób powinienem się zachowywać, aby to było naturalne i jednocześnie dla Niny znaczyło tyle, że jestem nikim. Jednocześnie jednak niczego bardziej w tej chwili nie pragnąłem jak tylko jej zaufania. Bo gdyby mi powiedziała, co się dzieje, mógłbym działać.
Jeśli kiedykolwiek będę się zastanawiał nad najgorszym uczuciem w życiu, to będzie właśnie ten moment. Kiedy jednocześnie chcesz pomóc i nie możesz. Choć z drugiej strony mogłem po prostu wyrzucić ją z samochodu i uciec. Tylko wtedy wygrałby Ugo. Mogłem też bez zbędnego pierdolenia wcisnąć gaz do dechy, a potem tłumaczyłbym się utratą czucia w nodze. Tylko że w takim przypadku musiałbym być Victorem.
— Ale twój dom jest drogą prosto. Musimy jechać wzdłuż parku, a nie skręcać w kierunku uczelni. — Byłem taki głupi. Od początku. Od kiedy wpadłem na pomysł udawania bycia Jasonem. Nienawidziłem tego imienia.
— Proszę. — Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Ona mnie błagała.
Skręciłem w lewo i oczywiście audi zrobiło to samo. Nina zaczęła ciężko oddychać.
— W prawo. — Rozkazała, tracąc dech w piersi.
Tym razem nie protestowałem i wykonałem polecenie. Teraz byłem pewny, oboje byliśmy. Oni nas śledzili. Nina zaczęła nerwowo pocierać dłonie, a ja zastanawiałem się, co powinien robić. Już zamierzałem zwolnić i pytać dziewczyny, gdzie w takim razie jedziemy, jednak ona mnie uprzedziła.
— Ten samochód, który za nami jedzie... Śledzi nas. — Wycedziła przez zęby.
— Na pewno nie. Wydaje ci się... — Brzmiałem tak bardzo nienaturalnie, że to aż bolało.
— To, czemu cały czas za nami jadą? — Popatrzyła mi w oczy.
Więc znowu zacząłem skręcać w losowe uliczki tylko po to, aby upewnić się, że audi za nami podążało. Nie zdążyłem jeszcze wykręcić kierownicy z drugiego zakrętu, a Nina znowu zaczęła bombardować mnie pytaniami.
— Nie możemy wracać do mojego domu. Oni nie mogą wiedzieć, gdzie mieszkam... Musimy ich zgubić. — Cała drżała.
— Czego oni od ciebie chcą? — pytałem, choć tak naprawdę grałem na czas. Gdyby mi ufała, wszystko wyglądałoby inaczej.
— Nie mogę ci powiedzieć. — Spojrzałem na nią. Widziałem w jej oczach tysiące myśli, które ze sobą zaciekle walczyły.
— Są niebezpieczni? Nie mam pojęcia, czego mam się po nich spodziewać... — Zaraz sam się zabije.
— Mogą mieć nawet broń. — Zesztywniałem. Nie spodziewałem się, że dziewczyna zdecyduje się na takie słowa.
Zdecydowałem jednak nie wchodzić z nią w dyskusję, a skupić się na tym, co powinienem w takiej sytuacji zrobić. W audi siedziało dwóch starszych mężczyzn. Kierowcę kojarzyłem, choć nie miałem pojęcia skąd, a pasażer obok wydawał się jakimś podlotkiem, którego pewnie wysłali na pierwszą w jego życiu misję. Najważniejsze było to, aby nie zobaczyli mojej twarzy. Co prawda miałem na sobie okulary przeciwsłoneczne, ale czy istniała jakaś możliwość, aby nie znali nawet mojego profilu twarzy? Zwłaszcza kierowca, bo byłem pewien, że z nim kiedyś rozmawiałem. Zacząłem krążyć między uliczkami, a mężczyźni coraz bliżej nas jechali. Na pewno już się zorientowali, jednak czekałem na szansę. Taka się też trafiła, gdy wjechałem do centrum i zatrzymałem ich na światłach, na zakorkowanym skrzyżowaniu. Skorzystałem z chwili ich nieobecności i wjechałem w wąską uliczkę, a następnie między dwa budynki. Gdyby nas znaleźli, w co jednak wątpiłem, mogłem wyjechać tyłem, albo przodem.
— I co teraz? — Nina znowu zaczęła panikować.
Na chwilę wyłączyłem mózg. Wykonywałem czynności automatycznie, gdyż był to jedyny sensowny pomysł, jaki wpadł mi do głowy w obecnej chwili. Wziąłem telefon i udostępniłem swoją lokalizację Victorowi, Justinowi i Nathanowi. Wytłumaczyłem im, jakiego samochodu mają szukać i w jakiej sytuacji się znalazłem. Nie interesowało mnie już to, jak srogi wpierdol dostanę od przyjaciela. To nie było istotne w tak drażliwej sytuacji, jak ta.
— To wszystko to moja wina. W ogólne mogłam nie wychodzić z domu. Albo najlepiej się zabić... — Jęczała mi nad uchem.
— Przecież się nic nie dzieje... — mruknąłem, na chwilę wybity ze skupienia przy pisaniu wiadomości.
— Jak to nie?! Oni nas znajdą i zabiją... — Podniosłem wzrok i zobaczyłem, jak Nina intensywnie mi się przyglądała.
— Więc ciesz się, że jeszcze siedzisz w tym aucie, a nie stoisz na chodniku, tam. — Wskazałem na przejście przed maską samochodu.
— Skoro jesteś taki mądry, to co my tu kurwa robimy? Skoro jeszcze nas nie znaleźli, powinniśmy jechać gdzieś w las! — Zdenerwowała się.
— Czekamy, aż usłyszą twoje trajkotanie — warknąłem, komunikując tym samym, że jej gadanie mnie rozprasza.
Nastąpiła chwila ciszy. Widziałem po dziewczynie, że gotowała się od środka. To była mieszanka strachu i wściekłości, ale tego drugiego chyba więcej.
— To ja wysiadam — warknęła i chwyciła za klamkę drzwi.
— Stój, kurwa! — Próbowałem ją powstrzymać, chwytając ją w ramiona, przez co nie mogła ruszyć rękami.
— Zostaw mnie!
— Jeśli wyjdziesz, odstrzelą cię! Głupia jesteś?!
— Nie bardziej niż ty! — Przepychanki trwały do momentu, aż usłyszeliśmy warkot nadjeżdżającego auta.
Po chwili, przed nami wyrósł samochód, którego próbowaliśmy uniknąć. W pierwszej chwili nie do końca wiedziałem, w jakiej jesteśmy sytuacji, ale wszystko ułożyło się w całość, gdy auto przystanęło, a szyba kierowcy zaczęła się opuszczać. Gdy tylko osiągnęła odpowiednią wysokość, mężczyzna wystawił rękę przez szybę, a w dłoni trzymał pistolet.
— Kurwa... — Zdążyłem tylko wydać z siebie jedno słowo, a pierwsza kula uderzyła w szybę. — Na dół! — wrzasnąłem, chwytając za dziewczynę i pochylając ją na wysokość deski rozdzielczej.
Nina zaczęła piszczeć, a ja miałem ochotę ją udusić. Od razu wrzuciłem wsteczny i szybkim manewrem wypadłem na ulicę za nami. A potem gaz do dechy.
— Teraz, to już na pewno nas zabiją — syknąłem, ale bardziej do siebie, bo nie liczyłem na to, że Nina będzie myślała w tej chwili trzeźwo.
— Zaraz zwymiotuję — jęknęła, dalej gniotąc się gdzieś na dole.
— Możesz stamtąd już wyjść. — Powstrzymywałem się, ile byłem w stanie, przed wybuchem śmiechu, ale byłem pewien, że taka reakcja sprowokowałaby Ninę do wyskoczenia z pędzącego auta, prosto pod audi za nami.
— Boję się. — Usiadła prosto na siedzeniu, przywierając plecami i głową do fotela.
— Ja też. — Westchnąłem i wyjechałem z miasta, na jedną z dzielnic domków jednorodzinnych.
Modliłem się w duchu, abym nie zobaczył przed maską żadnego dziecka, grającego teraz w piłkę. Było coraz później, a ulice pokryte już w połowie mrokiem, coraz bardziej zaburzały moje umiejętności kierowcy. To zawsze Victor prowadził, był w tym doskonały. A ja zabijałem. Taki był układ. Kilkanaście metrów przed nami zauważyłem wyjeżdżające ze skrzyżowania dwa auta. Jeśli się między nimi zmieszczę, będziemy wolni — pomyślałem. Przed nami rozpościerała się trasa leśna, w której łatwo było się gdzieś zaszyć.
— Oni w nas wjadą i uderzymy w drzewo! — krzyknęła nagle Nina.
— Zdążę.
— Nie!
— Zamknij się! — warknąłem, tracąc cierpliwość, zwłaszcza że im bliżej skrzyżowania byłem, tym bardziej upewniałem się w przekonaniu, że to chłopaki zastawili tutaj pułapkę.
Mój rozkaz podziałał, przez co Nina zamilkła, jedynie ściskała fotel w momencie, w którym wyminęliśmy auta i wjechaliśmy na szosę. Zaraz za nami usłyszeliśmy głośny trzask. To uderzenie samochodu, który odbił się od muru aut, zbudowanego przez moich kumpli. Dodałem gazu, a po chwili łuna ognia wystrzeliła w górę, przez co jej blask oślepił mnie w lusterkach. Miałem nadzieję, że uciekli, a nawet byłem pewien. Gdy odjechaliśmy stosunkowo daleko od miejsca zdarzenia, pozwoliłem sobie zwolnić i zerknąć na dziewczynę, która wpatrywała się nieruchomo w ulicę przed nami. Zastanawiałem się, czy to był kolejny etap jej paniki, czy po prostu zastanawiała się, jak ode mnie uciec. Pewnie wszystko na raz.
Zjechałem z głównej drogi w ścieżkę leśną, aż w końcu znalazłem rozwidlenie między świerkami i tam zaparkowałem samochód. Wyłączyłem silnik i oparłem się o fotel, wypuszczając z ust powietrze. Głowa tak potężnie pulsowała, że miałem ochotę wyjąć sobie mózg.
— Ręka ci krwawi. — Usłyszałem cichy głos brunetki.
W pierwszej chwili nie do końca zrozumiałem, o co mogło jej chodzić, jednak potem spojrzałem na dłoń, którą skaleczyłem sobie w sobotę. Teraz, z rany, którą po prostu zabezpieczyłem plastrami, aby Nina nie zauważyła, że coś mi jest, ciekła strużka krwi, która dosięgła już łokcia. Musiałem tak bardzo skupić się na jeździe, że ściskałem kierownicę i nawet nie czułem bólu, jaki mi to sprawiało.
— To nic. — Westchnąłem i w tym momencie w samochodzie zgasło światło.
Nina jednak nie odpuściła. Podniosła się z trudem z siedzenia i zapaliła nad nami lampkę, po czym otworzyła schowek między swoimi nogami i zaczęła tam grzebać, zapewne z nadzieją, że będzie tam apteczka. I była, bo przeniosłem ją z bagażnika na wypadek, gdyby coś się nagle stało z raną i musiałbym to szybko ukryć przed dziewczyną. Otworzyła małe pudełko i wyjęła z niego środek odkażający, gaziki i bandaż.
— Sam to zrobię. — Westchnąłem i zabrałem od dziewczyny przyrządy.
— Co się stało? — Zamiast się denerwować, czy cokolwiek, ona zajęła się podawaniem mi rzeczy, o które ją prosiłem i bacznie przyglądała się moim ruchom. Niedobrze, bo zobaczy ranę, która z pewnością nie przypominała zwykłego zacięcia nożem kuchennym.
— Mały wypadek. — Próbowałem ją zbyć, ale to było tak idiotyczne.
Gdy tylko zdjąłem plastry i odkaziłem ranę, Nina zdusiła okrzyk zaskoczenia i doskonale wiedziałem, nad czym się zastanawiała.
— Ktoś ci to zrobił... — To miało być pytanie, ale pewnie w trakcie jego wypowiadania, stwierdziła, że to oczywiste.
— Czy to ważne? — warknąłem, ale od razu tego pożałowałem.
Za każdym razem, gdy traciłem nad sobą panowanie, miałem wrażenie, że dziewczyna coraz bardziej się ode mnie oddalała. I wtedy czułem lód. Siarczysty mróz, który rozsadzał mnie od środka.
Zacisnąłem mocno bandaż na dłoni i zawinąłem go tak, aby się nie rozplątał. Nina schowała wszystkie przybory do pudełka i odłożyła na miejsce. Znowu cisza. Miałem wrażenie, że była głośniejsza, niż największy na świecie hałas.
— Oni chcą mnie zabić. — Czułem, że te słowa ją bolały. Musiała włożyć praktycznie całą swoją energię w to, aby się przede mną do tego przyznać. A i tak byłem w szoku. Bo nie powinna. Była przerażająco naiwna. Spojrzałem na nią, próbując jakoś zasugerować, aby przestała. Jednak ona zdawała się w jakiejś hipnozie, zupełnie tak, jakby to była jedyna szansa na otworzenie się przede mną. — Weszłam w złe towarzystwo. A oni się mszczą, bo mój ojciec jest policjantem.
— Nic nie rozumiem. — Przyznałem, gdyż gdybym nie był świadomy prawdy, pomyślałbym, że jest obłąkana.
— Ja też. — Spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że było to gorsze uczucie, niż gdy nóż wbito w moją dłoń. — Nie mam pojęcia, dlaczego akurat ja, ale czuję, że oni mnie obserwują. Chodzą za mną, wiedzą o mnie wszystko. Boję się. — Znowu to spojrzenie. — Dostałam dziś ataku paniki...
— Wiedzą, gdzie mieszkasz? — Przerwałem jej nagle, przerażony myślą, że zaszli dalej, niż się tego spodziewałem.
— Nie... To znaczy tak, ale nie wszyscy. — Przez chwilę próbowałem zrozumieć jej tok rozumowania, ale chyba chodziło jej o Victora. — Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie wiem, kiedy mam się ich spodziewać, po prostu... Dostaję schizy.
— A policja?
— Mówiłam o tym ojcu, ale jak widać, źle szukają. Ja naprawdę... To zaszło dalej, niż się tego spodziewałam. — Westchnęła, choć czułem, że była na skraju płaczu.
Wiedziała o wszystkim i była tego w pełni świadoma. Jednak niewystarczająco gotowa, żeby sobie z tym poradzić. Miałem ochotę uderzyć się w twarz... Niby w jaki sposób miałaby być na coś takiego gotowa? Nigdy nie miała nic wspólnego z mafią, dlaczego miałaby wiedzieć, jak powinna się zachowywać. Dlatego tak bardzo mnie wkurwiała. Bo nie byłem przyzwyczajony do jeżdżenia z kimś, kto nie był świadomy, jak wyglądało moje życie. Nawet Judy, która ledwo chodziła do podstawówki, doskonale znała wszystkie zasady zachowywania się, środków bezpieczeństwa i wielu innych. Jednak to Nina zabiła człowieka. Znowu na nią spojrzałem.
— Kto o tym jeszcze wie?
— Niewiele osób. Nie mogę ich narażać. — No oczywiście. Znalazła się zbawczyni świata.
— Mogę dzisiaj... U ciebie spać, jeśli się boisz. Możemy też wymienić się telefonami. Będzie ci łatwiej...
— Nie mogę cię narażać. W ogóle nie powinnam ci tego mówić. — Była zła, ale na siebie.
— Ale powiedziałaś. A twoi koledzy prawie mnie zabili. — Zauważyłem, na co rzuciła mi mordercze spojrzenie.
— Dlatego powinieneś odstawić mnie do domu i zapomnieć o tej sytuacji. — Westchnęła.
— Powinienem. Jednak miałbym cię do końca życia na sumieniu, gdybyś tej nocy nie przeżyła. — Wzruszyłem ramionami.
— Myślisz, że mogą dowiedzieć się, gdzie mieszkam? — Nagły cień przerażenia przemknął po jej twarzy. Nie powinienem jej straszyć, ale szczerze mówiąc, byłaby strasznie głupia, gdyby wierzyła w to, że prędzej czy później się tak nie stanie.
— Oni cię rozpoznali w obcym samochodzie. — Nie do końca byłem pewien, czy ją, czy mnie, ale to szczegół.
— Nie pomagasz. — Zaczęła szybciej oddychać, a ja przewróciłem oczami.
— Nie bardzo mam jak ci pomóc. — Postawiłem na szczerość. — Ale dzisiaj mogę z tobą zostać do rana. W razie czego będziesz mogła zawsze do mnie zadzwonić. Na pocieszenie mogę dodać, że mnie też w tym mieście nie wszyscy lubią. — Dziewczyna spojrzała na moją dłoń i zapewne pomyślała, że szlajałem się po jakiś klubach z narkotykami i prowokowałem bójki. Lub coś podobnego. — A na twoim miejscu po pierwsze, bym to gdzieś zgłosił... — Nie ma to, jak srać we własne gniazdo. — A po drugie, popracować nad sobą. — Popatrzyła na mnie obrażona.
— Ale o co ci chodzi?
— Widziałem, w jaką furię potrafisz wpaść. Dlaczego w takiej sytuacji nie włączasz tego trybu? — Podniosłem jedną brew.
— Mam się rzucić na wielkich chłopów z bronią? To jak samobójstwo. A jedyną bronią Sary były jej pazury. — Miałem ochotę parsknąć śmiechem.
— Jakoś nie myślałaś, że to samobójstwo, gdy chciałaś wysiadać z auta, gdy oni krążyli gdzieś obok nas. A paznokcie Sary nie przeszkadzały ci w tym, aby ją udusić.
— Do czego ty zmierzasz?
— Do tego, że powinnaś uwierzyć w swoje możliwości.
— Jakoś tak, nie codziennie zdarza mi się znajdować w takich sytuacjach. — Pokręciła głową. — Za to ty wydajesz się doświadczony. — Założyła ręce na piersi.
Gdyby podejrzewała mnie o jakieś dziwne kontakty, na pewno nie byłaby tak wylewna. Musiałem szybko myśleć.
— Okej, może to nie jest mój pierwszy raz. — Popatrzyła na mnie przez dłuższą chwilę. — Dzięki temu, żyjemy — dodałem na koniec, przez co przewróciła oczami.
Przez drogę do domu praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy. Byłam do reszty wyczerpana całą sytuacją. Choć mogłam znaleźć też w tym pozytywy, takie jak to, że przestałam myśleć o przeszywającej mnie panice. Mimo całego zajścia gdzieś w środku cieszyłam się z tego, że powiedziałam o pewnej części swojego życia Jasonowi. Trudno było jasno wytłumaczyć dlaczego. A nawet jeśli bym chciała, brzmiałoby to potwornie naiwnie. Jednak jego obecność sprawiała, że czułam się bezpieczna. Bardziej niż z Arianą, Nicole i Marcusem razem. Biła od niego tak ogromna siła i pewność siebie, że miałam poczucie, że przy jego boku, byłam w stanie wszystko przezwyciężyć. Na pewno też duże znaczenie miało tutaj to, że nie był on moim przyjacielem. Stosunkowo też mało o nim wiedziałam i może łatwiej mi było otworzyć się przed nim ze swoimi tajemnicami. Z drugiej strony powinno być mi trudniej zaufać, ale tak nie było. Chciałam mu zaufać.
Zamknęłam za nami drzwi od domu, zaraz po tym, jak Jason zaparkował swoje auto przed garażem. Dzięki temu samochód był schowany za domem, przez co nie rzucał się w oczy sąsiadom. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Ruszyłam do kuchni, nie zwracając uwagi na gościa. Otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś szybkiego jedzenia. Kątem oka zobaczyłam przez okno, że Diaz jeszcze nie spała. W kuchni świeciło się u niej światło.
— Zjemy coś? — Usłyszałam za plecami niepewny głos Jasona.
— Może być jajecznica? — Odwróciłam się do niego, a ten od razu przytaknął głową. — Możesz iść się umyć czy odświeżyć. Na piętrze, pierwsze drzwi po lewej. — Wytłumaczyłam, wyjmując jajka i masło na blat.
Jason od razu ruszył do schodów, ale w połowie drogi się zatrzymał i znieruchomiał.
— Sama jesteś? — zapytał niepewnie, a ja miałam ochotę się zaśmiać z jego nagłego skrępowania.
— Dzisiaj tak. — Chociaż raz zdecydowałam się na zachowanie większości prawdy w swojej głowie. Akurat o tym, że miałam być sama cały tydzień, nie musiał wiedzieć.
— Okej — mruknął i po chwili zniknął, a potem usłyszałam cichy dźwięk zamykających się drzwi od łazienki.
Wypuściłam z płuc powietrze i na chwilę oparłam się o blat. Próbowałam zebrać do kupy wszystkie myśli, ale to po prostu nie było możliwe. Wszystko mnie przytłaczało. Cały świat stanął dzisiaj na głowie. Nawet nie chciałam sobie wyobrazić reakcji moich przyjaciół na wszystko to, co wyprawiałam. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałam, co musiałoby się stać, żebym się do tego przyznała. I to mnie przeraziło.
Włączyłam kuchenkę i zaczęłam na patelni rozpuszczać masło. W międzyczasie wyjęłam też chleb i włożyłam go do tostera.
Victor na pewno by znał tych ludzi, którzy nas dzisiaj ścigali. Pewnie nawet dobrze by było, gdybym dała mu znać. Tylko że to nie rozwiązywało sprawy. Bo jedni chcieli mnie zabić, a Victor... Też, tylko że nie teraz. Taka po prostu była prawda. To zamknięte koło, które miało za zadanie sprawić, abym straciła rozum. Już go straciłam. Odchodziłam od zmysłów, a do tego dowiaduję się kolejnych, absolutnie dziwnych rzeczy. Rzeczy, o których nie powinnam się nigdy dowiedzieć.
— Wszystko okej? — Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam głos Jasona.
Nawet nie zorientowałam się, że minęło już wystarczająco dużo czasu, aby chłopak zdążył wziąć prysznic. Rozłożyłam jajecznicę na dwa talerze i dołożyłam do nich kromkę tosta. Położyłam nasze dania na ławie przy kanapie, a Jason zajął od razu jedno z miejsc. Podałam mu widelec i usiadłam obok. Zajęliśmy się jedzeniem, nawet nie zwracając na siebie uwagi. Chyba oboje byliśmy tak pogrążeni we własnych myślach, że nie do końca nawet zdawaliśmy sobie sprawy z tego, gdzie byliśmy i jakie konsekwencje mogło mieć to, że od teraz razem byliśmy wtajemniczeni w to gówno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top