22. Musisz coś z tym zrobić

Wchodząc na uczelnię, czułam na plecach oddech wyrzutów sumienia. Zastanawiałam się, jak tak naprawdę powinien wyglądać ten dzień, jak powinnam odegrać rolę, jaką w głowie sobie zaplanowałam. I choć starałam się sobie wmówić, że tak naprawdę wszystko zależało od tego, w jaki sposób będą się zachowywać inni, próbowałam ukryć silną determinację. Nie było odwrotu, gdy stanęłam na szczycie schodów, które prowadziły do zejścia na stołówkę. Tutaj zaczynało się całe życie studentów, tutaj odbywały się przerwy i tutaj się wszystko kończyło. Dzisiejsze zajęcia zaczynałam popołudniową porą, dlatego większość osób zdążyła się zebrać w murach budynku.

W całym tym dzikim tłumie wypatrzyłam stolik, przy którym siedzieli moi przyjaciele. Rozmawiali, sprawiając przy tym wrażenie, jakby wykonywali typową, codzienną czynność. Jednak ja wiedziałam. Nawet po ich gestach było wyraźnie czuć, że coś w nich siedzi. W twarzach tkwiło niewyjaśnione napięcie. Chwilę tylko udało mi się skupić na nich uwagę, gdyż z zamyślenia wyrwał mnie okrzyk zachwytu i śmiech jednej z cheerleaderek. Skupiłam swój wzrok tym razem na stoliku, który był moim dzisiejszym celem. Ten sam skład. Louis, dwóch jego dobrych kolegów z drużyny, blond suka i jej dwie kumpele, jedna śmiejąca się najgłośniej, ponieważ otrzymała od swoich przyjaciół srebrną torebkę prezentową z nieznaną mi zawartością. Może miała urodziny, cóż, będą jednymi z najgorszych. Zrobiłam krok, pokonując pierwszy stopień schodów, jednak czyjaś dłoń na moim ramieniu mnie zatrzymała. Zanim się odwróciłam, zaczęłam wymyślać różne możliwości, kto mógłby to być. Nic się jednak nie zgadzało, bo wszystkich podejrzanych miałam przed sobą. Mógł być to więc Christopher albo...

— Cześć.

Czemu akurat w taki sposób się do mnie odezwał? Istnieje na świecie tak wiele bardziej znaczących przywitań. Czy nie czytał książek? Każde słowa mają tam takie ważne znaczenie.

— Hej... — Uśmiechnęłam się niepewnie i tylko przez jedną sekundę czułam się dość niezręcznie, stojąc stopień niżej od już i tak bardzo wysokiego mężczyzny.

— Przepraszam... Czy powinienem? — Zmarszczył brwi z pytającym wyrazem twarzy.

W pierwszej chwili pomyślałam, że po prostu czuł zakłopotanie, nie wiedząc jak się do mnie odezwać, więc wolał z marszu przeprosić. Dopiero po chwili i po jego intensywnym, a jednak dalej dość wymownym spojrzeniu dotarło do mnie, że chodziło mu o imprezową noc. On mnie właśnie pytał, czy powinien mnie przepraszać za sobotni seks? Poważnie?

— Zależy, jak to czujesz — odpowiadałam automatycznie, dowolnie poddając się jego grze, choć wewnątrz krzyczałam bardzo głośno.

— Nie czuję. — Wzruszył ramionami i wyszczerzył się zadziornie. Chyba już do reszty zgłupiałam. — Tak w ogóle, jestem Jason.

— Nina. Nie wiedziałam, że się tu uczysz. — Miałam inne plany, ale pomyślałam, że chwila rozmowy nikomu nie zaszkodzi. Nie mogłam również ukryć tego, jak bardzo ten blondyn mnie pociągał.

Odeszliśmy od schodów i stanęliśmy pod ścianą obok automatów z przekąskami i napojami. Wokół panował tak duży harmider, że nie musiałam się obawiać zauważenia nas przez kogoś znajomego.

— Uczyłem się online, ale ze względów prywatnych, przeszedłem na stacjonarne nauczanie. Szczerze mówiąc, dopiero co się tu przeprowadziłem. A w sobotę... Pomyślałem, że jakoś się rozerwę przed pierwszym dniem w nowym miejscu. — Chciałam wierzyć w to, że był zagubiony, ale problem tkwił w jego wyglądzie. Był po prostu starszy ode mnie. Może niewiele, ale świadczyło to o tym, że chyba spędził na studiach sporo czasu.

— Jednak to chyba nie jest tak do końca twój pierwszy, pierwszy dzień w nowym miejscu? — Uśmiechnęłam się podejrzanie, kładąc nacisk na słowo "pierwszy", a chłopak nieznacznie się wyprostował.

— Jasne, że nie. Choć pierwszy od dłuższego czasu. Nie ma co ukrywać. Raczej stronię od... Takiej społeczności — mówiąc, kiwnął w kierunku hałasu, jaki robili głodni studenci.

Jego gest obudził mnie z letargu. Mój cel nie będzie na mnie czekał.

— No cóż. Miło było cię poznać. — Uśmiechnęłam się serdecznie i ruszyłam powoli w kierunku schodów. W ostatniej chwili się jeszcze zatrzymałam. — A i dzięki za... Opiekę? Oddam ci potem kasę za taksówkę.

— Nie trzeba. — Machnął ręką.

Kiwnęłam głową w zamyśleniu i szybko zbiegłam po stopniach na dół do sali jadalnianej. Był tak duży gwar, że nikt specjalnie nie zwrócił na mnie uwagi. To dobrze. Zerknęłam w kierunku stolika Louisa i szybko otaksowałam spojrzeniem plastikowy blat między nimi. Nie zamierzałam wydawać pieniędzy na napoje, więc cieszyłam się, że brunet wykonał tę część planu za mnie.

Przez chwilę jeszcze przeszło mi przez myśl, że jeśli zrobię to, co planowałam, mogę stracić sojusznika. Osobę, która w pewnym stopniu chowała część moich tajemnic. Zaraz potem jednak doszłam do wniosku, że przecież sobie zasłużył. Zdradził mnie. ZDRADZIŁ CIĘ! Zadbałaś o wszystko. Nawet jeśli będzie chciał się zemścić, cała tajemnica obejmie Maddie. Nie to, co tak naprawdę się wydarzyło.

Podeszłam do grupy i stanęłam obok Louisa i blondynki, na której widok robiło mi się niedobrze. To były sekundy, gdy przyjrzałam się każdej osobie dokładnie. Wydawali się zaskoczeni, Louis może nawet zachwycony tym, że w końcu zdecydowałam się dołączyć do nich przy lunchu. Tylko jeden jego kolega wyprostował się nieznacznie i zmrużył oczy. Nie znałam go. Jedyne, z czego go kojarzyłam to, z tym że kiedyś był dobrym kolegą Marcusa, a potem debiutował na deskach teatru, gdy okazało się, że oprócz biegania za piłką potrafi również śpiewać. Jednak nie wyróżniał się niczym szczególnym oprócz idealnie brązowych krótkich włosów i mocno ciemnych oczu, które teraz patrzyły na mnie intensywnie. Czy on... się bał?

— Cześć. — Uśmiechnęłam się, choć w głębi czułam, że wyszło mi to bardzo sztucznie.

— Nina w końcu! Nie jesteś głodna? Dawaj, weźmiemy krzesło. — Mój były wydawał się zaangażowany w możliwość przedstawienia mnie swoim znajomym.

— Nie trzeba. — Położyłam dłoń na jego ramieniu, przez co zesztywniał i usiadł z powrotem na swoje miejsce.

Co było potem? Nic nadzwyczajnego. Po prostu chwyciłam za kartonik pomarańczowego soku stojącego naprzeciwko bruneta i jednym naciśnięciem wylałam jego zawartość na twarz i białą koszulkę chłopaka. Był w szoku. Wszyscy byli. No może najmniej ten nieznany mi brunet, co sugerowałoby, że mógł widzieć, jak schodziłam na niższe piętra klubu. Jednak to nie koniec. Chwyciłam kartonik z czekoladowym mlekiem, które kupiła sobie znienawidzona przeze mnie blondynka i jego zawartość wylałam właśnie na nią.

Czy czułam ulgę? Nie. Nic nie czułam. Dalej było mi przykro. Dalej czułam niesprawiedliwość i fałszywość. I niczego innego się nie spodziewałam.

Zrobiłam krok w tył, w celu wyjścia ze stołówki, gdyż nie miałam już ochoty przebywać w tym pomieszaniu. Nie musiałam się rozglądać. Wiedziałam, że wszyscy patrzyli teraz tylko na nas.

— Co ty wyprawiasz?! Do reszty ci odbiło?! — warknął Louis, wstając i odsuwając od ciała mokry materiał.

— Do reszty? Możliwe. — Wzruszyłam ramionami, a brunet podniósł na mnie wzrok z niedowierzaniem.

— Stary... — Nieznany mi, jego tajemniczy kolega próbował coś powiedzieć Louisowi, złapał za jego koszulkę, ale chłopak wyrwał mu się i podszedł do mnie z wściekłością.

— Pojebało cię? — Te słowa sprawiły, że przestałam nad sobą panować. Uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz.

Za plecami usłyszałam odsuwające się krzesła i już wiedziałam, że Marcus wejdzie do akcji. Wiedział, że straciłam panowanie.

— Ty suko! — warknął Louis, ale nie ruszył się.

Zza jego pleców wyłoniła się blond piękność. Zaskoczyła mnie. Myślałam, że go ode mnie odsunie i zacznie mu oglądać policzek, na wypadek, gdybym uszkodziła jego piękną twarz. Ale nie. Ona szła prosto na mnie. A gdy znalazła się wystarczająco blisko, popchnęła mnie z całym impetem na sąsiedni stolik. No i wybuchłam. Zsunęłam z ramienia torbę i ruszając na koleżankę, ścisnęłam brzeg koszulki i przyparłam ją do ściany. Widziałam strach w jej oczach. Krzyczała, żebym ją zostawiła. Dusiła się, gdyż pięściami ściskałam jej gardło. Była to tak kojąca chwila. Taka satysfakcja, gdy obserwowałam, jak ulatywało z niej powietrze.

Ktoś złapał mnie za tył koszulki i pociągnął tak, że upadłam na kafelki. Był to Louis, który szykował się do tego, aby z całej siły uderzyć mnie pięścią w twarz. Jednak dostał w ten sam sposób, tyle że od Marcusa. Zaczęła się jatka. Chłopaki okładali się bez opamiętania, a sekundę potem doskoczyła do mnie moja przeciwniczka, która skorzystała z tego, że i tak siedziałam na podłodze i kopnęła mnie w brzuch. Był to mocny ból, zważywszy na to, że już dawno w taki sposób się nie biłam, jednak dziewczyna nie miała za dużo siły. Uderzyła mnie też z pięści w twarz, ale problem tkwił w tym, że byłam tak wściekła, a ona tak słaba, że nic sobie nie robiłam z wirującego wokół mnie świata. Po prostu się podniosłam, jednym ruchem położyłam dziewczynę na podłogę, usiadłam na niej okrakiem i zaczęłam dusić. Nie wiem, co mogłoby się stać. Nie mam pojęcia, czy nie byłaby to druga osoba w moim życiu, którą bym zabiła. Gdyby nie Jason. Jednym ruchem złapał mnie w pasie i odsunął od blondynki, ograniczając każdy mój możliwy ruch. Mimo że krzyczałam i rzucałam się do mojej przeciwniczki, którą zneutralizował tajemniczy brunet. Ona była przerażona, wtulała się w niego ze strachem. Ja próbowałam wyrwać się z objęć Jasona, który powtarzał moje imię i klął, nie bardzo wiedząc, co mógłby zrobić z furią, w jaką wpadłam. Podbiegła do nas Ariana, chwyciła w dłonie moją twarz.

— Uspokój się. Uspokój się. — Powtarzała jak mantrę.

— Zabiję go... — syknęłam prosto w jej twarz.

— Nie jest tego wart. Twoje studia i życie nie jest tego warte — mówiła, patrząc mi prosto w oczy.

Tykanie zegara powoli doprowadzało mnie do szału. Stukanie paznokciami Pani dyrektor sprawiało, że miałam ochotę rzucić się jej do gardła. Zupełnie tak, jakby usłyszała moje myśli, zaprzestała czynności i przyglądała mi się intensywnie. Następnie przerzuciła wzrok na Marcusa.

— Wiedzą państwo, że mogę was w tej chwili wyrzucić — odparła beznamiętnie, ale wzrok wbiła właśnie we mnie.

— Tak, proszę Pani. Jak najbardziej będzie to uzasadnione. — Marcus zawsze przy takich sytuacjach posypywał głowę popiołem. A ja milczałam.

— Złamałeś Louisowi nos. Rozciąłeś mu łuk brwiowy.

— Wiem. To niedopuszczalne. — Kiwał głową, choć wiedziałam, że w myślach żałował, że tylko taką szkodę udało mu się wyrządzić. I nagle dotarło do mnie, że byliśmy potworami.

— Porozmawiamy o tym jeszcze, a teraz proszę, zostaw mnie z Panną Niną same. — Marcus jak na rozkaz wstał, położył dłoń na moim ramieniu w geście otuchy, a następnie cicho zamknął za sobą drzwi. Jemu się upiekło. Co będzie ze mną?

— Nina. — W końcu się odezwała.

— Wiem. — Przerwałam jej szybko.

— Wiem, że wiesz. — Westchnęła. — Rozumiem uderzyć... Nawet ten nos. Ale duszenie? — zapytała, a ja nie mogłam się powstrzymać i podniosłam na nią wzrok.

Znałam ją aż za dobrze. Gdy Maddie jeszcze tu była, spotykałam się z tą kobietą co najmniej raz w tygodniu. Mój ojciec... Też dobrze ją znał. Pani Wilson wydawała się przestraszona moim spojrzeniem. Jej tak intensywnie niebieskie oczy otworzyły się szerzej, a biała twarz pokryta licznymi piegami, poszarzała jeszcze bardziej.

— Było już ze mną dobrze.

— Było. Chodziłaś do psychologa? — zapytała bez ogródek.

— Tak... Przecież Pani wie.

— Czemu przestałaś?

— Bo robiłam postępy. Opanowałam się i było dobrze. — Podkreśliłam ostatnie słowa.

— Było. — Zacisnęła dłoń w pięść. — Nie widzisz problemu?

— Tego nie powiedziałam. Jestem w pełni gotowa ponieść wszelką karę.

— Dobrze... Powód... — Podrapała się nerwowo po czole.

— Jaki powód? — Zmarszczyłam brwi.

— Czemu chciałaś udusić Sarę?! — Podniosła głos, przez co otworzyłam szerzej oczy.

— Przespała się z Louisem. Spotykałam się z nim. — Kobieta jeszcze raz ciężko westchnęła.

— Będę musiała porozmawiać z twoim ojcem... — Zawsze tak się to kończyło. — Nie licz jednak na żadną pobłażliwość z mojej strony.

— Oczywiście. — Kiwnęłam spokojnie głową.

— Wyjdź. — Wstałam i bez słowa opuściłam pomieszczenie.

Na korytarzu czekała moja paczka przyjaciół. Podnieśli się z krzeseł, gdy tylko mnie zobaczyli.

— Powiadomi mojego ojca. — Ariana opuściła ramiona, Nicole pokręciła głową zrezygnowana, a Marcus się uśmiechnął.

— Nie wylecimy. Nie przejmuj się. — Poklepał mnie po plecach.

— Nie wiem, czy ojciec zdoła ją udobruchać.

— Zrobi wszystko, żebyś skończyła te studia. — Dodała od siebie Ariana.

— A co z Louisem i Sarą?

— Zaraz jak wyszli od dyrektorki, zniknęli. — Nicole wzruszyła ramionami.

— Louis jeszcze zdążył się pochwalić nowiną — odparł przez zaciśnięte zęby Marcus.

— Jaką? — Zdziwiłam się.

— Wyjebali mnie z drużyny. Na miejsce kapitana wchodzi ten złamas. — Westchnął, a we mnie coś pękło.

— Przecież on powinien ponieść karę tak samo, jak my. — Zacisnęłam dłonie w pięści.

— To nie pierwszy ryj, który stłukłem. Jego tak...

— Nina... Wydaje mi się, że powinniśmy ochłonąć. Wszyscy. Dopiero potem będziemy się zastanawiać nad tym, kto tak naprawdę jest winny. A nawet to nie, bo nie ma to sensu. — Spojrzałam na Arianę i zakręciło mi się w głowie, gdy patrząc w jej oczy, byłam w stanie wyczytać z nich jej emocje.

— Ty się mnie boisz. — Patrzyłam prosto na nią.

Dziewczyna zesztywniała. Spojrzała na resztę naszego towarzystwa i wypuściła powietrze z ust.

— Wracajmy do domu. — W końcu się odezwała.

— Nie. Ojciec już pewnie szykuje się na przyjazd tutaj, mama jest roztrzęsiona... Nie chcę na nich patrzeć. — Schowałam twarz w dłoniach, przetarłam skórę, a gdy odsunęłam ręce, na ich wierzchu zobaczyłam czerwoną, rozmazaną plamę. — Co mi jest...

— Masz rozciętą wargę, pod okiem i brew. — Zakomunikował Marcus. — Pewnie też siniak na brzuchu. — Wzruszył ramionami.

— Za to Sara ma odbite twoje ręce na swojej szyi — dodała Nicole, co w sumie mnie rozbawiło, jednak nie dałam po sobie tego poznać.

— Muszę do apteki... — mruknęłam.

— Pójdziemy z tobą. — Ariana poklepała mnie po plecach i razem ruszyliśmy do wyjścia z budynku.

Trzymając jedną dłonią kompaktowe lusterko, drugą usiłowałam przykleić w odpowiednim miejscu plaster, aby zabezpieczyć rany, które po powrocie do domu będę musiała lepiej obmyć. Stęknęłam, przyglądając się coraz lepiej widocznemu siniaku pod okiem i z przykrością stwierdziłam, że dawno tak źle nie wyglądałam.

— Będzie z czterdzieści dolarów — zawiadomił nas Marcus i ruszył do blatów, przy których pracownicy restauracji wydawali zamówione posiłki.

— Paskudna sprawa — jęknęła Nicole, siedząc naprzeciwko mnie i obserwując moje poczynania.

Zerknęłam na nią i wzruszyłam ramionami.

— Mnie bardziej zastanawia, skąd Sara miała tyle siły — mruknęłam, choć kątem oka zauważyłam, jak Ariana i Nicole łapią ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.

— A ty skąd miałaś? Myślałam, że już nie trenujesz. — Zauważyła Ariana i doskonale wiedziała, że nie trenuję. Jej komentarz miał mnie zirytować.

— Zmieńmy temat. Na coś przyjemnego. Nie wiem... — Zagubienie w oczach czerwonowłosej rosło z każdą sekundą.

— Powiem wam szczerze... — Zamknęłam lusterko i włożyłam je do torebki, a resztki z plastrów zebrałam w kupkę i wyrzuciłam do śmietnika pod stolikiem. — Że gdyby nie Jason, zabiłabym ją. — Dziewczyny znieruchomiały.

— Kto? — Zdziwiła się Ariana.

— Zabić? — Dodała od siebie Nicole.

W tej chwili do stolika podszedł Marcus i zajął miejsce naprzeciwko mnie, przez co Nicole musiała przesunąć się pod ścianę. Postanowiłam milczeć, potulnie słuchając, jak Marcus narzeka na coraz droższe jedzenie i rozdzielając między naszą czwórkę zamówienie.

— Powiesz w końcu? — Po krótkiej chwili Ariana zmusiła mnie do tego, abym kontynuowała swój wywód.

Przełknęłam kawałek wrapa i posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie.

— No cóż. Jason to ten chłopak, który odciągnął mnie od Sary.

— Ten wysoki blondyn? — Nicole zmarszczyła brwi.

— Dokładnie. Znam go z sobotniej imprezy.

— No właśnie chciałem mówić, że nie bardzo go kojarzę. — Spojrzałam na Marcusa, który przetarł z brody cieknący sos z burgera.

— Gdy na was czekałam... — Patrzyłam cały czas na chłopaka. — Zaczęłam szukać Louisa, a potem zobaczyłam go z Sarą. Byłam wściekła. Miałam rozładowany telefon. Poszłam się napić. No dobra... Upić. — Ariana chrząknęła, ale puściłam to mimo uszu. — No i poznałam Jasona. — Nie chciałam kontynuować. Błagałam w duchu, aby o nic nie pytali.

— No i co dalej? — zapytała Nicole, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, widziałam po niej, że się domyślała. Głównie może właśnie przez to, że zanim na poważnie zaczęła spotykać się z Markiem, miała podobnych sytuacji niezliczoną ilość.

— No skończyliśmy w łóżku.

— Louis zdradził cię, a ty zdradziłaś jego. Niezła będzie jatka, gdy się o tym dowie — mruknął Marcus.

— To wszystko nie jest takie proste. Ja nie jestem zła, bo mnie zdradził. W ogóle nie czuję zazdrości. To coś takiego jak utrata honoru. Ugodzenie w mój szacunek, kobiecość. Nie uważam się za seksbombę, ale zasługuję na szczerość. Mógł powiedzieć, że nic z tego nie będzie. Przykro mi, ale jestem zainteresowany inną dziewczyną. I byłoby spoko. I nawet bym mu podziękowała za to, że jest względem mnie uczciwy...

— W dalszym ciągu nie jest to powód, żeby zrobić z Sarą to, co zrobiłaś. — Przerwał mi Marcus.

Westchnęłam przeciągle i popiłam jeden z ostatnich gruzów wrapa, resztką coli.

— Jasne, że nie. Ale ja nie myślałam. No dobra. Myślałam tylko o jednym. Żeby kogoś zabić.

Zapadła cisza, więc po wytarciu rąk w serwetkę, podniosłam głowę na przyjaciół, aby sprawdzić, co sprawiło, że zamilkli. Ku mojemu zaskoczeniu, patrzyli na mnie z minami wymieszanego lęku z szokiem.

— Musisz coś z tym zrobić — mruknęła cicho Ariana, a ja poczułam ukłucie w sercu.

— A nie jest to wypadkowa tego, co się ostatnio wokół mnie dzieje? Chyba nikt nie liczył na to, że pochłonę to wszystko bez żadnych skutków ubocznych.

— Ale to nie jest normalne. — Upierała się przy swoim.

Gwałtownie wstałam od stolika, co sprawiło, że moi znajomi wyprostowali się jak struny. Nie chciałam patrzeć na ich twarze, ale zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać. I zobaczyłam w nich cień strachu. Sama się tego przestraszyłam.

— Idę do domu — odezwałam się cicho, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z lokalu.

Oczywiście, że zdawałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i jak bardzo moje zachowanie nie było normalne. W momencie, w którym straciłam nad sobą panowanie, wiedziałam, że mam nawrót napadów agresji. Dlaczego powróciły? Raczej nietrudno było zgadnąć. Czy powinnam coś z tym zrobić? Z pewnością tak, jeśli nie chciałam zostać zamknięta w jakimś zakładzie. Jednak idąc do psychologa, nie mogłam powiedzieć mu wszystkiego. Jedynym realnym wyjściem były leki. I może moja reakcja była dość nadwyraz, jednak zupełnie czym innym był atak na dziewczynę, która niewiele wspólnego w życiu miała ze sztukami walk, a innym może być wpadnięcie w szał w chwili, gdy przede mną stać będzie grupa napakowanych przestępców.

Zaraz potem dopadły mnie wyrzuty sumienia, że pozwoliłam sobie na aż tak dużą wylewność względem przyjaciół. Byli mi najbliżsi, ale właśnie między innymi dlatego, że ich znałam, mogłam się ograniczyć. Mogłam przewidzieć, że nie zostawią sprawy tak po prostu. Będą naciskać. Tak, jak z sytuacją z Victorem, który swoją drogą dawno już nie dawał znaku życia. Może Ben zgłosił go na policję? Śmieszny żart. John by go zabił. Ależ to było przykre, że ojciec myślał, że całe miasto jest jego sojusznikami. A gdyby wejść w to głębiej okazałoby się, że większość miasta jest ciągnięta za twarz, a mafia rozkwita w najlepsze. Miałam nadzieję, że tak do końca nie jest, ale zaraz przed oczami pojawiły mi się obrazy ze spotkania z Hannah, wcześniej bankiet z Erickiem i wszystkie wydarzenia związane z Victorem, nie wspominając o Mii.

Wszystkie myśli odpłynęły w siną dal, gdy stanęłam przed furtką mojego domu. Może miałabym szansę jeszcze uciec, ale sąsiedzi, korzystając z ładnej pogody, spędzali popołudnie na swoich ogródkach, przez co miałam zbyt wielu świadków. Westchnęłam, rozglądając się jeszcze raz po okolicy, aż zacisnęłam pięści i z neutralnym wyrazem twarzy, weszłam do domu. Przywitał mnie względny spokój, z kuchni dobiegał cichy szmer popularnych piosenek lecących w radiu. Zrobiłam krok do przodu, aby sprawdzić, czy ojciec był już w domu, ale zauważyłam tylko mamę, mieszającą zupę w garnku.

— Jestem. — Odezwałam się trochę głośniejszym tonem głosu.

Mama odwróciła się w moją stronę i z neutralnym wyrazem twarzy, obejrzała mnie od góry do dołu.

— Siadaj — rozkazała i choć głos miała konkretny, lecz spokojny, nie miałam wątpliwości. O wszystkim wiedziała.

— Jak tam? — zapytałam, zajmując miejsce przy stole.

— U nas dobrze. A u ciebie? — Nie odwracała się, a ja zachodziłam w głowę, w jaką grę ze mną grała. Czy teraz oczekuje, że sama się przyznam?

— Nie za dobrze.

— Czyżby? — Oparła się plecami o blat kuchenny i założyła ręce na piersi.

— Ojciec pojechał?

— A ty wolałaś chować się po kątach, zamiast wrócić do domu? I tak byśmy się dowiedzieli. Zobacz, jak ty wyglądasz.

— Wiem. Potrzebowałam ochłonąć.

Rachel westchnęła ciężko i zacisnęła usta w równą linię. Już zamierzała się odezwać, jednak usłyszałyśmy dźwięk otwierających się drzwi. W progu do salonu stanął ojciec, najpierw zerknął na mamę, a potem na mnie i wypuścił powietrze z ust.

— I co? — zaczęła pytać Rachel tak, jakby bardziej niż ja przejmowała się moim dalszym tokiem nauki.

— Co mi powiesz? — Zignorował ją, wpatrując się prosto w moje oczy.

— A co? Mam cię przeprosić?

— Co się z tobą do cholery dzieje?! — krzyknął i uderzył pięścią w stół. Razem z mamą podskoczyłyśmy. — Prawie ją zabiłaś. — Pochylił się nade mną, a ja mimowolnie zerknęłam na Rachel, która słysząc to, otworzyła szerzej oczy.

— A Louis prawie zabił Marcusa. Każdy jest, trochę winien...

— Ty ją dusiłaś — wysyczał przez zaciśnięte zęby.

— Okej... Wiem, że przesadziłam. Naprawdę. Moje zachowanie było karygodne, co już powiedziałam Pani Wilson. Nic nie mogę zmienić. Mam nadzieję tylko, że Sara nie zgłosi tego na policję, choć znając ją i okoliczności, zapewne marzy, abym zgniła w piekle — mruknęłam, spuszczając wzrok na moje dłonie.

— A o co tam w ogóle chodziło? — Głos mojej rodzicielki wydawał się bardzo spokojny, co mnie zaskoczyło, bo jeszcze nawet nie znała powodów, a już w myślach zaczęła mnie usprawiedliwiać.

— A czy to ważne? Ważne jest to, że nie panuje nad swoją agresją! — wtrącił się ojciec, nie mogąc dalej się uspokoić i zacząć rozmawiać ze mną normalnie.

— Na sobotniej imprezie nakryłam Louisa zdradzającego mnie właśnie z Sarą. Chciałam im dzisiaj tylko pokazać, że o wszystkim wiem i oblałam ich napojami ze stołówki. De facto to Sara zadała pierwszy cios. Louis nawet chciał mi przywalić w twarz. Ale to już nikogo nie interesuje.

— Dobrze... Rozumiem, że nie jest to przyjemna sytuacja, ale w dalszym ciągu to nie jest powód...

— Wiem. — Przerwałam mu szybko. — Będę chyba musiała iść na konsultację. Pomyślę o tym.

— Nie. Nie ma myślenia. Masz iść do psychiatry i masz znowu zacząć brać leki — warknął.

— Nawet nie wiemy, czy to aż tak poważne... Może to tylko jednorazowa...

— Obiecałem Pani Wilson, że przyniesiesz zaświadczenie o odbyciu takiej konsultacji. I masz się u niej stawić w najbliższym czasie. Wyjaśni ci szczegóły, ale stanęło na tym, że masz to odpracować w formie zaangażowania się w społeczność samorządową.

— Dziękuję. — Spojrzałam na niego ze szczerą ulgą wymalowaną na twarzy.

On jednak rzucił na mnie okiem, pokręcił głową i udał się na piętro, aby zmienić swój strój na coś luźniejszego.

— Wydawał się w porządku chłopakiem — Zerknęłam na mamę, zdziwiona.

— Wielu ludzi wydaje się takich, a są zupełnie inni. — Wzruszyłam ramionami.

— Jeśli znasz się na ludziach, to pewne rzeczy od razu widzisz.

— A jeśli się nie znasz, to cierpisz. — Odbiłam piłeczkę.

— To uczysz się na błędach. — Czułam, że próbowała zasugerować mi relację z Mateo.

— Ciekawa jestem, czy ty w swoim życiu jesteś taką pilną uczennicą. — Przewróciłam oczami.

Po skończonej rozmowie od razu udałam się do pokoju. Powtórzyłam notatki z wykładów, uzupełniłam materiały i zabrałam się za pisanie kolejnej puli pytań do Oscara. Zbliżała się następna wizyta i nowy etap mojej pracy zaliczeniowej. Pochłonęłam się całkowicie nauką, dzięki czemu nie myślałam za dużo. Jedynie zastanawiała mnie propozycja Pani Wilson. Ja i samorząd? Miałam nadzieję, że nie będę musiała odgrywać jakiejś dziwnej roli w akademickim teatrze. Chociaż tak naprawdę powinno mnie interesować tylko to, jak najszybciej uzyskać stabilną reputację i przygotować się na piekło, jakie urządzi mi świta Louisa w najbliższym czasie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top