19. Tort czekoladowy
Rano, gdy byłam w drodze do zakładu opiekuńczo-rehabilitacyjnego, Louis w końcu zdecydował się ze mną skontaktować. Oczywiście nie mogłam spodziewać się jakiś obszernych wyjaśnień, a też nie naciskałam. Z jego tłumaczeń zrozumiałam, a może zarejestrowałam jedynie, że po tym, jak mnie odwiózł, spotkał się też ze znajomymi i zatracił w czasie, a gdy wrócił do domu, było na tyle późno, że nie chciał oddzwaniać, żeby mnie nie obudzić. Mogłam uwierzyć w każde słowo, jednak zdawałam sobie sprawę, że chłopak pominął zapewne dość istotne szczegóły, takie jak alkohol i jeszcze więcej marihuany. Gdybym była jego dziewczyną, zdenerwowałabym się. Ja nią jednak byłam, więc w czym tkwił problem?
Myślami uciekłam do otaczającej mnie rzeczywistości, gdyż znalazłam się już centralnie przed bramą wjazdową na plac budynku. Stres nie opuszczał mnie od momentu otworzenia oczu dzisiejszego dnia, dlatego też chwilę wahałam się przed wejściem. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo i tak musiałam założyć maskę i wykonać zadania, jakie do mnie należały. Im szybciej się z tym uporam, tym lepiej. Z taką myślą weszłam do środka, przeszłam przez kilka korytarzy, aż dotarłam do pomieszczenia, w którym prawdopodobnie przyjmowała Pani Smith. Nie do końca wiedziałam, czy powinnam meldować u niej swoją obecność, ale wolałam to zrobić na wypadek jakichkolwiek niedomówień. W końcu kobieta nie wydawała mi się najbardziej sympatyczną osobą pod słońcem.
— Dzień dobry... — Uśmiechnęłam się szeroko do czarnowłosej, siedzącej za swoim biurkiem.
— O! Panna Elev. Okropna dzisiaj pogoda. Zastanawiałam się, czy Pani dotrze!
Owszem, dzień był wietrzny i chłodny przez deszcz, który postanowił uaktywnić się nocą. Powoli zaczynała mnie irytować ta sinusoida pogodowa nad Malibu.
— Na szczęście bez problemu...
— Najlepiej mieć samochód, nie wiem jak inaczej poruszać się w taką pogodę. — Zamyśliła się ze zmartwieniem na twarzy.
— Idę do pracy — zaśmiałam się, próbując jakoś przerwać rozmowę.
Na szczęście kobieta nie protestowała. Szczerze nie wiedziałam, o czym mogłabym z nią jeszcze dyskutować. Pani Smith miała zupełnie inne życie od mojego, więc nawet nie próbowałam doszukiwać się jakiś wspólnych punktów. Zwyczajna życzliwość powinna jej wystarczyć.
Dotarłam na piętro, na którym mieścił się pokój Oscara. Stanęłam na początku korytarza i popatrzyłam na ochroniarza. Miałam szczerą nadzieję, że nie będzie go przy naszej rozmowie. W ogóle nie powinno go tu być. W tej pracy, w tym budynku, przy tym pokoju.
— Dzień dobry — odparłam niechętnie.
— Witam. — Spojrzał na mnie, obejrzał od stóp do głów i uśmiechnął się życzliwie.
— Mogę? — zapytałam, łapiąc za klamkę drzwi.
— Tylko zapytam, ile będzie trwała rozmowa?
— Myślę, że nie więcej niż godzinę. — Wyjaśniłam w dalszym ciągu, zachowując przyjemny ton wypowiedzi.
Erick kiwnął głową i odsunął się od drzwi. Z punktu widzenia obecnie posiadanej wiedzy, po prostu nie byłam w stanie zrozumieć tego, co tu się tak naprawdę działo. Co prawda tego typu umowy, korumpstwo w więzieniach i podobne, nie były mi obce, jednak w momencie zetknięcia się z tym na własnej skórze, zwyczajnie mnie to dziwiło. Po co było to udawanie? Mogli stworzyć placówkę zamkniętą dla wszystkich z zewnątrz i robić, co im się żywnie podobało. Nie mieliby żadnych problemów. A jednak. Erick przecież wiedział wszystko i miał wejścia wszędzie. Nawet u policji, skoro wiedział o prowadzonej przez mojego ojca czynności względem sprawy Oscara. Coś tu było naprawdę nie tak.
Weszłam do pokoju, który nie zmienił się w żadnym stopniu, od kiedy byłam tu pierwszy raz. Chłopak leżał na łóżku i przełączał kanały, jeden po drugim, zupełnie nie robiąc sobie nic z mojej obecności w jego świątyni.
— To minął tydzień? — Zmarszczył brwi, nie siląc się na przywitanie.
— Dzień dobry. — Uśmiechnęłam się sztucznie i zaczęłam rozkładać swoje rzeczy na stoliku. — Tracisz poczucie czasu?
— Raczej liczyłem, że już Pani tu nie zobaczę. Nie uważa Pani, że to właśnie jest niesprawiedliwe? Panuje tu brak poszanowania ludzkich praw. A przecież jest to instytucja państwowa...
— Żeby oni mogli łamać twoje prawa, najpierw ty musiałeś złamać ich. — Podniosłam wzrok na chłopaka.
Ten pokiwał głową w zamyśleniu, a gdy wskazałam miejsce przy stole, naprzeciwko mnie, Oscar jedynie podniósł się z kanapy do pozycji siedzącej. Usiadłam więc i włączyłam dyktafon.
— Jesteś gotowy? Chciałabym ci zadać kilka wprowadzających, zapoznawczych pytań.
— W porządku. — Wzruszył ramionami.
— Twój ulubiony kolor? — Oscar zmarszczył brwi, co nie było dla mnie zaskoczeniem, gdyż myślałam nad rozpoczęciem z nim tej rozmowy przez całą noc.
— Brązowy — odezwał się po chwili zastanowienia.
— Z czym kojarzy ci się kolor brązowy?
— Z gównem. — Gdy podniosłam na niego głowę, wyszczerzył się do mnie.
Próbował mnie sprowokować albo przynajmniej przekroczyć moje granice. Ja jednak pozostawałam niewzruszona, co niejako go fascynowało.
— Ulubione jedzenie?
— Tort czekoladowy.
— Z czym...
— Z urodzinami — odpowiedział od razu, spodziewając się pytania.
— Mógłbyś rozwinąć ten wątek?
— Nie ma tu co rozwijać. Po prostu zawsze na moje urodziny mama robiła tort czekoladowy. — Wzruszył ramionami.
— Jak kojarzą ci się urodziny?
— Dobrze. To był zawsze mój ulubiony dzień w roku. Rano jedliśmy tort, a potem całą rodziną jechaliśmy do takiego dużego wesołego miasteczka. Tam w Oregonie, jest takie bardzo popularne. Niedaleko Portland, w moim mieście rodzinnym.
— Jak duża jest twoja rodzina? Czym się zajmują? — Mogłam odpowiedzi na te pytania poszukać w karcie chłopaka, jednak byłam ciekawa, jak on sam o tym opowie. Możliwe, że była to zwyczajna strata czasu, choć chciałam wierzyć, że nie.
— Matka jest pielęgniarką w szpitalu, a ojciec ma warsztat samochodowy. Pracuje sam, czasem przypomni sobie o nim mój starszy brat.
— Masz więcej rodzeństwa?
— Nie. — Spuścił wzrok. Na jego nieszczęście, Pani Smith wysłała mi kilka dokumentów zawierających podstawowe dane na jego temat.
— Siostrę? — Oscar pokręcił energicznie głową z dziwnym grymasem na twarzy, który miał chyba przypominać uśmiech.
— Kazali mi podać wszystkie suche fakty, to podałem. To, co ja sobie prywatnie uważam, to moja sprawa.
— Co sobie prywatnie uważasz?
— Że ta kurwa nie zasługuje na miano mojej siostry. — Zaczął energicznie potrząsać jedną nogą.
— Co to znaczy kurwa? — Wpatrywałam się czujnie w jego odruch tikowy, zastanawiając się, kiedy zatrzymać się z pytaniami. Nie mogłam dojść do ściany, aby chłopak był w stanie coś mi jeszcze powiedzieć.
— To znaczy, że się skurwiła... — odparł z jadem.
— Okej... — odezwałam się po chwili ciszy. — Jakie tematy nie sprawiają ci dyskomfortu? O czym chciałbyś mi opowiedzieć?
— Możemy porozmawiać o pogodzie... — Ożywił się, wyraźnie czerpiąc radość z mojego zmęczonego już nim wyrazu twarzy.
— To może powiesz mi, jak w ogóle doszło do tego, że znalazłeś się w środowisku przestępczym. Wiem, że masz taki epizod za sobą. — Przewróciłam kartkę zeszytu na drugą stronę.
— Burzowo. Jak nic, sztorm. — Z szeroko otwartymi oczami czekał, aż znowu na niego spojrzę.
— Oscar... — Odłożyłam długopis.
— Czemu wy wszyscy zachowujecie się tak samo? To jakaś technika, na takich popierdoleńców jak my? — Podniósł się z kanapy i powoli ruszył do krzesła naprzeciwko mnie.
— Wy wszyscy, czyli kto?
— Psychiatrzy, psychologowie, terapeuci...
— W takim razie jak powinnam z tobą rozmawiać?
— Po ludzku. — Zajął miejsce, które wcześniej mu wskazywałam.
— Jest deszczowo. Wtedy, kiedy ukradłeś swoją pierwszą rzecz, też było? — Podniosłam jedną brew.
— O, teraz czuję się jak na policji — zaśmiał się, jednak ku mojemu zaskoczeniu, coś w nim pękło. — Nigdy nie mieliśmy jakoś dużo pieniędzy. Mama zarabiała początkowo całkiem dobrze, ale żyła w okropnym stresie, przez co szybko się zestarzała. Większość pieniędzy i tak wysyłała siostrze na jej fantastyczne studia we Francji. Ojciec raz zarabiał dużo, innym razem musiał dopłacać, żeby podnieść się z dołka. Już, gdy miałem dziesięć lat, zdarzało mi się kraść. W sumie nie wiem dlaczego. Tu od kolegów, tam coś z wycieczek szkolnych. Czasem ukradłem jakieś jedzenie ze sklepu. W sumie jakoś to leciało, aż nie skończyłem piętnastu lat. Najpierw wpadłem w towarzystwo bogaczy, ale szybko zorientowali się, że nie dorastam im do pięt. Tak właśnie wylądowałem w grupie złodziei. Żyli tylko z tego, co ukradli. Często nie mieli domów, a jak mieli, to okazywało się, że to jakaś patologia. Z początku byłem w grupie tym, który wspierał ich na duchu. Pomagałem się podnieść, proponowałem jakieś prace dorywcze, angażowałem w coś więcej. To był moment, w którym dostrzegłem, że można mieć naprawdę gorsze życie od mojego. Nic to jednak nie dawało. Było do przewidzenia, że prędzej stoczę się razem z nimi. I tak właśnie było, gdy w wieku szesnastu lat, na szkolnej imprezie dostałem telefon od jednego gościa z tej grupy. Kazał mi przyjechać, bo coś się stało, ale nie chciał do końca powiedzieć wszystkiego. Przestraszyłem się, więc od razu tam pojechałem i okazało się, że okradli jakiś duży, opuszczony magazyn. Zgarnęli kokainę z bronią. Byłem w szoku, gdy zaczęli to wszystko pakować mi do auta. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. A potem wszystko potoczyło się szybko. Po kolei każdy z nich w niewiadomych okolicznościach zaczął znikać. Aż w końcu znaleźli i mnie. Cudem udało mi się uniknąć śmierci, tylko dlatego, że z niewiadomych powodów, możliwe, że właściciel tego magazynu, uwierzył w te moje opowieści. I od tamtej pory nie mogłem się już od tego człowieka uwolnić.
— Skoro dla niego pracujesz, to chyba wiesz, czy był właścicielem... — Zauważyłam, a Oscar parsknął śmiechem.
— Mam Pani teraz powiedzieć, dla kogo dokładnie pracuję?
— Chyba pracowałeś. — Chłopak na moje słowa uśmiechnął się delikatnie i pokiwał głową.
— Oczywiście. — To był moment, kiedy miałam ochotę wyburzyć między nami ścianę. W łatwy sposób mogłabym zasugerować w tym udział również Ericka, ale czy na pewno chciałam aż tak się z nimi wikłać? To zaburzyłoby wszystko.
— To mafia?
— Organizacja przestępcza. — Trzymałam się, aby nie przewrócić oczami.
— A co z rodziną?
— Odciąłem się od nich. Tak mi polecono.
— No dobrze. Uważasz ten temat za zamknięty? Chcesz mi jeszcze coś więcej powiedzieć?
— Co za różnica... — Zastanawiałam się, czy już był zmęczony, czy może po prostu tak bardzo miał we mnie wywalone.
— A więc przejdźmy do sedna. Czemu jesteś skazany?
— Czy te informacje są aż tak istotne do tego projektu? — Był wyraźnie zirytowany tą rozmową.
— Te akurat są jednymi z kluczowych. Jest to w końcu punkt zwrotny.
— To właśnie gówno tak sprało mi mózg i psychikę. Umożliwiło mi dostęp do tak wielu środków, które źle na mnie wypływały. Po prostu. Dlatego właśnie zabiłem tę dziewczynę.
— Tak po prostu? — Oscar zmrużył oczy i przez chwilę milczał.
— Brała kiedyś Pani kokainę?
— Nie.
— A była Pani zakochana? I zdradzona? — Milczałam. — No to niech Pani sobie wyobrazi, że kokaina wraz z tak silnymi emocjami zaczyna tańczyć w Pani ciele, a w Pani dłoni jest nóż, a w kieszeni pistolet. I Pani umie używać tych sprzętów i niejednokrotnie Pani ich używała. Przed sobą ma Pani mężczyznę, którego Pani kocha i ufa mu jak nikomu innemu, a on pieprzy jakąś kurwę. — Cały czas patrzył mi prosto w oczy. — Najpierw zabije Pani kurwę. Potem jego. A potem Pani wciągnie więcej proszku i będzie chciała zabić siebie. W chwili trzeźwości wypadałoby ukryć zwłoki. Jednak potem depcze Pani po piętach policja, bo przecież ten skurwysyn miał jakąś rodzinę. Do tego dochodzi też mafia, bo przecież skądś musiała mieć Pani ten jebany biały proszek. Tutaj dochodzi moment chłodnej kalkulacji. Woli Pani być tam? — Kiwnął głową w stronę okna. — Czy tutaj? Pod nadzorem? Z dala od tych psychopatów? A i tak ktoś od nich bada tutaj Pani każdy krok.
Czyli według niego, Erick z nim nie współpracował? Tylko był z mafii, która go kontrolowała? A skoro Erick pracował dla władz mafii, której to członkiem był Oscar, chłopak był własnością ludzi Victora. Pod pantoflem Maskowicza.
— Można też zapłacić za te narkotyki.
— Byłem uzależniony. Jestem tak zadłużony, że zapłacę za to własnym życiem.
— Można też ich uprzedzić. — Nie powinnam tak mówić, ale Oscar opowiadał o wszystkim w tak wciągający sposób, że za wiele nie myślałam nad słowami, które wypływały z moich ust.
— Są tutaj ludzie, który nie pozwolą mi tego zrobić. Wielki Pan musi mieć przecież złożoną ofiarę. Sam musi się nią wpierw posilić. Na jej bólu i strachu podbić swoją siłę, władzę i kontrolę. — Mówił o Maskowiczu.
— Jak dyktator...
— Jak diabeł. On nie zabija krwią. To nie są sceny jak z „Teksańskiej Masakry". On zabija twoje myśli.
— Jak sekta. — Oscar parsknął śmiechem.
— W mafii Pani wie, że robi źle, ale nie może się już z tego wycofać.
— Przepraszam, ale czas minął. — Usłyszałam głos Ericka, który stanął w drzwiach.
Wyszłam przed budynek i odwróciłam się ostatni raz. Musiałam przyznać, że niepotrzebnie tak bardzo stresowałam się tym spotkaniem. Oscar był trudnym pacjentem, niewątpliwie, ale również niezwykle inteligentnym. Musiałam wybić sobie z głowy próby wyciągnięcia od niego jakiś istotnych informacji na temat Maskowicza. Raz, że prawdopodobnie za wiele nie wiedział, a dwa, niepotrzebnie sprowadziłabym na siebie kolejne problemy. Jednak mogłam skorzystać z tych spotkań w inny sposób. Chłopak mógł przedstawić mi trochę inną perspektywę, co było dość istotne. Mogło pomóc mi lepiej zrozumieć ich ruchy i może, unikać ich? Mniej mówić? Wszystko byłoby lepsze od tego, czym obecnie operowałam.
Spojrzałam na boisko, na którym grupa młodych chłopców grała w nogę. Dwie dziewczyny siedziały na ławce przy fontannie i emocjonalnie, w pełni gestykulując, żywo o czymś dyskutowały. Westchnęłam i ruszyłam na przystanek.
Prześladowały mnie sceny z rozmów, śmiechów, krzyków, jazdy, całego życia, które toczyło się wokół mnie. Przyglądałam się ludziom, którzy z zewnątrz wyglądali tak bardzo pospolicie. Zupełnie jak te dzieci przed budynkiem, z którego kilka minut temu wyszłam. A przecież te same dzieci były zamknięte w takim miejscu. Tak samo ci wszyscy ludzie chowali głęboko w sobie prawdę. Widziałam przed oczami Victora i chciałam wyczytać coś z jego oczu, ale była w nich tylko pustka. Łudziłam się, że tam po prostu nic nie ma. Że są normalnymi ludźmi. Że mają takie same wady, jakie posiadam ja i miliardy ludzi na ziemi. Mogło tak rzecz jasna być, a nawet było to pewne, jednak tak trudno było w nich dostrzec to, o czym tak żywo opowiadał Oscar. Kłamać też trzeba umieć. A oni byli w tym mistrzami. Aktorami Hollywoodu. Lata pracowali na to, żeby opatentować idealną mimikę twarzy, grę słów, gesty. Sam Maskowicz. Nikt nie wie, jak wygląda, nikt nie widział nawet skrawka jego skóry. Ile trzeba pracować, żeby to osiągnąć?
Idąc już w kierunku mojego domu, doszłam do wniosku, że w samej mnie, w mojej głowie działo się prawie dziewięćdziesiąt procent mojego życia. Co zabawniejsze, uwielbiałam to. Kryć w swoich myślach wszystko. Myśląc, rozkładać na czynniki pierwsze wszechświat. Wadą takiego systemu było łatwe zatracanie się w nim. A powrót do rzeczywistości bywał brutalnie bolesny.
— Dobrze, że już wróciłaś! Postanowiłam włożyć sukienkę! — Wchodząc do domu, przywitał mnie krzykliwy głos mamy.
Spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem, widząc, jak bardzo była przejęta obiadem w domu Ariany.
— Nie rozumiem, po co się tak spinasz. Przed kim chcesz zabłysnąć? — zaśmiałam się, choć po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że mój komentarz chował w sobie również mały jad.
Rzadko bywałam na tyle złośliwa.
— Sama doskonale wiesz, jak ważny jest wygląd. Uczą was tego na tych studiach. W pracy musisz się dobrze prezentować, na praktykach...
— Bo jestem pracownikiem prezentującym daną grupę, na przykładzie, grupą jest firma lub środowisko akademickie. Ty kogo reprezentujesz?
— Twojego ojca — mruknęła pod nosem, skupiając swoją uwagę na próbie upięcia włosów w możliwie najbardziej estetycznym koku.
Jej słowa mocno we mnie uderzyły. Jeszcze, gdyby stwierdziła, że naszą rodzinę, byłabym w stanie to zrozumieć, ale ojca? Czy jej funkcją życiową było to, przed czym protestowały feministki w latach dziewięćdziesiątych? Uważałam, że przede wszystkim była ona księgową, moim zdaniem kobietą sukcesu, zarabiającą niemałe pieniądze, dbającą o siebie, o swój rozwój. Pod koniec wyliczanki dodałabym, że żoną policjanta, a nawet to nie. Może żoną Rogera Elev? Po prostu. Nieważne, czym on się zajmował.
— To gratuluję... — Westchnęłam, zbierając swoje rzeczy i ruszając schodami do swojego pokoju.
— O co ci chodzi? — Słysząc jej zdziwienie, odwróciłam się ostatni raz.
— Myślę, że jesteś kimś więcej niż tylko jego żoną. — Zostawiłam Rachel z zaskoczoną miną i schowałam się w swoich czterech ścianach.
Weszłam do pokoju i otworzyłam szafę z zamiarem przygotowania sobie jakiegoś stroju, choć do wyjścia zostały nam jeszcze dwie godziny. Widząc powieszony na wieszaku świeżo wyprany uniform do pracy, przypomniał mi się wczorajszy telefon od Ariany. Zupełnie zapomniałam o tym jakże istotnym, kolejnym szczególe z mojego życia. Szczerze, już sama nie wiedziałam, jakiego obszaru mojej codzienności Victor nie zdążył zdominować... Mogłam narzekać, ale nic to nie zmieniało w obliczu jakichś planów, które zaczął realizować. Z pewnością szykował się na jakiś bankiet, czy imprezę firmową. Choć nie byłam przychylna, aby nazwać ich pracę czymś, co definiuje słowo firma, to jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że właśnie tak będzie to nam przedstawiane przez Johna, a już w szczególności przez Bena. Tylko czekałam na rozmowę z szefem o tym, jak bardzo ważne jest to, abym razem z Arianą brała udział w tym cyrku. Zaczęłam zastanawiać się, czy jego działania nie były dyktowane przez Johna, który potrzebował obserwować w tłumie moją przyjaciółkę. Robiło się to coraz bardziej niepokojące. Oczywiście sama sobie to dopowiedziałam, bo nie potrafiłam zrozumieć, z jakiego innego powodu byłyśmy tam tak bardzo potrzebne.
Westchnęłam jedynie i zaczęłam przeglądać resztę ubrań. Nie miałam pojęcia, co mogłabym włożyć na takie spotkanie. Prognozowano, że po południu wyjdzie słońce, co już było widoczne na horyzoncie. Znalazłam dżinsową spódnicę przed kolana oraz koszulę w czerwoną kratę, na długi rękaw. Przemawiał do mnie taki styl. Do tego brakowało jeszcze brązowych kowbojek i kapelusza ze skóry. Właściwie, ciągnęło mnie do tego, aby w jakiś sposób obrać sobie jeden sposób ubierania i przez niego wyrażać siebie. Problem tkwił oczywiście w wizerunku, jakiego podprogowo oczekiwała ode mnie mama. Jasne, nigdy nie zabraniała mi ubierać się w coś, co mogło wykraczać, według niej z jakiejś strefy. Nie musiała mi zwracać na to uwagi, gdyż w czasach szkolnych, kiedy występowałam na jakiś apelach, czy brałam udział w przedstawieniach, powtarzała mi, abym "jakoś wyglądała", "jakoś się prezentowała". "Jesteś córką znanego policjanta w tym mieście, prezentujesz go". "Jesteś naszą wizytówką". Im bardziej mama pragnęła zaprzeczać temu, że wygląd jest dla niej nieważny, że pieniądze nie mają znaczenia, tym samym odwracając się od idei, którą przecież promowała babcia i ciotka Lisa, tym bardziej traciła widok na to, jak sama głęboko wyznawała zaszczepione w niej wartości. Podążając za tą myślą i ja miałam w sobie pewien dyskomfort, kiedy próbowałam zmienić chociaż jeden dodatek w swojej codziennej stylizacji. Tak w obecnej sytuacji, wiedziałam, że do przygotowanego stroju założę białe trampki, co uczyni ten zestaw przeciętnym, typowym, spotykanym codziennie na ulicach.
Próbując już zaprzestać nakręcaniu się na niesprawiedliwość tego świata, postanowiłam wziąć szybki prysznic, wykonać prosty makijaż, przeczesać włosy, przebrać się i spędzić trochę czasu z rodzicami w oczekiwaniu na godzinę, o której planowaliśmy wyjechać z domu. Wierząc, że chociaż ten moment odwiedzie mnie od typowych dla mnie w ostatnim czasie spraw bombardujących moją głowę, brutalnie się rozczarowałam.
— Jak było na praktykach? — Pierwsze pytanie skierowane do mnie przez ojca sprawiło, że ugięły się pode mną nogi.
— Dobrze. Myślałam, że będzie ciężej, ale okazało się, że chłopak, którego mam, jest całkiem sympatyczny. — Wzruszyłam ramionami, próbując jednocześnie dobierać tak słowa, aby były one neutralne, jak to tylko możliwe.
— A co to za chłopak? — Z początku nie dotarło do mnie, jakie konsekwencje mogła nieść za sobą podana mu informacja, ale już i tak nie miałam wyjścia.
— Z tego, co przeczytałam w dokumentach, miał jakieś kontakty z mafią, a zamknęli go za zgwałcenie i zabicie dziewczyny. Zaraz skończy osiemnaście lat i będzie odbywał dziesięć lat kary w więzieniu.
— Ja chyba coś kojarzę. — Zamyślił się.
— Mówisz? — Udałam zaskoczoną, jednocześnie wyjmując pozmywane naczynia ze zmywarki.
— Tak... To jest chyba ta jedna z nielicznych spraw w toku, ale nie ze względu na tego zamkniętego, tylko na to, że są dzięki niemu dojścia do grup przestępczych. On nie jest pod ścisłą kontrolą?
— Ma prywatnego ochroniarza. — Szkoda tylko, że jest nim członek grupy przestępczej.
— Tak... Wiesz, może ukrywać potrzebne informacje, albo ludzie z jego grupy mogą próbować go wyciągnąć. Trzeba mieć go na uwadze. — Zaczął tłumaczyć.
— W jaki sposób mogliby próbować go wyciągnąć? Ten budynek jest bardzo dobrze chroniony — zapytałam z ciekawości.
— Istnieją różne metody. Często podszywają się pod pracowników, wywołują jakiś pożar, strzelaninę. Długo by opowiadać. Zależy, jak bardzo jest im potrzebny.
— Może też być potrzebny, żeby spłacić swój dług — zaśmiałam się.
— Ooo. Tych szczególnie próbują dopaść. Dlatego też właśnie tacy stanowią dla nas dobrą przynętę. — Puścił do mnie oczko.
— Możecie przestać rozmawiać o tych waszych przestępcach i uwikłaniach? Mamy wolny dzień, idziemy na obiad do przyjaciół, można chwilę odpocząć, czy nie? — Przerwała nam mama, jak zwykle irytująca się, gdy zaczynałam za bardzo angażować się w tematy podobne do tych, jakie towarzyszą ojcu w jego pracy.
— Już przestajemy. — Skorzystałam z okazji, aby uniemożliwić ojcu dalsze przesłuchania.
Mama zatrzymała na mnie spojrzenie na dłuższą chwilę, jednak tak jakby się rozmyśliła, wróciła do swoich zajęć. W końcu, gdy wybiła godzina wyruszenia w drogę, zebraliśmy się i ruszyliśmy samochodem w kierunku domu mojej przyjaciółki.
Dom rodzinny Ariany nie wyróżniał się niczym od innych budynków obecnych na tej dzielnicy. Wszystkie były piętrowe, zachowane w kolorach szarości i bieli. Rodzinę Moore wyróżniał stojący przed garażem czerwony Jeep oraz stary migdałowiec rosnący na środku małego podwórka z przodu domu. Musiałam przyznać, że dom Ariany nie kojarzył mi się z niczym jakoś szczególnie. Rzadko zapraszała mnie do siebie. Zwykle spędzałyśmy czas gdzieś na mieście lub u mnie. Trudno mi było określić, dlaczego akurat tak się działo. Najczęstszymi jej wymówkami było to, że mój dom znajdował się blisko plaż, jej natomiast blisko centrum, gdzie w jakieś bardziej intymne, prywatne miejsca trzeba było dojeżdżać. Może właśnie taka była prawda, a może samej Arianie nie kojarzyło się to miejsce z niczym dobrym. Nie wiedziałam. Wiedziałam jednak, że nie był to najlepszy moment na rozwodzenie się nad takimi tematami. Zwłaszcza gdy na werandzie przed drzwiami wejściowymi do domu rodziny Moore zobaczyłam tę tajemniczą partnerkę Toma. To ciekawe, że czuła się w ich domu tak, jakby była gospodynią.
— Witajcie, proszę, wchodźcie. — Obdarzyła nas ogromnym uśmiechem, gdy tylko zbliżyliśmy się bliżej domu.
— Cieszę się, że przyjechaliście! — W domu z kolei czekał na nas Tom, a gdzieś za nim stała również Ariana. — To jest Olivia, moja dziewczyna. — Objął ramieniem kobietę, a następnie spojrzał na mojego ojca. — A to Roger, mój najlepszy przyjaciel, Rachel, jego żona i Nina, córka. — Przedstawił nas.
— Cudownie was poznać. Chodźcie, przygotowałam obiad i mam nadzieję, że lubicie czekoladę, bo na deser będzie mój ulubiony tort czekoladowy! — Klasnęła w dłonie i ruszyła do kuchni, jednocześnie zapraszając nas do dużego salonu z długim drewnianym stołem.
Słysząc o torcie, miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale nie chciałam od razu wyjść na dziwaczkę. Wystarczyło niezręczności na jeden wieczór.
— Z chęcią ci pomogę! — Rachel od razu się aktywowała i przytulając w przejściu Arianę na powitanie, ruszyła za Olivią w głąb kuchni.
Roger z Tomem również odpłynęli w kierunku prywatnych tematów, a ja wraz z Arianą zaczęłyśmy rozkładać naczynia i sztućce na stole. Co jakiś czas zerkałam w kierunku nowej partnerki Toma. Na pierwszy rzut oka nie miałam się do czego przyczepić. Była zgrabną, wysoką kobietą po czterdziestce o farbowanych blond włosach. Wydawała się zadbana, chodziła do kosmetyczki, a biorąc pod uwagę jej całkiem gładką jak na takie lata skórę na twarzy, domyślałam się, że chodziła również na jakieś zabiegi. Jej ubiór również był na poziomie. Rzecz jasna już przy pierwszych jej słowach dało się wyczuć, że była lub jest aktywną policjantką. Kobiety z tego zawodu jednak trudno było pomylić z czymś innym. Zupełnie tak, jakby przesiąkały pewnymi zachowaniami, a nawet tonem, barwą i emocjonalnością w głosie. Dopiero po dłuższym czasie i zjedzeniu połowy posiłków mogłam dojść do głębszych wniosków. Obiad minął dosyć drętwo. Tom chwalił się swoją wybranką. Opowiadał, gdzie ona nie była, jak odważne decyzje podejmowała nie tylko w tak trudnej pracy, ale też w życiu prywatnym. W końcu również doszło do momentu, gdy tematy przeszły na dzieci, czyli na te, których zapewne Ariana najbardziej się obawiała.
— A co studiujesz? — zapytała mnie Olivia.
— Psychologię. — Uśmiechnęłam się życzliwie.
— Mamy ich coraz więcej na rynku i to się chwali. Pracy na pewno ci nie zabraknie. Czemu Arianka nie podjęła tak przemyślanej decyzji? Od zawsze byłam przeciwna, aby jakaś młoda kobieta decydowała się na pracę w policji.
— A jednak ty taką wybrałaś — wtrąciła z przekąsem różowowłosa.
— Tak, ale to były inne czasy. Poza tym byłam o wiele silniejsza i dojrzalsza emocjonalnie od ciebie. — Westchnęła. — Wiem, że wy jesteście młode i czujecie, że możecie podbijać świat, ale to wszystko nie jest takie kolorowe.
— Chyba najważniejsze, że chcą spełniać swoje marzenia — zaczęła moja mama, czym mnie dość zaskoczyła, gdyż myślałam, że nie będzie chciała burzyć tworzonego przez Olivię klimatu.
— Marzenia marzeniami, a predyspozycje? Nie każdy nadaje się na takie niebezpieczeństwa. Kobieta powinna być u boku swojego mężczyzny i robić wszystko, do czego została stworzona. Nie mieszać się w sprawy dla facetów. — Chrząknęłam znacząco, po prostu nie mogąc wytrzymać, gdyż w sytuacjach stresowych zwykle reagowałam śmiechem, a w tej sytuacji byłoby to naprawdę nie na miejscu.
Z mojego nietypowego zachowania, które przykuło uwagę siedzących przy stole, skorzystała Ariana, która wstała i ruszyła w kierunku kuchni, z której wyszła na taras. Kiwnęłam przepraszająco głową do zgromadzonych, próbując upozorować nagłą potrzebę napicia się wody i ruszyłam za dziewczyną. Przymknęłam za nami drzwi tarasowe i usiadłam obok różowowłosej, na wiklinowym fotelu.
— Słyszysz to, co ja? Teraz rozumiesz, z czym muszę się użerać? — Spojrzała na mnie, szukając zrozumienia w moich oczach.
— Wiesz, każdy z nas ma własne poglądy. Na szczęście jesteś dorosła, mówiłam ci.
— Ja to rozumiem, ale najbardziej mnie boli to, jak na to wszystko reaguje ojciec. Widziałaś go?
— No masz rację. Wydaje się nią bardzo zafascynowany. — Kiwnęłam głową, jednak zdawałam sobie sprawę, że Ariana nie odpuści.
— On jest nią chorobliwie zafascynowany. Najchętniej wyrzekłby się wszystkiego, co tylko posiada!
— Może mojemu ojcu uda się jakoś do niego dotrzeć...
— Jak tam dziewczyny? — Na taras zajrzała moja mama.
— Już wszystko w porządku. — Od razu odezwała się Ariana, poprawiając się na siedzeniu.
Rachel jednak nie była do końca przekonana. Weszła do nas i przymknęła za sobą drzwi. Przez chwilę wpatrywała się w dziką przestrzeń leśną, która znajdowała się na tyłach domu Moore, na którą widok idealny był właśnie z tarasu.
— Nie przejmuj się tak jej słowami. Może ma złe doświadczenia i tak bardzo chce cię uchronić przed efektami ubocznymi tej pracy. — Odezwała się w końcu, uśmiechając się ciepło do mojej przyjaciółki.
— Ciężko mi w to uwierzyć. Na pewno jest jej nie na rękę, abym chciała zostać policjantką — bąknęła. — Wychodzę z założenia, że po to tu jesteśmy, żeby pokazać jej, że to tylko stereotypy.
— To piękne, że tak walczycie, żeby pokazać, że kobiety też są coś warte, ale nie znacie jeszcze świata. Nie wiecie, jak bardzo jesteście małe w obliczu tej całej filii, którą zbudowali wokół siebie mężczyźni z branży.
— O czym ty mówisz? — Spojrzałam na mamę.
— Kobieta ma wyglądać, mężczyzna mówić. Kobietą się wygrywa, mężczyzną wojuje. Mówił tak stary przyjaciel twojego ojca. — Westchnęła, spoglądając na mnie i odpływając gdzieś myślami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top