14. Niestety na to wszystko nie ma reguły
Obudziłam się dość szybko, biorąc pod uwagę, że naszej trójce udało się zasnąć koło godziny drugiej. Był to poważny błąd, za który prawdopodobnie tylko ja będę musiała płacić, gdyż czwartek zapowiadał się dynamicznie. Myśląc o wyzwaniach, które na mnie czekały, doszłam do wniosku, że w ostatnim czasie każdy dzień czymś mnie zaskakiwał. I nie zapowiadało się na zmiany. Pewnie kilka lat wstecz marzyłabym o takim życiu, pomijając aspekt wszystkich złych rzeczy wokół, ale im dłużej w tym tkwiłam, tym bardziej czułam się zmęczona. Zwykłym myśleniem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ciągłym czuwaniem i dopatrywaniem się siódmego dna w każdej sytuacji.
Przez świadomość tego, jak bardzo przytłoczyły mnie wszystkie wydarzenia, zapragnęłam skupić się tylko i wyłącznie na pozytywach. A pierwszy, który nasunął mi się na myśl to fakt, że w końcu jestem czysta. Nic nie wisiało nade mną. Moja głowa mogła przestać ciągle zastanawiać się nad tym, co powinnam zrobić, gdyby jednak któregoś dnia ojciec, lub mama, postanowili zajrzeć do mojej szafy. Tym samym kolejny plus był taki, że większość spraw zdążyłam już zamknąć. Jedyne, co musiałam robić w obecnym czasie, to dbać o swoje bezpieczeństwo, aby nie doprowadzić do powrotu stanu sprzed wczoraj, kontrolować relację z Louisem, gdyż był mi bardzo potrzebny i przede wszystkim skupić się na zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia na zarządzie placówki, w której miałam zbierać informacje do projektu.
Dzięki moim introwertycznym skłonnościom miałam powód do radości już z samego rana, kiedy moi przyjaciele nie byli zainteresowani otworzeniem oczu, a co dopiero zakłócaniem moich porannych przygotowań do wyjścia. Naprawdę, ostatnie, o czym teraz marzyłam to o tym, aby Ariana lub Marcus bombardowali mnie dwuznacznymi pytaniami, spojrzeniami, czy po prostu przyglądając mi się, doszukiwali się wyjaśnień moich "dobrych" relacji z Victorem. Ten etap miałam definitywnie zamknięty.
Mieszkanie Marcusa znajdowało się bliżej centrum, to też, aby dojść na przystanek autobusowy, musiałam przejść przez ulicę. Niestety podróż transportem publicznym była dłuższa i tym samym koszt biletu był większy, gdyż znajdowaliśmy się po drugiej stronie miasta. Nie było to dla mnie mocno uciążliwe, gdyż dzisiejszego dnia miałam po prostu dobry humor. Nawet brak wolnych miejsc w pojeździe nie doprowadził do mojego załamania. Włączyłam na słuchawkach pierwszą znalezioną melodię relaksacyjną, a następnie zaczęłam szukać w notatkach na telefonie ważnych informacji, które miały mi pomóc w doborze odpowiedniej osoby do projektu. Bardzo stresowałam się na samą myśl, że w pewnym momencie będę musiała przyjść do pustej sali i bez jakiegokolwiek wsparcia rozmawiać w psychologiczny sposób z obcą mi osobą. Gdyby jeszcze rozmawianie z kimkolwiek było łatwe. Jednak nigdy nie mogłam spodziewać się konkretnej odpowiedzi. To doprowadzało mnie do szału.
Gdy tylko wysiadłam z autobusu, rozejrzałam się i spoglądając na zapisany adres, ruszyłam ulicą w stronę wyznaczonego miejsca.
Budynek był ogromny, znajdował się na uboczu miasta. Prowadziła do niego piaszczysta dróżka, którą idąc, miałam wrażenie, jakby wprowadzała mnie do lasu. I tak właśnie było, bo gdy stanęłam przed mosiężną bramą, mogłam w całej okazałości zobaczyć, że budynek był zewsząd otoczony drzewami. A wokół niego rozpościerało się wysokie na trzy metry ogrodzenie, zakończone drutem podłączonym pod napięcie. Widok ten spowodował na mojej skórze gęsią skórkę. Aby wejść na teren, trzeba było pokazać odpowiednie zaświadczenie i przejść przez bramkę. Plac już za ogrodzeniem był nieadekwatny do miejsca. Do drzwi budynku prowadził chodnik z lśniącej, szarej kostki. Wokół posadzone były krzewy róż i innych pięknych roślin. Główna siedziba znajdowała się na środku placu. Po obu jej stronach strzegły jej natomiast dwa inne budynki. Jeden był boiskiem połączonym z halą sportową z oddzielnym miejscem na inne sprzęty rekreacyjne. Drugi budynek był stołówką. Gdy dostrzegłam dodatkowo przygotowany teren, na którym na świeżym powietrzu rozstawiono stoły, uśmiechnęłam się. Wiedziałam jednak, że ich obecność wcale nie musiała oznaczać, że dzieciakom pozwalano jeść na dworze.
Pomiędzy budynkami były różne rabaty roślin, a obok ławki. Po stronie stołówki stała również fontanna. Budynek w kolorze bieli przypominał pałac. Miał nawet wyrzeźbione w elewacji kolumny z piaskowca.
Bałam się tego, co może być w środku. Słysząc wiele historii, nie chciałam poczuć zawodu. W końcu byli w stanie tak dobrze dbać o wygląd zewnętrzny, a co jeśli nie postarali się o komfort przebywających tu osób? Chociaż znając ludzi, na pewno już pojawiły się głosy o tym, że przestępcy mają tu lepsze warunki życia, niż w swoich domach. Jednak jak to wygląda w praktyce?
Ociągałam się z wejściem do momentu aż dwóch mężczyzn, którzy pracowali tu jako ochroniarze, zaczęło mi się bacznie przyglądać. Nie zdążyłam jednak zrobić kroku w kierunku schodów, gdyż drzwi wejściowe otworzyły się i moim oczom ukazała się drobna, niska kobieta. Miała około czterdziestu lat. Kruczoczarne włosy upięte miała w schludnego koka tak, że ani jeden kosmyk nie opadał jej na czoło. Ubrana była w czarną marynarkę i ołówkową spódnicę do kolan w tym samym kolorze. Jej szczupłe nogi podkreślały krwisto czerwone szpilki tak jak i jej blada, jak ściana skóra podkreślała bordową szminkę na pełnych ustach. W dłoniach trzymała teczkę. Nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, jakby stała przede mną jedna z bohaterek serii „Rodziny Addamsów".
Gestem ręki i uśmiechem przywołała mnie do siebie. Wciągnęłam głęboko powietrze i odwzajemniłam uśmiech. Podeszłam do niej i podałam jej zimną od stresu dłoń.
— Nina Elev.
— Samantha Smith. Miło mi Panią poznać. Zapraszam do mojego gabinetu. — Kończąc swoją wypowiedź, oczywiście nie zapomniała o ukazaniu szeregu białych zębów i jak na zawołanie odwróciła się do mnie plecami.
Ruszyłam za kobietą, przechodząc przez ciężkie, drewniane drzwi, następnie dwa puste przedsionki, jeden z pomieszczeniem ochrony, drugi dla sprzątaczek, i dalej w głąb korytarza. Cały wyłożony był białymi, lśniącymi płytkami, a ściany, lekko obdrapane, pomalowane na kolor delikatnej lawendy. Wzdłuż korytarza mijałam drzwi praktycznie, co metr. Każda sala została ponumerowana. W każdej sali również pojawiała się jedna oszklona lustrem weneckim ściana. Na końcu znajdowała się winda, a naprzeciwko niej gabinet.
— Co znajduje się na innych piętrach? — zapytałam od razu, gdy tylko weszłyśmy do pomieszczenia, w którym pracowała kobieta.
Zajmując miejsce w skórzanym fotelu naprzeciwko biurka, założyłam nogę na nogę.
— Na dole jest basen i łazienki, a na górze więcej sal oraz gabinet medyczny.
Pokiwałam głową i spojrzałam przez okno za kobietą. Słońce przebijało się przez gałęzie drzew i wpadało promieniami na parapet i podłogę w pomieszczeniu. Przebiegłam wzrokiem po dyplomach wiszących na ścianie.
Te tak mało istotne informacje doprowadziły mnie do nasilającego się uczucia stresu. Coraz większych oczekiwań, mało istotnych dla mojej pracy, ale istotnych w poczuciu komfortu w tym miejscu.
— Przydzielę Pani oddział dzieciaków z ciekawą historią, ale już poukładaną w głowie. — Czarnowłosa kobieta wydukała, spoglądając na mnie ukradkiem zupełnie tak, jakby chciała sprawdzić, czy słowa, jakie wypowiedziała, jakoś na mnie wpłyną.
Żebym nie narobiła większych szkód? Nie zamierzałam jednak grać w jej gierkę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że kobieta czuła niechęć co do mojej obecności. Po prostu wyjęłam z torby potrzebne z uczelni dokumenty i przesunęłam je po biurku w kierunku kobiety. Poprawiła okulary i spojrzała na mnie.
— Na jakich zasadach będzie prowadzona nasza współpraca? — Poprawiłam się na siedzeniu.
Pani Smith uśmiechnęła się, zanim mi odpowiedziała. Oparła się o swój fotel i zaczęła bacznie mi się przyglądać.
— Wybierze Pani osobę, która będzie Pani odpowiadać. Poproszę na koniec współpracy o raport z przebiegu rozmowy. Czasowo myślę, że jesteśmy się w stanie dostosować. — Jej ton głosu zmiękł, zmieniła również sposób, w jaki na mnie patrzyła.
— Jasne. — Pokiwałam głową, a gdy zobaczyłam, że kobieta zaczyna przeglądać i wypełniać kilka dokumentów zapytałam, ile będzie to trwać.
Po otrzymaniu odpowiedzi stwierdziłam, że w tym czasie mogę przejść się po budynku i poznać jego rozkład. W końcu to, że robiłam tutaj projekt, nie oznaczało, że nie będę w takim, czy podobnym miejscu kiedyś wykonywała praktyk, lub zawodu. Otrzymując zgodę na taki krok, wyszłam z pomieszczenia.
Prócz tego, że zwyczajnie w świecie czułam się przytłoczona obecnością kobiety, potrzebowałam również nabrać innej perspektywy na zadanie, jakie stało przede mną. Nie chciałam bez zupełnego sensu się nakręcać. Tak naprawdę wszystko zależało od perspektywy i niewiedzy, więc po to tu przyszłam, aby pozbyć się chociaż jednego. W trakcie spaceru po korytarzu spotkałam pielęgniarkę. Nie wiedzieć czemu, gdy tylko wpadła mi w oko, postanowiłam do niej zagadać.
— Przepraszam, ile Pani tu pracuje? — zapytałam, ale dopiero po wypowiedzeniu słów zaczęłam zastanawiać się, czy mój krok jest, aby na pewno słuszny.
— Będzie z trzydzieści lat — zaśmiała się, zakładając kosmyk swoich rudych włosów za ucho.
Dzięki temu zdjęła ze mnie poczucie zażenowania z powodu zadania tak, wydawać by się mogło, osobistego pytania.
Nieznajoma wyglądała na kobietę po pięćdziesiątce.
— Mogłaby Pani opowiedzieć mi trochę o tym miejscu? — Zaciekawiłam się jej perspektywą na to, jak rzeczywiście wyglądała praca w takiej placówce.
— A z kim mam przyjemność?
— Jestem studentką i będę tutaj zbierała informacje potrzebne mi do wykonania projektu na zaliczenie.
— Ooo! Psychologia? Pielęgniarstwo? Może medycyna? Pamiętam, że kiedyś mieliśmy tu osobę, studiującą socjologię. — Ożywiła się.
— Psychologia — wyszczerzyłam się, nie mogąc powstrzymać się od życzliwości dla tak ciepłej osoby, jaką poznałam.
— Zamierzasz pracować w takim środowisku? — zapytała, gestem ręki pokazując, abym za nią podążyła, co od razu zrobiłam.
— Tak naprawdę jeszcze nie wiem, co będę robić. Niewykluczone jednak, że praca z ludźmi i obszar związany z przestępcami.
— Czyli podobne miejsca. Trzeba mieć łeb na karku. Oczywiście uczymy się przez doświadczenia i staż, jednak na samym początku ważna jest duża wytrzymałość, a nawet odporność na te wszystkie rzeczy, jakie mogą się tu dziać. — Kobieta zaprowadziła mnie do małego pomieszczenia, którym był bufet, prawdopodobnie przeznaczony dla osób, które odwiedzały członków swoich rodzin, czy znajomych w zakładzie.
Wybrałam miejsce, gdzie wydawało mi się, jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że inna kobieta za ladą, nie będzie słyszeć naszej rozmowy. Ona jednak nie była nami szczególnie zainteresowana. Dźwięk naszych głosów zagłuszał telewizor wiszący na ścianie, a nieznajoma wlepiony miała wzrok w krzyżówkę.
— Zdaję sobie sprawę z Pani słów, jednak ktoś tę pracę musi wykonywać. — Westchnęłam.
— Nawet nie masz pojęcia, jak cieszy mnie takie podejście. Osoby z zewnątrz nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważna i potrzebna jest resocjalizacja. W środowisku dzieci tym bardziej! — Wzburzyła się, co sprawiło, że delikatnie uśmiechnęłam się pod nosem.
— Więc jak Pani ocenia swoją pracę? Reakcję dzieci? Kontakt z rodzicami? — Parsknęła śmiechem i zaczęła przyglądać się swoim dłoniom.
— Widziałam tu już bardzo wiele przypadków. To nie do wiary, że młodzi ludzie mogą robić takie rzeczy... — przerwała na chwilę.
— Nie bierze się to znikąd. — Dodałam od siebie, choć mogłam po prostu milczeć i czekać, aż kobieta zbierze się w sobie.
— Niestety na to wszystko nie ma reguły. Są tutaj takie osoby, które wywodzą się z dobrych, bezpiecznych domów, a tylko dlatego, że w pewnym momencie trafili na gorsze towarzystwo, zrobili to, co zrobili, a teraz są tutaj. A ich stan się pogarsza. — Pokręciła głową.
— A osoby z chorobami psychicznymi?
— Z lekkimi problemami mamy oddział, ale w większości trafiają do psychiatryka. Ci z „lekkimi" nabawili się tego u nas i nie są zdiagnozowani przez psychiatrów. Mają co jakiś czas zajęcia z psychologiem, ale to za mało. Ile razy musiałam resuscytować dziewczynę, która się wieszała, albo opatrywać ręce podrapane do krwi przez własne paznokcie.— Wciągnęła głośno powietrze i odchyliła głowę do tyłu. — Dzieciak podchodzi do mnie, zapłakany, o drugiej w nocy i prosi, żebym pozwoliła mu zadzwonić do matki, a ja nie mogę. Nie ma Pani pojęcia, jakie to jest cierpienie, biorąc pod uwagę, że trzy czwarte personelu ma własne dzieci.
Westchnęłam. Do kwestii tego, że nabawili się tego tutaj, miałabym pewne obiekcje. Oczywiście możliwe były też takie przypadki, ale ich problemy natury psychicznej mogły brać się też z całej drogi, jaką odbyli od przestępstwa do obecnej chwili. Mogło to wszystko zostać zapoczątkowane w ich dzieciństwie, czy przez niedopatrzenie rodziców i nauczycieli w szkole. Przenoszenie winy za wszystko na daną placówkę było łatwym rozwiązaniem. Zdejmowało odpowiedzialność z większości i było proste pod kątem diagnozy.
— A jak dzieciaki? Jak się tu czują? Jakie personel ma relacje z rodzinami?
— Znowu zależy od przypadku. Dzieci raczej nas lubią, nawet starsi mniej się buntują. Rodzice, różnie... W większości raczej nie interesuje ich los swoich pociech. A ci, których interesuje, potrafią być bardzo złośliwi.
— Rozumiem, że powie Pani, że resocjalizacja nie istnieje? — zaśmiałam się, przytaczając znany stereotyp.
— Jakaś istnieje. Młodsze dzieci rzecz jasna łatwiej wyprowadzić z błędnego myślenia. Wie Pani, ja pracowałam też w więzieniu i tutaj stawia się jednak na tego pacjenta. Walczymy, żeby wyszedł jeszcze na ludzi. U dorosłych tego praktycznie nie ma. Każą nam machnąć ręką i zostawić, jak jest. Najbardziej niebezpiecznych zamyka się przecież na dożywocie, więc i tak bez znaczenia, czy coś osiągną w życiu, czy nie.
Usłyszałam pisk otwierających się drzwi. Do bufetu weszła Pani Smith. Przejechała wzrokiem po pielęgniarce, a następnie przeniosła spojrzenie na mnie. Od razu, gdy ją zobaczyłam, wstałam, jak na rozkaz.
— Wszędzie cię szukałam. Tutaj masz dokumenty. Chodź — Otworzyła szerzej drzwi, a ja z uśmiechem kiwnęłam do kobiety, z którą rozmawiałam i wyszłam z pomieszczenia.
Mimo żalu, że nie wypytałam o wszystko, musiałam dostosować się do rozkazów pewnego rodzaju szefowej. Pielęgniarka zresztą też mogła dostać reprymendę za urządzanie sobie pogaduszek w czasie pracy. Miałam jednak nadzieję, że nie są tutaj aż tak rygorystyczni.
— Przepraszam, chciałam poznać ludzi i rozkład pomieszczeń. — Udałam skruszoną.
— Pokażę ci naszych podopiecznych i wybierzesz tego, który będzie odpowiadał tematowi, jaki chcesz poruszyć w swojej pracy. — Puściła mimo uszu moje wytłumaczenia, co wydawało się najlepszym rozwiązaniem.
Słysząc dalszą część jej wypowiedzi, miałam ochotę się zaśmiać, gdyż nie miałam pojęcia, czego szukałam. Nie mogłam jednak dać po sobie tego znać. Ruszyłyśmy windą na drugie piętro. Korytarz wyglądał identycznie jak ten niżej. Tutaj panował jednak większy ruch. Pacjenci przechadzali się między pokojami pod nadzorem ochrony, personelu medycznego oraz kilku kobiet, które wydawały mi się psycholożkami zbierającymi grupy potrzebne do wykonywania zadań resocjalizacyjno-rewalidacyjnych oraz wychowawczych.
Pani Samantha wyjęła z teczki jakąś kartkę i podchodziła kolejno do luster, przez które było widać wnętrza sal.
— Tutaj mamy dziewczynkę o imieniu Kate. Ma piętnaście lat. Bardzo miła, sympatyczna, nie sprawia kłopotów. Będzie u nas przez dwa lata, a potem dostanie kuratora i opiekę psychiatryczną. — Uśmiechnęła się do mnie.
Podeszłam bliżej lustra i zobaczyłam siedzącą na środku pokoju młodą osobę. Miała, blond warkocze, tak długie, że zwisały na kartkę, na której coś pisała.
— Dlaczego tu trafiła?
— Pozbawiła swojego ojca życia po tym, jak zobaczyła, że dokonał na jej mamie gwałtu.
Pokiwałam powoli głową, przełykając ślinę. Sprawa była zapewne wielowarstwowa, a dziewczynka musiała być pod ścisłą opieką psychologiczną. Ja mogłabym ją bardziej skrzywdzić, niż pomóc. Odeszłyśmy więc do drugiej sali.
— A tutaj mamy Johna. Ma dwanaście lat, przebywa u nas dwa miesiące, a wychodzi za pół roku. Został przyłapany na rozprowadzaniu po szkole narkotyków. Był też w posiadaniu sporej ilości.
— Jak funkcjonuje?
— Nie mamy z nim problemu. Lekkie zaburzenia w nauce, ale poza tym, bardzo grzeczny.
W pewnym momencie usłyszałyśmy krzyk. Przyprawił mnie on o szybsze bicie serca, a jeszcze bardziej na mnie wpłynął, gdy podbiegła do nas jedna z pielęgniarek i poprosiła Panią Smith na prywatną rozmowę. Kobiety odeszły gdzieś, a ja rozejrzałam się dookoła. Nikt jakoś szczególnie nie zareagował na zaistniałą sytuację, więc wróciłam do przyglądania się chłopcu. Nie byłam do końca przekonana co do jego przypadku. Podobnie jak i Kate, John wydawał mi się nie do końca taki, jaki opisała go Pani Smith. Musiałam brać poprawkę na to, że kobieta w końcu nie zajmowała się tymi ludźmi, a jedynie zarządza budynkiem. Prawdziwą wiedzę posiadał personel. Zważywszy na kłopoty dwunastolatka, mógł być dzieckiem z dysfunkcyjnej, może biednej rodziny. Chłopiec akurat przeglądał ubrania, które wyciągał z torby z logiem firmy zajmującej się rozprowadzaniem używanej odzieży. Może jego rodzice nawet się nim nie interesowali? Wiedziałam zbyt mało.
Wszystkie sale z dzieciakami były identyczne oprócz jednej. Znajdowała się na samym końcu korytarza i tylko przy tych drzwiach stał ochroniarz. Od razu zdobył moje zainteresowanie. Był wysoki, umięśniony. Włosy miał blond, piękną twarz. Ze znaków rozpoznawczych miał tatuaż na szyi i rękach. Jego wygląd głównie przykuł moją uwagę, choć niewiele mniej interesowała mnie jego obecność.
Aktualnie zdawał się pochłonięty rozmową przez telefon. Pozwoliłam sobie podsłuchać, aby zaspokoić potrzebę ciekawości. Od razu przypomniało mi się powiedzenie o tym, że takie zachowanie prowadziło do piekła, jednak szybko doszłam do wniosku, że i tak zrobiłam coś o wiele gorszego, przez co sam diabeł grzał mi tam miejsce.
—... No dobra. To ja w sobotę się tam rozejrzę i ci powiem, czy lokal jest tego wart... A Simon będzie świadkiem?... Dobra to na spokojnie. Cześć.
— Już jestem. — Usłyszałam głos kobiety za plecami.
Odwróciłam się do niej i uśmiechnęłam się tak, jak dziecko, które przed chwilą zniszczyło mamie szminkę. Pani Smith wydawała się jednak nie zauważyć mojego dziwnego zachowania, ruszyła w przeciwną stronę, szukając w kartkach zapewne kolejnego opisu osoby, którą chciała mi przedstawić.
— A kto tu jest? — Wskazałam na drzwi z ochroniarzem.
Czarnowłosa wyraźnie się spięła i zmarszczyła brwi, co wzbudziło we mnie jeszcze większą ciekawość.
— Nie jest to istotne. — Nerwowo parsknęła śmiechem.
— Nie jest to chyba dla Pani jakaś szczególna różnica, czy o tym wiem, czy nie. — Wyszczerzyłam się, będąc z siebie dumna, że próbowałam jakoś manipulować kobietą.
— Oscar. Ma siedemnaście lat. Siedzi u nas do osiemnastki, a potem będzie odbywał odsiadkę w więzieniu z wyrokiem dziesięciu lat. Zgwałcił i zabił dziewczynę... — Westchnęła jakby zmęczona tym, że musiała wyjawić tę tajemnicę. — To krucha sprawa z mafią i innymi rzeczami w tle. Bądź rozsądna i trzymaj się od tego pokoju z daleka.
— Im bardziej mnie Pani przestrzega, tym bardziej chcę zagłębić się w tę historię — zaśmiałam się, starając jakoś rozładować napięcie w kobiecie.
Nie mogłam jednak ukrywać przed samą sobą, że będę upierać się przy tym przypadku. Może, a nawet na pewno, kobieta miała rację. I każdy by to przyznał. Coś jednak mnie ciągnęło do tego świata, jaki skrywał w sobie ten chłopak. Choć było to bardzo niebezpieczne. Jednak, czy może być bardziej niebezpieczne od tego, w czym i tak tkwię?
— Oczywiście nie mogę ci zabronić, jednak ostrzegam. Nie porywaj się z motyką na słońce.
— Tak Pani twierdzi, jednak praca z nim jest najmniej ryzykowna z tych, których przestawiła mi Pani wcześniej. Tutaj osoba jest już „skazana" na więzienie, więc mój wpływ na nią będzie prawdopodobnie znikomy.
— Wychodzę jednak z racjonalnego punktu widzenia, a więc im mniej jesteśmy dla takich osób widoczne, tym lepiej. — Upierała się w dalszym ciągu.
Wiedziałam, że z punktu widzenia Pani Smith, ona po prostu powinna mnie przestrzegać. Głównie, aby nie mieć wyrzutów sumienia. Jednak próbowałam na szybko przedstawić sobie minusy i plusy tego wyboru. Minusem oczywiście jest narażenie się mafii, nie wiem też, czy ta, w którą zamieszany był Oscar, nie pochodziła na przykład z wrogiego klanu Maski. Bo jeśli tak, wyrok śmierci gwarantowany. Również w minusach musi się znaleźć przypomnienie o całym tym świecie, czego obiecałam sobie unikać, po zamknięciu sprawy ze śladami. Plusy natomiast to większa wiedza o środowisku, które jednak chciałam zniszczyć. Do tego pogłębianie wiedzy o takich środowiskach, co raz, przyda mi się w walce z Victorem, a dwa, uzupełni wiedzę w kierunku, w jakim i tak planuję się rozwijać. Przystojny ochroniarz musiał się znaleźć też po tej stronie. I to właśnie on przeważył ilość plusów nad minusami.
Bez zastanowienia wparowałam do sali Oscara. Przystojny ochroniarz nawet nie zdążył mnie zatrzymać.
Pomieszczenie było małe. Przy oknie z kratami stało łóżko, a obok komoda. Po prawej stronie mebla sypialnianego znajdowała się kanapa, choć to za dużo powiedziane. Były to po prostu dwie deski obite popękaną już skórą, z czego jedna z nich była przymocowana do ściany, a druga trochę niżej, aby imitować siedzenie. Naprzeciwko kanapy, na ścianie, wisiał telewizor. Na środku pokoju leżał szary dywan, a na nim stał drewniany, okrągły stół z czterema krzesłami.
Akurat, gdy weszłam, Oscar jadł obiad. Widząc mnie, zamarł w bezruchu z łyżką w powietrzu.
Był to młody, przystojny chłopiec. Miał brązowe, krótkie włosy oraz delikatne rysy twarzy. Dobrze zbudowany, wyglądał na zadziornego.
— Przepraszam Pani Smith. Zaraz ją wyprowadzę. — Za plecami usłyszałam głos ochroniarza.
— Podjęłam decyzję. — Zwróciłam się do kobiety.
— Nawet nie wiesz, w co się pakujesz. Mało masz problemów — jęknęła i wyszła z pomieszczenia.
Odwróciłam się do Oscara i z uśmiechem usiadłam obok niego. Swoje dłonie położyłam na odrapanym stole, chwilę wahając się przed tą czynnością, gdyż zauważyłam na nim plamy. Chłopak popatrzył na mnie z byka i powoli przełknął kolejną łyżkę zupy.
— Cześć, mam na imię Nina. — Wyciągnęłam rękę w kierunku bruneta. Ten jednak ani drgnął. — Jestem tu w ramach studenckiego projektu. Chciałabym przeprowadzić z tobą wywiad. Czy zgadzasz się na udział i naszą współpracę? — Prawie opadła mu szczęka.
Zerknął na przyglądającego się nam stale ochroniarza, ale tamten tylko wzruszył ramionami. Co było dość zastanawiające, gdyż wyglądało to tak, jakby mężczyźni porozumiewali się między sobą. A wydawało mi się, że raczej nie powinni mieć między sobą żadnej relacji. Ochroniarz był pracownikiem placówki, a Oscar, no praktycznie więźniem.
— Nie zgadzam się — odpowiedział z kamienną miną i włożył do ust kolejną łyżkę zupy.
— Pytania nie będą odbiegać od tego, co już powiedziałeś. Czy to psychologom, czy lekarzom...
— Mnie to nie interesuje. Po prostu nie mam ochoty na takie zabawy. — Od razu mi przerwał.
Zauważyłam w jego postawie dość konkretną niechęć. Nie chciałam jeszcze bardziej go naciskać, gdyż wolałam budować z nim pozytywną więź. O ile można było to tak nazwać.
— W porządku — odparłam, choć wiedziałam, że chłopak nie miał za wiele do gadania i tak czy siak, decyzję podejmowała Pani Smith.
Oscar od razu podniósł na mnie głowę, gdy odsunęłam się od stołu i wstałam. Obserwował dokładnie każdy mój ruch, aż podeszłam do drzwi i ostatni raz odwróciłam się do niego.
— Za tydzień zaczniemy pracę. — Odezwałam się i wyszłam szybko z pokoju.
Ruszyłam w stronę schodów, gdy za plecami usłyszałam głos ochroniarza.
— Niech Pani jeszcze przemyśli swoją decyzję. Mamy mnóstwo innych, ciekawszych osób. — Ze zmarszczonymi brwiami odwróciłam się do mężczyzny.
— Już wybrałam i wydaje mi się, że Oscar będzie idealnie pasował do mojego projektu. — Odpowiedziałam miło, jednak nie dało się zignorować zirytowanego tonu.
— Sprawa Oscara jeszcze nie jest zamknięta. Mogą wkraść się niepotrzebne konotacje. W śledztwie pośrednio bierze również udział Pan Elev... — Rozumiejąc, co tak naprawdę chciał powiedzieć ochroniarz, przewróciłam oczami i odeszłam.
Może nie było to zbyt kulturalne zachowanie, jednak czułam się zmęczona, zestresowana, a dodatkowo również zirytowana zachowaniem i Oscara i jego podejrzanego ochroniarza.
— I jak? — Zatrzymała mnie Pani Smith, gdy zbliżałam się do drzwi wyjściowych.
Zamknęłam na chwilę oczy, aby uspokoić biegnące myśli, a następnie odwróciłam się do kobiety na pięcie.
— Uprzedziłam chłopaka, kim jestem. Tak jak się umawialiśmy, pracę zaczynam za tydzień — wyjaśniłam krótko.
Kobieta uśmiechnęła się sztucznie, a następnie spojrzała gdzieś w dal. Wydawało mi się, że myślała nad czymś intensywnie. W końcu wróciła wzrokiem na moją twarz i schyliła się tak, jakby się kłaniała. Był to jednak tak subtelny gest, że gdybym nie obejrzała ośmiu sezonów „Gry o tron" zapewne w ogóle nie rozpoznałabym w tym ruchu ukłonu.
— W takim razie do zobaczenia. — Odwróciła się i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu.
Stałam jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad sensem jej słów i zachowania. Miała zapewne podobne zdanie do ochroniarza. Jednak w dalszym ciągu zdawało mi się, że mój krótki i mało wyczerpujący wywiad, jaki miałam przeprowadzić, nie był w stanie w żaden sposób zakłócić ich śledztwa.
Musiałam natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie tylko przez to, że w budynku unosił się zapach fajek pomieszanych z detergentami, ale dlatego też, że przytłoczyła mnie cała sytuacja.
— Idziesz ze mną? — Z zamyślenia wyrwał mnie zniecierpliwiony głos Ariany.
Spojrzałam na przyjaciółkę, która trzymając w dłoniach plastikowe pudełko wypełnione po brzegi nachos, uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Marcus, tak jak obiecywał, nie chciał uczestniczyć w meczu, ale zaoferował się jako szofer. Może w pełni nie satysfakcjonowała mnie jego decyzja, ale cieszyłam się, chociaż z podwózki. Nie marzyłam o niczym innym, jak tylko o tym, aby móc w końcu wrócić do domu i położyć się do własnego łóżka. Nocowanie z przyjaciółmi było świetne, jednak wiedziałam, że tylko normalny dzień przeżyty w domu sprawi, że w końcu poczuję się tak, jakbym wszystko zostawiła za sobą. W dalszym jednak ciągu miałam w swojej głowie przeświadczenie o tym, że dalej ciągnę za sobą tę dobę. Pełną lęku, niepewności i śmierci.
— Zajmij miejsce. Znajdę cię. — W końcu przerwałam milczenie.
— Tylko uważaj na siebie — mruknęła i obrzucając swoim zielonym spojrzeniem zamieszanie przy szatniach chłopaków, którzy przygotowywali się do wyjścia na boisko, ruszyła w przeciwnym kierunku.
Co prawda do meczu zostało jeszcze pół godziny, jednak tak jak oni, musieli być świetnie rozgrzani przed długim wysiłkiem, tak coraz mniej miejsc zostawało na trybunach. Gdy Ariana zniknęła za drzwiami prowadzącymi na dziedziniec uczelni, ruszyłam w kierunku szatni. Modliłam się w duchu, aby nie natknąć się na Pana Hawkinsa, który z pewnością kazałby mi nie zbliżać się nawet na krok do swoich podopiecznych. Jednak umowa była inna. A ja dotrzymywałam słowa.
Wśród grupy mężczyzn na korytarzu nie zauważyłam Louisa, więc zaczęłam zaglądać do pomieszczeń, w których niektórzy z nich jeszcze się przebierali. Tak jak podejrzewałam, na końcu korytarza, w jednej z szatni, zastałam samego bruneta. Podeszłam więc do niego z szerokim uśmiechem.
— Będę trzymać za ciebie kciuki — zaśmiałam się, przez co chłopak wzdrygnął się, podnosząc na mnie głowę.
— Pozwolili ci wejść? — Zdziwił się, spoglądając za mnie.
— Nikogo nie pytałam. — Wzruszyłam ramionami, podkreślając tym samym swoją ignorancję.
Zmarszczył brwi i uśmiechnął się ciepło. Podszedł do mnie i chwycił mocno w talii. Wyszczerzyłam się, będąc tak blisko jego ciała. Zlustrowałam dokładnie jego nagą klatkę piersiową, na którą nie zdążył jeszcze założyć klubowej koszulki.
— Przyszłaś życzyć mi szczęścia? — mruknął w moje usta, mimo że jeszcze dzisiaj ich nie dotykał.
W tej chwili zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy to miejsce było dla mnie. Czy moja obecność, przy nim, była odpowiednia? Czułam podświadomie, że ta zabawa trwać będzie tylko chwilę, ale nie miałam pojęcia, z jakim finałem. Chciałam to wiedzieć? Wolałabym, ale nie dzisiaj. Dzisiaj potrzebowałam odpocząć i zapomnieć.
— Przyszłam cię rozbudzić. — Ledwo zdążyłam wypowiedzieć to zdanie, a jego usta wylądowały na moich.
Jeszcze nigdy nie całował mnie tak agresywnie. Oczywiście nie interpretowałam tego, jako atak, a wręcz przeciwnie. Jego nacisk i zachłanność jeszcze bardziej rozbudzała moje zmysły. W pewnym momencie przerwał nasze pocałunki i delikatnie odepchnął mnie od siebie. Złapał za klamkę od drzwi i zamknął je szybkim ruchem. Przekręcił w nich zamek i odwrócił się do mnie, bacznie mnie obserwując. Przez chwilę byłam zaskoczona jego zachowaniem, ale zaraz całkowicie się rozluźniłam. Zwłaszcza gdy moja głowa zaczęła szaleć, tworząc w myślach te wszystkie rzeczy, jakich za chwilę będę mogła doznać. Nie zastanawiając się dłużej, zdjęłam bluzkę i rozpięłam spodnie, jednak Louis szybko chwycił moje dłonie i zatrzymał mnie. Zaczął namiętnie całować moją szyję, przez co nie mogłam powstrzymać się od jęków.
— Musimy szybko, mamy mało czasu. — Wysapałam, widząc, że brunet postanowił doprowadzać mnie do szału powoli, jakby zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie byliśmy i w jakich okolicznościach.
Podniósł na mnie wzrok i zaczął kręcić przecząco głową, ale zignorowałam go. Popchnęłam go na ławkę, przez co na niej usiadł i oparł głowę o lodowatą ścianę, ciężko dysząc. Zdjęłam szybko spodnie, a razem z nimi majtki. Louis wyszczerzył się, widząc moje ruchy, jakby nie wierząc w to, że wszystko to działo się naprawdę. Jednak ja byłam w pełni świadoma i zniecierpliwiona. To ostatnie przede wszystkim. Usiadłam okrakiem na kolanach chłopaka i mocno go pocałowałam, przy tym ocierając się o jego krocze. Jęczałam do jego ucha, aby zmotywować go do pewniejszych ruchów, ten jednak jakby zaczarowany, przymykał oczy i jęczał razem ze mną. W duchu śmiałam się z jego zachowania, a wręcz było mi szkoda, że zmuszałam go do tak szybkiego działania, kiedy on zupełnie inaczej sobie wyobrażał ten moment. W końcu otrząsnął się i jak robot, wygrzebał ze swojej torby prezerwatywę, a następnie zsuwając z siebie jednym ruchem spodenki z bokserkami, założył ją. Nie minęło pół minuty, a ja poczułam go w sobie. Nasze spotkanie przybrało tempa. Może nie był to mój najlepszy w życiu seks, jednak jeden z tych, które będę wspominać z uśmiechem na twarzy. Doszłam razem z nim, szybko i bardzo intensywnie. Czułam się z siebie dumna, nie interesując się przy tym opinią Louisa, czy też jego kolegów, którzy w najbliższym czasie zapewne usłyszą o tym wydarzeniu od niego samego. Nie chciałam też dopuścić do siebie natrętnych myśli o tym, że zwyczajnie na świecie stale go wykorzystywałam. Po prostu nie. W tej chwili liczyłam się tylko ja. A jeśli miałam liczyć się tylko ja, liczyła się też tylko moja przyjemność. Którą sama sobie wzięłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top