12. Nie neguję twojej racji

Sam poniedziałkowy poranek wydawał się o niebo lepszy od dwóch poprzednich dni razem wziętych. Musiałam przyznać, że mimo że nic szczególnego nie wydarzyło się podczas obiadu z Panią Diaz, to jednak miał on na mnie zbawienny wpływ. Przede wszystkim staruszka chyba odwróciła naszą uwagę od otaczających problemów. Mówiąc naszą, mam na myśli również rodziców. Wydawali się odprężeni, a gdy kobieta jak zwykle zaczęła opowiadać o swoich młodzieńczych latach i okresie, w którym poznała swojego męża, wszyscy odpłynęliśmy. Jedynie dziadkowie nie byli jakoś szczególnie zainteresowani rozmową. Może dlatego, że nie znali sąsiadki tak dobrze, jak my. Chociaż w mojej głowie scenariusze tej reakcji różniły się od siebie. Nie mogłam wykluczyć też zupełnie innych poglądów. Sami nie żyli na jakimś wysokim poziomie, a jednak oczekiwali tego od innych. Dlatego zarówno na sąsiadkę nie reagowali wylewnie, jak i na moich przyjaciół, przyjaciela ojca i ogólnie, wszystkich otaczających nas na co dzień ludzi. Szczerze mówiąc, już coraz bardziej marzyłam o momencie, w którym wrócą do swojego domu. Jednak to równałoby się, z tym że już nie mielibyśmy motywacji do ukrywania problemów.

— Zbieraj się, zawiozę cię na uczelnię. — Do mojego pokoju zajrzał ojciec, przerywając mi tym samym dobieranie odpowiedniego ubioru do wyglądu mojego ciała.

Nim zdążyłam wychylić się zza drzwi szafy, mężczyzny już nie było. Westchnęłam cicho i wygrzebałam z pułki sweter i jeansy. Miałam dość chodzenia w grubych ubraniach, ale nie miałam wyjścia. Musiałam przemęczyć się kilka dni, a potem zacząć przykrywać siniaki podkładem. Co prawda w ostatnim czasie Malibu nie rozpieszczało pogodą, ale ja miałam to do siebie, że nawet gdy padało, zakładałam sukienki, lub spodenki. Miałam jedynie nadzieję, że nikt szczególnie nie zwróci uwagi na moją zmianę stylu.

Gdy ogarnęłam się w miarę do wyjścia, zarzuciłam na ramię torbę i zeszłam do holu, aby włożyć buty. Ojciec już czekał w Range Roverze, a mama od ósmej była w pracy. Dziadkowie jak zwykle mało zainteresowani życiem rodzinnym, koło dziewiątej zjedli śniadanie i pojechali gdzieś bez słowa. Może to i dobrze, że nikogo nie będzie w domu.

Zajęłam miejsce pasażera i zapięłam pasy. Ojciec ruszył, nie kwapiąc się do jakiejś rozmowy, więc postanowiłam włączyć radio. Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki bardzo popularnej w obecnym czasie piosenki „Middle of the night" Elley Duhé, ściszyłam, aby nie denerwować za bardzo mężczyzny. W tamtym momencie też pierwszy raz od dłuższego czasu zapragnęłam mieć swój własny samochód. Mogłabym wszędzie jeździć sama, włączać ulubioną muzykę i słuchać jej tak głośno, jak tylko by się dało. Tylko najpierw trzeba mieć prawo jazdy.

— O której kończysz zajęcia? — Pytanie ojca brutalnie wyrwało mnie z marzeń tworzonych przez moją głowę.

— O czternastej...

— To po zajęciach przyjedź na komisariat po zeznania. Jak będziesz widziała gdzieś Louisa, to też mu powiedz, że ma się stawić, chociaż już wie, ale nie zaszkodzi przypomnieć. — Lekko uśmiechnął się, dalej wpatrując się w drogę przed sobą.

— Nie było nas tam. — Podjęłam ten temat, żeby chociaż wybadać intencje ojca.

— Oczywiście, ale byliście w miejscu zdarzenia, czyli w parku. Poza tym Nina już ci mówiłem, co podejrzewam. Może wasze zeznania nie będą w żaden sposób pomocne, ale wedle procedur i mojej potrzeby, nalegam.

— A ja nie neguję twojej racji — mruknęłam, odpowiadając zawsze tym samym sformułowaniem, gdy Roger kończył swoją wypowiedź słowem „nalegam".

— Nie przejmuj się. Oddałem tę sprawę koledze, bo sam potrzebuję odpocząć. Niedługo będzie szkolenie policyjne, wyjedziemy z miasta i oboje jakoś odreagujemy. — Uśmiechnęłam się pod nosem, gdyż nie spodziewałam się, że w tym swoim idealnym planie uwzględni również mnie.

— Pewnie wtedy też dziadkowie wyjadą...

— Oh, nawet mi tak nie mów. Bo się za bardzo rozmarzę. — Parsknęłam śmiechem, wywołując dodatkowo też uśmiech u ojca.

Wydawał się szczery, a to jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Rzeczywistość jednak szybko sprowadziła mnie na ziemię, gdy tylko wyszłam z auta i zostałam sama przed ogromnym budynkiem. Zanim weszłam do środka, wykonałam telefon do Pana Bena. Spodziewałam się ogromnego zdenerwowania z jego strony, ale okazało się, że dziewczyny zdążyły go uprzedzić o wypadku i dziwnym trafem spodziewał się już też tego, że musiałam stawić się na komisariacie. Co prawda zdawałam sobie sprawę, że miał bliskie relacje z moim ojcem, ale nie spodziewałam się, że był na bieżąco o wszystkim informowany. Z jednej strony poczułam ulgę, gdyż nie miałam ochoty kolejny raz wysłuchiwać narzekań szefa, ale z drugiej strony mój organizm zareagował złością. Nie prosiłam ojca o wyręczanie mnie w takich sprawach. Skoro sytuacja zmusiła mnie do takich, a nie innych działań, powinnam wziąć to na klatę i wysłuchać tych bezsensownych narzekań. Zapewne przeżywałabym to wydarzenie przez cały dzień, ale obecnie miałam większe priorytety. A jednym z ważniejszych było znalezienie Louisa i to jak najszybciej. Po pierwsze, abym mogła już uwolnić głowę od ciągłego myślenia na ten temat, a po drugie dlatego, że musiałam go udobruchać. W końcu taka była umowa.

W drodze na drugie skrzydło, gdzie powinny odbywać się treningi do meczu piłki nożnej, zadzwonił mój telefon. Odebrałam od razu, gdyż na wyświetlaczu ujrzałam zdjęcie Ariany.

— Co tam? — Odezwałam się pierwsza.

— Chciałam się zapytać, czy widziałaś się już z Louisem.

— Właśnie do niego idę. Trzymajcie za mnie kciuki. Po przesłuchaniach wpadnę do was i wszystko wam opowiem.

— O ile cię wypuszczą — zaśmiała się i choć zdawałam sobie sprawę, że był to żart, mnie on nie rozbawił.

— Wiesz, jest to całkiem możliwa hipoteza.

— Dobra. Wczuj się w swoją rolę. Wyobraź sobie, że jesteś na misji. Jak w tym filmie „Czerwona jaskółka".

— To musiałabym go uwieść. — Parsknęłam śmiechem.

— Myślałam, że to właśnie planujesz zrobić. Masz mało czasu, dziewczyno. A jego najłatwiej porobić uczuciami, sama wiesz... On na ciebie leci. Zbajeruj go.

— Najpierw mi mówisz, że jestem nienormalna, kiedy sugeruję drobną współpracę, z sama wiesz kim, a teraz zachęcasz mnie, abym dla własnych korzyści bawiła się uczuciami jakiegoś chłopaka...

— Ale to jest sytuacja podbramkowa. Albo działasz szybko i skutecznie, albo dostajesz bilet w jedną stronę. A z tamtym nie masz takiej sytuacji. Nie potrzebujesz jego pomocy.

— Gdyby nie on, nie byłoby żadnych przesłuchań.

— Proszę cię... Powiem brzydko, ale dosadnie. Skończ pierdolić te swoje farmazony i spójrz prawdzie w oczy. To on jest zagrożeniem. To on sprowadził na ciebie inne zagrożenia.

— Okej... — Westchnęłam w słuchawkę. — Zamkniemy tę sprawę do końca i już więcej nie będę z nimi dyskutować.

— I to ja rozumiem. Powodzenia. — Usłyszałam coś na wzór cmoknięcia, a następnie Ariana się rozłączyła.

Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam dalej.

I ona wiedziała, że to nie jest takie proste, i ja. Owszem, mogę to wszystko zrobić, ale oni nie odpuszczą. Tak jak wczoraj. Nie chciałam słuchać? Skończyłam z nożem na gardle. Miałam nieodparte wrażenie, że ten bilet w jedną stronę, o którym mówiła przyjaciółka, został mi już wręczony.

Przez boczne drzwi przeszłam na drugi korytarz. Ruszyłam przed siebie, mijając przejście do męskiej szatni i łazienek. Wyszłam na boisko i od razu uderzył mnie lekki wiatr, który rozwiał na wszystkie strony moje rozpuszczone włosy. Moje serce od razu przyspieszyło, gdy zauważyłam biegającego w kółko Louisa, który był zbyt zajęty rozmowami z kolegami, aby mnie zauważyć.

— Dzień dobry. — Odezwałam się do trenera siedzącego na ławce i notującego coś w swoim ulubionym, szmaragdowym zeszycie.

Miałam szczęście, gdyż na pierwszym roku mnie uczył i próbował ze wszystkich sił zachęcić mnie do pojechania na zawody lekkoatletyczne. Ja jednak byłam tak nieśmiała i niepewna swoich umiejętności, że skutecznie odmawiałam mu przez miesiące, aż w końcu na moje miejsce pojechała Jessica Evanson — uczelniana mistrzyni praktycznie każdego sportu. Oprócz lekkoatletyki. Bo nie wygrała. Do tej pory uważa, że to moja wina. Rzuciłam na nią złą klątwę, czy coś podobnego. Można było się domyślić, że za sobą nie przepadamy.

Pan Hawkins, bo tak się do niego zwracaliśmy, był wysokim i bardzo wysportowanym brunetem w okularach. Jak na swój wiek wyglądał zadziwiająco dobrze. Co prawda nie był taki stary, ale zbliżał się do pięćdziesiątki. Kolejny pieprzony model, do którego wzdychały wszystkie dziewczyny w grupie. Jednak on był inny. Im bardziej widział, że któraś się do niego przymilała, tym dawał jej więcej ćwiczeń i surowiej oceniał na zaliczeniach. Za to go kochałam.

— O Elev. A co ty tu robisz? Nie masz zajęć? — Od razu się wyprostował i zamknął zeszyt.

— Zaczynam za pół godziny. Chciałam pogadać z Louisem. — Zaczęłam zajęcia jakieś pięć minut temu, ale nie musiał o wszystkim wiedzieć.

— A już myślałem, że to wizyta do mnie. — Pokręcił rozbawiony głową.

— W jednym się z Panem zgodzę. Powinnam więcej ćwiczyć, kompromis? — wyszczerzyłam się, a ten tylko się zaśmiał i wstał, a następnie zagwizdał i zawołał do nas Louisa.

Gdy brunet mnie zobaczył, od razu spoważniał, ale nie protestował. Po prostu do nas podszedł i mijając mnie bez spojrzenia, wziął z ławki butelkę i napił się wody.

— Możemy pogadać? — Próbowałam zignorować jego wrogą postawę.

— Nie mamy o czym...

— Oho, czuję, że nie chcę uczestniczyć w tej rozmowie. — Odezwał się trener, a następnie zabrał swoje notatki i ruszył na boisko do reszty chłopaków.

— Tak właściwie to nie do końca rozumiem, czemu jesteś taki zły. — Może to zdanie nie było najlepszym pomysłem, ale z drugiej strony przekierowałam jego myśli na uczucia, jakimi mnie darzył.

Musiał się w końcu przyznać, że zdenerwowała go moja nieobecność.

— Nie żartuj sobie. Zniknęłaś. Bez słowa! Miałaś do mnie dzwonić, ale nawet nie chciało ci się odebrać tego pieprzonego telefonu, kiedy ja próbowałem się zorientować, co się stało...

— Przepraszam. — Patrzyłam prosto w jego oczy.

Opuścił ramiona i pokręcił głową, patrząc gdzieś za moją głowę.

— Mogło coś ci się stać. Chyba nie rozumiesz powagi sytuacji.

— Rozumiem. Słyszałam, co się potem stało, ale mnie już nie było w parku...

— Fajnie... Zostawiłaś mnie i gdzieś sobie poszłaś. Masz jeszcze coś ciekawego do powiedzenia?! — W końcu zdecydował się spojrzeć w moje oczy.

— Mogłabym ci wszystko wytłumaczyć? Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał ze mną rozmawiać. I uwierz mi, że jest mi strasznie wstyd, że tak cię potraktowałam, ale mnie wysłuchaj.

— Mów. — Usiadł na ławce i wziął kolejny łyk wody.

To był mój moment. Miałam nadzieję, że historia, którą wymyśliłam przed snem, miała ręce i nogi, a przede wszystkim przekona chłopaka do mojej racji. Usiadłam obok niego, ale nie dotknęłam go nawet skrawkiem skóry. Musiał czuć przestrzeń. Spojrzałam na boisko, słysząc jednocześnie niewyraźne krzyki trenera, który tłumaczył drużynie, jak mają wykonywać serię ćwiczeń, jaką dla nich przygotował.

— Poszłam do łazienki, a gdy z niej wyszłam, rzuciła mi się w oczy jedna dziewczyna. Maddie. Chodziła ze mną na zajęcia na pierwszym roku studiów. I zanim zapytasz się, co to za różnica kim była, to dodam, że wyrzucili ją, gdy została nakryta w łazience, jak wciągała amfetaminę przed sesją. Od tamtej pory jej nie widziałam. Musiałam do niej podejść. Na pierwszy rzut oka wydawała się okej, ale gdy wyciągnęła mnie z parku, zaczęła chaotycznie mówić i prosić o pieniądze, zorientowałam się, że była na haju. Chciałam jej pomóc, ale ona w ogóle nie chciała mnie słuchać. Potem gdzieś poszła, do jakiś swoich znajomych, z którymi nie chciałam mieć za dużo do czynienia, więc odpuściłam. Chciałam wrócić do parku, ale zadzwoniła mama, żebym wracała do domu, bo coś się stało. Intencjonalnie cię nie zostawiłam. Chciałam potem do ciebie zadzwonić, ale telefon mi się zawiesił, a potem pochłonęła mnie ta cała sprawa z Marcusem, Nicole i Arianą.

— Rozumiem Nina, ale naprawdę powinnaś dać mi znać. — Westchnął, ale jego głos zdecydowanie się uspokoił.

— Wiem o tym doskonale i bardzo cię przepraszam. — Spojrzałam na niego. — Więcej tak nie zrobię.

Gdy nasze oczy się spotkały, Louis lekko się uśmiechnął, odwzajemniłam ten gest i położyłam dłoń na jego udzie, którą przykrył swoją.

— No dobrze.

— Jest jeszcze coś... — zaczęłam zdenerwowana, ale gdy poczułam, że kciuk bruneta gładził moją skórę, od razu się rozluźniłam.

— Nie musisz się tłumaczyć...

— Nie o to chodzi. Wiem, że ty i ja będziemy zeznawać w sprawie tego napadu w parku. Chodzi o to, że ja nie powiedziałam rodzicom o Maddie. Dziewczyna jest poszukiwana za liczne kradzieże. A mój ojciec jest policjantem... Po prostu nie chciałam otwierać kolejnej sprawy no i nie ukrywam, że nie chcę, żeby poszła siedzieć. — Spuściłam wzrok, robiąc minę zbitego pieska.

— Wiesz, że jej sytuacja nie poprawi się na wolności. Ona jest uzależniona...

— Wiem, ale... Była mi bardzo bliska, Louis. Nie wiem, czy bym sobie wybaczyła, gdybym ją wsypała. Jeszcze tak dawno jej nie widziałam...

— W porządku. — Rozłożył ręce, a ja od razu wtuliłam się w jego klatkę piersiową. — Czyli jaką mamy oficjalną wersję? — zapytał, wypuszczając powietrze w moje włosy.

Odsunęłam się od niego na tyle, aby mógł zobaczyć moją twarz. Uśmiechnęłam się, a on nie pozostał mi dłużny.

— Naprawdę? — Zapytałam z nadzieją.

— No oczywiście, że tak. Może nie jest to do końca zgodne ze mną, ale jeśli tego potrzebujesz, nie będę ci robił problemów. Poza tym chciałbym, żebyś uśmiechała się częściej. — Pogładził kciukiem mój policzek.

Nie mogłam się powstrzymać, więc złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Spojrzałam w jego oczy, które aż lśniły. Ariana miała rację, mówiąc, że był we mnie wpatrzony, jak w obrazek.

— Powiedziałam ojcu, że po fajerwerkach pożegnaliśmy się i wróciliśmy do swoich domów — odparłam.

— Dobrze. — Dalej gładził mój policzek i złożył kolejny pocałunek na moich ustach.

— Louis! Koniec miziania, do szeregu! — krzyknął w naszą stronę trener, więc od razu się od siebie odsunęliśmy.

Brunet wstał i ruszając w stronę boiska, odwrócił się do mnie i puścił mi oczko.

— Pojedziemy razem na przesłuchania? Kończę o czternastej! — Dodałam szybko, na co chłopak się wyszczerzył.

— Poczekam na ciebie, mała. — Odwrócił się i pobiegł do kolegów.

Odprowadziłam go z uśmiechem na twarzy, a następnie wstałam i szybko ruszyłam w kierunku sali, w której miałam zajęcia. Co prawda kwadrans studencki już przekroczyłam, ale że zajęcia były z Panem Sky, liczyłam na to, że jakoś go udobrucham.

Siedząc na kolejnych zajęciach, zaczęłam zastanawiać się nad tym, co się ze mną stało. No dobra, może nigdy nie byłam jakaś święta, ale nie wykorzystywałam tak ludzi. Najbardziej było mi szkoda Louisa, gdyż zmieniłam do niego podejście. Na koncercie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie i nie ukrywałam, że zaczęło mnie do niego ciągnąć. Na razie głównie fizycznie, ale nie dało się tego ukryć. Zaczęłam rzeczywiście wierzyć w to, że mogłoby coś między nami być. A może nawet poczułam, że w jakiś sposób tego potrzebowałam? A czemu by teraz mu mocniej nie zaimponować, skoro była to najlepsza okazja do takich działań. Im więcej zielonych świateł dostanie, tym bardziej będzie skory do współpracy. I znowu wróciłam do punktu wyjścia. Znowu zaczęłam o nim myśleć jak o środku do celu, a nie samym celu.

Wróciłam myślami jeszcze do historii Maddie. Nie była tak do końca zmyślona. Bo rzeczywiście dziewczyna była mi bardzo bliska w zeszłym roku. Oraz została wyrzucona, a teraz jest poszukiwana przez policję. Jedynie nie zgadzał się fakt spotkania z nią. Ponieważ ostatni raz widziałam Maddie, kiedy została zabrana do pokoju zarządu i czekała na przyjazd rodziców z policją. Wtedy to Ariana wywabiła wykładowców z biura, kłamiąc, że jedna z uczennic podpaliła salę chemiczną. W tym samym czasie ja pilnowałam drzwi, a Maddie uciekła przez okno. Słuch po niej zaginął, a podobno i rodzice stracili z nią kontakt.

No dobra, może nie było mi zbyt po drodze do bycia przykładną obywatelką i córką policjanta, ale miałam na to dobre usprawiedliwienie. Odkąd pamiętałam, robiłam wszystko, aby udowodnić ojcu, jak silną i niezależną jestem osobą. Jak świetnie radzę sobie sama. A gdy mężczyzna ignorował moje starania, zaczęłam robić wszystko, aby mu uprzykrzyć życie. I tak nierzadko dopuszczałam się sabotowania prowadzonych przez niego spraw, kradnąc jakieś dokumenty, mieszając w głowach ludziom w to zamieszanym. Robiłam głupoty, aby musiał zostać w domu, nie idąc na jakieś przesłuchania, czy ważne spotkania. Oczywiście, im starsza byłam, tym bardziej skupiałam się na swoich prywatnych sprawach, jednak takie działania w dalszym ciągu nie były mi obce.

— Cześć. — Przywitałam Louisa, do którego samochodu wsiadłam, od razu po zakończeniu ostatnich zajęć.

— Jak było? — Obdarzył mnie szerokim uśmiechem i ruszył.

— A w porządku. Na szczęście aż tak nas nie cisną. Co nie zmienia faktu, że muszę ogarnąć w końcu ten projekt na zaliczenie. — Westchnęłam, przypominając sobie o nim.

— Ja też mam projekt. Będziemy mieli zajęcia w prosektorium i na podstawie przebadanych zwłok będziemy pisać protokoły do sądów — mówił z pełnym zachwytem.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy patrzyłam, jak opowiadał o swoich zainteresowaniach z pasją.

— Nie brzydzą cię takie widoki?

— No co ty. Jakoś od zawsze byłem na to odporny. Oglądałem bardzo krwawe horrory i nie odwracałem wzroku. — Wyszczerzył się, na co parsknęłam śmiechem. — A ciebie nie męczą te wszystkie zawiłości ludzkiego mózgu? Nie masz jeszcze takiego wrażenia, że praktycznie każdy człowiek na świecie ma jakieś problemy psychiczne?

— Z tym drugim się zgodzę — oboje się zaśmialiśmy. — A tak poważnie, to chyba po prostu fascynuje mnie to, ile można wynieść informacji z samego słuchania i obserwowania drugiego człowieka.

— To rzeczywiście niesamowite. Tak wiele informacji bez słów. — Zatrzymał na mnie swoje spojrzenie, kiedy zaparkował auto pod komisariatem i wyłączył silnik.

Schyliłam się w jego stronę i pozwoliłam, aby złączył nasze usta. Myślałam, że będzie to krótki pocałunek, ale Louis pogłębił pieszczotę, kładąc jedną dłoń na moją talię. Poczułam szybki przypływ gorąca, które jakby jednocześnie odebrało mi myślenie. Dłońmi objęłam jego szyję i przecisnęłam się przez skrzynię biegów, lądując na jego kolanach. Wyszczerzyłam się do niego, a on zjechał pocałunkami na moją szyję, skutecznie mnie dekoncentrując. Mimowolnie zaczęłam ocierać się o jego krocze i choć była to chwila, którą mało co mogło przerwać, to gdy poczułam jego zimne palce, próbujące dotknąć mojej skóry na plecach i brzuchu, od razu zdrętwiałam. Zanim chłopak zdążył podwinąć materiał swetra do góry, ja chwyciłam za jego nadgarstki i złożyłam na jego ustach głęboki pocałunek. Następnie bez słowa zeszłam z jego kolan i wyszłam z samochodu, uśmiechając się do niego zalotnie przez szybę.

— Nie można tak robić. — Od razu spiorunował mnie wzrokiem, gdy sam wyszedł z auta i je zamknął.

— Było wybrać dogodniejsze miejsce. Chciałbyś mieć widownię w postaci policji i jakiś dziwnych, szemranych typków? — Podeszłam do chłopaka i łącząc nasze dłonie w uścisku, ruszyłam w kierunku schodów do budynku.

— Ty to specjalnie robisz. Najpierw chcesz, żebym się napalił, a potem to przerywasz. — Kolejny pocałunek wylądował na moich ustach i zarazem ostatni, gdyż weszliśmy do środka komisariatu.

Poprowadzeni przez jedną z policjantek znaleźliśmy się w oddzielnym skrzydle budynku. Tam polecono nam, abyśmy usiedli i czekali na swoją kolej. Uśmiechnęłam się niepewnie do jedynego policjanta w tym pomieszczeniu, siedzącego za biurkiem na końcu korytarza.

— Nazwisko? — zapytał głośno.

— Elev.

Mężczyzna podniósł wzrok i wpatrywał się we mnie przez chwilę. Westchnął i zadał to samo pytanie Louisowi. Zastanawiałam się nad jego reakcją. Musiał być chyba nowy w tej pracy, skoro nie poznał mnie z samego wyglądu, tak jak robiła to zdecydowanie większa część pracowników tej placówki. Gdy skończył coś notować, wszedł do jednej z sali oznaczonej numerem sześć i przymknął za sobą drzwi.

— Pamiętasz, co masz mówić? — zapytałam na tyle cicho, że tylko brunet siedzący po mojej lewej mógł to usłyszeć.

— Pewnie. Nie przejmuj się, mała. — Na jego ostatnie słowo uśmiechnęłam się pod nosem.

Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale ten sam policjant wywołał jego nazwisko, wychylając się nieznacznie z pomieszczenia, w którym zniknął kilka sekund temu. Louis wstał i wszedł do wskazanego pomieszczenia. Dłonie zaczęły mi się pocić z każdą minutą. Im dłużej nie wychodził, tym bardziej dudniało mi serce. Na szczęście minęło dziesięć minut i Louis wyszedł. Uśmiechając się do policjanta, który otworzył mu drzwi, ruszył w moją stronę.

— Pani Elev. Proszę... — Westchnął mężczyzna, nie zamykając drzwi.

— Poczekasz na mnie? — Spojrzałam błagalnie na bruneta, a ten kiwnął głową i zajął swoje miejsce.

Wciągnęłam powietrze i weszłam do środka. Wewnątrz nie było nic, oprócz kwadratowego stolika i kilku krzeseł. W kącie przy oknie stała kobieta przebrana w mundur policyjny, przy drzwiach ten nieznajomy Pan Maruda, a po przeciwnej stronie stołu zapewne policjant, któremu ojciec oddał sprawę. Bez zbędnego owijania w bawełnę opowiedziałam wszystko, od momentu, w którym weszłam na teren parku. Włącznie z kupnem lodów. Powiedziałam również, że spędzałam miło czas z Louisem i, że graliśmy w gry, które oferowały budki. Pominęłam informację o dostaniu od chłopaka tygrysa, gdyż obawiałam się, że na miejscu zbrodni mogli oni znaleźć jakieś kawałki jego włosów, mimo że nie wypadł mi z kieszeni, ale kto wie. Jednak w momencie, w którym policjant zapytał, czy coś wygraliśmy, zorientowałam się, że Louis musiał im o tym wspomnieć. Dla bezpieczeństwa przyznałam się do pluszaka, modląc się w duchu, aby nie znaleźli po nim żadnych śladów. Pominęłam również fakt całowania na plaży, a oni nie byli tym zainteresowani. Reszta zeznań poszła jak z płatka. Zadali kilka losowych pytań, jak to, jakie piosenki były grane przez artystkę, co Louis miał na sobie tego wieczoru, czy w jaki sposób się pożegnaliśmy. Ostatnie pytanie omal nie doprowadziło mnie do zawału, ale musiałam improwizować. I jak się okazało, trafnie zgadłam, że pożegnaliśmy się pocałunkiem i przytuleniem. Zapewne tak samo wyobrażał to sobie brunet.

Gdy tylko wyszłam z przesłuchania i razem z Louisem ruszyłam w stronę wyjścia, a następnie samochodu, od razu zapytałam chłopaka, jak odpowiedział na ostatnie pytanie i odetchnęłam z ulgą, orientując się, że zeznaliśmy to samo.

— To co? Masz jakieś plany na resztę dnia? — Wyszczerzyłam się do chłopaka, gdy tylko wsiedliśmy do auta.

— Właściwie to umówiłem się z chłopakami na kręgle. — Skrzywił się, zapewne spodziewając się z mojej strony jakiegoś zawodu, ale mi było wszystko jedno.

Prawdziwe szczęście dawał mi fakt udanych przesłuchań, a reszta była mi obojętna.

— W porządku. To chociaż podwieź mnie pod szpital. Odwiedzę przyjaciół. — Pocałowałam chłopaka w policzek, a ten z szerokim uśmiechem wykonał moje polecenie.

W międzyczasie napisałam do Marcusa, aby zjawił się w sali dziewczyn, zapowiadając mu tym samym moje odwiedziny. Przez pewien moment jechaliśmy w ciszy, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, gdy wewnątrz mnie skakała mała dziewczynka, krzycząca z radości.

— Mam nadzieję, że pojawisz się moim meczu w czwartek. — Zasugerował po chwili, czym przypomniał mi o tym wydarzeniu.

Musiałam potwierdzić. A nawet chciałam, co było dla mnie lekkim zaskoczeniem. A jeszcze większe zaskoczenie spowodował mój pomysł, który pojawił się przed podaniem mu ostatecznej odpowiedzi.

— A ja mam nadzieję, że może spotkamy się przed nim. — Przygryzłam dolną wargę, przez co chłopak wyprostował się i pokręcił głową.

— Prywatny trening motywacyjny? — Zatrzymał się pod budynkiem, do którego chciałam, aby mnie zabrał.

— A chciałbyś się trochę rozgrzać?

— Pobudzić. — Dalej grał w grę, jednak ja musiałam to przerwać.

Wysiadłam z samochodu, a chłopak odsunął szybę po mojej stronie.

— Ja jestem chętna — wyszczerzyłam się i już planowałam odejść, kiedy się odezwał.

— Daj rękę. — Chwilę się zawahałam, ale wsunęłam ją przez otwartą szybę.

Chłopak wyjął ze schowka długopis i na moim nadgarstku zapisał ciąg liczb, które zapewne stanowiły jego numer telefonu.

— Napisz, a znajdę dla nas dogodniejsze miejsce. — Puścił do mnie oczko, a gdy zabrałam rękę, odjechał.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Co chyba mocno uderzyło recepcjonistkę w szpitalu, gdyż nie mogła napatrzeć się na moją promienną twarz. Nie dziwiłam jej się. W końcu ostatnim razem wyglądałam jak trup. Gdy pozwoliła mi wejść, szybko udałam się do sali przyjaciół. Weszłam do środka, a gdy ich oczy spoczęły na mojej sylwetce, wciągnęłam głośno powietrze i jeszcze szerzej pokazałam szereg swoich białych zębów.

— Dobre wieści przyszły. — Zażartowała Nicole, od razu zaskakując mnie swoją polepszoną formą.

— Ugadałam Louisa. Tańczył, jak mu zagrałam. Zeznaliśmy to samo, w sumie nie było tak źle i chyba będę się z nim pieprzyć. — Znowu się wyszczerzyłam, ale widząc wręcz zszokowane miny przyjaciół, prawie wybuchłam śmiechem.

— Moja krew. Wiedziałam, że to wygrasz, nie pierwszy raz musiałyśmy coś odjebać. — Zawtórowała mi Ariana, która w większości moich przypałów musiała brać czynny udział.

— Kiedy mówiliśmy, że masz przekonać do siebie Louisa, nie chodziło o wykorzystanie go jeszcze seksualnie — odparł Marcus, patrząc na mnie karcąco, choć widziałam, że powstrzymywał uśmiech.

— Jakie wykorzystanie? On też tego chce... Nawet nie wiesz jak bardzo...

— Mówiłam, że jest w ciebie wpatrzony, a teraz powiedz, jaką bajeczkę mu sprzedałaś. — Przerwała nam różowowłosa.

— No więc powiedziałam, że spotkałam Maddie. — Zamilkłam, aby wybadać ich reakcję.

Na chwilę zrzedła im mina, gdyż była to osoba wszystkim nam bliska, ale po chwili chyba zrozumieli, że był to plan doskonały.

— No, rozegrałaś to idealnie. — Pierwsza odezwała się Nicole.

— Dodałam, że jest poszukiwana...

— I musiał zeznać na twoją korzyść, żeby jej nie wsypać — zaśmiał się Mark.

— Dokładnie. — Pokiwałam głową.

— Chodź tu. — Zielonowłosy rozłożył ręce, a ja z impetem rzuciłam mu się w ramiona, śmiejąc się przy tym tak głośno, że do sali weszła pielęgniarka i kazała nam się uspokoić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top