1. Tort na nazwisko Elev

W radiu rozbrzmiała piosenka Miley Cyrus — Malibu. Spojrzałam na przyjaciółkę, aby złapać z nią porozumiewawczy kontakt wzrokowy. Obie wiedziałyśmy, że odkąd ten utwór zaczął być grany przez wszystkie stacje radiowe, oszalałam na jego punkcie.

Ariana przybiegła z zaplecza, trzymając w dłoniach szczotkę do podłogi i zaczęła tańczyć pomiędzy stolikami, udając, że kij to jej mikrofon. Śpiewałyśmy na całą restaurację. Przechodnie, wcześniej skupieni na swoich telefonach, lub rozmowach z innymi, teraz stali za taflą szkła i patrzyli na nas, śmiejąc się i szepcząc coś między sobą. Rozkręciłyśmy radio na cały regulator. Otworzyłyśmy drzwi do kawiarni i zaczęłyśmy zapraszać ludzi do środka. Zachęcałyśmy ich do wspólnego tańca. Po chwili cała restauracja była pełna gości. Od ścian odbijały się śmiechy i głosy odważniejszych, którzy próbowali razem z nami śpiewać prawie tak idealnie, jak robiła to sama autorka piosenki.

Jednak ta samowolka nie trwała długo, ponieważ do sali wpadł wściekły szef lokalu i pociągnął mnie wraz z przyjaciółką na zaplecze. Od razu, gdy zamknęły się za nami drzwi, stanęłyśmy przy ladzie, opierając się o nią tyłem. Naprzeciwko nas stanął Ben, ledwo zakładając ręce na piersiach, gdyż przez otyłość jego ruchy były mocno ograniczone. Zmarszczył brwi, choć praktycznie w ogóle ich nie miał. Mój wzrok przykuła jego łysa głowa, od której idealnie odbijał się blask lamp z oświetleniem LED.

— Elev i Moore. — Westchnął.

Spojrzałyśmy na siebie wzajemnie, po czym wybuchłyśmy śmiechem. Szef pokręcił głową, twardo nie zmieniając miny. Nie rozumiałam, po co starał się udawać poważnego, skoro doskonale go znałyśmy. Próbował być groźnym szefem, a i tak zawsze kończyło się na dobrym wujku, który nie do końca potrafił ogarniać wszystkie interesy. I dobrze. Od tego miał w końcu syna. A przynajmniej taki podział znałam, gdyż jak było naprawdę? Wiedzieli tylko sami zainteresowani.

— To jest poważna restauracja. Przychodzą tu bardzo ważne osobistości. Trump był tutaj ze swoją żoną, dziećmi. Jesteśmy cały czas na świeczniku. A wy co?! Wydurniacie się przed ludźmi! Dlaczego jeszcze jesteście w pracy? Godzinę temu skończyłyście. — Spojrzał na zegarek, który prawdopodobnie już dawno odciął mu dopływ krwi do dłoni.

— Chciałyśmy posprzątać — mruknęłam, powstrzymując śmiech.

— Nina... — Zatrzymał na mnie wzrok, ale tylko na chwilę. — Idźcie do domu i niech was już tu dzisiaj nie oglądam. — Machnął rękami i wyszedł.

Chwilę stałyśmy w ciszy, aż w końcu przyjaciółka odsunęła się od szafek i otworzyła drzwi do szatni. Odwróciła się w moją stronę, może nawet zbyt energicznie, gdyż jej pudrowo-różowe włosy rozrzuciły się na plecach. Gestem smukłej i bladej dłoni zaprosiła mnie do środka. Pokręciłam z rozbawieniem głową i ruszyłam za nią. Zabrałam się za zdejmowanie uniformu, przy czym zawsze musiałam wkręcić w suwak kilka moich brązowych włosów.

— Kurwa... Będę musiała iść do fryzjera — warknęła zielonooka, wpatrując się w małe, wyszczerbione lustro.

Co prawda na jej głowie widoczny był już odrost blond włosów, ale do końca zachodziłam w głowę, po co dalej je farbowała.

Czarną szczotką próbowała uporczywie rozczesać powstałe kołtuny i wygładzić włosy, gdyż tylko w pracy miała je związane w kucyk. Na co dzień dbała o ich wygląd, gdyż tylko w formie całkowitego rozpuszczenia je prezentowała.

— Tylko je niszczysz. — Nie mogłam się powstrzymać.

Nie liczyłam jednak na jakąś konkretną odpowiedź, gdyż dziewczyna słyszała ten komentarz za każdym razem, kiedy szykowała się do fryzjera. Zawsze taka była, odkąd pierwszy raz zobaczyłam ją w progu mojego domu, kurczowo ściskającą dłoń swojego ojca. Mogłam wygłaszać godzinne przemówienia o jej wątpliwych decyzjach, a ona i tak robiła swoje. Może to i dobrze. Słuchała przede wszystkim siebie. Co było zupełną odwrotnością mnie. Ja potrzebowałam co najmniej czterdziestu potwierdzeń od losowych osób, a na koniec i tak podejmowałam decyzję uznaną za odpowiednią przez moją mamę i Arianę. Dwie kobiety w moim życiu, które zawsze się ze sobą zgadzały.

Przebrałyśmy się w nasze codzienne ubrania, a następnie wyszłyśmy z kawiarni i ruszyłyśmy w stronę komisariatu, gdzie pracowali nasi ojcowie.

To kolejny wspólny punkt, który jeszcze bardziej zacieśniał naszą przyjaźń. Jedną z niewielu rzeczy, którymi się różniłyśmy, był kierunek studiów. Ariana wybrała kryminalistykę ze względu na wpajane od dziecka wartości dobrego policjanta i praworządnego obywatela. Ja zdecydowałam się na psychologię. Uwielbiałam ten kierunek, ale wybrałam go, ponieważ ojciec nawet nie chciał słyszeć o tym, że mogłabym mieć cokolwiek wspólnego z policją. Do tej pory dziwiłam się, że nie zabronił mi się przyjaźnić z ludźmi, którzy interesowali się głównie właśnie tą dziedziną. Co prawda nie byłam tym tematem aż tak zafascynowana, w porównaniu do na przykład Ariany, ale wydawał mi się bliższy. Zawsze starałam się sobie wmawiać, że gdyby nawet nie wyszło mi z prywatnym gabinetem psychologa, poszłabym pracować na policji, lub w więzieniu. A raczej chciałabym. Bo mogłabym tam pracować dopiero po ojca trupie.

Zbliżałyśmy się do budynku komisariatu, kiedy przypomniała mi się szalenie ważna rzecz. Złapałam szybko ramię różowowłosej, a ta odwróciła się do mnie z wymalowanym na twarzy zaskoczeniem. Wcześniej skupiona była na poszukiwaniu w telefonie wolnego terminu u swojej fryzjerki.

— Co jest?

— Dzisiaj jest ich piętnasta rocznica przyjaźni. — Kiwnęłam głową w kierunku miejsca pracy naszych ojców.

— No i? — Spojrzała na mnie zdezorientowana, tak jakby w tej chwili jej mózg był w stanie przyswoić tylko dwie informacje. W którym kierunku idzie się na komisariat i który dzień tygodnia jest odpowiedni, aby jej wizyta nie kolidowała z pracą i zajęciami na studiach.

— No i... Miałyśmy zamówiony tort! — Na moje słowa od razu zbladła, choć ciężko było to dostrzec, gdyż jej twarz naturalnie już i tak była biała.

— Zapomniałam — wyszeptała, nie mogąc wyjść z szoku.

— Jest za piętnaście szósta — odparłam, patrząc na telefon.

— Za piętnaście minut zamykają cukiernię. — Ariana złapała mnie za rękę i szybkim krokiem zmieniła nasz kierunek spaceru w przeciwną stronę.

Przepychałyśmy się przez tłumy ludzi, którzy wychodzili z terenu mijanych plaż, lub właśnie się na nie udawali po skończonym dniu pracy. Następnie ominęłyśmy park, w którym odbywały się zawody „sąsiedzkiego golfa" i wpadłyśmy do cukierni. Zdyszane zbyt szybkim tempem, od razu zwróciłyśmy na siebie uwagę kilku tak samo zdesperowanych klientów. Podeszłam do lady, nie zważając na zaskoczenie wymalowane na twarzach obecnych w pomieszczeniu osób.

— Tort na nazwisko Elev. — Uśmiechnęłam się szeroko do ekspedientki.

— W ostatniej chwili — mruknęła i ruszyła na zaplecze.

Nie zdążyłam się odwrócić, aby skontrolować obecność przyjaciółki, a kobieta wróciła i położyła na ladzie kartonowe opakowanie ozdobione żółtą wstążką przeplataną liśćmi bluszczu i gipsówkami. Zapłaciłam za usługę i wyszłam, wymieniając się z Arianą dumnym spojrzeniem. Od razu ruszyłyśmy na komisariat. Teraz z kolei zależało nam na tym, aby kremy, którymi przełożony był tort oraz wszelkie ozdoby nie rozpuściły się przez całoroczny upał panujący w Malibu.

Na wejściu do głównego holu komisariatu przywitała nas sekretarka, która od razu sprawiła, że nasze dumne i radosne uśmiechy zniknęły z twarzy.

— Roger i Tom są na zebraniu. Za pięć minut powinni wrócić. — Uśmiechnęła się do nas serdecznie, udając, że wcale nie przeszkodziłyśmy jej w malowaniu paznokci i flirtowaniu z mężczyzną siedzącym w poczekalni.

Ariana usiadła zrezygnowana na krześle przy drzwiach na korytarz i położyła karton z wypiekiem na swoich kolanach. Ja jednak oparłam się o blat recepcji i przyglądałam się zakutemu brunetowi. Mężczyzna najpierw skupił swoją uwagę na Arianie, która ewidentnie nie czuła się z tym komfortowo. Może dlatego wybrała miejsce najdalej usytuowane od wytatuowanego mięśniaka. Chłopak jednak szybko wrócił swoimi czekoladowymi tęczówkami do mojej osoby. Uśmiechnął się do mnie zadziornie, przez co zwróciłam uwagę na jego kolczyk w uchu. No dobra... Na jego dołeczki w policzkach również. Był przystojny. Cholernie. Nie wyglądał jak typowy, napakowany gangster. Raczej przypominał drugą stronę przestępczości, co od razu zapaliło w mojej głowie czerwoną lampkę.

— Jestem Victor. — Przedstawił się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wytrwale wpatrywał się w moje brązowe oczy.

— Bezcenna informacja — mruknęłam, ale niestety przegrałam wojnę na wzrok, gdyż usłyszałam zamieszanie na korytarzu, co też sygnalizowało powrót Rogera i Toma.

Ariana, jak na zawołanie podniosła się z krzesła i podeszła do mnie. Gdy mężczyźni pojawili się w holu, rozpoczęłyśmy pełen fałszu śpiew „sto lat". Ku mojemu zdziwieniu, inni policjanci oraz recepcjonistka dołączyli do nas. Tom nie mógł przestać się uśmiechać, a mój ojciec patrzył na nas z niedowierzaniem. Nawet nie zauważyłam, kiedy jeden z policjantów wyprowadził z pomieszczenia prawdopodobnego przestępcę.

Po całym przedstawieniu i zjedzeniu tortu Ariana dość szybko ulotniła się wraz z Tomem. Podobno mieli wspólne plany na wieczór. Zawsze cieszyłam się, że dziewczyna miała tak dobry kontakt z ojcem. W końcu została z nim sama, gdy jej matka stwierdziła, że woli mieć bogatsze i pełne doznań życie u boku jakiegoś biznesmena. No cóż. Może teraz była szczęśliwsza.

Usiadłam na fotelu usytuowanym w biurze ojca. Zawsze cieszyłam się na widok tego morskiego obicia ścian, które z pewnością było zaskoczeniem dla każdej osoby, która potrzebowała jakiejś pomocy od Rogera.

— I jak tam w pracy? — zapytałam, opadając plecami na oparcie siedzenia.

Mój wzrok powędrował nad głowę ojca. Znajdowała się tam tablica korkowa z mnóstwem dokumentów i zdjęć przestępców. U mężczyzny głównym tematem był Maskowicz, przez co ta dekoracja zdążyła stać się dla mnie monotonna. Nie odpuszczał. Uparł się na nim, stawiając sobie za punkt honoru schwytanie tej szajki gangsterów. A przynajmniej miał nadzieję, że to gangsterzy, mimo że wszelkie dane pochodzące z innych siedzib policji w Stanach jasno głosiły, że to mafia.

Czasem zastanawiałam się, czy to normalne. Ojciec zaczynał od małych patroli, następnie prowadził własne sprawy. Praktycznie każdą wygrywał, na co dowodem była ściana po mojej prawej, obwieszona od góry do dołu medalami, orderami, statuetkami i dyplomami. Rozwijał się jak szalony. Aż do momentu, kiedy w Los Angeles odbył się napad na główny bank. Został wezwany do sprawy, gdyż uważany jest do tej pory za specjalistę w takich sytuacjach.

Nie udało mu się jednak złapać sprawców. Maskowicz jakby pragnął się z nim zabawić, gdyż w kolejnych tygodniach odbywały się następne serie napadów na banki. Ojciec wychodził z siebie. A i tak się nie udało. Słowa jednego z ważniejszych oficerów Kalifornii o tym, że Maskowicz jest nie do schwytania, zadziałały na ojca, jak płachta na byka. I tak zaczęła się jego obsesja. Aktualnie miał na niego kilka kartotek. Dodatkowo posiadał oddzielne albumy ze zdjęciami masek przestępcy, stylu ubioru i wszystkiego, co tylko mogłoby go zbliżyć do tego tajemniczego człowieka. Wiedział nawet, że Maska postawił sobie za cel zabić wszystkich, którzy kiedyś zamordowali jego rodziców. Oczywiście policja nie lekceważyła również jego przerw na własne zlecenia. W końcu ktoś musiał mordować czy sprawować kontrolę nad kartelami narkotykowymi.

Ojciec podniósł na mnie wzrok i wyszczerzył się szeroko.

— Lepszego dnia nie mogłem sobie wymarzyć. Nie dość, że zrobiłyście nam świetną niespodziankę, to jeszcze zgarnęliśmy wspólnika... — Odsunął się fotelem i długopisem wskazał na mały ołtarzyk Maski.

— Naprawdę? I co teraz? — Uśmiechnęłam się głupio do ojca.

Jaki będzie miał sens w swoim życiu, gdy w końcu ich dopadnie?

— Nie wiem, bo mamy za mało, aby go dłużej zatrzymywać. Dziwnie się zachowuje. Zupełnie nie czuje znaczenia sytuacji, w jakiej się znalazł. — Wzruszył ramionami.

— Bo pewnie ma przecieki o pomocy w ucieczce. — Roger podniósł na mnie wzrok.

— Widziałaś go. — Skwitował, na co podniosłam jedną brew.

— To ten w holu? — Zdziwiłam się, widząc przytakiwanie ojca.

— Co byś o nim powiedziała? — Oparł się plecami na swoim fotelu i przyglądał mi się uważnie.

— A co mogłabym powiedzieć? Najpierw odsuwasz mnie od wszystkiego, co związane z policją, a teraz oczekujesz, że każdego przestępcę będę rozszyfrowywać wzrokiem? — Oburzyłam się.

— Od tego jest psycholog — zaśmiał się złośliwie.

— Nie jestem jeszcze psychologiem. A poza tym, to tak nie działa, ale jeśli chcesz, to proszę bardzo. Jest pewny siebie i przebojowy. Ucieknie wam — powiedziałam, patrząc prosto w jego oczy.

Ojciec odchylił głowę ze śmiechu. Z łatwością przeszedł do pokerowej miny i pochylił się na biurku. Zbliżył się do mnie tak blisko, że dostrzegłam na jego twarzy mnóstwo zmarszczek. Młodości nie dodawały mu również siwiejące już, brązowe, krótko ścięte włosy, oraz jednodniowy zarost.

— Po moim trupie — wysyczał.

Nie pozostałam mu dłużna. Wykonałam tę samą pozę.

— Tak szybko chcesz umrzeć? — Uśmiechnęłam się niewinnie, na co pokręcił głową z niedowierzaniem i jednoczesnym rozbawieniem.

Po powrocie do domu, zanim przywitałam się z mamą, od razu pobiegłam do pokoju, aby założyć na siebie coś lżejszego i wygodniejszego. Otwierając drzwi do pomieszczenia, uderzył mnie zapach koszonej trawy u sąsiadów. Zaciągnęłam się tą wonią, a następnie zrzuciłam z siebie torebkę z podręcznymi rzeczami i położyłam ją na białej pościeli łóżka znajdującego się na środku pokoju. Bez chwili czekania, ruszyłam do szafy. Gdy po odświeżeniu wyszłam z łazienki, mój telefon wydał z siebie dźwięk przychodzącej wiadomości z Messengera.

Ariana: Hej! Nicole robi imprezę w sobotę. Chodź ze mną!

Westchnęłam i spojrzałam przez okno, za którym rozpościerał się widok na ulicę przed domem, sąsiednią parcelę z naprzeciwka i rysującą się w oddali szosę spowitą dość mrocznym, zwłaszcza nocą, lasem.

Ja: Zapomnij. Wiesz, co było po ostatniej...

Od ostatniej, pamiętnej już imprezy, dostałam szlaban na takowe rozrywki. Mocno się spiliśmy, a gospodarz miał dość nieprzyjemnych sąsiadów, którzy zawiadomili policję. Skończyło się tym, że do domu zostałam odwieziona przez jednego z bliższych kolegów ojca. Do tej pory Roger wypominał mi, że się za mnie wstydzi.

Ariana: Przynajmniej spróbuj. Plis!

Z drugiej strony, była to impreza u Nicole, czyli mojej drugiej najlepszej koleżanki. Nie mogli mi aż tak nie ufać. Poza tym byłam już dorosła. Powinnam nauczyć się płacić za swoje błędy, a nie ciągle ich unikać przez kontrolę rodzicielską.

Odłożyłam telefon na biurko zrobione z białego drewna i podeszłam do stojącego w rogu pokoju lustra, obwieszonego kolorowymi lampkami. Poprawiłam ramiączka białej koszulki i ruszyłam do wyjścia z pokoju.

W salonie, na stole stał już gotowy posiłek. Mama od razu przywitała mnie szerokim uśmiechem. Na jej twarzy widziałam zmęczenie po pracy, a i tak nie odpuściła sobie przyrządzenia dla nas kolacji. Nalała mi mrożonej herbaty do kryształowej szklanki i zaprosiła bliżej, odsuwając krzesło. Zajęłam miejsce i obserwowałam, jak kobieta założyła kilka niesfornych kosmyków brązowych włosów za ucho, które przez wykonywane czynności wyswobodziły się z mocnego upięcia koka. Mama zdjęła ze swojego smukłego ciała fartuch i usiadła obok mnie. Zabraliśmy się za wspólne spożywanie posiłku.

— Nie przejmuj się tak tym Victorem — zaczęła, zwracając się do ojca. Najwidoczniej opowiedział jej wszystko ze szczegółami.

— Łatwo mówić. Jestem tak blisko, a jednocześnie tak daleko. — Westchnął, wbijając widelec w kotlet.

Mama pokręciła głową i zabrała się za swoje jedzenie. Chrząknęłam i napiłam się herbaty. Tata zmarszczył brwi i powoli przełknął posiłek, bacznie mi się przyglądając. Wiedział, że coś się szykuje, ale nie zważałam na jego spostrzegawczość.

Kiedy jak nie teraz. Póki nie zdążyli pokłócić się o zmywanie naczyń i program w telewizji.

— Ariana poinformowała mnie, iż w sobotę Nicole planuje towarzyskie... spotkanie — oznajmiłam z przesadną dokładnością.

— Mhm... — mruknął tata.

Czemu zawsze musiał być jak kamień? Był jedyną osobą, u której nie potrafiłam rozszyfrować zamiarów, ani humoru. Podparłam głowę dwiema rękami, a łokcie oparłam o stół.

— Dobra, co ja się będę produkować. Mogę iść?

— Nie — odpowiedział tata z wymuszonym uśmiechem.

— Fajnie — mruknęłam zirytowana i wróciłam do posiłku. Zresztą nie spodziewałam się innej odpowiedzi.

— A dlaczego nie? — zapytała mama, patrząc na tatę, czym zupełnie wytrąciła go z równowagi.

— A chcesz mieć powtórkę z rozrywki? — oburzył się.

— Roger, ona ma dwadzieścia lat. Niech sama decyduje.

— Ale mieszka pod moim dachem, Rachel.

Mama westchnęłam i spojrzała na mnie zmartwiona. Nie potrafiła udawać. Jej oczy cały czas się śmiały z zaistniałej sytuacji i planu, jaki tkwił w jej głowie.

— Idź kochanie i baw się dobrze. — Uśmiechnęła się szeroko.

— Słucham?! — warknął ojciec, przeskakując wzrokiem ze swojej żony na mnie.

No cóż. Nie wszystko zawsze musiało być po jego myśli. Szkoda mi było jednak braku zaufania do mojej osoby. Może wtedy podwinęła mi się noga, nawet całkiem mocno, ale kto nie popełnia błędów? Tym razem i tak nie miałam zbytniej ochoty na picie. Szczerze, nawet nie czułam potrzeby pojawienia się na tej imprezie. O wiele bardziej upodobałam sobie domówki w zamkniętym gronie tylko naszej paczki przyjaciół. Widocznie jednak Nicole miała jakieś powinności względem reszty znajomych z uczelni. A raczej po prostu od zawsze utkwioną w niej potrzebę bycia podziwianą i lubianą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top