Część 2

Brooke

Mężczyzna, który wyłonił się z gabinetu, przyciąga drewniane krzesło na sam środek pomieszczenia, po czym wskazuje na nie ręką i jego kompan, nadal trzymający mnie w mocnym uścisku, spełnia jego prośbę. Kiedy tylko siadam na wyznaczonym miejscu, a napastnik się odsuwa, postanawiam się odezwać.

- Kim jesteście? Zostawcie nas w spokoju. Błagam.

- Nas? – pyta, jak mniemam przywódca.

- Mój mąż jest w domu, pewnie już dzwoni na policję.

- Doprawdy? – pyta kolejny raz, tym razem już rozbawiony. Następnie kieruje swój wzrok na swojego kolegę i wydaje kolejny rozkaz. ­­­– Sprawdź tego męża.

Przed moimi oczami ukazuje się człowiek, który schwytał mnie na korytarzu. Także jest odziany w ciemny ubiór, a jego twarz jest zakryta identyczną kominiarką. Jedynie mogę dostrzec ich oczy w świetle zapalonej małej lamki biurkowej.

- A co z nią?

- Ja się nią zajmę.

Pomocnik wychodzi z gabinetu, a ja zostaję sam na sam z człowiekiem, który mimo zakrytej twarzy emanuje władzą i stanowczością. Przez dłuższą chwilę obserwuje mnie w ciszy. Przekręca głowę na bok, jakby coś we mnie dostrzegł.

Derek

Coś w niej jest. Nie chodzi mi tylko o jej wygląd, babka zdecydowanie jest atrakcyjna. Nie sposób nie zerknąć na jej odsłonięte, zgrabne nogi. Oczy same się tam kierują. Potem skupiam swoje spojrzenie na jasnej koszulce nocnej, opietej na piersiach, aż docieram do lekko uchylonych ust i pięknych, lecz wystraszonych oczu.

Pani Brooke Montgomery.
Żona Travisa Montgomery'ego, znanego architekta. Śmietanka towarzyska Filadelfii.

Podchodzę do biurka, gdzie położyłem plecak tuż po naszym przubuciu, po czym wyciągam z niego sznur. Kiedy obracam w jej stronę głowę, dostrzegam w niej jeszcze więcej strachu. Jej oczy są skupione na przedmiocie w moich rękach.

Zbliżam się  do niej powoli, w efekcie czego zaczyna wiercić się na krześle, jakby chciała się wraz z nim odsunąć ode mnie jak najdalej.

- Zostaw mnie...

- Jak nie będziesz sprawiać problemów, to nic ci się nie stanie. Zaczniesz fikać, to zamiast związać ten sznur wokół twoich rąk i nóg, znajdzie się dookoła twojej szyi. Bądź rozsądna i nie stawiaj się.

Po tych słowach, dostrzegam pierwszą łzę, spływającą po jej zarumienionym policzku. Stoję tuż przed nią, pochylam się i pokazuję kobiecie sznur. Nic nie robi, stara się z całych sił siedzieć nieruchomo. Doceniam współpracę.

Nakazuję jej umieścić ręce do tyłu, a gdy wykonuje polecenie, związuję ją dookoła kilka razy sznurem do oparcia krzesała. Gdy pochylam się nad jej głową , czuję słodki zapach jej włosów. Taka kobieta jak ona pewnie używa najdroższych kosmetyków, wydaje setki dolarów choćby po to by umyć włosy w czymś lepszym niż zwykły, drogeryjny szampon. Jeśli to sprawia, że czuje się lepsza od innych, to niech tak będzie. Tak się składa, że to właśnie ich bogactwo nas tutaj sprowadziło.

Zawiązuję supeł tuż przy jej unieruchomionych rękach i szarpnięciem sprawdzam, czy zrobiłem to wystarczająco mocno. Z ust kobiety ulatuje cichy pisk. Z pewnością zostaną ślady po sznurze na jej skórze, ale niech nie przesadza, nie robię jej wielkiej krzywdy.

Nadal stojąc za nią, nasłuchuję jej cichego płaczu. Mam silne wrażenie, że stara się uspokoić, a jednocześnie nie rozdrażniać mnie. Nie zna mnie, nie wie jakim człowiekiem jestem i do czego jestem zdolny. Pewnie zastanawia się, czy ujdzie z życiem tej nocy albo czy nasze spotkanie skończy się brutalnym gwałtem.

Wyciągam w jej stronę rękę i puszkami palców dotykam jej rozpuszczone, lekko pofalowane, jasne włosy. Żałuję, że mam na sobie rękawiczki i nie mogę poczuć ich tekstury. Mogę się założyć, że są tak miękkie na jakie wyglądają. Jednak nie będę ryzykować. Nie beknę za zostawienie odcisków palców. Oczywiście nie ściągnęliby je z włosów, ale chwila nieuwagi, moment zapomnienia i mógłbym pozostawić po sobie ślad. Wystarczyłoby, że dotknąłbym poręczy krzesła. Mam kartotekę, więc z łatwością by mnie namierzyli. Nie wrócę już nigdy do pierdla. Zmarnowanie czterech lat życia w zupełności wystarczy. Tym razem jestem sprytniejszy, nie popełnię młodzieńczych błędów.

Kiedy wsuwam całą dłoń w jej włosy i czuję skalp głowy, jej ciało sztywnieje. Powiedziałbym nawet, że na moment przestała oddychać biedaczka. Po krótkim masażu, owijam włosy w pięść i ciągnę w swoją stronę, zmuszając ją jednocześnie do odchylenia głowy do tyłu. Pochylam się nad płaczącą kobietą, która mocno zaciska oczy, a jej usta drżą niekontrolowanie.

- A teraz podaj mi hasło do sejfu.

Jej powieki się uchylają i przez chwilę patrzymy sobie prosto w oczy. Ja nad nią, jak kat, który czeka na prawidłową odpowiedź. Lepiej dla niej, jeśli nadal będzie współpracować. Nie chciałbym ją skrzywdzić, nastraszyć owszem, ale do przemocy wolałbym się nie uciekać, jeśli nie jest to absolutnie konieczne.

- Nie znam...- mówi szeptem, a ja jeszcze bardziej zwiększam ucisk na jej włosach. Wręcz widzę jak cebulki włosów tuż przy linii czoło są naprężone do granic możliwości.

- Hasło do sejfu.

- Krzywdzisz mnie, to boli...

- Nie masz pojęcia co to ból Brooke i uwierz mi, że nie chcesz go teraz doświadczyć. ­– Kiedy wypowiadam jej imię, jej oczy robią się wielkie z zaskoczenia. – Myślisz, że jesteśmy tu z przypadku? Wiem kim jesteś pani Montgomery i wiem, co się znajduje w pieprzonym sejfie! – krzyczę na koniec wypowiedzi, aby w końcu zrozumiała, że nie ma sensu bardziej mnie drażnić.

Zaczyna znowu z płaczem błagać o litość i choć nie robi to na mnie większego wrażenia, puszczam jej włosy, aby jej nieco ulżyć. Szybko opuszcza głowę i mogę się założyć, że jej kark aż zdrętwiał od sposobu w jaki ją trzymałem. Omijam ją, po czym podchodzę do ściany, gdzie jeszcze przed jej przybyciem wisiał zabytkowy obraz. Teraz przed moimi i jej oczami ukazany jest sejf.

- Jak na bogatych ludzi, jesteście mało pomysłowi. Jestem wami zawiedziony. Sejf w domu? To jak proszenie się o wizytę złodziei.

- Nie znajdziesz tam nic wartościowego. Jedynie dokumenty.

- Czyżby? To podaj mi kod i się przekonamy, czy nasza wizyta była na marne.

Jej spojrzenie nie wyraża już rozpaczy, bardziej przypomina butność. Jakby chciała mi przekazać bez słów, że wchodząc do ich domu, popełniłem fatalną decyzję. Zdaję sobie sprawę, że nie trzymają w sejfie całej kasy, ale coś z pewnością jest. A widząc ich posiadłość, przypuszczam, że przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy dolarów plus to co znajdziemy w jej szkatułce na biżuterię. Mogę się założyć, że jej mąż także lubuje w drogich dodatkach. Z pewnością znajdziemy ciekawą kolekcję ekskluzywnych zegarków i spinek do mankietów. Wystarczy wszystko upłynnić na czarnym rynku i razem z Curtisem otrzymamy pokaźne wynagrodzenie.

- Jeszcze raz zapytam grzecznie, a jeśli nadal odmówisz mi powiedzenia jak brzmi hasło, to porozmawiamy inaczej.

- Nie znam hasła.

Moja cierpliwość właśnie osiągnęła swoje granice. Podchodzę do niej w dwóch krokach, po czym policzkuję ją dotkliwie. Jej głowa od razu pod wpływem uderzenia przechyla się na bok, a włosy opadają na jej zraniony policzek. Następnie przykładam dłoń do jej twarzy i odsuwam przeszkadzające mi w widoku kosmyki. Moja ręka ląduje jej karku i odpowiednim naciskiem zmuszam, aby znów na mnie spojrzała. Mój kciuk ociera się o jej smukłą szyję, która aż się prosi o pieszczoty. Nie naciskam, nie robię już nic brutalnego, ale gdy masuję jej delikatną skórę, w jej oczach ponownie dostrzegam strach.
Mam cię Brooke. Skoro nie chcesz po dobroci...

Lewą dłoń kładę na jej odkryte kolano, co ją ewidentnie zaskakuje, a zarazem jeszcze bardziej przeraża.

- Jakie jest hasło Brooke?

Ponownie nie odpowiada, tylko wpatruje się w moje oczy, a jej oddech przyspiesza. To nie jest oznaka podniecenia, niestety, ale teraz bardziej zależy mi na tym, aby przeraziła się mnie tak bardzo, że zawartość sejfu okaże się dla niej niewarte tego wszystkiego co mogłoby się jej przytrafić z mojej ręki. Nadal milczy, więc sunę dłonią w stronę jej krocza. Jej uda są jędrne i zgrabne, czysta przyjemność dla takiego faceta jak ja. Im bliżej jestem jej czułego miejsca, tym coraz więcej strachu dostrzegam w jej zjawiskowych oczach.

W końcu przerywa nasz kontakt wzrokowy, mocno zaciskając powieki.

- 529305 – mówi zacięcie, a gdy ją puszczam, nabiera do płuc głęboko powietrza. Odsuwam się od niej, wracam do sejfu i wpisuję podany mi kod. Słyszę charakterystyczne piknięcie, po czym przekręcam gałkę i otwieram.

- Widzisz? Nie było to takie trudne – mówię z uśmiechem, gdy patrzę na stos plików pieniężnych. Wyciągam jeden, po czym pokazuję go kobiecie. – I po co kłamałaś, że nie ma tutaj forsy? Wy bogaci, jesteście tacy zachłanni. Wiecznie wam mało i mało.

- To wy nas okradacie, to wy kierujecie się zachłannością – mówi spokojnie, jak na mnie zbyt spokojnie jak na te okoliczności. Jeszcze przed chwilą płakała i błagała o litość, a teraz sprawia wrażenie jakby chciała się wdać ze mną w dyskusję.

Wracam do biurka, chwytam plecak, po czym wrzucam do niego pierwszy plik. Następnie opróżniam cały sejf, a tym samy powiększam mój dobytek. Zapinam plecak i kładę go na podłodze. Kobieta unika mojego wzroku, patrzy w oddalony punkt i siedzi spokojnie na krześle. Jakby tylko czekała, aż skończymy swoją robotę i opuścimy jej królestwo.
I wtedy myślę o Curtisie. Spoglądam na zegarek i stwierdzam, że nie ma go od prawie piętnastu minut. Cholera, co się dzieje?

Podchodzę do lekko uchylonych drzwi i wyglądam na korytarz. Nie dostrzegam nigdzie kumpla, także totalna cisza jest dla mnie jedyną odpowiedzią na pojawiające się w mojej głowie pytania. A jeśli w domu faktycznie jest jej mąż?

Szybko odsuwam się od drzwi, po czym podchodzę do dziewczyny i wyciągam z kieszeni taśmę. Oklejam jej usta, aby nie wydawała żadnego hałasu, gdy będę poszukiwać Curtisa.

Zanim jednak wyjdę z gabinetu, jeszcze raz na nią patrzę. Siedzi nieruchomo i wlepia we mnie te swoje wielkie oczyska. Są zaczerwienione i opuchnięte od wcześniejszego płaczu, ale nie dostrzegam już w nich tego strachu, który towarzyszył jej na początku naszego spotkania. Co się zmieniło? Co z nią jest nie tak?

Otrząsam się z głupich rozmyślań i wychodzę z gabinetu. Najpierw sprawdzam kuchnię i salon, a dopiero potem wchodzę na piętro, gdzie znajdują się sypialnie. Zaglądam do pierwszego pokoju, ale nikogo tam nie ma. Posłanie jest nietknięte, więc zakładam, że to lokum jest przeznaczone dla gości, którzy postanowili przespać się u gospodarzy po zakrapianym wieczorze. Kolejny pokój również wygląda na nieużywany, a ja zaczynam się zastanawiać po cholerę tym ludziom tyle pomieszczeń, przecież nawet nie mają dzieci.

Kiedy mam zajrzeć do pokoju numer trzy, słyszę szelest dobiegający z końca korytarza. Ostatnie drzwi są lekko uchylone i mogę się założyć, że za nimi kryje się najlepsza sypialnia w całym domu. Gniazdko państwa Montgomerych.

Wyciągam broń, którą miałem cały czas schowaną z tyłu za paskiem spodni i powoli oraz cicho skradam się do owego wejścia. Lufą pistoletu popycham białe skrzydło, po czym moim oczom ukazuje się Curtis, przyglądający się koli z diamentami.

- Cholera, co tak długo ci zajmuje? Miałeś sprawdzić, czy laska nie kłamała.

- Kłamała, nikogo nie ma w domu. Jest tylko ona i te piękne cacuszka, za które zbijemy majątek – oznajmia z szerokim uśmiechem, po czym wrzuca naszyjnik do swojej torby i pokazuje mi z radością pozostałe łupy. Jest tego sporo, nasz zysk będzie najlepszy w naszej całej haniebnej karierze.

- Jesteś pewny, że nie ma w domu jej męża? Może gdzieś się schował i próbuje dodzwonić się na policję?

- Coś ty. Od dwóch godzin obserwowałem ten dom, zanim przyjechałeś. Tylko ona kręciła się po chacie. Piła wino, a potem zasnęła. Męża nie widziałem. Może jest u jakiejś łaski.

Już mam powiedzieć, że musimy jeszcze raz przeszukać cały dom, ale widząc jego nerwowe tiki zaczynam się martwić, czy coś zaraz nie odpierdoli. Jeśli znowu zaczął brać dragi, to go rozjebię. Chce mnie minąć, ale zatrzymuję go, chwytając za jego ramię i dociskam go do ściany. Zaskoczony próbuje się wyrwać, ale przyszpilam go druga ręką, chwytając mocno za kark.

- Jesteś na haju? – pytam stanowczo, ale on tylko parska śmiechem i próbuje się ponownie wykaraskać z mojego uścisku. – Jeśli naćpałeś się tuż przed akcją, to przysięgam, że...

- Uspokój się Derek, nic nie brałem!

- To, dlaczego zaczynasz się dziwnie zachowywać?

Przestaje się szamotać, ale przez chwilę się nie odzywa. Kiedy groźnym spojrzeniem popędzam kumpla do odpowiedzi, w końcu postanawia coś powiedzieć.

- Zjarałem blanta, to wszystko.

- Pogięło cię? Chcesz wpakować nas w problemy, bo zachciało ci się jarać na robocie?

- Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą – mówi, po czym udaje mu się wyszarpać i wychodzi z pokoju.

Moje ciśnienie momentalnie się podnosi. Idąc za Curtisem, przyglądam mu się z pełną uwagą. Nie wierzę, że tylko zapalił trawkę, jest za bardzo rozkojarzony. Jakby miał coś zaraz odpierdolić.

Kiedy stajemy przed drzwiami gabinetu, patrzy na mnie z szyderczym uśmieszkiem i pyta:

- A jak nasza pani? Może ma ochotę się zabawić, jak myślisz? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top