Rozdział #4
Haley
Właśnie siedziałam na historii, jak na pozostałych lekcjach obok Luke'a. Stillton jak zwykle był w swoim świecie, mając przy tym typowy dla siebie wyraz twarzy, który mówił tyle co: "jeśli się do mnie odezwiesz zabije cię, a zwłoki przybije to drzwi frontowych twojego domu". Wczoraj, gdy rozmawialiśmy i śmialiśmy się ze wszystkiego zobaczyłam zupełnie innego człowieka, jednak dziś wrócił ponury i wręcz straszny Luke. Zerknęłam na niego, ale gdy zobaczyłam, że jego wzrok pada na mnie szybko wbiłam spojrzenie w podręcznik do historii, leżący przede mną. Usłyszałam cichy śmiech, który dobiegał z mojej lewej strony. Spojrzałam w tamtą stronę i wtedy też zobaczyłam, uśmiechającego się do mnie przyjaźnie bruneta o piwnych oczach. Odwzajemniłam uśmiech, by potem zerknąć na Luke'a, od którego dobiegło mnie ciche prychnięcie. Gdy spojrzałam na chłopaka zobaczyłam, że ten patrzy na mnie i uśmiecha się lekko rozbawiony.
– Co cię tak bawi? – Szepnęłam.
– Nic takiego. – Odpowiedział.
Popatrzyłam na niego dziwnie, a potem mój wzrok, tak jak kilku innych osób w klasie, padł na nauczyciela. Starszy facet odwrócił się teraz przodem do klasy i patrzył na nas, poprawiając przy tym wielkie czarne okulary, które lekko zjechały mu z nosa.
– Z racji tego, że macie bardzo mało ocen – zaczął staruszek – stwierdziłem, że zadam wam esej. Podzielę was na grupy trzy osobowe i w tych grupach będziecie musieli napisać dość długi esej o jednym z historycznych miejsc w naszym mieście.
Po tych słowach w klasie rozniosły się pomruki niezadowolenia. Sama westchnęłam z irytacją. Luke oczywiście, jak zwykle miał wszystko gdzieś.
– Od razu powiem, że nie wolno wam się zamieniać, praca ma być wykonana odręcznie, choć wiem, że niektórzy preferują pismo hieroglificzne – mówiąc to zerknął na wątłego blondyna z pierwszej ławki – ale z racji tego, że będzie to jedna z ważniejszych ocen radzę się postarać, jeśli zależy wam na dobrych stopniach oczywiście.
– A czy na grupy będziemy dzielić się sami? – Zapytała klasowa prymuska.
– Nie, ja was podzielę, gdyż wiem, jak wasze dzielenie się na grupy będzie wyglądać. – Odpowiedział jej nauczyciel i spojrzał w dziennik.
Po chwili zaczęły padać nazwiska, po trzy, bez konkretnej kolejności. Kilka osób ucieszyło się z doboru grup, jednak wielu jęczało z niezadowoleniem. Przy okazji ostatniego z nazwisk padało miejsce, które dana grupa miała odwiedzić i opisać.
– A w kolejnej grupie będą: Moore, Stillton i... – belfer rozejrzał się po klasie, aż jego wzrok zatrzymał się na brunecie, który wcześniej się do mnie uśmiechał – Stone. Wy odwiedzicie pobliski kościół i stary cmentarz, proponuję również zainteresować się kaplicą, która się na owym cmentarzu znajduje.
Westchnęłam i zerknęłam na Luke'a, który patrzył na historyka z irytacją. No. Teraz Stillton nie miał innego wyjścia niż spięcie swojego introwertycznego tyłka i wyjście do ludzi. Po przydzieleniu ostatnich trzech grup rozbrzmiał dzwonek. Luke szybko spakował swoje rzeczy i równie szybko zmył się z klasy. Przewróciłam oczami i poszłam w jego ślady. Przy wyjściu z klasy zostałam przez kogoś zatrzymana. Szybko okazało się, że tym kto mnie zatrzymał jest chłopak, którego nauczyciel przydzielił do grupy ze mną i Luke'iem. Brunet uśmiechnął się, na co ponownie odwzajemniłam tym samym.
– Cześć. – Przywitał się chłopak.
– Cześć.
– Czyli co? Jesteśmy razem w grupie?
– Na to wychodzi. – Odpowiedziałam mu.
- A tak w ogóle jestem Daniel. - przedstawił się i wyciągnął do mnie rękę.
- Haley. - również się przedstawiłam i chwyciłam jego dłoń, by potem ją lekko uścisnąć.
- Jesteś nowa? Bo nie widziałem cie wcześniej. - rzucił, puszczając moją dłoń.
- Tak, chodzę tutaj do szkoły od kilku dni, ale jakoś nie widziałam cie wcześniej.
- A, tak. Dopiero dziś wróciłem do szkoły po dwóch tygodniach, problemy zdrowotne, te sprawy. - Daniel podrapał się po karku.
- Rozumiem.
- No nic, idę. Może po lekcjach pójdziemy do jakiejś kawiarni i omówimy ten esej? - zaproponował.
- Jasne. - zgodziłam się.
- Okey, a dałabyś radę pogadać z Luke'iem? Ty chyba masz z nim całkiem dobry kontakt. - mówiąc to zerknął na Luke'a, który stał oparty o filar obok tablicy ogłoszeń. Również zerknęłam na Stilltona.
- Zobaczę, co da się zrobić.
- Super. To do zobaczenia później. - Daniel pomachał mi i ruszył w swoją stronę.
Odprowadziłam Stone'a wzrokiem i ruszyłam w kierunku tablicy ogłoszeń, na której były wywieszone również plany lekcji. Gdy znalazłam się obok niej spojrzałam na Luke'a, który był zbyt zajęty telefonem, by zauważyć, iż na niego patrzę. Stałam i patrzyłam na tę tablice, przy okazji myśląc, jak mam zagadać do Luke'a. Stał tuż obok mnie, więc okazja była idealna. Z zamyśleń wyrwało mnie gwałtowne popchnięcie i wiązanka przekleństw puszczona przez tego, kto na mnie wpadł. Spojrzałam na te osobę, dzięki czemu okazało się, że tym kimś była niebieskooka szatynka z różowym ombre. Dziewczyna patrzyła na mnie i wkurzona trzepotała gęstymi, długimi, czarnymi rzęsami.
- Uważaj jak łazisz. - warknęła.
- Sorry bardzo, ale to ty na mnie wpadłaś, ja tylko stałam. - odwarknęłam.
- Zatem uważaj gdzie stajesz kretynko. - rzuciła szatynka.
- A może ty patrz gdzie leziesz zamiast gapić się w telefon. - Dobiegł nas głos Luke'a.
- Czy ktoś cie prosił o zdanie Stillton? Lepiej się zamknij. - Zaatakowała go flądra.
- Bo co? - Warknął.
Dziunia nie odezwała się już ani słowem, prychnęła tylko i poszła przed siebie kręcąc tyłkiem. Popatrzyłam w ślad za nią, a potem mój wzrok powędrował na mojego wybawcę.
- Dzięki.
- Nie ma za co. - Wymamrotał.
- Skoro już tu jestem. Ja i Daniel idziemy po lekcjach do kawiarni, by omówić esej z historii, idziesz z nami czy masz to gdzieś i olewasz sprawę? - skrzyżowałam ręce na piersi, ostanie pytanie było oczywiście retoryczne.
- Jesteśmy w jednej grupie i zależy mi na ocenie, więc chyba nie mam wyjścia.
- Super, to widzimy się po lekcjach.
- Jasne. - mruknął i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia.
Popatrzyłam w ślad za nim i westchnęłam. Nigdy go nie zrozumiem, ale może to i dobrze? Kto wie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top