Rozdział 𝟞𝟙
Łzy coraz mocniej spływały mi po twarzy. Nie docierało do mnie to, że Alice może umrzeć. W końcu nie wytrzymałem i na dobre się rozpłakałem. Wtem poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, zerknąłem więc na tego kto mnie dotknął, wówczas ujżałem Ashtona. Szatyn patrzył na mnie wspóczująco.
- Jase wszystko będzie dobrze - powiedział nagle - a teraz lepiej weź się w garść. Amber dała znać, że zaraz będą tu Melissa i Louis
Na słowa Asha skinąłem głową i wstałem z podłogi. Otarłem oczy i starałem się uspokoić. Jak chyba łatwo się domyśleć nie było to zbyt proste. Jakieś piętnaście minut potem dołączyli do nas moi teściowie wraz z Amber, Lily i Tomem. Westchnąłem głośno i spojrzałem na nowo przybyłych. Louis patrzył na mnie dziwnie. Już chciałem poinformować go o stanie Alice, gdy z sali porodowej wyszła pielęgniarka.
- Panie Stillton, pana żona została wraz z dzieckiem przeniesiona do pokoju 374 - rzekła - do końca korytarza i w lewo - wskazał kierunek po czym odeszła w swoją stronę
Bez chwili wahania cała nasza grupka ruszyła we wskazanym przez pielęgniarkę kierunku. Na miejscu zastaliśmy lekarza.
- Och. Do pokoju mogą wejść maksymalnie dwie osoby - powiedział starszy facet i omiótł nas spojrzeniem
- Zrozumiano - mruknąłem
Lekarz tylko mruknął ciche "świetnie", po czym ruszył w kierunku innego pokoju. Ponownie westchnąłem i spojrzałem na grupkę, która była tam ze mną. Jedynie jedno z nich mogło ze mną wejść do pokoju, w którym leżała Alice i nasz synek.
- Eh. To kto wchodzi ze mną? - uniosłem brew
Na moje słowa wszyscy spojrzeli po sobie, aż w końcu ich wzrok powędrował na mnie. Po ich spojrzeniach wywnioskowałem, iż to do mnie należy wybór.
- Rozumiem. I myślę, że to Melissa powinna wejść tam wraz ze mną - spojrzałem na matkę ledwo żywej wilkołaczki znanej jako Alice - ktoś jest sprzeciw?
- Ja nie - odezwała się Diana - w końcu pani Mel to matka Alice i chyba powinna zobaczyć swoją córkę i wnuka, nie sądzicie?
Wszyscy zgodzili się z Dianą. Sapnąłem i nacisnąłem klamkę. Melissa bez chwili wahania weszła do pokoju, a ja zaraz za nią. Kobieta zrobiła kilka kroków w stronę łóżka, na którym znajdowała się Alice. Widziałem jak czarnowłosa zakrywa usta dłońmi. Nic dziwnego. Widok jaki tam zastaliśmy nie był za ciekawy. Moja ukochana leżała nie przytomna, w jej prawej dłoni był wenflon, do niego podłączona kroplówka. Na twarzy Alice miała maskę tlenową. Zerknąłem na monitor, który ukazywał to, iż serce mojej wybranki wciąż pracuje.
- O mój boże - szepnęła Melissa i podeszła do łóżka - moja biedna córeczka
Kobieta przysunęła do łóżka szpitalnego niewielki stołek, na którym potem usiadła. Popatrzyłem przez chwilę na Melisse i Alice, ale potem mój wzrok powędrował na łóżeczko dziecięce. Bez zawahania podszedłem do niewielkiego łóżka, a tam zobaczyłem spokojnie śpiące dziecko. Rzuciłem okiem na kartę, która doczepiona była do łóżeczka. Na wcześniej wspomnianej kartce znajdowało się miejsce na imię dziecka, data urodzenia, waga, czas narodzin oraz imiona rodziców. Moją uwagę przykuł następujący napis:
Matka: Alice Stillton
Teraz nie miałem już wątpliwości, że w łóżeczku smacznie spał mój synek. Westchnąłem i delikatne pochyliłem się nad dzieckiem, gdy nagle usłyszałem dziwny odgłos. Spojrzałem szybko w stronę mojej żony. Alice wciąż leżała na łóżku, tym razem jednak, kaszląc. Szybkim krokiem podszedłem do łóżka i zobaczyłem, iż moja ukochana otworzyła oczy.
- Alice - szepnęła uradowana Melissa
Wzrok Alice powędrował na nas. Położyłem rękę na łóżku, tuż obok czarnowłosej. Ta zerknęła na moją rękę, by potem chwycić mnie za nią i delikatne zgnieść moje palce. Wtem usłyszeliśmy płacz dziecka. Cała nasza trójka spojrzała w stronę łóżeczka. Melissa wstała z miejsca i podeszła do miejsca, w którym jeszcze chwilę temu spał jej wnuczek.
- To nasz synek - uśmiechnąłem się do Alice, która oddychała ciężko.
Wilkołaczka spojrzała na mnie z miną w stylu: "no co ty nie powiesz?" na co się zaśmiałem. Cieszyłem się, iż się obudziła i to nawet bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top