Rozdział 𝟜𝟝
Louis (Wyjątkowo)
Zrozumiałem co tak naprawdę się tutaj odkurwiło. Ten pieprzony popapraniec Peter miał w garści moje dziecko. Moją Alice. Ali jest chora tak więc ta jego dziwna zdolność działa na nią idealnie. Poczułem, że to co we mnie siedziało teraz się ostro kotłowało i domagało wyjścia "na zewnątrz", ale nie zamierzałam na razie dawać bestii upustu, oj nie. Zrobię to dopiero, gdy dostanę mojego byłego betę w swoje ręce, albo raczej łapy. Zacisnąłem ręce w pięści i starałem się zapanować nad nerwami. Wstałem z miejsca i zacząłem chodzić w te i z powrotem. Nerwy nie chciały jednak ustąpić. Nic dziwnego. Bałem się o moje szczenie, o moją córkę.
Melissa wstała i podeszła do mnie po czym położyła mi rękę na ramieniu. Stanąłem w miejscu, gdyż przeszedł mnie lekki dreszcz pod wpływem dotyku mojej żony. Po chwili zabrała rękę z mojego ramienia i objęła mnie od tyłu. Przymrużyłem oczy i westchnąłem. Doskonale wiedziałem, że moja partnerka tak samo jak ja martwi się o naszą starszą córkę.
- Nie martw się Mel. Jeśli Alice spadnie choć włos z głowy to znajdę Petera i go zabiję - poczułem, iż moje oczy zmieniły kolor, nawet doskonale wiedziałem na jaki konkretnie
Melissa wtuliła się we mnie jeszcze mocniej, a ja nawet bez patrzenia na nią wiedziałem, że ma oczy innego koloru. Eh... kocham kiedy się denerwuje, jest wtedy taka piękna i niesamowita. W każdym razie oboje wiedzieliśmy, że konfrontacja z Peterem jest nieunikniona. Chciałem mieć to już za sobą. Móc w końcu zabrać moją rodzinę do domu i cieszyć się normalnym życiem, jak dawniej. Postanowiłem, że załatwię sprawę z Peterem jeszcze dzisiaj, ale nie pójdę do niego od tak. On tylko czeka na mój jeden głupi błąd, ale ja nie jestem z typu osób, które robią wszystko na "pałę", najpierw obmyślę dobry plan, a potem pójdę do tego sukinkota. Zerknąłem na mój skarb, który chyba domyślił się co uroiło się w tym moim pojebanym łbie. No cóż. Nie wiele osób w moim otoczeniu o tym wie, ale... jestem chory psychicznie. W skrócie, mam zadatki na psychopatę.
Nie wiem ile nad tym myślałem, ale w końcu przedstawiłem to co wymyśliłem wszystkim obecnym w domu osobą. Cała grupa uznała, że plan jest dobry, tak więc zaczęliśmy się przygotowywać do konfrontacji. Kilkanaście minut potem młodzież była gotowa. Czekaliśmy tylko na moją żonę, która po upływie kilku minut również się zjawiła. Chcieliśmy już wychodzić, jednak coś nas zatrzymało. Tym czymś była młodsza z naszych córek, Melanie. Nasz aniołek podszedł do nas, a ja zauważyłem, iż w jej oczkach błyszczały łzy. Uklęknąłem przed pięciolatką i kciukiem starłem łzę płynącą po jej twarzyczce.
- Co się stało skarbie? - prawie szeptałem
- Alice nic się nie stanie? - wyszlochała. No tak. Była przy tym, gdy mówiłem o Alice. Eh... idiota ze mnie.
- Nie bój się o siostrę kochanie - z pomocą przyszła Melissa, która również przyklęknęła przed naszym dzieckiem - mamusia i tatuś przyprowadzą ją całą, i zdrową - Mel wzięła dziewczynkę w objęcia i pocałowała ją w czubek głowy
Poczekaliśmy, aż Agnes zabierze Melanie, a potem ruszyliśmy do lasu. Zaledwie kilkanaście minut wystarczyło abyśmy dostali się do puszczy, tam też przypomniałem pozostałym wilkom o moim planie. Melissa spojrzała na mnie i skinęła głową, by potem zniknąć w lesie. Rozumiemy się bez słów, choć wiem, że ona się o mnie martwiła. Reszta wilkołaków zrobiła to co moja żona, a ja szedłem lasem przed siebie. W końcu natknąłem się na zapach obcego wilka, to też ruszyłem za nim. I tak dotarłem do miejsca, w którym cuchnęło tym przebrzydłym kundlem Peterem. Zacisnąłem ręce w pięści wbijając sobie tym samym, przekształcone w pazury, paznokcie. Poczułem również, iż moje oczy przybrały inny kolor, a kły wysunęły się. Nabrałem powietrza do płuc.
- PETER!!! - ryknąłem wściekły do granic możliwości
Już kilka sekund po moim ryku poczułem jego zapach. Czyli na mnie czekał? Wyśmienicie. Jeśli sądzi, że ze mną wygra to niebawem się przekona jak bardzo jest w błędzie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top