Rozdział 𝟛𝟟

Biegaliśmy z ojcem po lesie jak szaleni. Musieliśmy znaleźć Lily nim było za późno. W pewnej chwili tata się zatrzymał i zaczął wpatrywać się w jeden punkt. Również spojrzałam w tamtą stronę, jednak nic tam nie widziałam. Mój wzrok powędrował na ojca, który zaczął cicho warczeć. Dosłownie. To było typowo wilcze warczenie.

- Tato? - położyłam rękę na ramieniu ojca - co się dzieje?

W tym samym momencie z lasu wyszły cztery ogromne wilki. Wszystkie szły w naszym kierunku warcząc. Cofnęłam się o kilka kroków.

- Alice - dobiegł mnie głos ojca - znajdź Lily i uciekajcie stąd

- A co z tobą?!

- Dam sobie radę, ale jeśli jednak nie wrócę za około godzinę wezwij mamę - nakazał, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie.

Nie wątpiłam w siłę ojca, jednak się o niego martwiłam. Czterech na jednego. Nie równa walka. Ale teraz to nieważne, ojciec sobie poradzi, a ja muszę znaleźć Lily za wszelką cenę. Biegłam przez las jak szalona. Przy okazji tego wyjrzykiwałam imię mojej kuzynki. Gdzie ona do kurwy nędzy jest?! No i dupa. Dostałam odpowiedz. Przeraźliwie piskliwy wrzask przeciął zabójczą ciszę panującą w lesie. Pobiegłam za owym krzykiem, który powtórzył się jeszcze kilka razy. Gdy dotarłam na miejsce zamarłam. Lily leżała na ziemi. Twarz miała mokrą od łez. Przed nią były dwa wilki. Mniejszy i większy. Obydwa warczały i zbliżały się do niej coraz to bardziej. Musiałam działać. Szybko więc pozbyłam się ubrań i skoczyłam w ich stronę. Przemieniłam się w mojej drugiej postaci rzuciłam się na jednego z wilków. Ten mnie jednak odepchnął by potem samemu mnie zaatakować. Uskoczyłam unikając tym samym pyska wyposażonego w, ostre niczym noże, kły.

Kilka razy udało mi się dobrać do wilka. Dzięki czemu był już nieźle poraniony. Mniejszy z wilków również mnie atakował, ale za każdym razem nie trafiał. Nadal stała przed Lily warcząc na obydwa wilki. Przyznam, że przez rany jakie odniosłam powoli opadałam z sił. Coraz więcej mojej krwi skapywało na ziemię. W końcu większy z wilków rzucił się na mnie, ale udało mi się go odepchnąć. Zauważyłam iż, gdy wilk odleciał prawie upadł. Widocznie on też był już mocno osłabiony. Wilczur warczał. Zawtórował mu jego towarzysz.

Nie miałam już siły. Padłam na ziemię choć dalej warczałam. Nagle mniejszy z wilków skoczył wprost na Lily. Patrzyłam przerażona jak to małe gówno przelatuje nade mną i jest coraz bliżej Lily. Myślałam że już po niej gdy z lasu wyskoczył jasno-brązowy wilk. Owy wilk skoczył w stronę tego mniejszego i w locie chwycił go za gardziel. Gdy wylądował wciąż trzymał go w pysku. Po kilku minutach go jednak puścił, a ponieważ tamten nie mógł się podnieść to jego napastnik zaczął go podgryzać z każdej możliwej strony. Większy z wilków rzucił się w stronę wybawcy Lily, nim jednak do niego dobiegł został dorwany przez większego ciemno-brązowego wilka. Ogromne bydle chwyciło wilka za kark i cisnęło nim o drzewo. Większy, czyli ten który poleciał na drzewo, podniósł się, zawył i zniknął w lesie. Mniejszemu również udało się uwolnić i zwiać. I tylko tyle widziałam nim straciłam przytomność. Nie miałam już sił by walczyć z czym kolwiek, a zwłaszcza ze snem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top