Rozdział 𝟛𝟞
Amber siedziała i płakała. Wcale jej się nie dziwiłam. Kochała tego psa i zżyłam się z nim, a tu nagle okazuje się że Lucky został zabity przez wilki. To dla tej dziewczyny musiał być prawdziwy szok. Jednak wciąż nie mogłam zrozumieć dlaczego padło na akurat tego psa, skoro w pobliżu lasu jest o wiele więcej i o wiele ciekawszych zwierząt niż pies. No chyba, że ktoś miał motyw. Pozostaje pytanie: jaki?
Starałam się podnieść Amber na duchu co raczej słabo mi wychodziło. Ale cóż. Liczą się chęci, co nie? Obiecałam kuzynce iż dowiem się kto lub co stoi za zabiciem jej psa. Nie wiedziałam jak to zrobię, ale co mi tam. Nagle usłyszałam dziwny odgłos. Spojrzałam na ojca. Jego oczy były czerwone, a z gardła wydobywało się ciche warczenie. Uniosłam jedną brew i zaczęłam się zastanawiać o co mu chodzi.
- Tato? Wszystko ok? - Nie odrywałam wzroku od wilkołaka przede mną.
- Nie czujesz tego? - Zerknął na mnie.
- Ale czego nie... - zapach zgniłego mięsa uderzył we mnie z taką siłą że miałam ochotę zwymiotować, ale zamiast tego zatkałam nos - teraz czuję.
- Co to? - Dobiegł nas głos mamy.
- Nie wiem, ale cokolwiek to jest, nie ma raczej dobrych zamiarów. - Warknął ojciec.
- Może powinniśmy to sprawdzić? - rzuciłam
- Narazie lepiej nie. Nie wiemy co to jest, ani jaką siłą to coś dysponuje, więc jak narazie najlepiej nie chodzić do lasu przez jakiś czas - powiedział
- Ok - powiedziałam z deczka zawiedziona
- Ej, a gdzie Lily? - rzuciła nagle Amber
- Chyba poszła... - uciął wujek Marcus - cholera! Poszła do lasu!
- Kurwa! - Wrzasnął ojciec, lecz jego głos przypomniał bardziej warczenie bestii.
Ciocia Agnes zrobiła się cholernie blada. Nagle zatoczyła się do tyłu, o mało nie uderzając głową w ścianę, na szczęście w ostatniej chwili złapał ją Marcus. Moja mama doskoczyła do niej przerażona.
– Louis – mama spojrzała na ojca, który otworzył szerzej oczy, widząc stan swojej siostry. – znajdźcie ją.
Tata jedynie skinął głową i natychmiast ruszył do drzwi. Poszłam za nim.
- Pójdę z wami! - krzyknęła Amber
- Nie - odwróciłam się do niej - nie idziesz
- Ale...
- Alice ma rację. To zbyt niebezpieczne Amber, choć wiem od twojej matki że potrafisz się przemianiać - tata patrzył na Amber
- Amber. Nie martw się. Przyprowadzimy Lily całą i zdrową - położyłam jej dłonie na ramiona
Brunetka skinęła głową i wróciła do salonu. Ja i ojciec natomiast ruszyliśmy do lasu. To co powiedziałam Amber na odchodne, sama w to po części nie wierze. Jeśli te wilki, czy co to tam jest, rozszarpały psa to nie chce nawet myśleć co zrobią z człowiekiem, na dodatek z tak naprawdę ludzkim szczeniakiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top