Rozdział 𝟛𝟝
Spojrzałam na ojca. Ten jedynie podniósł się z miejsca wciąż trochę się śmiejąc. Mama patrzyła na niego co najmniej jak na psychopatę, który dopiero co dał nogę z zakładu zamkniętego.
– Nie wierzę. – Zaczął chodzić w te i z powrotem wciąż się lekko podśmiewując, jednak nie był to normalny śmiech.
– Louis spokojnie. – Mama starała się uspokoić ojca, co raczej marnie jej wychodziło.
– Jak mam być spokojny Melissa?! –
Krótki warkot wydobył się z ust ojca wraz z krzykiem.
Oczy taty znów przybrały czerwony kolor, w odpowiedzi na co mama zacisnęła pięści, a po postawie jaką przybrała dało się poznać, iż była gotowa inaczej wytłumaczyć ojcu czego od niego w tym momencie oczekuje. Wtem do salonu weszła Melanie. Ojciec widząc ją momentalnie się uspokoił, podobnie mama. No tak. Nie chcieli straszyć małej, choć w sumie już kiedyś ojciec ją przestraszył na tyle, by ta reagowała na niego strachem i płaczem, w akompaniamencie panicznych wrzasków. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Tata na coś się wkurwił i bliski przemiany przypierdolił pięścią w stół, łamiąc go w pół na oczach Mel. Później zrobił coś gorszego, ale nie dam rady o tym powiedzieć. Przez gardło mi to nie przejdzie. Mogę powiedzieć iż miało to związek z moją mamą.
– Co się stało Melanie? – Zapytała mama z troską w głosie.
– W ogrodzie, piesek. – Wysepleniła mała, pokazując rączką na ogród.
– Piesek? – Zdziwił się ojciec.
– Tak. Piesek. – Dalej wskazywała na ogród.
Zmarszczyłam brwi, wstając z kanapy. Podeszłam do szklanych drzwi i wyszłam przez nie do ogrodu. Rozejrzałam się dookoła, aż tu nagle do moich nozdrzy wdarł się ostry zapach krwi. Ruszyłam za nim, a gdy w końcu znalazłam jego źródło, zatkało mnie. Patrzyłam na to w niemym szoku, próbując pozbierać z ziemi szczękę, która wyleciała mi z zawiasów, jak tylko ujrzałam źródło smrodu. Kto do jasnej cholery mógł zrobić coś takiego?!
Amber
Siedziałam w pokoju i nudziłam się jak mops. Postanowiłam, że skoro się tak nudzę to chociaż zabiorę Lucky'ego na spacer czy coś. Wstałam z parapetu, na którym obecnie siedziałam i ruszyłam do drzwi. W chwilę potem schodziłam już na dół po schodach. Gdy byłam już na korytarzu poczułam kilka nowych zapachów. Zaciekawiona weszłam do salonu, a tam zobaczyłam ciocie Melisse z Melanie na kolanach, zobaczyłam również wujka Louisa który stał w drzwiach do ogrodu wraz z Alice. Mama patrzyła na mnie z bólem w oczach. Spojrzałam przelotnie na wszystkich i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest mój pies. Rozejrzałam się po pokoju i wykrzyczałam kilka razy jego imię. Nic. Wtem usłyszałam dziwny dźwięk ze strony mamy. Odwróciłam się do mojej rodzocielki. Płakała? Ale czemu?
– Amber. – Usłyszałam swoje imię i się odwróciłam. Tym kto mnie zawołał była Alice, która dopiero co weszła do salonu, wtedy też zauważyłam, iż dziewczyna przygryza wargę zdenerwowana.
– O co chodzi?
– Chodzi o twojego psa... – Wbiła wzrok w podłogę.
- Lucky'ego? Co z nim? - uniosłam brew
- On... - Alice zaczęła, ale ucieła w pół zdania
- Nie żyje. - dobiegł do mnie głos wuja Louisa
W tym momencie moje serce na chwile zwolniło tępa. Próbowałam przyswoić informacje. Lucky... nie żyje?!
- Jak to nie żyje?! - krzyknęłam w akcie rozpaczy
– Coś musiało rozszarpać mu krtań, cokolwiek to było... Nie miał szans. – Wyjaśnił Louis.
– Gdzie on jest? – Zapytałam, czując zbierające się łzy.
– Leży pod krzakami w ogrodzie. – Wymamrotała Alice.
Ruszyłam do ogrodu, a po chwili już w nim byłam. Szłam w kierunku, z którego bił najmocniejszy zapach krwi. Aż w końcu dotarłam na miejsce. To co tam zobaczyłam sprawiło, że wylałam z siebie morze łez. Padłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Lucky. Mój kochany piesek. Czemu akurat on?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top