Rozdział 𝟚𝟚
Dobiegłam do domu. Zatrzymałam się w ogrodzie, gdzie przybrałam ludzką postać. Potem wskoczyłam na parapet, na szczęście miałam otwarte okno. Dzięki temu wskoczyłam do pokoju w miarę po cichu. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej jakieś ubrania. Zawsze po przemianie, zostaje tak, jak mnie Pan Bóg stworzył. Szybko założyłam na siebie to, co przed chwilą wyciągnęłam z szafy, załapałam kosmetyki, pobiegłam do łazienki, gdzie doprowadziłam się do porządku. Po tym wróciłam do pokoju, odłożyłam wszystko na miejsce i zaczęłam się zastanawiać co ze sobą zrobić. Koniec, końców postanowiłam poczekać na powrót wujka z lasu. Wtedy będzie musiał powiedzieć swojej żonie, jak i córce o zmianie decyzji. Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się pod nosem. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Zaciekawiona odgłosem, wstałam z łóżka, by następnie wyjść z pokoju. Na korytarzu nikogo nie było, zeszłam więc na dół. Weszłam do jadalni, a w owym pomieszczeniu siedziały Lily, Amber oraz ciocia Agnes. Lucky leżał pod nogami Amber.
- Cześć wam. Co tu tak siedzicie? - rzuciłam i oparłam się o framugę
- Zastanawiamy się co zrobić, by Marcus jednak pozwolił Amber z nami zostać. - powiedziała smutno ciocia Agnes
- Ou... A co do tego to... Myślę, że nie będzie konieczne szukanie żadnych sposobów. - uśmiechnęłam się
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zdziwiła się Agnes
Przez drzwi frontowe wszedł nie kto inny jak wujek Marcus. Mężczyzna spojrzał na mnie i przełknął głośno ślinę. Zrobił krok w stronę salonu. Po chwili wahania przestąpił próg i wszedł do pomieszczenia, westchnął głośno, zerkając na mnie przez ramię.
- Agnes, musimy porozmawiać - odezwał się w końcu wujek Marcus
Po rozmowie, która miała miejsce po tym jak wujek prawie dostał zawału na mój widok, wszyscy skakali ze szczęścia. Oczywiście od razu się pochwaliłam że to moja zasługa, co Marcus potwierdził. A w jaki sposób przekonałam wujka do zmiany zdania, zachowałam dla siebie. Amber ze szczęścia zaproponowała mi spacer, oczywiście się zgodziłam. Szybko ubrałyśmy buty i wyszłyśmy z domu. Am oczywiście wzięła Lucky'iego. Poszłyśmy do lasu. Calutki czas szłam u boku kuzynki, ponieważ ta znała drogę. Po kilku minutach marszu Amber spojrzała na mnie.
- Powiesz mi, jak udało ci się przekonać mojego tatę do zmiany decyzji? - Zapytała dziewczyna.
- Powiem tyle. Wilcze kły działają cuda. - Wyszczerzyłam się, na co brunetka pokręciła głową rozbawiona.
- Okey. Reszty się chyba domyślam. - Zaśmiała się Amber.
- No dobra, co powiesz na to aby trochę pobiegać?
- Czemu nie?
- Ok, to żegnam! - Krzyknęłam i pognałam przed siebie.
- Ej no! Bez takich! - Wrzasnęła za mną Amber. Kątem oka zobaczyłam, że odpięła psu smycz i ruszyła za mną.
Biegłam coraz szybciej chociaż nie do końca wiedziałam gdzie. Po chwili usłyszałam za sobą wołanie Amber. Krzyczała coś w stylu: "czekaj!", "zwolnij!" i tym podobne. Jednak moja wola walki i duma nie dały mi się zatrzymać. Wiedziałam, że Am chce mnie prześcignąć. Ale nie ma tak łatwo.
- Alice czekaj! Zwolnij! Nie biegnij tam! - Wrzasnęła Amber, jak gdyby chciała mnie przed czymś ostrzec.
Wybiegłam na asfalt i się zatrzymałam. Nagle zobaczyłam pędzący ku mnie samochód. Jechał nie wyobrażalnie szybko. Amber dalej coś krzyczała, ale teraz było to już nie potrzebne. Stałam i patrzyłam na maszynę, która mknęła ku mnie, mogłam uskoczyć, ale... W tamtej chwili byłam jak jeleń, który wybiegł na ulicę i zastygł w miejscu na widok samochodu. Zamknęłam oczy, a po kilku sekundach moje ciało przeszył niesamowity ból, jednak zniknął tak samo nagle, jak ucichł wrzask Amber.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top