Rozdział 7


***
            Dotarłem do Haracza w kilka minut. Czekał na mnie przy bramie. Był nieco wkurzony, zapewne tym, że marnuję jego czas. Gość nie lubił ewidentnie nieproszonych gości. Wysiadłem z auta i podszedłem do niego. Niechętnie wyciągnął do mnie dłoń w geście powitania. Mimo wszystko uścisnąłem ją. - Co cię do mnie sprowadza młody? Jakieś problemy ze zleconkiem?- zapytał, a ja westchnąłem.- Dlaczego nikt nie wychodzi po dziewczynę z domu? To jest Wasz plan? Zabić mnie i nie wywiązać się z umowy?- zapytałem wściekły, a on patrzył na mnie jakby nie rozumiał co przed chwilą powiedziałem.- Jak to nikt po nią nie wyszedł? Sam odprowadzałeś ją do drzwi?- zapytał, a ja skinąłem głową wciąż wściekły jak diabli. - Poczekaj tu chwilę- odparł i szybko wybrał jakiś numer. Oddalił się nieco i krzyczał coś do słuchawki. Widząc jaki jest zły, sądziłem, że nie są to jakieś miłe słówka. W końcu rozłączył się i odparł- Wracasz pod jej dom, moi ludzie wystawią ci bezpiecznie sarenkę, a ty zabierzesz ją w jakieś ciche miejsce, najlepiej do siebie- powiedział, a ja spojrzałem na niego zaskoczony- O co chodzi? Co jest grane? Coś jej grozi?- zapytałem, a Haracz skinął tylko głową- Najprawdopodobniej, więc zbieraj się i to już!- krzyknął, a ja pognałem do auta i odjechałem z piskiem opon. Po co mi to było? Po jaką chole... no po co?- beształem się w myślach jadąc z powrotem do wielkiej willi.
***
Scott odsunął się ode mnie odrobinę i patrzył znowu tymi ślicznymi piwnymi oczami w moje oczy. Uśmiechnęłam się, a jego kumple zaczęli bić brawo. Jeden z nich podszedł do nas, a ja szybko zeszłam z kolan Scotta i usiadłam ponownie na ławce.- No stary, wygrałeś zakład, trzymaj kasę- powiedział, a ja spojrzałam na Scotta pytająco- Jaki zakład?- zapytałam, a jego kumpel odparł- Na poprzedniej przerwie założyliśmy się o to kto pierwszy wyrwie e szkoły laskę i ją pocałuje przy świadkach, no i nasz Scotti wygrał- wyjaśnił, a ja poczułam się upokorzona jak nigdy w życiu.- Yhm... dobrze wiedzieć- odparłam i biorąc plecak z ziemi, zarzuciłam go na lewe ramię i ruszyłam w stronę domu.- Nie.. Lara, to nie tak!- krzyknął Scott i rzucając kasą w kolegę zaczął za mną biec. Miałam gdzieś to jaka jest prawda. Już raz się pomyliłam co do faceta i nie planowałam powtórki z rozrywki. - Poczekaj, poczekaj... hej- odparł i wyprzedził mnie stając przede mną i trzymając za rękę.- Okey, założyłem się z nimi, ale nie dlatego cię pocałowałem, Lara.. podobasz mi się i nie mów, że nie masz tak samo jak ja... coś mnie do ciebie ciągnie i ... może to głupie, ale co jeśli to przeznaczenie? Znamy się od piaskownicy, a jak mówi przysłowie kto się czubi ten się lubi- mówił, a mi powoli mijała na niego złość- Dalej cię lubię- odparłam, a on objął mnie ramieniem i odparł- W takim razie porywam cię na kawę i dużą porcję lodów- uśmiechnęłam się rozbawiona- Brzmi interesująco-odparłam i wtulając się w niego odrobinę przyjęłam zaproszenie.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top