Rozdział 5
Szła przez środek miasta, które po raz pierwszy widziała na oczy, choć były i takie momenty kiedy czuła, iż ślepe uliczki czy stare, poniszczone budynki są jej tak znajome.
Patrząc na tabliczkę, wiszącą dokładnie nad wejściem do tego miejsca, zrozumiała, że nie jest to Magnolia. Barron Village — tak się nazywała owa część kraju zwanego Sarycją, ale skąd o tym wiedziała?
Pamiętała, że ma na imię Lucy, Lucy Heartiflia. Jednak wciąż ogarniało ją dziwne uczucie, iż to tylko złudzenie. Miała wrażenie, że podróżuje przed puste uliczki miasta nie w swoim ciele. Pragnęła ujrzeć swe odbicie, upewniając się, iż to tylko jej wyobraźnia, lecz każde z luster było zbite, a przedmioty, które próbowała pochwycić w dłonie, przechodził przez nie, jakby była duchem.
Wzdychając weszła na główną ulicę, która w pełni była pokryta czerwonym piaskiem, niczym na pustynnych terenach. Zaniepokojona tym gdzie się w zasadzie znajduje, okręciła ciałem, po czym zatrzymała wzrok na tajemniczej sylwetce, którą ujrzała z oddali. Skrzyżowała ręce na piersi, po czym pognała w stronę nieznanej postaci.
Gdy dotarła do niej, dostrzegła, iż tego człowieka zakrywa prawie w całości granatowy płaszcz z kapturem, zarzuconym na głowę. Była w stanie dostrzec, że jest to kobieta, gdyż strój dość swobodnie przylegał do charakterystycznych miejsc, potwierdzając, że jest to przedstawicielka płci pięknej. Najprawdopodobniej czarnoskóra, co dało się zobaczyć z rąbka twarzy, który nie był zakryty.
— Kim jesteś? — zapytała Lucy, a przynajmniej tak jej się zdawało.
— Masz jej oczy — powiedziała tajemnicza postać. — Masz jej oczy, więc jesteś jej przeznaczeniem. Biada ci córko nieszczęścia, żono apokalipsy i matko cierpienia.
— O czym ty mówisz?
Lucy podeszła bliżej, po czym zatrzymała się, rozumiejąc, że dziwna siła nie pozwala przejść dalej.
Nagle zgięła się w pół, opadając na ziarnisty piach. Jej ciało oblało się potem, a ból głowy nie pozwalał zaznać odpoczynku. Szczegóły waliły jej się na myśli, każąc zapamiętać nawet najmniejszy fragment układanki z tej wizji, która przedstawiała drogę do mało charakterystycznego miejsca. Jaskinia, która w oddali chwaliła się prostym wyglądem, nakazywała zawrzeć ten obraz w umyśle.
— Będę twoją pierwszą przystanią, której zapewnie nie dosięgniesz — mówiła dalej kobieta — a której pragniesz... Wypowiedz swe imię! — rozkazała.
— Lucy! — powiedziała stanowczo.
— Twe prawdziwe imię!
— Lucy!
— Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, znajdź swe imię, bo to, które teraz posiadasz, jest obłudą fałszerstwa. Otaczasz się nim, nie pojmując, KIM tak naprawdę jesteś, a nie kim JESTEŚ.
— Wytłumacz mi, proszę! — wymamrotała błagalnym głosem Heartfilia, czując, jak się dusi.
Uśmiechnęła się, robiąc krok do tyłu.
— Zrozumiesz wszystko, jak znajdziesz ciemność.
— Zerefa? — zapytała niepewnie, kojarząc tylko tego człowieka z taką symboliką.
— To dziecko? — Zaśmiała się. — Ciemność, która cię posiądzie, jest znacznie potężniejsza.
— Jak masz na imię?
— Me imię to Galahan, ze smoczego — odpowiedziała kobieta, powoli zanikając. — Z ludzkiego, Armina...
Sapiąc jak oszalała, podniosła się, krzycząc w niebogłosy. Oddychała ciężko i nierównomiernie, nie potrafiąc pojąć, czy scena sprzed chwili to tylko sen czy prawdziwe zdarzenie. Chcąc wierzyć w pierwszą możliwość, złapała się ręką za głowę, która bolała ją niemiłosiernie. W tym momencie dopiero zrozumiała, że leży na normalnym łóżku, przykryta jakimś kocem. Niewiele widząc przez bandaż, który był zawinięty wokół jej głowy na oczach, po omacku zaczęła dotykać różnych przedmiotów, starając się okryć, gdzie się w zasadzie znajduje.
— Proszę, spokojnie! Mam na imię Amelia, jestem księżniczką państwa, do którego dotarliście. Chcemy wam pomóc, więc proszę...
Ciepły głos, który usłyszała, sprawił, iż całkowicie zaufała dziewczynie, trzymającej swoje ręce na jej ramionach.
Lucy przełknęła głośno ślinę i czekała, aż opatrunek zostanie zdjęty z jej oczu. Pojedyncze warstwy materiału dość szybko zsuwały jej się z twarzy, choć nadal w niecierpliwości czekała, aż całkowicie będzie mogła sprawić, czy widzi. Na początku nie wierzyła w to, co się dzieje. Przecież oddała oczy, by móc uratować siebie i Natsu, a jednak gdy się obudziła, nie ujrzała tylko ciemności. Miała ochotę płakać z radości, lecz musiała cierpliwie czekać.
Gdy bandaż całkowicie zsunął się z jej twarzy, odkryła, iż znajduje się w pokoju, przypominający łudząco jej własny jeszcze z czasów dzieciństwa. Jednak nie to było teraz najważniejsze.
— Dziękuję.
Twarz schowała w rękach, nie potrafiąc już dłużej się powstrzymywać. Płakała, jęczała i co rusz sprawdzała, czy wszystko jest prawdą, a nie tylko złym snem. Widziała. Naprawdę widziała. Nie przejmowała się, że czuje się teraz inaczej. Liczyła się tylko ta, jedyna rzecz.
— To nie ja — odezwała się nagle Amelia. — To mój brat przeprowadził operację i wszczepił ci nowe oczy.
— Co? — zapytała zaskoczona Heartfilia.
Oddała oczy za ratunek, była tego pewna. Lecz kim była w takim razie czarnowłosa kobieta, która wtedy do niej przyszła i tego dnia się wydarzyło?
Jakieś pojedyncze obrazy i wspomnienia cisnęły jej się na umysł, lecz było tego stanowczo za mało. Musiało zdarzyć się coś więcej, skoro dotarła do momentu, w którym znalazła się w pałacu.
Zamknęła oczy, po czym skupiła wszystkie myśli na dniu, który odmienił jej świat.
Kojarzyła scenę w gildii, atak Katumi'ego i swoje życzenie, a potem ciemność i kobietę, wyłaniającą się z niej...
Natsu... To jedno imię odbijało jej echem w umyśle, przypominając sobie wszystkie szczegóły z tamtego czasu. Fałszywe oskarżenia, napad na gildię, utrata ręki i ciężka rana w plecy... Jak mogła o tym zapomnieć? Jak mogła to tak obojętnie potraktować?
Energicznie zaczęła rozglądać się dookoła, martwiąc się o Dragneela, który mógł w zasadzie już nie żyć... przez nią. Czując ucisk w sercu, błagalnym wzrokiem spojrzała na Amelię, która będąc wystraszona nagłym zachowaniem pacjenta, odsunęła się aż po same drzwi. Lucy pragnęła jej wyjaśnić, co się dzieje, lecz jej głos ugrzązł w gardle. Nie potrafiła powstrzymać rozpaczy i myśli, że to właśnie ona zabiła swojego najlepszego przyjaciela. Dlaczego?, pytała, uderzając pięścią o łóżko.
— Co z Natsu? — zapytała w końcu, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. — Czy on naprawdę stracił rękę?
Amelia kiwnęła lekko głową. Był to dla Lucy znak, że wszystko to prawda. Z jednej strony cieszyła się, bo jej reakcja oznaczała, iż Natsu żyje, ale przez nią stracił ramię. Prawe ramię. Nie będzie mógł walczyć, czy normalnie funkcjonować. Dlaczego to się stało?, pytała. Co my złego zrobiliśmy?
Wnet poczuła, jak ktoś ją głaska po głowie. Ujrzała siedzącą obok niej dziewczynę o różowych włosach, która z całych sił próbowała ją pocieszyć. Dziękowała jej w duchu, że rozumie jej niepokoje i nie próbuje tłumaczyć, iż to nie jej wina.
— Nie martw się — mówiła Amelia — Natsu dostanie nową rękę. Tylko będzie musiał się przyzwyczaić, że zamiast krwi dostanie trochę oleju.
— Co?
— Nie wiem, czy w waszym państwie istnieją, ale u nas są dość popularne mechaniczne kończyny — wyjaśniła jej
— Ale... gdzie jesteśmy? — spytała Lucy, kiedy dotarły do niej słowa dziewczyny.
— W stolicy Sarycji — odpowiedziała jej młoda dziewczyna.
— Gdzie? — powtórzyła blondynka, nie kojarząc państwa o takiej nazwie.
— Sa—ry—cja — rzekła Amelia, słodko się uśmiechając. — Nic dziwnego, że nie znasz tego kraju, skoro leżymy na drugim kontynencie.
— Drugi kontynent?
Lucy miała wrażenie, że z każdym wyjaśnieniem Amelii coraz mniej rozumie, a w jej głowie tworzy się kolejna warstwa pytań.
— Jakby to wytłumaczyć. — Dziewczyna podrapała się po głowie. — Nie wiem, skąd pochodzisz, ale na naszej planecie istnieją cztery kontynenty, które nie są ze sobą w zbyt dobrych kontaktach.
— Zaraz, zaraz! — przerwała jej Heartfilia, machając energicznie dłońmi przed jej twarzą. — Proszę o szczegółowe wyjaśnienia.
Amelia zaczęła dokładnie mówić jej o wyglądzie planety, o którym Lucy do tej pory nie miała bladego pojęcia. Opowiedziała o dwóch, nieznanych kontynentach, na których według legend żyły magiczne stworzenia. Smoki, jednorożce, trolle i inne starożytne potwory, które były na tym świecie jeszcze przed ludźmi. Wyjaśniła każdy szczegół, tłumacząc, że nic nie jest takie, jak do tej pory sądziła blondynka. Myślała, że Fiore leży na największym kontynencie i nic poza nim, nie istnieje na tej planecie... Jakże się myliła. Sarycja, Eledoria czy Katerdina były tylko nielicznymi państwami, które swobodnie funkcjonowały na lądzie, zwanym Saredonią. Nigdy wcześniej o nim nie słyszała, nigdy wcześniej o nim nie czytała. Dlaczego? Trudno było jej uwierzyć, że nikt nie próbował zwiedzić świata w poszukiwaniu nieznanego. Przecież istniała magia, technologia, więc co stało na przeszkodzie? Dopiero wspomnienie o Wielkiej Smoczej Wojnie trochę rozjaśniło dziewczynie umysł. Znany u nich jako Festiwal Króla Smoków, miał zupełnie inne znaczenie niż sądziła. I choć poznała tylko część tej legendy, Amelia obiecała, że wszystko wyjaśni dokładniej, kiedy pokaże starożytny przedmiot, który był przechowywany w pałacu.
Lucy nie chciała się narzucać, więc tylko kiwnęła głową, delikatnie się uśmiechając.
Opowieść się skończyła, lecz dalej tak mało wiedziała o świecie, który dopiero teraz poznała. Pragnęła dowiedzieć się więcej, lecz czuła, że w tym przypadku cierpliwość będzie popłacać.
Spojrzała radośnie na Amelię. Dopiero teraz zdołała dobrze jej się przyjrzeć. Była dość szczupłej budowy i niezwykle wysoka, porównując do dziewczyn z Fiore. Niewielkie biodra i piersi zgrabnie komponowały się z resztą ciała, które otaczały piękne, różowe kosmyki. Oczy miała koloru świeżej trawy, a jej uśmiech promieniował blaskiem, który w pierwszej chwili wydał się bardziej podejrzany niż piękny, choć trzeba było przyznać, że urodziwa to dama.
— Dziękuję — rzekła Lucy, poprawiając pod sobą poduszkę. — A teraz... Mogę się pójść zobaczyć z Natsu?
— Ty chyba nie będzie konieczne...
Gdy tylko skończyła zdanie, odwróciła się i spojrzała na otwierające się drzwi. Lucy natychmiast poszła w ślad za nią, by zobaczyć, kto wchodzi do środka. Ku jej zdziwieniu, opierając się o ramię czarnowłosego chłopaka, człapał Natsu. Jego włosy sięgały mu aż do samych bioder, twarz nosiła ślady wyraźnego wychudzenia, a zamiast zdrowej ręki miał metalową kończynę. Ale żył.
Heartfilia pragnęła podnieść się i podbiec do niego, lecz przychodziło jej to z niebywałym trudem, dlatego pozostała w łóżku. Czekając, aż Dragneel do niej podejdzie, nie powstrzymywała łez szczęścia. Śmiejąc się, płakała jak głupia.
— Piękne oczy — powiedział, uśmiechając się do niej. — Złote...
— Dzięki — odpowiedziała tylko, zanim wtulił się w nią.
Jęczeli w swoich objęciach, nie chcąc, by jedno puściło drugie. Choć wydarzenia, które sprawiły, iż tak teraz wyglądali, trwały zatrważająco krótko, to mieli wrażenie, że pozostawiły na nich trwały, bardzo bolesny ślad. Wydawało się, że minęły lata, a nie dwa miesiące. Tak szybko zmieniło się ich życie. Lecz teraz nie próbowali o tym myśleć. Zły koszmar minął i teraz mogli oboje na siebie patrzeć, bez poczucia winy, które wcześniej ogarniało ich słabe serca.
— Dziękuję — rzekli równocześnie, patrząc na Musicę i Amelię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top