Rozdział 37 Jeśli nucisz, to tylko piosenkę żalu

Donośny sygnał zagłuszył ryk tłumu.

Kobieta bez chwili zawahania odwróciła się i uciekła w przeciwnym kierunku. Trzy radiowozy wjechały na starówkę, a zaraz za nimi zaczęły nadjeżdżać kolejne pojazdy.

Lucy ścisnęła oczy w obawie, że to tylko sen, że zaraz mara zniknie i okaże się, że już dawno zginęła.

Niepewnie otworzyła oczy. Furgonetka tylko śmignęła przez nią. Jeden z radiowozów podążył za pojazdów, ale tłum nieumyślnie zablokował im drogę. Zatrzymali się i kilka razy strzelili w kierunku furgonetki. Nie zdołali jej dosięgnąć, więc wezwali posiłki.

Policjanci otoczyli cały teren, kierując ludzi w bezpiecznym kierunku oraz robiąc przejazd dla karetek, które nadjeżdżały z ulicy. Trzech mundurowych przesunęło ciało kobiety leżącej nieopodal Natsu i Lucy.

— Wszystko dobrze? — spytał się jeden z policjantów.

Lucy odkiwnęła niepewnie, a potem spojrzała na wciąż leżące oko tuż obok nogi Natsu. Żółć podeszła jej do gardła. Nie wymiotowała jednak. Nie miała już nawet na to sił, nie wspominając już o płaczu. Wszystkie łzy wyschły. Został już chyba tylko strach.

Natsu ostrożnie puścił Lucy.

Pociągnęła nosem i wzięła głęboki wdech, by chwilę później wrócić w objęcia Natsu. Nie jego teraz potrzebowała, ale tylko on znajdował się obok.

— Idźmy... stąd... — poprosił ją.

— Tak — zgodziła się z nim niepewnie.

Natu pomógł jej wstać. Ominęli policjantów, aby tylko nie zwracać na siebie uwagi. Mimo to jeden z nich zatrzymał ich.

— Proszę zostać, tu nadal jest niebezpiecznie — powiedział do nich.

— Błagam, proszę pozwolić nam odejść — mruknęła Lucy. — Błagam.

— Przykro mi, muszą państwo złożyć jeszcze zeznania...

— Acnologia — wypowiedziała imię dziadka.

Policjant zmieszał się. Udał, że sprawdza coś w dokumentach, a potem przełknął głośno ślinę.

— Czy coś się stało z panem Acnologią? — zapytał w końcu.

— To mój dziadek.

Wzdrygnął się.

— Więc proszę... — zaczął, lecz Lucy od razu mu przerwała:

— Sami sobie poradzimy.

Skinęła w kierunku Natsu. Oboje przeszli obok policjanta, idąc w stronę kamienic. Na ulicę bali się wychodzić. Lucy myślała, że koszmar z dzieciństwa się skończył, że nic gorszego już się jej nie przytrafi, a jednak obawy matki okazały się słuszne. Tym razem nikt nie chciał patyczkować się z porwaniem, zamierzali ją od razu zabić.

Kto?

Po co?

Dlaczego?

Co im zrobiła?

Pytań miała wiele, ale wątpiła, że ktokolwiek zechce na nie odpowiedzieć.

— Wystarczy — wycedziła przez zęby.

Uciekła z objęć Natsu. Zachwiała się i poleciała wprost na kostki, ocierając sobie kolana aż do krwi. Nie bolało. Jak mogła przejmować się teraz bólem, kiedy tak wiele rzeczy sprawiało jej większe cierpienie? W myślach wciąż chowała obraz martwej kobiety. Musiała wyjść za mąż, mieć dzieci i wracać jak normalny człowiek z pracy do domu. Może nawet kupiła swoim maluchom jakieś ciastko. Nie wiedziała żadnego opakowania, ale w tym chaosie mogła po prostu zgubić...

— Czy oni zginęli przeze mnie?

Przyklęknęła. Zbliżyła się do Natsu i chwyciła go za spodnie. Szarpała za nie, błagając, by jej odpowiedział, by potwierdził jej najgorsze przeczucia.

Natsu milczał. Okrutnie, bezlitośnie zostawiał ją bez słowa, przyglądając się z góry i płacząc.

— Tak, to twoja wina — nagle przyznał jej rację.

Lucy zamarła. W pierwszej chwili obawiała się, że niedosłyszała albo jakie omamy doprowadziły, że te a nie inne słowa dotarły do niej. Jednak pełen zawodu wzrok Natsu utwierdził ją w przekonaniu, że to nie była pomyłka.

Zadrżała, a chwilę później odsunęła się, łapiąc za trzęsące się ramiona. Usta zacisnęła w wąską linijkę. Chciała usłyszeć właśnie te słowa z ust Natsu, tylko że kiedy tak się stało, czuła się, jakby ktoś jej wbił nóż w serce.

— To nieprawda — wyszeptała niepewnie. Pociągnęła nosem. Dlaczego wciąż nie płakała?

— To co w zasadzie chciałaś usłyszeć?! — ryknął Natsu.

Chwycił Lucy za ramiona i potrzasnął za nie. Palce wbił w jej skórę, aż zabolało.

— Puść mnie! — krzyknęła, odpychając od siebie Natsu.

— Nie! — wrzasnął w odpowiedzi, jeszcze raz szarpiąc Lucy. — Najpierw Szczęściarz, teraz ci ludzie. Kto jeszcze będzie musiał przez ciebie zginąć?

— To nie... ja... — wycharczała.

— Nie ty? — spytał spokojniej. — Musiałaś? Musiałaś wracać do Acnologii? Nie mogłaś zostać z matką i wieść... normalnego życia.

Lucy wyszarpała rękę i trzasnęła nią w policzek Natsu. Zamroczony chłopak cofnął się o kilka kroków. Uniósł dłoń i delikatnie obmacał twarz. Syknął, kiedy natrafił na czerwony ślad po uderzeniu.

— To ty to zacząłeś!

Podbiegła z zaciśniętymi pięściami. Zaczęła nimi okładać tors Natsu.

— Ja? — zdziwił się.

— Gdybym... — jej głos się załamał. — Gdybyś tylko nie zaczepił mnie. Nie podrzucił Szczęściarza... Może wtedy... Ale też nie chcę... — Ścisnęła powieki i pierwsze łzy spłynęły po jej policzkach, przynosząc niepokojącą ulgę. — Nie chcę tam wracać. Bałam się. Matka kontrolowała całe moje życie. Nie miałam... — Wzięła głęboki wdech. — Nie miałam przyjaciół. Nikt się mną nie interesował. Nikt nie kochał. Dlaczego mam tam wracać? To boli...

— Masz do cholery DOM! — przerwał jej.

— Ale po cholerę mi dom, w którym nikt na mnie nie czeka!

— Masz DOM! — powtórzył ostrzej.

— Ty też!

— Nie! — Walnął w ścianę. — Bo Acnologia mi go odebrał.

— A po cholerę ci dom, w którym nikt na ciebie nie czeka! — wypowiedziała te same, aby coś dotarła do Natsu i aby sama coś zrozumiała. — Ktoś na ciebie czeka, ale nie tam, gdzie idziesz. Nie Igneel, nie twoja matka, a Gray, Erza, Lisanna... Czy naprawdę dla ciebie istnieje tylko rodzina, która cię zostawiła? Nie ci, którzy z tobą zostali...

Natsu położył głowę na ramieniu Lucy.

— Dlaczego się nie zamkniesz? — spytał spokojnym głosem. Zaczął płakać, jakby zamiast Lucy. Położył dłoń na talii dziewczyny i przyciągnął ją do siebie, delikatniej niż ostatnim razem.

Lucy nadepnęła Natsu. Zajęczał, ale jej nie puścił.

— To aż tak nie bolało — powiedział.

— Oj, zamknij się i mnie puść.

— Nie, lepiej nie.

— Natsu, naprawdę mnie puść — poprosiła bardziej stanowczo i wtedy spojrzała w kierunku butiku. Wyszła z niego Lisanna.

Zatrzymała się w progu. Torba z zakupami wysunęła się z jej dłoni i przewróciła na chodniku. Wysunęły się z niego dwa szale i kurtka.

— Natsu... — wyszeptała drżącym głosem.

— Natsu, puść mnie! — krzyknęła Lucy. — Nie zachowuj się jak dziecko, żyjemy, nie zabili nas — mówiła tak, aby Lisanna nie zrozumiała opacznie tej sytuacji.

— Nie, mi tu naprawdę dobrze — odparł.

Lucy zarumieniła się, a potem uciekła od Natsu.

— Durniu — wysyczała przez zęby i wskazała na Lisannę. — Tam...

Nawet się nie odwrócił.

— Nie możemy porozmawiać? Proszę, to dla mnie ważne. Ty jakoś mnie... rozumiesz — wydukał. — Rozumiesz inaczej. Innych nie za bardzo chcę słuchać, a ciebie? Proszę, Lucy, daj mi szansę...

Lucy trzepnęła Natsu w policzek.

— Ty durniu... — wysyczała, po czym chwyciła go za podbródek i odwróciła w kierunku sklepu.

— Lisanna — wyszeptał Natsu, w końcu zauważając swoją dziewczynę.

Trochę smutno... Biedna Lisanna :(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top