2
Obudziłem się rano z myślą, że ten dzień będzie dobry, jednak trochę się przeliczyłem.
Nie mieliśmy tego dnia żadnych lekcji poza treningiem, który zaczynał się o jedenastej dzięki czemu w końcu mogłem się wyspać. Poza tym jak wszyscy wiedzą uwielbiam sport, więc tym bardziej super.
Wywlokłem się z łóżka chwilę przed dziesiątą co dawało mi dość czasu żeby się jakoś wyrobić. Wziąłem szybki prysznic po którym udałem się do garderoby aby wybrać outfit na ten dzień. Zdecydowałem się na czerwone spodenki za kolana, dość luźną szarą bokserkę i czarną czapke, którą założyłem tyłem na przód. Następnie spakowałem torbę na zajęcia, po czym na szybko coś zjadłem i udałem się do garażu po moje cacuszko.
Tak oto o dziesiątej czterdzieści zmierzałem w stronę szkoły. Niestety był korek przez co spóźniłem się pare minut, a gdy wszedłem do szatni prawie wszyscy byli przebrani. Wszyscy poza Stilesem, który odkąd pamiętam wstydził się swojego ciała i dlatego nie przebierał się przy innych. Nie rozumiałem tego. W końcu nie był on wcale taki szczupły za jakiego się uważał. Miał lekki zarysy mięśni co z jego budową ciała dawało niesamowity i pociągający efekt. Miałem już dość tych wszystkich napakowanych idiotów, którzy poza ciałem nie mieli nic więcej do zaoferowania, nie to co mój Stiles.
Nawet nie zorientowałem się, że przez pare dobrych minut stałem jak wryty w drzwiach wpatrując się w obiekt moich westchnień. Dopiero z osłupienia wyrwał mnie gwizdek trenera.
- Stilinski, Whittemore; czekacie na specjalne pozwolenie żeby się przebrać?- spojrzałem na mężczyznę, a potem na Stilesa i oboje pokręciliśmy głowami.- No to ruszcie swoje tyłki i zaraz was widzę. - krzyknął, po czym spojrzał na pozostałych chłopaków.- A wy co tu jeszcze robicie? Na boisko. Już! - dodał i wszyscy natychmiast opuścili szatnie.
Gdy zostaliśmy sami rzuciłem brunetowi karcące spojrzenie na co on wystawił język i odwrócił się w stronę swojej szafki. Niestety wciąż musiałem utrzymać pozory wrednego dupka, chociaż przeszkadzało mi to od dłuższego czasu, a dokładnie od kiedy się w nim zakochałem. Nie mogłem nic z tym zrobić, przynajmniej na razie. Najpierw musiałem sprawić by zrozumiał, że jest dla kogoś wyjątkowy i tym samym rozkochać go w sobie.
Chwile później udałem się pod swoją szafkę i wyciągnąłem z torby ubrania na trening. Ściągałem koszulkę i wtedy zauważyłem jak Stilinski wpatruje się we mnie oblizując przy tym usta. Jak on pociągająco wtedy wyglądał... na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy. Spojrzałem na niego i uniosłem brew do góry. Gdy zorientował się, że zauważyłem co robi natychmiast się odwrócił. Za to ja szybko zarzuciłem na siebie koszulkę do gry i ponownie na niego spojrzałem. Niemal jęknąłem na widok jego prawie nagiego ciała. Miałem ochotę przyprzeć go do szafek i wypieprzyć do nieprzytomności.
Chłopak po chwili zauważył, że się na niego gapie i najwyraźniej źle to odebrał.
-Jeżeli chcesz się ponabijać to sam Ci w tym pomogę. Tak wiem, nie mam takich mięśni jak ty czy inni, ale to nie moja wina. Chodzę na siłownię, mam ułożoną dietę, ale to nie pomaga. Nie nabieram na masie, więc nie mam czego rzeźbić. Dobra teraz możesz zacząć się śmiać jaki to jestem beznadziejny, bo nie mam takiego ciała jak ty i dodatkowo żałosny, bo się przed tobą tłumaczę.- powiedział na wydechu. Cholera jasna to jak on to zrobił -pomyślałem. Poza tym naprawdę nie rozumiałem dlaczego tak się wkurzył, przecież tylko się na niego patrzyłem. A może zrobiłem przy tym jakąś głupią minę i dlatego odebrał to w ten sposób.-zamyśliłem się na chwile.
Nie mogłem zaprzeczyć jego słowom bądź wytłumaczyć się, ponieważ szybko zabrał swój kij do lacrosse i kask po czym wybiegł z szatni.
No świetnie Whittemore, znowu spartaczyłeś.- skarciłem się w myślach, ale po chwili także zabrałem swój sprzęt i wybiegłem na boisko.
Dzięki tej sytuacji zdobyłem pomysł na kolejny post na moim blogu.
***
Siema ludziska. Wracam do was po dość długiej przerwie z nowym rozdziałem. Ogólnie to przepraszam bardzo, że tak długo musieliście czekać, ale jakoś tak wyszło. No nic, dajcie znać jak się podobało. Do następnego. xx
SZEWII
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top