Odcinek 9
Pod wieś Lipki zajechał milicyjny radiowóz. Syrenka na sygnale zatrzymał się przy drewnianym płocice, oddzielającym niewielkie mieszkanie i przydomowy ogródek od drogi. W oknie drewnianej chaty stała szeroka, czarnowłosa gospodyni ze szmatą jakby dopiero co oderwała się od sprzątania. Na ganek wyleciał natomiast chudy, wysoki mężczyzna w czerwonej koszuli i kilkudniowym zarostem.
— Co tu się dzieje do jasnej anielki? — Przerażony poprawił okulary na nosie i pojednawczo spojrzał w stronę żony. Ta jedynie uniosła barki w geście niewiedzy. — No i pięknie, facet sam musi wszystko wiedzieć w tym domu.
— Tak, tak... — wróciła do swoich obowiązków, co chwilę rzucając ciekawskie spojrzenie w stronę okna.
— Dzień dobry panie... — Już chciał przywitać się z funkcjonariuszem policji, wyciągając rękę w stronę szyby, która powoli została opuszczona do dołu. — Michał?
— No a kto inny Ojciec mógłby ci tu zajechać na sygnale? — popatrzył na niego rozbawiony.
— No to weź, wyłącz tego koguta, bo się namtu tu zara sąsiady zlecą. — rzucił do syna, po czym zajrzał mu przez szybę, kto tam siedzi na tylnym siedzeniu.
— Dzień dobry! — Zaręczeni rzucili do mało zadbanego mężczyzny.
—A dzień dobry, dzień dobry... Miło cię tu córciu gościć...bardzo dobrze, że postanowiłaś nas w końcu odwiedzić! — uśmiechnął się do niej. — Kim jest twój nowy znajomy?
— To tato... jest Hans... — przedstawiła mnie Ewka.
— Niemiec?! — Mężczyzna złapał się za głowę.
...
Sporo czasu minęło, zanim nasza czwórka wreszcie dotarła pod bramy kościoła, a co dopiero mówić weszła po schodach czy zajęła swoje miejsca. Większość naszej drogi przebiegła w grobowej ciszy.
Wnętrze budynku, w którym miała się odbyć msza, było o dziwo piękne... mimo tego, że wiele rzeczy zostało przecież z niego wyniesionych zaraz po rozpoczęciu działań wojennych. Francuzi rozłożyli w kościele długi czerwony dywan, a ławki ozdobili białymi kwiatami. Jakiś młody ksiądz wiercił się natomiast cierpliwie na zachrysti.
Rodzina panny młodej zajęła miejsca z samego przodu.
Ja...jako osoba mało istotna klapnąłem sobie na samiusieńkim tyle.
—Można się dosiąść? — spytał w pewnym momencie jakiś starszawy mężczyzna z siwym konikiem z tyłu głowy.
— Ależ proszę bardzo. — podsunąłem się w ławce.
— To pan jest tym słynnym oficerem, którego mój brat przyjął? — spytał, klękając do modlitwy i robiąc znak krzyża.
— Chyba tak, a z kim mam do czynienia? — spytałem.
— Matthias.— podał mi rękę. — Nazwiska nie będę podawał, bo raczej nie będzie to panu do niczego potrzebne, bo ja i tak nie stąd. — uśmiechnął się, a ja uścisnąłem mu dłoń, również się przedstawiając.
— Panowie! — odwróciła się w naszą stronę jakaś kobita z różańcem w dłoni. — Trochę ciszej tam. — zwróciła nam uwagę. — Pomodlić się tu przyszłam, a nie słuchać czyjegoś ględzenia.
— Trochę ciszej. — przedrzeźniał ją Matthias, a ta jedynie odwróciła się od nas z niezadowoleniem.
— Takie stare, a głupie. — wróciła do modlitwy.
...
— Bardzo dobry rosół pani Dunkiewicz. — rzuciłem uśmiechem w kierunku mojej przyszłej teściowej.
— Zwyczajny. — zarumieniła się, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
— Halinka! — teść zwrócił jej uwagę, trzymając łyżkę z zupą przy ustach.
— Dolać ci rosołku kochaniutki jeszcze? — zwróciła się do wybranka swojej córki, nie zwracając w ogóle uwagi na męża.
— Nie, nie...bo potem od stołu nie wstanę. — Złapałem Ewkę za rękę.
— Ale ja sobie naleje. — Marian nachylił się do białej wazy leżącej na środku stołu.
— Chcielibyśmy coś państwu ogłosić. — zacząłem.
— Nie wiem, czy to jest odpowiedni moment. — rzuciła mi cicho ukochana.
Teść wziął sobie chochle i nalał pełną miskę rosołu.
— Siostra ma racje. — Przytaknął szwagier, który siedział dość blisko nas
— Słuchamy. —Odparła życzliwie kobieta.
— Ja... — Zaczęła Ewka (która postanowiła przejąć inicjatywę), gdy teść usiadł już na swoje miejsce i zabrał się powoli za jedzenie kolejnej porcji zupy. — My.— Popatrzyła na mnie. — Jesteśmy w ciąży.
— Z nim? — Marian wypluł zupę, po czym wytrzeszczył ze zdziwienia oczy.
— Gratuluje!— zwróciła się w naszą stronę Halina.
— No nie wierzę!— uderzył łyżką w talerz. — Po prostu kurwa nie wierzę!
— Marian do jasnej cholery! — żona zwróciła mu uwagę.
— Nie mogłaś sobie córeczko wybrać kogoś innego? — starał się uspokoić. — Na przykład tego Jakuba...jak mu tam było? — Zastanowił się przez chwilę. — Kochanowskiego?
— Żonaty. — odparła Ewka.
— No a jego brata? Jest przecież lekarzem ten cały Jan, byłby idealną partią dla ciebie. — wyskoczył z kolejnym partnerem.
— Nie...— Za marudziła. — Nie za bardzo mi się podoba. — wyjaśniła.
— Tato, a co tobie to przeszkadza? Coś ty się nagle taki rasista zrobił?— spytał go Michał.
— Ja ci kurwa dam rasistę! — Mężczyzna się oburzył i złapał swój talerz z zupą, do połowy wypełniony.
— Co ty? — Michał nie zdążył, dokończy pytania, kiedy miska z rosołem przeleciała mu nad głową i rozbiła się o drewniany kredens. Kluski podobnie jak buliony i szkło zaczęły pływać po pokoju.
—Marian!!! — Halinie skoczyło ciśnienie. — Co ty kurwa odpierdalasz?!
— Wychodzę. — Wstał zdenerwowany od stołu. — Nie będę jadł w takim towarzystwie!
— I my też. Wypierdalaj mi stąd! — przegoniła go z salonu.
— A spierdalaj! — narzucił na siebie kamizelkę i kapelusz, po czym złapał wędkę pod pachę i wyszedł.
...
Trochę czasu minęło, nim w kościele pojawił się proboszcz, który przedstawił się jako ojciec Alec.
Przeprosił zebranych za swoje spóźnienie i raz, dwa wskoczył w swoje szaty.
Panna młoda w białej sukni stała przed ołtarzem, obok niej pan młody w garniturze i ku mojemu zdziwieniu na wózku. Gdy tak się na nich patrzyłem, po czułem nagle jakieś uderzenie. Przed oczami pojawił mi się biały promień, a wszystko wokół zamilkło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top