Odcinek 38


Ewa wiedziała, że to narzekanie, odsuwanie od siebie Jana nie ma już całkowicie żadnego sensu. Chciał zostać jej bohaterem. Uratował ją; jej córkę i prawdopodobnie chciał wkupić się w jej łaskę. Ze łzami w oczach; wróciła do samochodu. W krzakach leżał trup, z którego objęć ledwo co udało jej się uciec.
Strasznie bolała ją ręką; którą wymierzyła potworowi cios między oczy, gdy ten się na nią rzucił podczas jej krótkiej sprawy w krzakach (czysto intymnej). Cudem udało się jej ,,przeżyć". Stwór upadł na ziemię. Szybko złapała pierwszy lepszy głaz. Zaczęła nim okładać go po głowie, dopóki nie wytrysnęła pierwsza krew. Nie krzyczała. Nie eksponowała emocji; ale w głębi duszy czuła do stwora żal. Wyrzucała mu wszystko; pytała go: ,,Czemu ja? Dlaczego chcesz, żeby moja córka została sama?". Brała pod uwagę, że nie udzieli on jej na to odpowiedzi. Stwór w pewnym momencie przestał się już ruszać. Wówczas zakrwawiony kamień wyrzuciła daleko przed siebie; w stronę lasu.
Siedziała w samochodzie. Po jej twarzy spływał strumień łez. Jak głupia patrzyła w stronę, z której dopiero co przyszła. Bała się, że ten stwór jednak żyje, że zaraz wstanie, że znowu będzie chciał wyrządzić jej czy, co gorsza, Julce krzywdę...
To wszystko skończyło się 10 lat temu. On ,,odszedł". Potem ona dowiedziała się o jego próbie samobójczej i wyjeździe z Polski. Miała nadzieję, że to już koniec tej historii. Nie chciała, żeby ten człowiek znowu pojawiał się
na jej drodze. Nawet jako ,,bohater". Cieszyła się, że poznała Hansa i wraz z nim ułożyła sobie szczęśliwe życie. Cieszyła się, że polubiła go jej mama. Ojciec jak to ojciec; zawsze lubił do czegoś się przyczepić. A to Hans jest Niemcem; a to nie jest lekarzem jak Jan... Oj mogłaby wymieniać długą listę jego zażaleń.
Żałowała, że kilka lat temu musiał wyjechać wraz z jej bratem na front. Siłą zostali wcieleni do Wermachtu. W głębi duszy wierzyła jednak, że wrócą. Wiara nigdy nie była jej największym atutem; ale po ich wyjeździe zaczęła coraz częściej się modlić, prosić Boga o to, żeby przeżyli.
Możliwe, że Bóg ją wysłuchał. Jedno trzeba jednak mu przyznać; okazał się niezłym kabareciarzem. Ciężko nazwać okres wojny czy pandemii za coś śmiesznego, gdy setki, tysiące umierało jednego dnia. Ona jednak przekroczyła już tę granicę. Jedną nogą stała po drugiej stronie...
Z Janem była przez trzy lata. Poznała go zaraz po zakończeniu edukacji i rozpoczęciu pracy w szpitalu. Tam poznała mężczyznę obdarzonego nieziemskim uśmiechem, bujną brodą i papierosem zawsze pod ręką; przez co łatwo było go rozpoznać; gdy po korytarzu szpitalnym roznosił się specyficzny zapach. Jakby tego było mało; na nazwisko miał Kochanowski i o dziwo lubił poezje. Pielęgniarka poczuła wówczas, że ten to jedyny. Ideał.
Potem dowiedziała się również, że to lekarz. (Wcale nie zdradził tego jego szpitalny kitel). Zaczęła się z nim spotykać. Koleżanki po cichaczu zazdrościły jej partii. Ona natomiast z dnia na dzień czuł się coraz szczęśliwsza. Na zamieszkanie razem nie zdecydowali się natomiast przez najbliższe półtora roku. Spotykali się w pracy. Wychodzili na kolacje. On pisał jej wiersze; a ona się uśmiechała i rumieniła. Para idealna...tak właśnie myślała.
W końcu zaproponował jej wspólne mieszkanie. Ona skamieniała. Stwierdziła, że musi to z kimś obgadać. Padło na brata.
— Mhm. — przytaknął Michał, gdy mu wszystko wyjaśniła. — I to jest ten twój nowy chłop, zgadza się?
— Przecież setki razy ci już o nim opowiadałam. — rzuciła.
— Aaa to ten, z którym już jesteś przez ponad dwa lata, zgadza się? Był już u mamci na obiedzie?
— Na razie to tylko ty o nim wiesz. — sprostowała.
— Takie coś...— uśmiechnął się i ruszył w stronę kuchni. — No dobra, ale ty coś knujesz czy co? — spytał, biorąc piwo z lodówki.
— Że w końcu się od ciebie wyprowadzę panie policjancie. — odparła dumnie.
— Oho ho siostro. — otworzył piwo. — I kto to teraz będzie mi gotował? — roześmiał się.
— Ooo, no to może będę miał w końcu okazje poznać tego twojego...
— Jana Kochanowskiego. — uśmiechnęła się.
— Kochanowskiego? — zastanowił się Michał. — On nie ma czasem jakiegoś brata?
— Jakuba bodajże. — odparła.
— I ten jego brat nie jest czasem strażakiem? — spytał żywo zaciekawiony.
— Chyba tak.
— O kurka wodna. — cudem nie wypluł piwa. — Zamieszkasz z bratem mojego kolegi.
— Na to wychodzi. — uśmiechnął się.
— Ja to zawsze mówiłem Kubie, że my to rodziną zostaniemy. — popatrzył dumnie przed siebie. — Dobry, chociaż dla ciebie jest ten jego brat? — spytał
No i stało się. Zamieszkali razem. Na początku było czuć tę miłość między nimi. Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. On coraz częściej przypierdalał się do niej o błahe rzeczy. Miał zły humor; chciał się pieprzyć. Nudziło mu się: chciał się pieprzyć. Seks, seks, seks. Wydawało się jakoby to główny powód jego życia.
Pewnego dnia... 3 lata po rozpoczęciu ich znajomości; spytał, czy mógłbym w końcu poznać jej rodziców. Niechętnie przystanęła na to. Chciała, żeby pojechał z nimi tam Michał; aczkolwiek okazało się, że w tę niedzielę jest zajęty. Była zmuszona więc spędzić obiad z rodzicami i z Jane; bez brata.
— Dzień dobry. — uśmiechnęli się, stając przed drzwiami, które otworzył im ojciec Ewy.
— A to kto? — zaciekawił się Marian.
— Mój nowy partner. — odparła zgodnie z prawdą.
— Ooo to zapraszam. — otworzył szerzej drzwi. — Liczę, chociaż, że to jakiś nasz. — uśmiechnął się.
— Polak, Polak. — odparł zgodnie z prawdą; podając mężczyźnie wino, które dostał swego czasu w pracy.
— A cóż to takiego? — Marian przyjrzał się butelce.
— Rocznik 80. — uśmiechnął się Jan, wchodząc wraz z Ewą do środka.
— Mam to gdzieś wyrzucić? — spytał Marian. — 50 lat to już chyba przeterminowany. — popatrzył na nich zdziwiony, że przynieśli jakieś stare wino.
— To jest wino, proszę pana. — uśmiechnął się Jan. — Im starsze, tym lepsze. Mogę gdzieś płaszcz powiesić?
— Ooo... to tak jak z naszym małżeństwem. — rzucił do żony.
— Tak, tak...im starsze, tym lepsze. — Zażartowała. —W przedpokoju powinien być jakiś stojak na ubrania. Jak się rozbierzecie; zapraszam do stołu.
Ewa w głębi duszy uważała, że obiad był najlepszą częścią tego spotkania.
Jan został z Marianem w jednym pokoju. Bardzo miło im się ponoć gawędziło. Dość szybko znaleźli wspólny język. Ewa natomiast usiadł z matką w kuchni.
— Wracamy do nich? — spytała Halina.
— Chciałam ci coś mamo powiedzieć.
— Słucham kochanie.
— Jestem w ciąży.
— O to gratulacje. — uśmiechnęła się.
— Tylko ja z nim dłużej już nie wytrzymam. — ściszyła głos.
— Dlaczego? — zapytała zaciekawiona.
— On mnie bije. Nie szanuje.
— Rozumiem, rozumiem... no ale jesteś w ciąży. — uspokoiła ją matka.?
— Ale ja przez niego się zabiję. — Po jej policzku popłynęła łez.
— Jezu, córciu... Nie mów tak.
— No to, co mam ze sobą zrobić? Ma być skazana na człowieka, który gwałci mnie, gdy tylko mu się zapragnie? Mam mu rodzić dzieci jakbym nie miała nic lepszego do roboty?
— No nie... Ale masz kogoś, do kogo mogłabyś pójść?
— Ostatnio poznałam jeszcze kogoś innego.
— Innego?— spytała zaciekawiona.
— Miał wypadek podczas meczu.
— Jakiś piłkarz? — nachyliła się do niej. — Jest dla ciebie lepszy?
— Tak. Hans Himmler.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top