Odcinek 29


Samochód z Ewą i jej córką znikał za każdym krokiem do przodu, który postawił Jan. Idąc tak przez pustą drogę, która stała pośrodku zielonych łąk; w jego głowie zaczęła krążyć pewna myśl. Machając tak czerwonym kanistrem, a to do przodu, a to do tyłu: zadał sobie pewne pytanie. Co to by było, gdyby jednak te 10 lat temu zachował się inaczej.
...
Sznur. Uważał, że w tej sytuacji to jest jedyna słuszne wyjście. Ona powiedziała mu: nie, mimo że poprzedniej nocy spędzili upojną noc. Tłumaczyła mu, że chce teraz postawić na poważny związek.
–A ten to, co to niby było? – spytał ją; siadając w samych majtkach na jej łóżku.
– Powiedziałabym, że taki krótki romansik koleżeński. – Zmieszała się.
– Krótki romansik? Ty nie brałaś tego wszystkiego na poważnie? – spytał; rozglądając się po pokoju. Powoli zaczął sobie przypominać wszystkie te noce, które z nią spędził. Wszystkie ich wypady. Nie potrafił uwierzyć, że ona zamierzała to wszystko tak po prostu skreślić. Czuł się z tym dziwnie.
– No tak. – odparła. – Od jakiegoś czasu jestem z takim cudownym Niemcem. – uśmiechnęła się.
– A mimo to chciałaś ze mną spać? – zdziwił się.
– Lubiłam to.
– To chyba raczej mało religijne. – odparł.
– Oj tam. – Machnęła ręką.– na którą dzisiaj mamy do pracy? – zapytała; wstając z łóżka. Była w samych majtkach.
– Na 8. – rzucił. – Tak jak zawsze. – Westchnął. – Chyba będę się zbierał.
Tak jak powiedział: zrobił i wyszedł. Wrócił do swojego mieszkania. Nie zamierzał iść dzisiaj do pracy. Zamierzał położyć się na łóżku i myśleć nad tym, jaką to jest ofiarą. Nie znał wówczas jeszcze swojego rywala, ale wiedział, że z nim nie wygra. Wiedział, że Niemcy zawsze wszystko Polakom zabierali, ale czym on mu zawinił. Dlaczego z powodu miłości miał cierpieć? Nie pamiętał, skąd wziął sznur.
Pamiętał tylko moment, jak wchodził na krzesło i zawieszał go najpierw na lampie, a potem na własnej szyi. Chwilę później zamknął oczy i lekko kopnął  krzesło, że te się wywróciło. Zawisł.
– Wiesz co Janek, okazało się, że dzisiaj nie mam żadnych akcji, więc postanowiłem do ciebie wbić. – Do mieszkania wparował Jakub z entuzjastyczną gadką. Zamurowało go, jednak gdy tylko zobaczył dyndającego brata. – Chryste! – Podstawił mu krzesło pod nogi i pobiegł po nóż do kuchni. Bez słów ściął mu sznur i położył go na łóżku. Ściągnął mu pętle z szyi  i zasadził mu siarczystego plaskacza w policzek. – Coś ty sobie myślał?! Baba jakaś jesteś?! – wyrzucił mu wszystko. Nie wiedział jednak, że jego brat naprawdę widział powód w tym co robił. 
...
Z czasem poznał imię wybranka Ewy. Nazywał się Hans Himmler. Ponoć kobieta wysłała mu nawet zaproszenie na ślub, ale on je olał. Wiedział, że ta chce być dalej jego przyjaciółką, ale ten wówczas nie potrafił prowadzić dalej tej znajomości. Żałował, że 10 lat temu nie potrafił powiedzieć ,,Ale ja cię naprawdę Kocham", tylko po prostu pokornie odszedł i tym sposobem zwykły kochanek zajął jego miejsce.
Te rozmyślenia i retrospekcje doprowadziły go do pewnej myśli. A co jeżeli Julka była jego córką, a nie Hansa. Nie zamierzał jednak dość długo rozpatrywać tej możliwości, bo stanął kilka kroków od drzwi do stacji. Nie zauważył nawet; jak ominął dystrybutory. Przyjrzał się dokładnie tabliczce na drzwiach. Pisało, że zamknięte. Odwrócił się na pięcie i wraz z kanistrem ruszył w stronę dystrybutorów. Już chciał zacząć tankować, gdy nagle usłyszał czyjś głos.
– Odłóż to!
– Co? – zapytał olewającym tonem i powoli odwrócił się w stronę napastnika.
– Nie odwracaj się! – rzucił tamten i nagle Jan ujrzał pryszczatego rudzielca w niebieskim kombinezonie, mierzącego strzelbą w jego stronę.
– Opuść tę broń synu. – Postawił kanister i uniósł ręce przed siebie.
– Nie podchodź, bo strzelę. – Zwrócił mu uwagę.
– I nas tu wszystkich wysadzisz. – zwrócił mu uwagę, ruszając powoli w jego stronę.
– Wypierdalaj stąd! – rzucił w jego stronę, przykładając palec do spustu. – Zrobisz kurwa jeszcze jeden krok, to odstrzelę ci głowę!
– Stój! Pozwól mi napełnić kanister. – Jan stanął w miejscu. – A ja stąd odejdę.
– Nie! Masz teraz stąd wypierdalać, ale już! – odparł.
– Co ty facet odpierdalasz?! Mam przed sobą jeszcze 50 kilometrów do celu, a mój samochód utknął na środku jebanej drogi.– zaczął mu tłumaczyć.
– To zawróć. – rzucił z totalnie poważnym tonem.
– Bardzo śmieszne. – przyłożył rękę do visa przy pasie spodni. – Czemu mi nie chcesz dać tej głupiej benzyny?
– Mam zakaz dawania jej komukolwiek, ale po ci będę to tłumaczył?! – rzucił się.
– Nawet jeżeli mogłoby uratować to komuś życie? – zapytał, przypominając sobie teraz; jak sam kazał młodej dziewczynie radzić sobie samej. Czuł, że to karma.
– A co mnie to obchodzi? Dostałem taki nakaz i nie dyskutuje z nim!
– Mam małe dziecko. – zaczął; podobnie jak tam tamta dziewczyna. – Gorączkuje. – Zaczął kłamać. – Jeżeli nie dowiozę jej do lekarza. – Kłamanie szło mu bardzo dobrze. – To ona umrze.
– Małe dziecko? Jak się nazywa? – zastanowił się rudzielec, powoli opuszczając broń.
Jan nie zamierzał już dłużej jednak kłamać. Szybko wyciągnął visa i wycelował nim w mężczyznę. Bez niepotrzebnej gatki pociągnął za spust. Cudem iskra nie spowodowała wybuchu. Rudzielec zatoczył się. Złapał się za powiększającą się czerwoną plamę na kombinezonie. Cofnął się i nagle poleciał do tyłu, uderzając głową o bruk.
Jan zawrócił i zatankował kanister. Już chciał ruszyć w drogę powrotną, gdy nagle usłyszał warczenie. Zauważył, jak rudzielec próbuje zerwać się z ziemi. Przeładował visa i podszedł z nim do mężczyzny. Nachylił się nad nim i przyłożył mu spluwę do łba. Pociągnął za spust.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top