Odcinek 23
Rano obudziło mnie pukanie do okna. Wstałem więc bez większego zastanowienie i przez nie wyjrzałem. Centralnie; naprzeciwko mnie po drugiej stronie szyby; stał jakiś mężczyzna. Wzrok miał pusty. Na jego koszuli była zaschnięta krew. Początkowo myślałem, że to ktoś żywy; szukający pomocy. Po chwili jednak, gdy uniósł rękę do dalszego stukania w szybę; ujrzałem ślad po ugryzieniu. W miejscu tym miał rozerwany rękaw i zczarniała ranę. Stukając w szybę; zaczął wydawać z siebie przeraźliwe powarkiwanie. Okno było jednak szczelnie zamknięte.
Nie chcąc narażać jednak siebie i Rebbeci na niebezpieczeństwo; postanowiłem ją obudzić.
— Wstawaj.— Położyłem rękę na jej ramieniu i lekko potrząsnąłem.
— Już? — Spytała, ziewając... ewidentnie niewyspana. — Dopiero co świta.
— Wyjrzyj przez okno. — Poradziłem jej.
Usiadła na łóżku i rozciągnęła się. Po chwili również zobaczyła to, co i ja.
— To oni?! — Spytała przerażona. — Są tutaj?!
— Na razie tylko on. — Starałem się ją uspokoić. — Ale lepiej się pośpieszyć, bo nie wiadomo czy nie zbierze się ich tutaj więcej.
— Już się zbieram. — Zebrała się szybko z łóżka i po chwili była gotowa do drogi.
Ja tymczasem popatrzyłem na truposza i na lugera, który leżał na nocnej szafce. Wziąłem go w ręce. Popatrzyłem chwilę na moją broń i tego martwego człowieka, ale po chwili odwróciłem się do niego plecami i stwierdziłem, że nie będę marnował na niego ostatniej kulki.
— To było to samo co na moim weselu? — spytała, gdy porządnie oddaliśmy się już od chaty w kierunku; który sam sobie obrałem.
— Prawdopodobnie. — odparłem.
— Boję się. — Popatrzyła na mnie.
— Wierzę ci, a teraz musimy się pośpieszyć.
— Gdzie idziemy? — spytała.
— Do mojej bazy. — odparłem niechętnie
— Zabierasz mnie do swoich? — zdziwiła się.
— A gdzie indziej bym mógł?
Cała trasa strasznie nam się dłużyło; mimo że rzeczywiście zajęła nam niecałą godzinę. Próbowała ona opowiadać mi jakieś historie, ale nie za bardzo byłem zainteresowany jej paplaniną; ponieważ w głębi duszy martwiłem się o własną żonę i córkę.
W pewnym momencie jednak przyłożyłem palec do ust, żeby ją uciszyć. Czułem, że powoli zbliżamy się do bazy i nie chciałem trafić na celownik jednego z moich braci. Przy wejściu do bazy stało dwóch głośno dyskutujących wartowników.
— Ty to rozumiesz? On tu przyjechał i nikt z chłopaków ponoć nie wie, kim on jest. — rzekł jeden do drugiego.
— Może szpieg jakiś. — zachichotał drugi.
— Tak... I tylko dowództwo by o nim wiedziało? Powinni nas informować o takich rzeczach. — oburzył się.
— Czy ja wiem? — zastanowił się ten drugi. — Czasem naprawdę warto mniej wiedzieć; może to ma jakiś związek, z tym, co przyszło z lasu. — wskazał ręką w stronę drzew. — Co tam tak się szwenda? — Zastanowił się głośno.
— O czym mówisz? — spytał ten pierwszy.
— To popatrz. — Chciał odpiąć lunetę od paska i mu podać
— Nie trzeba. — uśmiechnął się. — Wolę w dłoni trzymać moje MG 42
— Może to ludzie? — Podrzucił mu myśl, kiedy my powoli zaczynaliśmy zbliżać się w ich stronę.
— Stać! — rzucił ten drugi; celując we mnie karabinem, gdy stanęliśmy naprzeciwko nich.
— Co wy tu robicie Cywile?! — Spytał drugi; cały czas trzymając mnie na muszce, w czasie gdy ten pierwszy strzegł Rebbeci.
— Słucham?! — Oburzyłem się. — Ty wiesz, z kim rozmawiasz? Własnego Kapitana nie rozpoznajesz ty nędzna pało?!
— My chyba nie z pana oddziału. — odparł na obronę jeden z wartowników. — Mógłby się pan wylegitymować?
— Hans Himmler. — popatrzyłem na nich pogardliwie.
Nie zamierzałem im się już nic więcej tłumaczyć, więc tylko przeprosiłem grzecznie i po chwili byłem już wraz z dziewczyną na terenie kompleksu wywiadowczego państwa niemieckiego na terenie Francji.
...
— Pamiętasz, co góra mówiła? — Michael położył mi rękę na ramieniu. — To wszystko się będzie roznosiło. — Drugą ręką wskazał na tego żywego trupa w sukience chodzącego między drzewami. — Możemy im współczuć i tak dalej, ale to nic nie da. Naszym celem jest to zatrzymać; bo czy możemy zrobić coś więcej?
— Dowództwo kazało nam znaleźć osobę; która by potrafiła sobie z tym wszystkim poradzić. — zauważam. — Ja jednak zastanawiam się, czy to nie jest kara niebieska.
— No co ty? — patrzy na mnie zdziwiony. — Nie mów tylko, że zaczynasz myśleć jak Brutus w te
wszystkie anioły i demony.
Nie wiem, co myślę. Po prostu w mojej głowie zaczyna krążyć pewna myśl. Co będzie, jeżeli to wszystko się nie powiedzie, a ja nie dam rady spotkać się z rodziną? Co będzie, jeżeli Ewka i Julka dołączą do armii nieumarłych. Boję się. Nie zdążyłem jednak odpowiedzieć na pytanie Hrabiego, bo nagle rozległ się euforyczny krzyk z przodu czołgu.
— Chłopaki! — darł się Brutus.
— Zamknij się idioto. — zwrócił mu uwagę Michael.
Ten jednak nie brał tego do siebie i dalej brnął w swoje.
— Patrzcie na to! — krzyczał uradowany; wskazując tabliczkę.
,,Monachium. 10 km"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top