Odcinek 20
— Rzadko to mówię. — Brutus oparł się o balustradę drewnianego mostu; z którego rok wcześniej do rzeki wpadł Barbarossa. — Ale Hans miał rację. — Popatrzył z niezadowoleniem na Michaela. — Ty naprawdę jesteś pierdolnięty. — Wskazał na mężczyznę leżącego twarzą w błocie; w trakcie, gdy z góry od jakiegoś czasu padał już deszcz.
— Ty myślisz, że ja mu chciałem przyjebać z własnej woli? — zaczął się bronić. — Gdyby się do mnie nie przypierdolił i nie oskarżał o jakieś morderstwo, to nic bym mu przecież nie zrobił.
— Oskarżył o morderstwo. — fuknął Brutus; uderzając lekko ręką o balustradę. — A ty co? Jakiś wielki pan, któremu nie można nic powiedzieć; facet przed chwilą co stracił dziecko. Powinieneś zrozumieć, że może był w szoku. Jeżeli wszyscy wyjdziemy stąd żywi. — wskazał na karczmę. — To się nie zdziwię, jak Hans mi powie prosto w twarz: A nie mówiłem?
— Ej. — Hrabia się zmieszał. — W to, że... on tam leży — przeczesał z zakłopotaniem ręką włosy na głowie. — To naprawdę nie moja wina...
— Nie oskarżam cię o to... — odparł Brutus. — Ale sam widzisz, w jakie wpakowaliśmy się bagno.
— Myślisz, że jest mi na rękę to, że mój Szwagier leży tam i umiera?! — wyrzucił z siebie Hrabia.
— Szwagier? — Zdziwił się Howell
— Tia... Ale niech to zostanie między nami. — Poprosił go Micheal.
— Jesteś bratem tej całej Ewki, o której tak ciągle opowiadał Hans?
— Możemy zająć się tym Francuzem? — wskazał na gospodarza leżącego cały czas twarzą w błocie i moknącego od deszczu.
— No wypada; bo jeżeli on nam tu umrze, to nie dowiemy się; kim jest ten cały zamachowiec.
— Przedstawił się jako Dettrick. — odparł Michael. — Ale równie dobrze mógł kłamać
— Może i masz rację. — odparł Brutus. — Bierz go za nogi.
Podnieśli go i ruszyli przed siebie; nie zamierzają już bardziej moknąć.
— Pamiętasz, jak nam kiedyś opowiadał, że bierze towar na kuchnię od tych całych Dettricków?— Spytał Hrabia.
— Próbujesz rozwiązać tę całą sprawę? — Zainteresował się Brutus.
— Inaczej nie dowiemy się, dlaczego zginęła ta dziewczyna i... dlaczego Hans dostał kulkę.
— No dobra, dobra. — Przytaknął Howell. — Rozumiem twoje myślenie. — Weszli do lokalu i skierowali się w stronę pokoju na górze.
— Uważaj na jego głowę. — Michael zwrócił uwagę towarzyszowi.
— Dobrze, dobrze . — Zażartował z towarzysza i podniósł Barbarrosę lekko wyżej. — Oby nam tu nie poumierali.
— Też mam taką nadzieję. — Przytaknął, gdy Brutus jedną ręką otworzył drzwi do komnaty.
— To pokój jego córki. — Zauważył Brutus, gdy kładli go na łóżku.
— Skąd ta myśl. — Michael rozejrzał się zaciekawiony po pokoju.
— Po tym. — Wskazał na zdjęcie leżące na biurku; na którym była młoda dziewczyna z jakąś kobietą. Podniósł zdjęcie i odwrócił je z ciekawości. Z tyłu było coś napisane.
,,Wiem, co się stało z twoją matką. Spotkajmy się dzisiaj za lokalem twojego ojca."
— Co tam masz? — Spytał Michael; widząc jak, Brutus wyszczerza oczy.
— Gdyby nie ten deszcze ta sprawa wyglądałaby o wiele prościej. — odparł Howell.
— O czym mówisz? — Spytał Hrabia.
— Muszę wrócić na zewnątrz i ponownie się wszystkiemu przyjrzeć, a ty znajdź kogoś, kto zajmie się Barbarossą. — Odparł i zbiegł po schodach.
Michel wolniejszym krokiem ruszył w ślad z nim. Po jego głowie chodziły myśli; czemu ktokolwiek mógłby zabić tak młodą dziewczynę, jak Amelia. Schodząc po schodach, jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Francuskiego zamachowca siedzącego dalej grzecznie przy stole. Uśmiechał się.
— Będziemy dalej rozmawiać? — spytał.
— Za chwilę. — odparł mu Niemiec i skierował się w stronę stołu z dwoma staruszkami; którzy pewnie od dłuższego czasu myśleli już tylko o tym, jak stąd zniknąć.
— Mógłby jeden z panów zająć się naszym gospodarzem? — Zapytał z nutą grzeczności Michael.
— A co się stało? — Moriaty udał, jakby wcześniej wcale nie widział; jak Niemcy wnosili gospodarza do lokalu całego w błocie.
— Zemdlał i źle się poczuł. — wyrzucił z siebie półprawdę.
— Panie Holmsie. — Moriaty popatrzył na swojego sąsiada. — Czy byłby pan tak dobry i zajął się naszym gospodarzem.
— Lepiej byłoby, gdyby zrobił to pan. — Odparował.
— Mi to obojętne, który pójdzie; ale nie mamy pół dnia na dyskusje. — do ich wymiany zdań przyłączył się Hrabia. — Więc niech idzie pan, panie Holmes. Ciekawe nazwisko w ogóle. — uśmiechnął się do niego.
— Ksywka. — odwzajemnił uśmiech. — To jest; proszę pana ksywka. — Ruszył w stronę schodów i chwilę później zniknął za zamkniętymi drzwiami do komnaty Amelii (której od jakiegoś czasu nie było już wśród nas)
— A pan tu niech siedzi. — rzucił w stronę Moriat'ego. — Chce się pan czegoś napić... Proszę sobie śmiało lać. — Wskazał na beczkę z piwem.
— A ja mogę? — zaciekawił się francuz.
— Z panem to muszę porozmawiać. — usiadł na naprzeciwko zamachowca.
— Na temat?
Michael wyciągnął zdjęcie z kieszeni.
— Wie pan; kim była ta dziewczyna? — Położył zdjęcie na stole; obok broni.
— Kojarzę ją. — odparł.
— To ty się z nią chciałeś umówić? — To pytanie spowodowało głuchą ciszę w lokalu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top