Odcinek 32
— Ależ proszę pana. — Vroner dalej trzymał przy swoim; unosząc się z powodu całej niedorzeczności, która właśnie przechodziła przez jego uszy. Poddenerwowany chodził, a to z jednej strony gabinetu, a to na drugą.
Krause nie mógł już tego wszystkiego słuchać. Wstał. Porządnie zaciągnął się swoją fajką i zrobił kilka kroków w moją, jak i Vronera stronę. Po chwili wypuścił w naszą stronę dym; aż mój przełożony zaczął kaszlać. Mnie samego zaczęło natomiast lekko drapać w gardle. Nasz zwierzchnik ewidentnie palił coś mocnego.
— Vroner. Himmler. — Popatrzył na nas. — Usiądźcie.— Wskazał nam miejsce na kanapie. — Liczę na to, że Generale nie urazisz się, jak zacznę się lekko szarogęsić w twoim gabinecie. — Zajął miejsce przy biurku, gdzie obok siebie położył swoją fajkę.
— Ależ gdzież Generale.— odparł.
— Generale drugiego stopnia. — Poprawił go, z lekkim uśmiechem na ustach.
Siedziałem obok Vronera. Dziwnie się czułem; siedząc koło kogoś tak wysoko postawionego.
— Żeby nie było żadnej komedii. — Generał Krause zwrócił się w moją stronę. — To nie jest żadna prośba; trafiłaś tu przez przypadek, no to no cóż. Nie ma przypadków. Sprawa wygląda tak...
— Ja nie wiem, czy on jest odpowiednią osobą do tego zadania. — Wtrącił się Generał Vroner.
— Panie Generale. — Uśmiechnął się do niego ponownie przełożony. — Tym razem pozwól, że ja zadecyduje.
— Ale...
— Jeszcze raz mi się sprzeciwisz. — Zwrócił mu uwagę. — To zdegraduje cię do poziomu zwykłej sekretarki i zaraz będziesz mi latał robić kawę, rozumiemy się Generale Vroner? — Zapytał; tym razem już na poważnie.
— Tak jest! — odparł zlękniony.
— Mamy do czynienia ze sprawą na poziomie państwowym. — Zaczął powoli tłumaczyć.
Zaczęło robić się ciekawie.
— Otrzymacie czołg i dostaniecie rozkaz udania się do Berlina — Tłumaczył dalej.—
To brzmiało jak możliwość ucieczki z armii. Miałbym w końcu święty spokój; i tak spędziłem już w tej pieprzonej armii dobre 4 lata życia. To było dla mnie już za dużo.
— To im aż czołg jest potrzebny? — Ponownie wtrącił się Generał Vroner. — Przecież mamy tylko jednego Tygrysa na stanie.
— To w końcu przestanie się kurzyć i się do czegoś przyda. — odparł Generał Krause.
— No ale...
— Wypierdalaj, ale to już robić kawę. — Nerwy Generałowi Krause w końcu puściły. Już nie mógł słuchać tego ciągłego ,,Ale" i innego rodzaju narzekania swoje podwładnego; dlatego ja siedziałem i się nic nie odzywałem. Rozglądałem się jedynie w trakcie ich dyskusji po ścianach gabinetu. Na ścianie za biurkiem; wisiał portret Furhera- zwyciężcy, prawie że boga. Na pozostałych ścianach dało się natomiast ujrzeć inne dzieła. Nie za bardzo kojarzyłem artystów bądź artysty; aczkolwiek były podpisane dwoma literkami: A.H
— Dobra, dobra. Już się zamykam. — Vroner zamilkł.
— Bardzo mnie to cieszy; wracając jednak do pana. — Popatrzył na mnie. — Słyszy mnie pan? — Pstryknął kilka razy palcem, zauważając, że coś po prostu mnie odcięło; jakby po prostu był gdzie indziej, a nie z nimi w gabinecie. — Widzę, że bardzo spodobały się panu dzieła naszego największego artysty. — Wskazał na obrazy po swojej lewicy i prawicy; ale pozwoli pan, że przejdę do sedna.
— Tak jest Generale. — przytaknąłem.
— Wojska Rosyjskie bardzo szybko zbliżają się do Berlina. Nasz Wódz jest w potrzask. Siadła im całkowicie radiowość i jeżeli ktoś szybko nie zareaguje, to przegramy tę wojnę.
To brzmiała jak szansa zakończenie tego całego piekła. Tych pieprzonych pięciu lat wojny.
—Proszę zebrać sobie ludzi i być gotowym jutro po południu.— Zwrócił się w moją stronę. —
To już wszystko Kapitanie, może pan odejść.
Wstałem z kanapy. Zasalutowałem i opuściłem gabinet.
...
Automatycznie ruszyłem w stronę stołówki. Czułem; że jak zaraz czegoś nie zjem, to padnę tu z głodu. Po drodze; zauważyłem czerwony ślad na podłodze naprzeciwko szafeczki z telefonem. Pod nim leżała biała serweta poplamiona śladami krwi. Przy słuchawce dalej stał natomiast Brutus.
— Matka ty tam nic nie kombinuj. — zaczął się lekko denerwować. — Ty się nigdzie nie wypisuj! — darł się w stronę telefonu. — Sama wiesz, jaki jest twój stan zdrowia. — Po chwili ciszy rzucił. — Ty mi tu nie tłumacz, że ty wszystko wiesz; bo właśnie widzę, jak ty wszystko wiesz.Führer dał ci dofinansowanie na leczenie to tam siedź. Widzisz, jak państwo o ciebie dba?
— Brutus. — Położyłem rękę na ramieniu towarzysza. — Mam ważną sprawę do ciebie.
— Nie widzisz, że...— Nie dokończył, bo nagle się połapał; że to ja stoję za jego plecami, a nie znowu jakiś tępy żółtodziób; który nie wie gdzie jego miejsce. — Minutka.
Stwierdziłem; że jedna minuta mnie nie zbawi. Oparłem się więc o ścianę i tak czekałem i czekałem. Jedna minuta minęła, potem druga no i dopiero po dziesiątej; odłożył słuchawkę na miejsce.
— O co chodzi? — spytał.
— Misje od dowództwa dostałem i potrzebuje operatora czołgu. — odparłem.
— Walisz prosto z mostu. — zauważył Brutus.
— Bo musiałem czekać 10 minut, aż skończyć gadać.
— Wiesz, gdyby z mamuśką nie było, aż tyle kłopotów to by mi to mniej czasu zajęło. — odpiera.
— A o co tak właściwie z nią chodzi? — spytałem. Nie wiem; ale muszę przemówić jej do rozsądku, a jak przez telefon się nie da to chyba będę musiał do niej jechać.
— No to mam pomysł. — rzuciłem bez większego namysłu. — Pojedziemy do niej.
— Pierdolisz? — spytał, nie wierząc mi. — Ty tak na poważnie.
— Zważaj na język przy Kapitanie. — zwróciłem mu uwagę. — Bo jeszcze reprymendę dostaniesz.
— Kapitanie chyba cię kocham! — złapał mnie w objęcie i uściskał o mały włosy, nie łamiąc mi przy tym wszystkich kość.
—Chyba mnie zaraz zadusisz. — Zwróciłem mu uwagę. — Więc mnie łaskawie postaw na ziemię i puść olbrzymie.
On puścił, a ja powiedziałem; że widzimy się jutro. Ponownie ruszyłem w stronę stołówki. Czas posiłku zbliżał się nieubłaganie
...
Koniec końców dotarłem do stołówki. Kiszki grały mi już marsza. Usiadłem przy pierwszym lepszym stoliku. Po chwilę podeszłą do mnie Rebbeca; dość szybko znalazła swoje miejsce w bazie.
— Co pan zamawia, panie Kapitanie? — nachyliła się do mnie.
— Co macie to dacie. — odparłem. — Plus jakąś kawunie.
— O tak późnej porze? — spytała zdziwiona.
Nie zdążyłem odpowiedzieć na jej pytanie, bo dosiadł się do mnie Hrabia.
— A ja poproszę, to co było dzisiaj na obiad i herbatę. — dodał do listy zamówień
— Będziemy mogli się dzisiaj spotkać wieczorem? — spytała, notując wszystko na karcie.
Przytaknąłem głową, a ona ruszyła w stronę kuchni.
— Co to za jakaś nowa dupa? — Zaciekawił się Michael.
— A tak jedna, co ją uratowałem.
— Oho... Widzę, że nie dość, że rozmawiam z Kapitanem to jeszcze z bohaterem. — Poklepał mnie po plecach.
— A jak. — uśmiechnąłem się.
— Załatwiłeś to wszystko z Vronerem? — spytał po chwili.
— Wszyściutko. Jutro po południu mamy wyjazd.
— Pierdolisz? W coś ty mnie wpakował?
— Jedziemy do Berlina. — Odparłem; kiedy Rebbeca kładła przed nami tacę z posiłkami.
— To przyjdę. — Szepnęła mi do ucha.
— To rozumiem. — przytaknął Hrabia. — Wytłumaczysz mi jednak; czego ta dziewczyna od ciebie chce? — Nachylił się do mnie nad stołem.
— Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
— Liczę na to, że nie zamierzasz zdradzić mojej siostry. — szepnął. — Pamiętaj, że ona cały czas na ciebie czeka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top