14.10.
Czy to naprawdę się wydarzyło?, myślałam.
Nie wierzyłam w to. Po prostu... Nie. Julian nie mógł zginąć ot tak, po tym, jak opowiedział mi, co zamierza zrobić. Znaliśmy się tak krótko, ale jego śmierć...
Z samego dojścia do obozu nie pamiętam wybitnie wiele. Mój pegaz wylądował na wzgórzu, obok sosny. Ześlizgnęłam się z jego grzbietu i razem ruszyliśmy w dół, ku obozowi.
Pamiętałam, że miałam nieprzyjemne dreszcze. Parę łez na moich policzkach zaczynało schnąć. Niemal natychmiast podbiegła do mnie jakaś dziewczyna.
- Hej! - zawołała. - Jesteś tu nowa, prawda? Mogę go odprowadzić? - wskazała na kasztanowego pegaza.
- Jasne - mruknęłam.
Zmrużyła niebieskie oczy.
- Nie wyglądasz najlepiej. Trafiłaś tu sama?
Zignorowałam jej pytanie.
- Muszę się dostać do Wielkiego Domu - powiedziałam.
Dostrzegłam duży budynek, który prawdopodobnie był poszukiwanym przeze mnie miejscem. Mama opowiadała mi, że tam mogę znaleźć kierownika obozu. Z perspektywy czasu, zaczęłam się zastanawiać, skąd mama miała takie informacje. W końcu była śmiertelniczką.
Wyminęłam niebieskooką dziewczynę. Wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Hej!
- Pogadamy później - mruknęłam, nie zatrzymując się.
Kiedy zerknęłam przez ramię, zobaczyłam, że dziewczyna wzrusza ramionami, po czym głaszcze pegaza po pysku i prowadzi go gdzieś.
Zastanawiałam się, jak opowiem dyrekcji obozowej o śmierci jednego z kozłonogów. Zapukałam do drzwi.
One po chwili otworzyły się. W progu stanął tęgi, ciemnowłosy facet w koszuli w lamparcie cętki, ściskający puszkę coca-coli. Jego oczy wyrażały niezadowolenie, jakby chciał powiedzieć: "Jestem tu tylko dlatego, że ta cola smakuje wyśmienicie".
- Kolejni nowicjusze - burknął. - Ale super. Umiesz przynajmniej grać w karty?
- Panie D.! - rozległ się oburzony głos, a po chwili za facetem w koszuli wjechał mężczyzna na wózku.
Uśmiechnął się. Miał cienkie brązowe włosy i kędzierzawą brodę, a do tego marynarkę zalatującą kawą. Mimo to wydawał się całkiem porządny, a już na pewno lepszy niż jego kolega z colą.
- Ja... - zaczęłam.
- Przepraszam za niego - zwrócił się do mnie kędzierzawy mężczyzna. - Jesteś nowa? Wejdź do środka.
Pan D. wywrócił oczami, upił łyk coli i oddalił się jakby nigdy nic. Zmarszczyłam czoło, po czym weszłam do środka. Mężczyzna podjechał wózkiem i zamknął drzwi.
- On - wskazałam palcem na stronę, w którą ruszył facet w koszuli - to pan D.? To znaczy... Dionizos, dyrektor obozu?
Jakoś nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki otrzymał posadę kierownika. Choć właściwie, sądząc po tym, jakiego miałam nauczyciela wuefu, nic nie powinno mnie już dziwić.
- To długa historia - oznajmił brodacz, uśmiechając się słabo. - Masz mi pewnie historię do opowiedzenia.
Skinęłam głową.
- Nazywam się Diana Granger, proszę pana. Jestem...
- Chejron - przedstawił się.
Wytrzeszczyłam oczy. Mama naprawdę nie powiedziała mi wszystkiego.
- Chejron? To znaczy... Jak ten z opowieści, nauczyciel herosów... centaur?
Na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Czeka cię tu wiele niespodzianek - rzekł. - Chodźmy.
Po tych słowach wszedł w głąb pokoju.
***
Dziewczyna, która zabrała mojego pegaza, uśmiechnęła się.
- No, tu jest właśnie domek Zeusa i Hery - powiedziała wesoło.
Zmrużyłam oczy, przyglądając się jej. Podczas rozmowy w Wielkim Domu Chejron wyjaśnił mi, że skoro jestem córką Aresa, powinnam zamieszkać w jego domku, ale nie mogę tego zrobić, dopóki on oficjalnie mnie nie uzna. No a potem zawołał tę dziewczynę, każąc jej pokazać mi cały obóz. Ona chyba się starała, ale wyglądała na bardzo zestresowaną. Co chwilę ogarniała do przodu długie, czarne włosy i poprawiała obozową koszulkę wpuszczoną w krótkie, dżinsowe spodenki z wysokim stanem. Pewnie słyszała o śmierci Juliana. A to sprawiało, że czułam się okropnie.
- Dalej - kontynuowała, jeszcze raz odgarniając włosy - trójka, Posejdon. Te trzy domki są puste, bo dawno temu Zeus ze swoimi dwoma braćmi, yyy, zawarli umowę, że nie będą mieć półboskich dzieci.
- Dlaczego? - zapytałam.
Moja przewodniczka rozłożyła ręce.
- Tacy herosi byliby po prostu zbyt potężni. Gdyby zbuntowali się przeciwko swoim rodzicom... No wiesz. Więc kolejna jest czwórka...
- Silena? - spytałam znowu.
Drgnęła niespokojnie i spojrzała na mnie.
- Myślisz o tym satyrze?
- No... właściwie to tak.
Silena wzięła głęboki wdech. Wygładziła jeszcze raz swój podkoszulek jeszcze raz, po czym usiadła na werandzie domku numer trzy. Na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Oczy rozbłysły z większym spokojem.
- W życiu herosa - powiedziała - jest wiele trudnych chwil. A Julian... on był satyrem. Nie miał duszy takiej jak ja czy ty. Odrodził się już pewnie jako jakaś roślina.
Wydawało mi się to bardzo mało optymistyczne, ale głos Sileny brzmiał tak uspokajająco. Jakby przez mgłę zastanawiałam się, czy nie używa jakiegoś specjalnego czaru. W końcu była córką Afrodyty.
Westchnęłam.
- No... dobra.
Silena rozpromieniła się i zeskoczyła tuż obok mnie.
- Głowa do góry! - oznajmiła radośnie. - Dziś wieczorem będzie bitwa o sztandar!
Zaczęła wyjaśniać mi zasady tej gry, idąc przed siebie i w między czasie wytrącając komentarze o domkach dla półbogów.
Nie zwróciłam uwagi na większość z nich, nie licząc jednego - piątki. Był to jaskrawoczerwony domek z drutem kolczastym owiniętym wokół dachu i głową dzika zawieszoną nad drzwiami. Najbliższy teren otaczało mnóstwo pułapek, jakby mieszkańcy obawiali się, że ktoś zakłóci ich spokój.
- Są półbogowie w środku? - zapytałam.
Silena wzruszyła ramionami.
- Teraz jest czas wolny. Są pewnie na arenie, ćwiczą i tak dalej.
Wkrótce dotarliśmy do ostatniego domku, dwunastki, spytałam Silenę o dzieci pomniejszych bogów. Takich jak, dajmy na to, Hebe, Hypnos, Nemezis?
Dziewczyna się skrzywiła.
- Uch. Wiesz, oni zwykle zostają u Hermesa. Nie mamy dla nich domków.
- Jak to? - zdziwiłam się. - Powinni je wybudować. To niesprawiedliwe.
Silena już otworzyła usta, żeby mi odpowiedzieć, kiedy nadbiegł ciemnoskóry chłopak z brązowymi oczami i ostrzyżonymi krótko czarnymi włosami.
- Hej, Silena! - zawołał, po czym zwrócił się do mnie. - Ty musisz być Diana, prawda?
Perfekcyjnie nałożony fluid córki Afrodyty nie był w stanie ukryć jej mocnych rumieńców.
- Diano - powiedziała - poznaj Charlie'go. Syna Hefajstosa.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Tylko Silena mnie tak nazywa. Możesz mi mówić Beckendorf, tak jak wszyscy.
Spoglądałam to na niego, to na Silenę. To napięcie między nimi... To, że stali blisko siebie, stykając się ramionami... Pewnie byli w zażyłych stosunkach.
- Jesteś jej chłopakiem? - wymknęło mi się, zanim zdołałam ugryźć się w język.
Beckendorf zamrugał ze zdziwienia. Silena rzuciła mi spojrzenie mówiące ewidentnie, że zadaję zbyt dużo pytań.
- Nie - oznajmiła spokojnie.
- Ach.
Przez chwilę panowało milczenie. W końcu Beckendorf odchrząknął.
- No więc, Silena. Chciałbym porozmawiać... Na temat tej ochrony. - Zerknął na mnie. - Bariera działała, kiedy tu przybyłaś, prawda?
- Działała - odparłam. - Dlaczego miałaby nie działać?
- Charlie! - zawołała Silena. - To nie jest najlepszy moment na taką...
Chłopak miał zamyśloną minę.
- To dobry znak. - Wydawało się, że mówi bardziej do siebie niż do nas. - Malcolm jest zaniepokojony. Mówi, że Chejron nie utrzyma się długo. Percy ma dostać od nas iryfon, żeby lepiej nie przyjeżdżał.
- Percy? - powtórzyłam.
- Percy Jackson - sprostował Beckendorf. - Chłopak od Posejdona.
Wytrzeszczyłam oczy na Silenę.
- Przecież mówiłaś...
- Percy jest wyjątkiem.
Półbogini położyła rękę na ramieniu syna Hefajstosa, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że są w sobie zakochani. Jej oczy lśniły niepokojem.
- Charlie, spotkamy się przed bitwą o sztandar. Zostaw mnie na razie z Dianą, dobrze?
Przez twarz Beckendorfa przemknął cień zawodu, jakby miał ogromną nadzieję na rozmowę z Sileną. Ale wymamrotał pod nosem coś na znak zgody i umknął.
- Dlaczego Percy ma nie przyjeżdżać? - zdziwiłam się. - I dlaczego Chejron może zostać wyrzucony? I o co chodzi z tą barierą, na wszystkich bogów Olimpu?
Grupowa dziesiątki odwróciła się do mnie z wykrzesanym z trudem uśmiechem na twarzy.
- Chodź - powiedziała. - Pokażę ci resztę naszych atrakcji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top