07.10.

Tak. To był on. Właściciel cienia.

Poczułam się tak, jakby mi zamrożono ręce i nogi. Nie byłam w stanie się ruszyć. Trwało to na szczęście niedługo, ponieważ kiedy się odwróciłam, zobaczyłam ogromnego bykołaka ubranego wyłącznie w... jak na to ładnie powiedzieć? Bokserki? Gacie? Nie mam pojęcia.

Minotaur - syn królowej Pazyfae, pół człowiek, pół byk, zmierzał prosto na mnie. Po drodze zatrzymał się, chwycił dach jakiegoś marketu i wyrwał go z rykiem.

A obiecałam mamie, że to będzie tylko krótki wypad.

Ludzie rozbiegli się z wrzaskiem. Wiedziałam, że magiczna zasłona zwana Mgłą nie pozwala im ujrzeć rzeczywistości taką, jaka jest. A jednak niewątpliwie coś zauważyli.

Poczułam gwałtowny przypływ adrenaliny. Bohaterowie w filmach i książkach zawsze wpadają na jakieś błyskotliwe pomysły w obliczu śmiertelnego zagrożenia i wychodzą zwycięsko z niebezpieczeństwa, ratując także innych. A ja? W tamtym momencie byłam całkowicie bezradna. Patrzyłam tylko, jak potwór niszczy miasto. Nie miałam broni, nie miałam żadnych supermocy i nie mogłam nic zrobić.

Jak Tezeusz pokonał Minotaura? No tak, zadźgał go. Niekoniecznie pomocna informacja.

Choć właściwie...

Rozejrzałam się. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

Minotaur ryknął i pognał przed siebie. Wpadłam do najbliższego marketu i zaczęłam biegać między działami, szukając odpowiedniego. Wokół mnie ludzie krzyczeli. Zdawałam sobie sprawę, że nie mam wiele czasu, zanim bykołak tu będzie.

Zgarnęłam z półki tabliczki czekolady, chyba wszystkie rodzaje, a następnie pognałam do wyjścia. Chowająca się za półką z napojami sprzedawczyni wytrzeszczyła na mnie oczy.

- H-hej! - wyjąkała. - Wracaj! Nie zapłaciłaś!

Odwróciłam się do niej i wykrzywiłam w uśmiechu.

- Wrócę później! - zawołałam.

I wybiegłam.

Nie wiedziałam, dlaczego, ale Minotaur nie skupił się tylko i wyłącznie na mnie. Demolował sklepy i bloki i siał postrach wśród śmiertelników, mimo że miał swój cel - mnie, półboginię - na wyciągnięcie ręki... czy raczej łapy.

Tak się rozkojarzyłam, że przy wyjściu nawet nie zauważyłam idącego nastolatka, nieznacznie starszego ode mnie, z kędzierzawymi jasnymi włosami i brązowymi oczami. Wpadłam na niego, przez co oboje się przewróciliśmy. Zaklnęłam pod nosem po łacinie i zaczęłam zbierać czekolady, które upuściłam.

Kiedy zerknęłam na chłopca, zdusiłam w piersi okrzyk. Jego twarz wykrzywiła się w bólu. Na chodniku leżały dwie kule.

Podniosłam ręce, czując, że na moje policzki wpływają czerwone plamy. Jak mogłam chcieć zostać heroską, skoro trącałam kaleki na ulicy?

- Przepraszam! - krzyknęłam. - Ja...

I nagle aż odskoczyłam ze zdumienia. Na twarzy chłopaka malował się nie ból, ale poirytowanie. Podniósł kule, rzucił je w bok i zsunął dżinsy, ukazując pokryte futrem kozie kopyta.

- Już dobrze - wymamrotał. - Strasznie długo cię szukałem, wiesz? Musimy stąd spadać.

Ledwie otrząsnęłam się z szoku, a ogarnął mnie gniew. Zacisnęłam pięści. A więc nie tylko niesłusznie się zawstydziłam, ale także ten kozłonóg - satyr, jak mówiły mity - kazał mi zostawić moje miasto w potrzebie.

Podniosłam się.

- Nigdzie nie idę.

Satyr jęknął i skoczył na równe kopyta.

- Żartujesz! Wiesz, jak trudno jest kupić trochę wolnego czasu?

Dotknął sznurka, który miał przewieszony przez szyję i wyjął go spod koszulki. Zorientowałam się, że są to piszczałki.

Wywróciłam oczami.

- Świetnie - oznajmiłam. - Wolny czas na obmyślenie szczegółów planu.

Wetknęłam tabliczki pod pachę, po czym wzniosłam zaciśniętą pięść w kierunku bykołaka.

- Zamierzam rozwalić go na drobny mak - oświadczyłam z uśmiechem.

- I zrobisz to za pomocą czekolady - mruknął satyr.

Tupnęłam nogą.

- Coś ci nie pasuje? To część planu. Mogę wyjaśnić, jeśli chcesz. Tak właściwie, to kim ty jesteś? Przyjechałeś z obozu?

Kozłonóg zrobił minę, jakby go piorun postrzelił.

- Wiesz o obozie?

- Gdybym nie wiedziała, nie ruszyłabym sama tego tematu, półgłówku.

Skrzyżował ręce na piersi i się naburmuszył.

- No, tak. Jaaasne. Więc przyjechałem z obozu. I musimy stąd zamykać, jak najszybciej.

- Zwariowałeś! - zaprotestowałam.

Satyr podciągnął do góry piszczałki i zagrał krótką melodię. Minotaur zatrzymał się, jego oczy straciły blask. A potem, gdy muzyka ustała, wrócił do demolowania pobliskich budynków.

- Moja magia długo się nie utrzyma. On będzie cię unikał. W tym czasie możesz uciec. Potwór cię nie znajdzie, jeśli będziesz wystarczająco daleko.

Szybko przeanalizowałam wszystko, co mi powiedział.

- Ach, tak? - zapytałam. - I szybko odnajdzie innego herosa, którego zje z ogromnym apetytem? Chyba śnisz. Nie odejdę bez walki.

Satyr zacisnął mocno palce na swoich piszczałkach. Zmrużył oczy, przyglądając mi się tak, jakbym to ja miała koźle kopytka. W jego kręconych blond włosach dostrzegłam dopiero co wyrastające rogi.

- Kim ty w ogóle jesteś?

- Półbógiem - odparłam. - Diana Granger, miło poznać.

Zanim zdążył mnie zatrzymać, rzuciłam się biegiem.

Zgodnie ze słowami mojego nowego koźlego znajomego, potwór zupełnie nie zwracał na mnie uwagi - a przynajmniej nie z podejściem: "O, istota półkrwi! To mój podwieczorek!". To dało mi szansę na działanie.

Słyszałam za plecami krzyki protestu satyra, ale nie zamierzałam się zatrzymywać. Pobiegłam do Minotaura i pomachałam tabliczkami czekolady.

- Hej! - wrzasnęłam najgłośniej, jak potrafiłam. - Ty, gamoniu!

Bykołak zamarł, jakby jakaś głośna i irytująca mucha przeleciała mu koło ucha. To mnie zirytowało, ale wiedziałam, że muszę zachować spokój. Potwór spojrzał w dół, prosto na mnie.

- Diana! - krzyknął satyr. - Mój czar... może się nie utrzymać!

Odwróciłam wzrok.

- Więc oboje dajmy z siebie wszystko!

Zwróciłam się do mitologicznego stwora.

- No cześć - oznajmiłam. - Masz na coś ochotę? Proszę!

Był to ryzykowny plan, ale cisnęłam jedną tabliczką czekolady w górę. Zdumiony Minotaur otworzył paszczę i pochłonął ją w całości, razem z opakowaniem.

Jego oczy rozbłysły. Miałam nadzieję, że nie z głodu. A potem spojrzał na mnie i beknął.

- E, co ty planujesz? - jęknął satyr, podkładając się i ściskając mocno piszczałki.

Nie spuszczałam wzroku z Minotaura.

- Smakuje ci? - zapytałam. - Kto by pomyślał, że lubisz ludzkie słodycze! Masz ochotę na więcej?

Potwór ryknął. To chyba było potaknięcie.

- Diana! - krzyknął satyr.

Cisnęłam kolejną tabliczką na dach najbliższego sklepu. Minotaur rzucił się, by tam wskoczyć. W ostatniej chwili złapałam się jego nogi i poleciałam razem z nim.

Syn Pazyfae pochłonął tabliczkę i ryknął ponownie, domagając się kolejnej porcji.

Mój kozłonogi towarzysz wskoczył za mną. Minę miał oburzoną.

- Zasięg dźwięku jest ważny w magii, wiesz?

Wywróciłam oczami.

- To trzymaj się blisko. Będziemy skakać po budynkach.

- Że co?

Podniosłam wzrok na Minotaura i się uśmiechnęłam.

- No, dalej!

Rzuciłam kolejną tabliczkę na wyższy sklep. Pociągnęłam za rękę satyra i razem uczepiliśmy się potwora, by tam skoczyć.

- Świetnie ci idzie! - zawołałam, wspinając się wyżej, kiedy kozłonóg na dole grał na swoich piszczałkach. - A ja mam jeszcze!

Cisnęłam tabliczką na naprawdę wysoki blok. Minotaur zdołał tam wskoczyć.

Zsunęłam się ze stwora. Satyr zdobił to samo, po czym zaczął przestępować z nogi na nogę.

- Wiem, co planujesz. A jak się później wydostaniemy?

- Liczę na ciebie - odparłam.

- Co?

- Kto tu ma magiczne piszczałki?

Zamrugał.

- No tak, racja. W sumie to mam pewien plan. Ale...

Minotaur przerwał mu rykiem i nachylił się do nas. Jego oczy nagle rozbysły groźnie, więc satyr przyłożył sobie do ust piszczałki i zagrał krótką, skoczną melodię. Wzrok potwora złagodniał. Syn Pazyfae zamruczał.

- Spokojnie - powiedziałam mu. - Świetnie ci poszło! Masz ochotę na resztę?

Spojrzałam w dół. Od najbliższego budynku dzieliła nas przepaść - a dokładniej: szeroka ulica.

- Jesteś potężnym stworem - oznajmiłam Minotaurowi. - Bardzo, bardzo potężnym. A dla czegoś tak smacznego jak czekolada dasz radę skoczyć, prawda? Jeśli tego nie zrobisz, stracisz honor! Ale dasz radę, prawda?

Nie byłam pewna, czy do końca mnie rozumie. Ale jego potworne oczy błyszczały całkiem rozumnie. Czyżby czekolada pobudzała myślenie? Przecież tej gorzkiej jeszcze mu nie dałam.

Cisnęłam pozostałymi tabliczkami z całej siły. Ledwie to zrobiłam, a Minotaur rozpędził się i skoczył. W połowie drogi padł na ulicę. Kiedy się wychyliłam, zobaczyłam tylko delikatną mgiełkę pyłu.

Satyr zamrugał parę razy. Wypuścił z rąk swój instrument.

- Och... Wow - wydusił. - Ty właśnie... bez broni...

- To była improwizacja - odparłam. - Eee... dzięki za tą piszczałkową magię satyrów.

Przekrzywił głowę.

- Mhm. Nie ma za co. Nie wydajesz się zszokowana akcją z Minotaurem.

- O wszystkim wiem - wyjaśniłam. - Jestem córką Aresa. Moja mama mi opowiedziała. A ty...

Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się. Wiedziałam, że satyrowie są swego rodzaju wysłannikami mającymi na celu sprowadzanie półbogów do obozu. Jednakże nadal nie znałam imienia mojego kompana.

On chyba zrozumiał, o co mi chodzi. Zamrugał parę razy powiekami.

- Aaach... tak - powiedział. - No więc, jestem Julian. Wydaje mi się, że to ciebie wyczułem. 

Uniosłam jedną brew. 

- Wydaje ci się

- No, jestem pewien - poprawił się. - W każdym razie, musimy jechać do obozu. 

Równie dobrze mógł mi przyrżnąć z półobrotu w głowę tym swoim twardym kopytem. Wytrzeszczyłam na niego oczy. 

- Że co? Przecież rok szkolny jeszcze się nie skończył! Dlaczego teraz? Muszę iść po zakupy dla mamy. I jak zamierzasz się tam dostać? 

Julian się uśmiechnął. 

- O to się nie martw. Mam plan


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top