siedem
Tak jak powiedział jej lord, Talia wstała jeszcze przed wschodem słońca i zaczęła się szykować do przejażdżki, by być na umówioną porę – o wschodzie słońca.
Teraz był jedyny moment w którym doceniła Kasandrę i Annę – dobrały jej ubrania doskonałe na konia o tej porze dnia. Założyła czarną suknię, z żółtymi zdobieniami, na Północy ten strój nie byłby przepuszczony na wyjście poza mury zamku, było zbyt zimno, zwłaszcza rano. Mimo ciepła, które panowało na Południu, lady założyła cienkie rękawiczki, by nie zniszczyć sobie delikatnych rąk.
Talia Forrester, zostawiając swoje damy same, skierowała się na dziedziniec, w umówione miejsce z Dickonem, a ten już tam na nią czekał, z zapewne swoim koniem, gdyż trzymał go za uprząż. Talia patrząc na rumaka stwierdziła, że jest ogierem, ale bardzo spokojnym. Widziała w jego oczach oazę spokoju i domyśliła się, że Dickon nie musi być świetnym jeźdźcem, skoro ma tak spokojnego konia.
Ona w Winterfell miała samego diabła – tak Bucyfała nazywali wszyscy na Północy, bo wszyscy go znali. Każdy jej powtarzał, że to najbardziej dziki koń jaki kiedykolwiek żył. W oczach jej ogiera czaiła się prawdziwa dzicz i nieopanowane szaleństwo.
Dziewczyna podeszła do lorda i patrząc mu w oczy, odwzajemniła uśmiech, który jej podarował.
— Gdzie pragniesz jechać, lady? — zapytał, patrząc na nią z miłością. To było oczywiste, że bardziej wolała pogalopować przez las i bezkresne łąki, jednak zdawała sobie sprawę, że teraz by nie mogła, a ich wyjazd ograniczyłby się do szybkości co najmniej cwału.
— Chciałabym poznać okolice i ludzi. — Rozciągnęła usta w księżyc. — Na którym koniu pojadę? — spytała, przenosząc wzrok na konia, którego trzymał za uzdę. Dickon odwrócił głowę i kiwnął któremuś swojemu człowiekowi, by najwyraźniej tu podszedł. Talia spojrzała za nim, ale lord złapał ją za ręce i zmusił, by patrzyła mu w oczy.
— Wkrótce zostaniesz moją żoną, lady. — Oderwał od niej spojrzenie i puścił za ręce, biorąc w jedną dłoń uzdę konia od człowieka, który właśnie przyszedł i przyprowadził wierzchowca. Był to średniej wielkości koń i tak śnieżnobiały, że kiedy Talia spojrzała na niego, zabolały ją oczy, ale musiała przyznać, że był bardzo piękny, a na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. — Z tej okazji chciałbym ci podarować tą klacz. — Również podarował jej uśmiech.
— Dziękuję! — wykrzyczała szczęśliwa i nie zważając na nic, rzuciła się na szyję swojemu przyszłemu mężowi. Usłyszała jego cichy śmiech i poczuła jak ten delikatnie głaszcze ją po plecach. Zaraz odsunęła się od niego i przejęła wodze konia, głaszcząc go po boku łba jedną ręką, a drugą po szyi. Jest piękna, stwierdziła z zachwytem, złączając ich nosy i przymykając oczy.
— Podoba ci się? — spytał zadowolony lord Tarly.
— Bardzo — przyznała radośnie, nie odchodząc od klaczy. Spojrzała jej w oczy i niestety nie dostrzegła w nich nic, co mogłoby przypominać jej, jej wiernego Bucefała, co trochę ją zasmuciło. Muszę zapomnieć o przeszłości, a to mi tylko pomoże...
— Jak będzie się nazywać?
— Diana — rzekła po dłuższej chwili, wpatrując się w piękną klacz.
****
Tak jak Talia się spodziewała, nie jechali szybko. Powolnym stępem kierowali się w stronę jednej ze wsi, która była podległa lordowi Tarly'emu. Lady wpatrywała się przed siebie, rozkoszując jazdą i delikatnym wiatrem, który otulał jej twarz i lekko rozwiewał rozpuszczone, ciemne włosy. Co jakiś czas czuła na sobie spojrzenie Dickona.
Jechali tuż obok siebie, a za nimi czwórka strażników. I choć Talia go nie widziała, to wiedziała, że w pobliżu kręci się jeszcze Wylis, który czujnie ich obserwuje i pewnie trzyma dłoń na jakimś ostrzu.
Wizyta na wsi była krótka, nie dłuższa, niż droga tam. Dickon powiedział jej, że ma nie rozmawiać z ludźmi, tak więc posłuchała go i tylko obserwowała, jak poddani pracują.
Przypomniało jej się, jak to było na Północy. Z Robbem oboje jeździli po wsiach czy innych zamkach, chorążych Starków i obserwowali jak pracowali ludzie, tylko, że oni z nimi często rozmawiali. Oboje byli bardzo ciekawi ich życia i pracy jaką wykonywali. Talia, wspominając Starka od razu chciała się dowiedzieć co u niego. Czy żyje? Czy nadal jest na wojnie? Spędziła tu już kilka tygodni i czuła się tutaj całkowicie odcięta od pozostałego świata. Nikt jej nie chciał niczego powiedzieć, a ile razy próbowała porozmawiać z Wylisem, ten od razu się ulatniał, czuła jego obecność, ale bardzo rzadko go widywała.
Zastanawiała się, co by się stało gdyby tak wprost spytała Dickona o Robba. Może będzie zły i obrazi się?, pytała samą siebie, kiedy wracała z nim do Horn Hill na grzbiecie pięknej Diany.
Ku jej nieszczęściu – albo i szczęściu – Dickon szybko ją odprawił do swoich komnat, tym razem jednak mówiąc, że jest mile widziana w ogrodach, a także zaprosił ją na dzisiejszą kolację z rodzicami.
Tak więc, kiedy tylko wróciła do siebie po południu, powiedziała dziewczynom, by wybrały jej jakąś zjawiskową suknie i uczesały w coś zwyczajnego, ale nadal ładnego.
Miała ciemną, czarną jak noc suknię, która dochodziła do kamiennej posadzki. Zaczynała się niemalże od samej brody, gdzie szorstki jej materiał, pomieszany z koronką, drapał ją w szyję, a następnie schodził na dekolt, gdzie na sukni pojawiły się złote zdobienia, które zajmowały całe miejsce na piersiach i schodziły aż do czarnej kokardy, którą Kasandra przewiązała jej w pasie, kiedy Anna czesała długie włosy. U końca sukni znajdowały się średniej wielkości kwiatki, wykonane również z koronki, a rękawy schodziły do połowy ręki i były rozkloszowane na samym ich zakończeniu.
Szła do Wielkiej Sali z uniesioną głową, dając pozór pewnej, mimo, że w środku siebie walczyła z myślami, czy przypadkiem nie lepiej byłoby stąd uciec. Nie, na pewno nie, skarciła się w myślach, stając przed tymi ogromnymi drzwiami. Zdążyła wziąć głęboki wdech, zanim strażnicy wpuścili ją do środka.
— Lady Forrester. — Ucieszył się lord Randyll, wstając ze swojego krzesła i podchodząc do niej.
— Lordzie Tarly — odpowiedziała z szacunkiem, pełna spokoju i z uśmiechem na twarzy, kłaniając się lekko w jego stronę.
Lord podszedł do niej i ujął jej dłoń, całując jej wierzch i gestem ręki zaprosił ją do stołu, przy którym usiadła. Dickon siedział po drugiej stronie długiego stołu, z zadowoleniem na twarzy, kiedy patrzył na nią. Po lewej stronie meblu zasiedli rodzice jej narzeczonego; ojciec chłopaka wziął się za jedzenie, by nie jeść później zimnego, a matka przez chwilę wpatrywała się w przyszłą żonę syna z nieukrywaną pogardą dla jej osoby. Było jej bardzo przykro, bo lady Catelyn nigdy by tak na nią nie spojrzała, zawsze była ideałem w jej oczach – doskonałą panią, która nadaje się dla jej najstarszego syna.
Nie mogła się dziwić lady Melessie, w końcu Talia przybyła tu z Północy, na której byli sami dzikusi, pomyślała ze wzgardą. Stwierdziła, że po ślubie – jeśli oczywiście do niego dojdzie – nie da sobą pomiatać, ale póki co, musiała grać, by uzyskać jakiekolwiek uczucie od Dickona, żeby ten nie wyrzucił jej za próg – oczywiście rodzina z pewnością przyjęłaby ją do siebie, Ethan, który miał być lordem ich posiadłości, był jej bliźniakiem, który zawsze by się nią zajął, ale jednak później trudniej byłoby znaleźć jej tak wysoko urodzonego męża, a mimo wszystko nie chciała wylądować z jakimś starcem, któremu bardziej potrzebna niańka niż żona. Co do związku z jej Robbem, nie mogła mieć żadnych pewności, już dawno od jej wyjazdu mógł znaleźć sobie żonę, a jego potomek, którego ona miała urodzić, mógł być już w drodze na ten świat.
Na tą myśl zapanowała nią ogromna złość i pomyślała, że jeśli kiedykolwiek zobaczy jakąkolwiek wybrankę swojego niedoszłego, to wbije w jej serce nóż, nie licząc się z żadnymi konsekwencjami.
— Wszystko dobrze, lady? — spytała była lady Florent z wyższością, wymalowaną na twarzy i brzmiącą w głosie. — Jakiś niepokój pojawił ci się na twarzy...
— Wszystko dobrze — odpowiedziała, przenosząc na nią swój wzrok i uśmiechając się tak sztucznie, jak tylko mogła. Denerwowała ją już ta wyższość i mimo tylu dni spędzonych w samotności, chciała wyjść stąd jak najszybciej. Zdecydowanie nie czuła się tu dobrze.
Światło od ognia świec, ustawionych na stole, rozchodził się po całej sali, dając lekkie oświetlenie. Talia wpatrywała się w powierzchnię kompotu, która odbijała płomienie i myślała o tym co było kiedyś i o tym, co może jeszcze być.
— Pójdę już — zdecydowała lady Forrester po kilkunastu dłuższych minutach, wstając.
— Talio — usłyszała za sobą głos Melessy i odwróciła się do niej, modląc się, by ta znowu się do niej o coś nie przyczepiła. — Czekaj jutro na mnie w porannych godzinach. — Świetnie. Skłoniła się jeszcze i wyszła.
Wracając do swojej komnaty uspokoiła się nieco i skarciła się za myśl o zabiciu kobiety, która byłaby z Robbem. Postanowiła również bardziej panować nad emocjami i być mimo wszystko miła dla Melessy, w końcu będzie się z nią męczyła przez te najbliższe lata, jeśli jakimś cudem nie uda jej się stąd zbiec.
— Lady! — Z rozmyśleń wywołało ją wołanie Wylisa, który za chwilę był już obok niej, a w kościstej dłoni trzymał mały, zawinięty rulon. — To list od Robba — rzekł szeptem, przekazując jej pergamin. Wyglądał na zmęczonego od pośpiechu i zimnego, jakby przed chwilą wrócił z dworu.
Na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, a jej serce zaczęło bić dużo szybciej.
— Dziękuję, Wylisie — powiedziała ucieszona i za czarną kokardę schowała tak cenny jej list, będący od jej prawdziwego ukochanego, który był kilometry od niej. Czarnowłosy w odpowiedzi kiwnął głową i ulotnił się szybko, a ona przyspieszyła kroku, by jak najszybciej znaleźć się u siebie.
Wbiegła jak burza do swojej komnaty i szybko znalazła się przy łóżku, by ukryć pergamin pod prześcieradło, którego dziewczyny na pewno nie będą dzisiaj ruszać.
— Będziesz się już kładła, pani? — podejrzliwie zapytała Kasandra, równie szybko pojawiając się w pokoju, w którym znajdowało się łóżko ich lady.
— Tak — odparła, siląc się na szeroki uśmiech, wciąż panując nad jakimś wybuchem radości, który był spowodowany wiadomością od Robba. Nawet nie przypuszczała jak złe mogą być wieści w nim zawarte. Jak bardzo skrzywdzi ją treść i pogrzebie wiele nadziei...
Kiedy siostry zdjęły z niej suknie i ubrały w cienką sukienkę do spania, Talia odprawiła je i wyjęła pergamin od Starka, podchodząc do światła, która dawała jej pobliska świeca.
Uśmiech na jej twarzy nie malał, kiedy rozwijała tak cenną jej rzecz, dopiero zaczął znikać, kiedy pochłaniała kolejne jego linijki. Wszelkie szczęście zniknęło z jej twarzy, zastępując je smutkiem i niepokojem, a na jej policzkach pojawiły się łzy.
Nie, dlaczego?, zadawała sobie pytanie i dla pewności jeszcze raz wzięła się za czytanie starannego pisma chłopaka, który miał jej serce.
Moja najdroższa Talio!
Przepraszam, że nie odzywałem się tyle czasu, mam wiele obowiązków, związanych ze wszystkim, nie chcę ci się tutaj wyżalać ze wszystkiego związanego z wojną, co cię pewnie nie obchodzi, więc przejdę do najważniejszych informacji:
Jesteśmy coraz bliżej Tywina, co wiąże się z tym, że jestem również coraz bliżej ciebie, proszę cię, byś nie poddawała się i nie traciła wiary, wierz, miej nadzieję, przyjadę po ciebie i znowu będziesz bezpieczna w moich ramionach. Pamiętaj, że cię kocham, ciebie i tylko ciebie.
Jeśli chodzi o tę drugą kwestie... Tak bardzo cię przepraszam i błagam o wybaczenie, że nie zadbałem o lady Lilię, Amelkę i Gretę, ale twój ojciec postanowił wziąć ich życia w swoje ręce i posłał Amkę oraz Lilię do Królewskiej Przystani, by służyły królowej, a Gretę wysłał do dworu lorda Umbera, by mu służyła. Nie mam pojęcia co z ich przyszłością, ale będę się modlił, równie jak ty, by wszystkie dobrze wyszły za mąż; jeśli wszystko się uda, może jeszcze uda nam się ściągnąć twoje przyjaciółki ze stolicy, ale nie mam pojęcia ile pozostało czasu i jaka czeka je tam przyszłość. Niestety wątpię, czy spotkasz się jeszcze z Gretą, lord Umber wyraźnie mówił, że jego żona już go nie zaspokaja, a wiesz jacy są niektórzy mężczyźni, którzy wracają do domu po wojnie. Tak mi przykro kochanie...
Mam ogromną nadzieję, że nie pomyliłem się w doborze ci strażnika. Wylis jest świetnym i honorowym człowiekiem, który nie pozwoli cię skrzywdzić, wierzę, że jesteś przy nim bezpieczna, a on nie zachowuje się źle – w końcu powierzyłem mu swoje serce, swój cenny skarb.
Nie mam pojęcia, kiedy się zobaczymy, czy nastąpi jeszcze ten dzień, ale wiedz, że brakuje mi ciebie jak nikogo.
Nie mogła uwierzyć, że jej ojciec ją zdradził. Najpierw nie pozwolił jej przyjaciółkom jechać z nią do Horn Hill, a teraz sam, bez jakiegokolwiek pytania postanowił ułożyć im życie. Było jej bardzo przykro, że los postanowił rozdzielić tak zgrane cztery dziewczyny, zaczynając od niej. Szczęście, że Lilka i Amka są razem, Greta jest silna i uparta, poradzi sobie w Ostatnim Domostwie, na jeszcze zimniejszej Północy, z kolei Amka ma cięty język i nie pozwoli sobie dmuchać w kasze. Szkoda mi tylko mojej biednej, naiwnej Lilki, która ma tak niedojrzałe jeszcze serce i nie jest gotowa na przebywanie w gnieździe żmij.
Talia odnalazła pergamin i wyjęła pióro, które zaraz zamoczyła lekko w atramencie i zaczęła pisać odpowiedź.
Mój najdroższy!
Jeśli to, że wyżalisz mi się przyniesie ci ulgę to nie krępuj się, pisz o wszystkim! Będę niezmiernie szczęśliwa, jeśli w jakiś sposób będę mogła ci pomóc.
Również za tobą tęsknie, a moja miłość do ciebie nie znika, nadal bardzo cię kocham i brakuje mi ciebie jak nikogo.
Codziennie modlę się do naszych Starych Bogów, bym znowu mogła się do ciebie przytulić.
Niestety jestem tu odcięta od wszelkich informacji, związanych z wojną, ale mam nadzieję, że dajesz rade, ja w ciebie wierzę.
Wylis jest świetnym strażnikiem, bardzo go polubiłam, lepiej wybrać nie mogłeś, możesz spać spokojniej. Dziękuję ci za niego.
Zastanowiła się jeszcze przez chwilę, czy ma pisać o tym co dzieje się w Horn Hill i jaki jest Dickon, postanowiła jednak, że nie będzie go tym zamęczać.
Codziennie patrzę w niebo, myśląc o tobie, ukochany.
Szczęśliwego nowego roku :D!
Rozumiem, że niektórzy mogli się pogubić o co już tu chodzi, gdzie jest akcja, więc wyjaśniam, że Robb jest aktualnie w Riverrun.
Robba nie ma, ale będzie w następnym rozdziale , obiecuję ♥️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top