dziewięć
Przepraszam, że tyle musieliście czekać :(
Może ktoś tu jeszcze jest xD a w między czasie dziękuję też za już ponad tysiąc oczek i 200 gwiazdek, wow <33 kocham was ❤️
— Ona cięgle jest mu oddana! — Zdenerwowany Dickon wpadł jak huragan do komnat ojca, który od razu spojrzał w jego stronę, znad papierów.
— Usiądź — polecił krótko, składając ręce przed sobą jak do modlitwy. Dręczyło go wszystko co tu się ostatnio działo. Melessa coraz bardziej zadzierała nos, a Melisa go zostawiła, w dodatku zaczęła się wojna pięciu królów. Myślał, że dziewczyna z północy ożywi trochę Horn Hill tą dzikością z ich krain, ale jego syn najwyraźniej został bardziej wychowany przez matkę, niż jego i nakazał być jej cicho. No albo sama taka była. W końcu z tego co wiedział, to na Północy miała już narzeczonego. — Skąd ten domysł, synu? — spytał, kiedy ten już usiadł naprzeciwko niego i uspokoił się nieco.
— Podsłuchałem jej rozmowę z Melisą — powiedział, bezradnie rozkładając ręce, a Randyll od razu się ożywił na to imię. — Talia żaliła jej się, że kocha tylko Robba...
— Melisa? — zapytał, zaskoczony, a jego syn westchnął.
— Tak, Melisa — potwierdził, lekko zdenerwowany, że ojciec mu przerywa. — Zaprzyjaźniły się. — Na twarzy Randylla pojawił się niewidzialny uśmiech. Skoro się polubiły, to jego ukochana tu zostanie i nawet jeśli się nie pogodzą, to on będzie dużo bardziej spokojny, kiedy będzie pod jego dachem i w każdej chwili będzie mógł ją obronić przed czymkolwiek. — Wracając — zarządził, prostując się na krześle. — Talia mnie nie kocha i nigdy nie pokocha! Ona jest wierna Północy, naprawdę nie wiem co w Winterfell zrobił jej ten pies, ale jest mu oddana...
— Przestań, synu — twardo powiedział lord i podniósł się. Tak dramatyzowały i żaliły się damy, a jego syn był mężczyzną. Przeszedł się po komnacie i zastanowił przez chwilę. Zacisnął policzki, myśląc o tym, jak syn ma podporządkować sobie żonę, żeby ta go kochała i była mu oddana. — Ja z twoją matką nigdy nie doszedłem do porozumienia. Najwyżej jeśli Talia będzie zła, to odeślesz ją do jakiegoś pobliskiego zamku, kiedy urodzi ci syna, a ty weźmiesz sobie kochankę, tak jak ja wziąłem Melisę.
— Ale ja tak nie chcę! Chcę miłości w małżeństwie.
Ojciec ponownie usiadł, nadal pozostając z kamiennym wyrazem twarzy, po czym po kilku minutach rzekł wreszcie:
— Musisz jej pokazać, że jesteś zdolny i do gniewu, i do miłości.
***
Stary lord Tarly wstał zza swojego biurka, rozprostowując nogi po godzinnym siedzeniu i pisaniu różnych dokumentów. Westchnął, czując zmęczenie wszystkim co robi, nie był już taki młody i silny jak kiedyś.
Wyszedł na ogromy balkon i minęła dłuższa chwila, nim znalazł się przy balustradzie. Widział stąd łąki, pola i lasy, które otaczały jego piękny, rodzinny dom. Było tu tak spokojnie, jakby Horn Hill było odcięte od świata. Od wojny i od królów. Nie mieszkali tu inni ludzie poza służbą i jego rodziną, mieszkańcy zamieszkiwali wioski, oddalone o kilka kilometrów od ogromnej posiadłości, a Stare Miasto było dobre kilka dni drogi stąd. Wziął głęboki wdech świeżego powietrza, które od razu zapełniło jego płuca. Cudowne plany przyszłości wydawały mu się, kiedy wreszcie dojdzie do ślubu jego syna z Talią, wtedy on odpocznie. Przekaże obowiązki Dickonowi, oddali Melessę z jego dworu, a sam pozostanie wolną duszą, czekającą już tylko na śmierć, pośród murów zamku i roślin w ogrodzie, gdzie urodził się, wychował, żył i podejmował najważniejsze decyzje. Wtedy już tylko do pełni szczęścia brakowałoby mu Melisy, którą kochał nad życie. Była jego ideałem. Była kobietą, którą kochał bez żadnych słów, ale dobrze wiedział, że był stary, a ona młoda. Przed nią było jeszcze prawie całe życie, a on już kończył swoją drogę. Chociaż ile by jeszcze dał, by móc dotknąć jej puszystych, pachnących pomarańczą włosów i posmakować jej słodkich, malinowych ust, dłonią gładząc jej nagie, delikatne ciało.
***
Po komnacie lorda Dickona rozchodził się kobiecy śmiech, przyjemny dla jego uszu. Dłonie, które jeździły po jego ciele, były gorące, sprawując mu wiele rozkoszy. Ręce kobiety zawsze były gorące, każdej, której dotykał, z wyjątkiem Tali, jej ręce zawsze były zimne niczym lód.
Tak bardzo chciał, by były gorące, ale wiedział, że nigdy nie uda mu się tego zmienić, a jedyne co może zrobić, to spróbować je ogrzać, co będzie robił.
***
— Lilka, bądź wierna swojej pani! — Blondynka chodziła po komnacie młodszej przyjaciółki, wymachując przed nią rękoma ze złości. — Talia to twoja przyjaciółka, a nie tylko lady, której obiecywałaś wierność! Znacie się od dziecka, a ty chcesz jej wywinąć takie świństwo!?
— Ale on mnie zabije, jeśli się dowie — łkała, nie przestając zalewać się gorzkimi łzami. — Ciebie też zabije!
— Lilka, do jasnej cholery! — Amka podeszła do dziewczyny i wzięła ją za ramiona. — Tu już nawet nie chodzi o Talię czy Robba, ale o nas też! Nie uwolnimy się z Królewskiej Przystani, jeśli nie powiesz o tym Tali!
— Ale ja nie chcę stąd wyjeżdżać — nadal płakała. — Kocham go, naprawdę go kocham i chcę z nim zostać. Poproszę go, żeby odesłał cię do Winterfell albo do Horn Hill, gdziekolwiek chcesz, posłucha mnie...
— Otwórz oczy, naiwna dziewczyno! On cię nie kocha, nigdy nie będzie z tobą oficjalnie, już zrobił z ciebie zwykłą dziwkę i nie masz możliwości już poślubić wysoko urodzonego lorda, a on nie ma możliwości, by wziąć cię za żonę. Jeśli ty jej nie powiesz, ja to zrobię, nie chcę już dłużej być w Królewskiej Przystani.
***
— Talio! — Wylis podbiegł do północnej dziewczyny, kiedy ta szła samotnie korytarzem do lady Melessy i wręczył jej kawałek pergaminu, przewiązany kokardą koloru ciemnego różu, ulubionego Amki. Talia podziękowała mu skinieniem głowy i nie czekając dłużej, rozwiązała je i przeczytała "mój zaufany człowiek czeka na ciebie, lady". Talia zamyśliła się na chwilę, przegryzając wargę i ponownie zawinęła list, wkładając go pod koronkowy materiał rękawa od sukni, w dłoni ściskając wstążkę.
— Idź — zwróciła się do przyjaciela.
Manderly odszedł od niej, a lady zawróciła i skierowała się do przejścia, które znalazła kilka tygodni temu. Przeszła przez główny i jednocześnie jeden z najdłuższych i najszerszych korytarzy, po czym tuż przed samą ścianą skręciła w lewo i znaną jej techniką, otworzyła tajemne drzwi, a następnie schodami schodziła w dół, by wreszcie znaleźć się na zewnątrz zamku. Dziękowała swoim bogom, bo wiedziała, że to oni wskazali jej tą drogę, kiedy uciekała przed wściekłym Dickonem. Oczywiście później i tak ją dorwał, ale lekko zdołał się uspokoić.
Lady Forrester zarzuciła kaptur na głowę i czym prędzej pobiegła przy kamiennej ścianie, do miejsca, w którym miał na nią czekać człowiek jej przyjaciółki. Talia ufała nad życie Wylisowi, ale każdej wiadomości nie mogła mu powierzyć, nie chciała, żeby coś mu się stało, gdyby ich nakryli, bo wtedy jej głowa nie wystarczyłaby lordowi Tarly'emu.
- Lady Forrester? - Czekał na nią wysoki młodzieniec, stojący przy kasztanowej klaczy. Był ubrany w zwyczajne ubrania, ale sylwetkę miał godną nie jednego rycerza. Uwagę Tali przykuł długi miecz przy siodle jego konia, ale nic szczególnego na nim nie było, co zdradzałoby jej jego tożsamość.
W odpowiedzi podała mu wstążkę należącą do Amki, a ten od razu ją przyjął. Jego dłoń była silna i wypracowana, co mogło świadczyć o tym, że wychowywał się w rodzinie ubogich ludzi i nie należał do żadnego rodu, ale nie Tali było to sądzić, przyszła tutaj, żeby uzyskać jakąś informację od przyjaciółki, której zasięgi w Królewskiej Przystani powiększały się z dnia na dzień. Kto by pomyślał, że jej Lilka rozkocha w sobie królewskiego namiestnika?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top