𝓡ozdział V
Do Shedarlu wrócili niewiele później – i znów niemal w całkowitym milczeniu. To, co spotkało ich na Równinie Zagubionych Dusz, było dziwne, zdecydowanie niepokojące... i bardzo dające do myślenia, szczególnie Ekkaris. Zastanawiała się jednak nie tylko nad tym, czego doświadczyli, ale również co powiedzieć ojcu – czy może raczej czego mu nie mówić. Intuicja podpowiadała jej bowiem, że powinna zachować dla siebie tak dużo rzeczy, jak tylko się da.
Chociaż dziewczyna była pogrążona w myślach, nie mogła nie zauważyć, że jej towarzysz uważnie się rozgląda. O dziwo, patrzył jednak nie na rzekę, na której mogłoby się pojawić coś dziwnego, lecz w stronę pustkowi. Zerkał też na niebo, ale bardziej przelotnie.
– Chyba nigdy nie zapytałam – odezwała się w końcu, gdy wciąż mieli jeszcze kawałek do przejścia, ale już dobiegały ich odległe odgłosy z portu. – Po co właściwie są te patrole? Twoje i Rajosa? Ojciec się czegoś obawia?
Kedath tym razem popatrzył na nią.
– Nie wiesz?
Irytacja dziewczyny narosła błyskawicznie.
– Niestety prawdopodobnie nie – odburknęła. – Ojciec nie uznał za stosowne dzielić się ze mną strategicznymi informacjami. Jak zwykle.
– Szkoda. Byłem pewien, że ty mi powiesz, po co mamy błąkać się po pustkowiach.
Ponieważ Ekkaris wwiercała w niego pełne wyczekiwania spojrzenie, wzruszył ramionami.
– Misje są różne – dodał. – Kiedyś miałem iść wzdłuż suchego koryta rzeki, o, tam, na północ i sprawdzić, czy nic się tam nie zalęgło.
– To było wtedy, gdy ojciec nagle zarządził ten wielki wymarsz, zamykając Shedral na cztery spusty, jakby nadciągała zaraza?
– Właśnie wtedy. Czasem też mam rozglądać się za dziwnymi chmurami, które migoczą i pędzą z nadnaturalną prędkością – a jeśli tak, to w jakim kierunku. Teraz wydawało mi się, że coś tam się mieni... ale to chyba jednak złudzenie. Może byłoby mi łatwiej, gdybym tak naprawdę wiedział, co to jest.
– Anieli pył – mruknęła Ekkaris, zerkając w stronę pustkowia. Rzeczywiście coś tam migotało, ale z pewnością nie to, co chciał znaleźć Kedath.
– Zaraz, anieli pył? Ten narkotyk? – Heros wlepił w nią zdumione spojrzenie. – Chcesz mi powiedzieć, że on tak po prostu lata chmurami po pustkowiach?
– W formie surowej, owszem. Ale zmartwię cię, nie dostałbyś za niego wiele. – Dziewczyna uśmiechnęła się niewesoło. – Nieprzetworzony, zmieszany z pyłem i piaskiem, podobno nie działa tak, jak powinien... nie pytaj, skąd wiem. Ale tym bardziej narasta pytanie, po co ojciec każe ci szukać anielego pyłu? Albo czegokolwiek dziwnego?
Kedath znów wzruszył ramionami.
– Czasem mam wrażenie, że po prostu nie chce, żebym plątał mu się pod nogami.
– Żartujesz? Bardzo sobie ciebie ceni.
Ekkaris powiedziała to szybko i z mocą, chociaż wcale nie była tego taka pewna.
– Poza tym, wybrał się na swojego czempiona z jakiegoś powodu – dodała. – I w jakimś celu.
– Czasem mam wrażenie, że bogowie po prostu lubią się bawić, a wybieranie sobie czempiona i oczekiwanie od niego konkretnych rzeczy to element tej zabawy – wyznał Kedath niechętnie. – Tak bardzo niezrozumiałe jest to, co robią. Twój ojciec wysyła mnie na patrole, mówiąc coś w stylu „odebrałem niepokojące sygnały z tego i tego miejsca. Idź, sprawdź, co tam się dzieje". Jakby chciał się mnie pozbyć, albo... no nie wiem, wystawiał mnie na próbę?
Ekkaris pomyślała, że to kolejna rzecz, którą powinna sprawdzić. W tym, jak ojciec traktował Kedatha, zdecydowanie było coś dziwnego.
– A gdy tak wędrujesz po pustkowiach... znajdujesz coś interesującego? – zapytała.
– W tym cały problem: z reguły absolutnie nic. Czasem aż głupio mi raportować...
Urwał, jakby nagle zawstydził się tego, że ośmielił się podważyć wiedzę i wolę Pana Umarłych. Ale Ekkaris nie potępiłaby go w żadnym wypadku – a już szczególnie nie teraz.
Im bardziej zbliżali się do Shedralu, tym Kedath szedł wolniej. W porcie dla niepoznaki przystanął, udając, że przekrzywił mu się pas, ale gdy wspinali się do po schodach w kierunku posterunku Ajchosa, nie był dłużej w stanie ukrywać tego, jak bardzo osłabł. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Ekkaris nie złapała go i nie zmusiła, by się na niej oparł. Od razu wyczuła, że jego ciało jest dziwnie gorące, a jej magiczny węch znów wychwycił ten dziwaczny zapach, który czuła przy Równinie. Nie mogła też nie zauważyć rozbieganego wzroku herosa – i pełnego przerażenia spojrzenia, jakie jej rzucił.
– Co ci jest? – zapytała.
– Ja... ja nie... – wydusił z trudem. – To... narasta. Jakby ktoś... ściskał mi głowę w...
Jego ostatnie słowa utonęły w jęku. Razem przysiedli na stopniach.
– Pójść po kogoś? – zapytała dziewczyna, wyrzucając sobie w duchu, że nie ma pojęcia, co zrobić.
Kedath pokręcił głową.
– Nie... to już... mija – odparł przez zaciśnięte zęby. – Daj mi... chwilę.
W tej samej chwili za ich plecami ktoś bardzo ostrożnie odchrząknął. Ekkaris obejrzała się i ze złością zmierzyła wzrokiem jednego z demonicznych sług ojca.
– Czego... potrzebujesz ode mnie? – burknęła.
– Pan Umarłych kazać iść, ranni – oznajmił, wskazując palcem na Shedral. – Szybko iść.
Był wyraźnie zakłopotany, o czym najlepiej świadczył wyjątkowo cichy głos i to, jak ją nazwał. „Ranni", pani; jakby chciał jakoś złagodzić to ostre polecenie otrzymane od Vaariana, który co do zasady nie traktował dobrze swoich demonicznych sług, w przeciwieństwie do Ekkaris. Dziewczyna już miała powiedzieć coś zgryźliwego, gdy jedna rzecz dała jej do myślenia.
– Skąd ojciec wie, że już wróciliśmy? – zapytała.
Demon pokręcił głową.
– Nie wiedzieć, ranni.
– Krzyczał na ciebie?
– Nie. Prawie.
Czasami wyłowienie informacji od demonów, które nie do końca rozumiały ideę emocji, nawet jeśli same je odczuwały, było pracą trudną i mozolną, ale dającą wymierne korzyści. Niepewność sługi, jego pospieszne, ponaglające ruchy i to jedno „prawie" wystarczyły dziewczynie, by zorientować się, w jakim nastroju jest ojciec. Musiał być rozdrażniony tym, że nie zjawili się od razu u niego, może nawet podejrzliwy. Ekkaris przypomniały się dziwne zjawiska, które widziała nieopodal Równiny Zagubionych Dusz oraz wzmiankę Vaariana o czujkach, które nie sygnalizowały żadnych niepokojów. Zgrzytnęła zębami. Wysłał za nią jakichś szpiegów, ani chybi.
– Idź. – Wojownik dyskretnie uścisnął jej dłoń. – Pan Umarłych nie powinien czekać. Ja sobie poradzę.
– Pan mówić: Kedath do Nypnis – dodał demon, już zdecydowanie pewniej. Nie szanował herosa tak, jak Ekkaris.
– Co takiego? – Dziewczyna aż wstała, by demon nie patrzył na nią z góry. – Do którego kręgu? Po co?
– Pierwszy krąg – wyjaśnił demon. I dodał z wyraźnym obrzydzeniem: – Serafin czekać.
Ekkaris i wojownik wymienili spojrzenia. Pytanie, co wydarzyło się w Mieście Umarłych, skoro Rajos czekał tam na Kedatha, było tyleż niepokojące, co bezsensowne – bo w tym pełnym klątw, duchów, upiorów i czarów miejscu mogło wydarzyć się absolutnie wszystko.
– Idź – powtórzył Kedath, również wstając. – To wszystko zaczyna coraz bardziej śmierdzieć.
Dziewczyna najchętniej by z nim została, ale nie miała wyboru – ruszyła więc z demonem w stronę Shedralu. Gdy była niemal w Przedsionku Umarłych, odwróciła się akurat, by zobaczyć, jak Ajchos tworzy dla Kedatha przejście do Miasta. Heros też spojrzał w jej kierunku i posłał uśmiech, który zapewne miał być krzepiący, ale dziewczyna poczuła tylko narastającą troskę. Nawet z pewnej odległości widziała, że mężczyzna jest jeszcze bledszy, niż zwykle. Jego skóra dziwnie lśniła, a trupie bielmo na oczach, znak wszystkich nieumarłych, którzy zdołali zachować ciało, jeszcze nigdy nie napawało jej aż takim niepokojem.
Gdy tylko przekroczyła próg dworu, drzwi za jej plecami łagodnie się zamknęły. Dziewczyna poczuła, jak gorąca iskra przebiega przez całe jej ciało. Zaraz za nią nadeszło zimno. Gorąc Nostrino i chłód nadchodzącej śmierci. Smak Shedralu. Smak potęgi ojca.
– Czy tu jest jakaś płyta naciskowa, która zdradza, że ktoś wchodzi? – spytała, ostentacyjnie patrząc pod swoje stopy.
– Posądzasz mnie o tak prymitywne sztuczki? – odpowiedział jej gdzieś z bliska głos ojca.
– No wiesz... Te zamykające się niespodziewanie drzwi nie były w dobrym guście.
Ekkaris energicznie przemierzyła korytarz, weszła do atrium i stanęła na wprost tronu, na którym już siedział ojciec. Od pewnego czasu konsekwentnie przyoblekał się w formę zbliżoną do ludzkiej, choć tym razem była inna. Poczerniała skóra pękała, a spod spodu żarzyły się ogniste mięśnie i żyłki. Zamiast krwi w powietrze ulatywały małe iskry, a resztki włosów powiewały jak pod wpływem wiatru. Połączenie człowieka i popielnika, jednego z legendarnych demonów, których nie widziano od wieków, robiło upiorne wrażenie nawet na niej. Ekkaris z trudem stłumiła odruch cofnięcia się. W głowie zaświtała jej myśl, że taka zmiana nie wróży dobrze.
– Chciałeś mnie widzieć? – odezwała się, by przerwać coraz cięższą ciszę.
Vaarian nie odpowiedział od razu, mierząc ją spojrzeniem oczu czerwonych jak krew. Było uważne, ale niechętne – bez słów wyrażało dezaprobatę dla użycia słowa „chciałeś". Ekkaris całą sobą czuła jego rozdrażnienie faktem, że musi poświęcać jej swój cenny czas, nawet jeśli miał go tak wiele. Ten wniosek nastroił ją jeszcze bardziej bojowo.
– Czekam na raport, jak od każdego, kto patroluje pustkowia – odrzekł wreszcie. – Spodziewam się, co powiesz, ale i tak zapytam: czy zobaczyłaś cokolwiek wartego chociaż ułamka mojej uwagi?
– Daj spokój z tymi gierkami – burknęła. – Po co pytasz, skoro wiesz, co się stało?
Vaarian uniósł brew, prostując się na tronie.
– Wiem?
– Nie udawaj – fuknęła dziewczyna, choć już przeszyła ją igła niepokoju. Wiele rzeczy można było zarzucić Vaarianowi, ale nigdy nie posuwał się do kłamstwa. – Widziałam cię... albo raczej to... coś, co za nami posłałeś. Nie mam pojęcia, jaka to magia, ale...
– Nikogo za wami nie posłałem, Ekkaris.
W atrium zapadła cisza. Ojciec i córka, jak nigdy zgodni w swoim rozdrażnieniu i zaniepokojeniu, patrzyli na siebie uważnie.
– Nie? – zapytała dziewczyna. – Jesteś absolutnie pewien, że to nie jedna z twoich czujek? Albo jakiś inny czar, o którym nawet nie mam pojęcia?
– W przeciwieństwie do ciebie wiem, co robię. Jak wyglądało to, co zobaczyłaś?
Ekkaris zacisnęła szczęki. Miała ochotę nie odpowiadać na dalsze pytania i po prostu wyjść, ale byłoby to tyleż dziecinne, co nieproduktywne. Ta rzecz irytowała ją w ojcu najbardziej: że potrafił tak ustawić rozmowę czy sytuację, że nawet gdy chciała oponować, jej protest najczęściej byłby uznany tylko za szczeniacki bunt dla zasady. Nie mając więc wyboru, opisała to, czego doświadczyła, i z każdym słowem uświadamiała sobie, że jednak popełniła błąd w ocenie – przynajmniej w tej kwestii.
– To naprawdę nie była twoja magia – skwitowała ze zdumieniem, bardziej do siebie, niż do ojca. – Znam ją, jej zapach, jej strukturę. Wiem, czym smakuje. A ta na pustkowiu była... obca. Ale jeśli to nie były twoje czary, to czyje?
Vaarian milczał. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, a ze spopielonego ciała poleciały dodatkowe iskry. Starannie tłumił emocje, jednak dziewczyna znała go na tyle dobrze, by rozpoznać narastającą złość. Do jej nozdrzy doleciał też zupełnie nowy zapach, nieudolnie przykrywany wonią świeżego popiołu – kolejna próba zamaskowania czegoś. Najwyraźniej na pytanie, które postawiła, nawet Pan Umarłych, władca tej krainy, nie znał odpowiedzi, i trudno było się dziwić, że wywołuje to jego gniew. Czyżby Alhanzul wymykało mu się spod kontroli, dokładnie tak, jak sugerowała Nadris?
Ekkaris uśmiechnęła się lekko. Bardzo rzadko zdarzało się, by mogła chociażby dorównać ojcu, a teraz udało się nawet go zaskoczyć. To zwycięstwo było może niewielkie, może mało znaczące, ale jednak sprawiło jej satysfakcję.
– No proszę... Cóż za niespodzianka, gdy ten jeden raz to ja mam rację! – stwierdziła złośliwie. – Domyślam się, że to cię rozgniewa, ale chyba musisz zaakceptować, że jednak trochę podrosłam jako bogini i jednak wiem, kiedy się zaangażować, a kiedy nie.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, napawając się triumfem.
– Och, i wydaje się, że nie powinieneś ignorować ani mnie, ani moich mocy. Szczególnie gdy nie pojmujesz ich natury.
W jednej chwili dziewczynę oplotła ciemna chmura przypominająca dym. Była tak gęsta, że zdawała się pochłaniać wszystko dookoła, w tym samą Ekkaris. Dziewczyna krzyknęła, najpierw z zaskoczenia, a potem ze strachu, gdy poczuła nieznośny ciężar – ciężar gniewu Pana Umarłych. Jej krzyk utonął jednak w pustce... tak jak tonęła ona sama.
Nie waż się ze mną pogrywać, córko, usłyszała w głowie głos ojca i aż jęknęła.
Wtedy strumień skoncentrowanej energii przemknął przez całe jej ciało. Był szybki jak błyskawica, krótszy niż mgnienie i potężniejszy, niż cokolwiek, czego w życiu doświadczyła. Oszołomiona Ekkaris nie miała pojęcia, czy właśnie to przegnało moc pustki, której używał ojciec, czy też to on się cofnął, ale z pewnością coś wyczuł. Gdy z trudem podnosiła się z podłogi, Vaarian patrzył na nią z nietypowym dla siebie zaskoczeniem.
– Co się stało? – zapytała dziewczyna z nie mniejszym zdumieniem.
Ale ojciec nie odpowiedział. W milczeniu obserwował ją badawczo, jakby po głowie chodziła mu jakaś wątpliwość, którą nie chciał się dzielić. Z jego spopielonego ciała ulatywało coraz więcej iskier. Ekkaris już otwierała usta, by ponowić pytanie, ale nim dobiegł z nich chociaż jeden dźwięk, Vaarian wstał.
– Nie będziesz opuszczać Shedralu – oznajmił.
– Co?! Jak możesz...
– Nie waż się mówić mi, co mogę, a czego nie.
Dziewczyna poczuła, jak coś lekko zaciska się na jej trzewiach, ale natychmiast się wycofało, jak gdyby ojciec nie chciał ryzykować. Po kolejnej próbie ataku pozostało tylko jedno: gardło zaciśnięte tak, że uniemożliwiało mówienie. Ekkaris szarpnęła się wściekle gdy zorientowała się, że odmówiono jej prawa do sprzeciwu – że mogła tylko w milczeniu patrzeć, jak Vaarian wykonuje dłońmi łagodny łuk i popycha malutką wiązkę iskier w jej stronę. Osiadły na ramionach i z sykiem uleciały w powietrze, a wtedy na karwaszach pojawiła się niewielka pieczęć.
– Zostaniesz w Shedralu aż do chwili, gdy uznam to za stosowne – dodał Vaarian i rozpłynął się w mroku.
Dopiero wtedy Ekkaris odzyskała zdolność mówienia – ale jedyne, co mogła zrobić, to wydać z siebie nieartykułowany krzyk. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale jedno było jasne: mimowolnie rozpoczęła coś, co przerażało nawet samego Pana Umarłych.
__________________________________________________
Drodzy Shedralczycy!
W zapomnianym zakątku dworu otworzył się dziwny portal. Podobno przenosi wprost w inny wymiar, zwany dość dziwnie, „Discord"...
W ten tajemniczy sposób i czytelnikom "Z krwi zrodzonej" daję znać o istnieniu Portalu Wielomagicznego; serwera na Discordzie, do którego wszystkich Was zapraszam. Możecie tam pogawędzić z czytelnikami moich poprzednich książek –„Iskry", „Zewu krwi" czy „Akademii Ransmoor" (a niebawem może i „Z krwi zrodzonej") – podglądać mnie przy pracy, gawędzić o grach, książkach... i wszystkim, co wyda się Wam fajne! Zapraszam gorąco, tak jak gorące są wody Nostrino - link czeka na Was w komentarzu obok ->
A jeśli ktoś z Was nie ma Discorda i nie wie, jak z niego korzystać, bez obaw! Aplikacja jest bardzo prosta, serwer pełni funkcję dużo lepszej grupy na Facebooku i na pewno każdy z Was się odnajdzie; napisałam specjalnie bardzo dokładny wstęp i jestem gotowa pomóc <3
Trzymajcie się ciepło!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top