Rozdział 6
— Którą wybierzesz? — zapytałam moją przyjaciółkę, kiedy ta przerzucała wieszaki w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji do sesji.
— Tą. — Wyciągnęła z czeluści jej ogromnej szafy kremową sukienkę, kończąca się powyżej kolan. Nie miała ramiączek i była rozkloszowana. Dół pokrywała jakaś siateczka.
— Chodziłaś w niej kiedyś? — zapytałam, bo wcześniej jej chyba nie widziałam.
— No, raz byłam w niej na jakiejś imprezie. — Wygładziła materiał.
— Zgaduję, że twoi czytelnicy jeszcze jej nie widzieli, bo inaczej byś jej nie wybrała.
— To prawda.
— A buty? — spytałam ponownie. — Te?
Wskazałam na kremowe baleriny, a Tamara pokiwała twierdząco głową.
Około czterdziestu minut później, gdy moja przyjaciółka była już ostatecznie gotowa do sesji, wyszłyśmy na zewnątrz, aby znaleźć odpowiednie miejsce. I to, i ustawianie się do zdjęć zajęło nam sporo czasu, bowiem Tam chciała, żeby wszystko było idealnie, a ja, jako profesjonalny (amator) fotograf, próbowałam uchwycić ją z najlepszej strony.
Skończyłyśmy niemal równo z zachodem słońca. Moja przyjaciółka była wykończona, a ja chyba jeszcze bardziej.
Po powrocie do domu Tamara przebrała się w piżamę i zmyła starannie wykonany makijaż, a ja zgrałam wszystkie zdjęcia z aparatu na laptopa blondynki. Również skorzystałam z łazienki, przebrałam się w przyniesioną z domu piżamę, po czym przyniosłyśmy sobie kolację do pokoju.
— Co oglądamy? — zapytałam, gdy moja przyjaciółka usiadła obok mnie na łóżku.
— Może jakiś film romantyczny? — zaproponowała.
— Nie ma mowy.
— Dramat?
— W życiu. Może...
— Nie "Piraci..."
Piraci z Karaibów byli moją ulubioną serią filmów.
— Dlaczego? — zapytałam.
— Niektóre sceny są straszne — odparła blondynka, biorąc do ręki poduszkę.
— Jeśli są tam jakieś straszne sceny, to za chwilę wejdzie tutaj cesarzowa Chin i zaproponuje nam wspólny piknik nad jeziorem.
— No, to możliwe.
— Bez wątpienia.
— Więc? — zapytała po chwili.
— No to może coś o amerykańskich nastolatkach? Wybiorę jakiś.
— Niech będzie. Idę zrobić popcorn. — Wyszła z pomieszczenia, a ja usiadłam przy biurku, biorąc w dłoń bezprzewodową myszkę, z zamiarem znalezienia jakiejś dobrej produkcji.
— Tylko daj dużo soli — zawołałam za nią, ale znając ją, byłam pewna, że nie powoli ani odrobinę.
Zasnęłyśmy koło 1:00.
Najgorsze było to, że obudziłyśmy się o 7:30. Nie mogłam spóźnić się do szkoły, po prostu nie mogłam. To byłby pierwszy raz.
Ja nie miałam wyboru w ciuchach, więc opłukawszy twarz, szybko wciągnęłam zestaw z poprzedniego dnia, ale Tamara oczywiście nie mogła się na nic zdecydować. Nie zjadłyśmy śniadania, tylko ubrałyśmy wyjściowe buty i wypadłyśmy z domu. Mama mojej przyjaciółki była już w pracy.
Tamara nie miała dwóch rowerów, więc aby się nie spóźnić, wsiadłam na bagażnik, a ona popedałowała przed siebie. Na szczęście nie było ani jednej większej górki. Od domu Tam do szkoły było trochę dalej niż od mojego, ale cały czas miałam nadzieję, że się nie spóźnimy.
Moja przyjaciółka zatrzymała rower na parkingu przed szkołą. Już nikt się tam nie kręcił. Zeskoczyłam z bagażnika i obie pobiegłyśmy do budynku. Torba ledwo utrzymywała mi się na ramieniu.
Do dzwonka została minuta.
— Jak mogłam nie nastawić budzika? — dziwiłam się własnej nie odpowiedzialności, gdy wyszłyśmy z klasy po pierwszej lekcji.
— Nic się przecież nie stało — uspokajała Tamara, równocześnie słuchając rozmowy dwójki kolegów. — Zdążyłyśmy.
— Na szczęście.
— Idę do łazienki, idziesz ze mną?
— Po co?
Poprawić makijaż, bo rano nie było czasu — wytłumaczyła z naciskiem na trzy ostatnie słowa.
— Dobra.
W damskiej toalecie, wyłożonej zielonymi płytkami były trzy kabiny i jedno dość duże lustro. W tamtym momencie, oprócz nas nikt nie przebywał w pomieszczeniu.
Tamara podeszła do lustra nad umywalkami i wyjęła z plecaka małą, fioletową kosmetyczkę. Zazwyczaj robiła dość mocny makijaż, mimo że nauczyciele często zwracali jej uwagę. Tym razem nie było na to za wiele czasu, bo przerwa trwała tylko pięć minut. Odkręciła różowy błyszczyk i przejechała nim kilkakrotnie po ustach.
— Mogę pożyczyć? — zapytałam, biorąc do ręki tusz do rzęs. — Nie zabrałam nic z sobą do ciebie.
— Pewnie — odparła.
— Dzięki.
Juz prawie skończyłyśmy, gdy Tamara powiedziała:
— Nie byłaś wczoraj u tej staruszki.
— To prawda. Mama do niej poszła.
— Myślałam, że musisz tam chodzić codziennie.
— Nie muszę — odpowiedziałam na wyczuwalną w jej głosie wrogość. — Chcę.
— Po co to robisz? — zapytała, chowając kosmetyczkę do plecaka.
— Wiesz, że ona mieszka sama i nie jest już najmłodsza.
— Dlaczego akurat ty?
— Mama pracuje...
— Ty chodzisz do szkoły — przerwała mi.
— ...a oprócz nas nie ma chyba żadnych, innych znajomych — dokończyłam, nie zważając na jej wtrącenie.
— A rodzina?
— Opowiadałam ci już. Jej córka wyniosła się po pogrzebie Kornelii.
— Dlaczego jej nie zabrała?
— Nie wiem — odpowiedziałam, z odrobinę podniesionym głosem.
— Dobra już. — Uniosła ręce w obronnym geście. — Chodźmy na lekcje.
Tak też zrobiłyśmy.
************************************
Ten rozdział taki nijaki chyba... no, ale i takie są potrzebne, nie?
A tak w ogóle, jeśli ktoś to czyta w miarę na bieżąco i oczekuje na nowe rozdziały, to przepraszam, że wcześniej nie pisałam, ale jestem teraz na wakacjach we Francji, więc no.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top