Rozdział 5
Następnego dnia, mój budzik wyjątkowo wcześniej zadzwonił. Ustawiłam go na godzinę 6:00; ponieważ mama miała jechać do pracy, mogłam się z nią zabrać.
Otworzyłam szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań i wyciągnęłam ciemne jeansy. Zastanawiałam się chwilę, jaka bluzka by do nich pasowała, aż w końcu zauważyłam biały sweter, który dostałam od Tamary, jako prezent od Mikołaja. Ja dałam jej wtedy taki sam, tylko w kolorze różowym.
Dzisiejszego dnia miało być chłodniej i dość pochmurnie, więc idealnie się nadawał.
Zanim poszłam do kuchni na śniadanie, przejrzałam się w lustrze, by przejechać po ustach jasną pomadką, a rzęsy pomalować tuszem.
W kuchni mama stała przy oknie i piła najprawdopodobniej kawę. Ja również sobie zrobiłam, po czym rozsmarowałam na kromce chleba krem czekoladowy i zabrałam się do jedzenia. Nagle przypomniałam sobie o wczorajszej rozmowie telefonicznej z Tamarą (o godzinie 23:30), i postanowiłam powiedzieć o niej mamie.
— Wiesz — zaczęłam — wczoraj dzwoniła do mnie Tamara.
— Co? — Najwyraźniej wyrwałam ją z zamyślenia.
— Chciała, żebym po szkole przyszła do niej i została na noc — powiedziałam, nie owijając w bawełnę.
— A… no dobra, możesz iść.
— Na pewno? Będziesz siedziała tu sama?
— Nie, nie będę sama — powiedziała. — Idę odwiedzić panią Danutę.
Po śniadaniu wróciłam do swojego pokoju, żeby spakować torbę. Zawsze robiłam to rano. Już miałam wychodzić, gdy usłyszałam:
— Linda, pospiesz się! — zawołała mama z korytarza.
— Już lecę! — odrzekłam, wychodząc.
Zamykałam drzwi, kiedy przypomniałam sobie o bardzo ważnej rzeczy. Aparat! Tamara chciała, abym zrobiła jej kilka zdjęć na modowego bloga, którego prowadziła od dwóch lat.
Włożyłam sprzęt do pokrowca, a następnie do torby, po czym wyszłam za mamą na zewnątrz.
— Dzięki, mamo — powiedziałam, wysiadając z samochodu przed szkołą.
— To do jutra, tak? — zapytała.
— Tak. Do jutra.
Przerzuciłam torbę przez prawe ramię i raźnym krokiem ruszyłam przez chodnik do drzwi szkoły. Weszłam do środka i usiadłam na ławce przed klasą, w której miała odbyć się pierwsza lekcja – chemia. Do rozpoczęcia zajęć zostało jeszcze grubo ponad pół godziny, więc korytarze były puste.
Kiedy chemia dobiegła końca, wyszłam z klasy, by napisać SMS do Tamary, ponieważ nie przyszła do szkoły. Jednak, stając przy ścianie, dostrzegłam ją, wchodzącą do budynku.
— Hej — przywitałam się. — Czemu nie przyszłaś na pierwszą lekcję?
— Zaspałam — odpowiedziała, chociaż obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Nie lubiły się z chemią.
— Dobra, chodźmy. Zaraz zacznie się WOS, nie chcę się spóźnić.
— Kto wymyślił trzyminutowe przerwy? — Tamara zapytała retorycznie, idąc za mną.
Na lekcji przed długą przerwą, moja przyjaciółka siedziała niespokojnie, ciągle grzebiąc w plecaku, więc gdy zabrzmiał dzwonek, wybiegła z klasy, ciągnąc mnie za sobą.
Zatrzymałyśmy się przy szatni. Tamara zdjęła plecak z ramienia i otworzyła go.
— Co to? — zapytałam, gdy blondynka podała mi plik małych, ozdobnych kartek, w kolorze łososiowym.
— Jak to, co? — odpowiedziała pytaniem. — Zaproszenia na twoją imprezę.
Ona była niemożliwa. Zamiast spędzać wolny czas w mieście tak, jak lubiła najbardziej, siedziała najpewniej w domu, projektując zaproszenia dla mnie.
— Jesteś cudowna, wiesz? — Uściskałam ją.
— Jasne — odpowiedziała całkiem poważnie, ale uśmiechnęła się do mnie promiennie.
— Ale jeszcze nie zaprosiłaś za mnie gości, co? — zapytałam żartobliwie.
— Nie. Zrobimy to razem.
Po ostatniej lekcji już każdy nasz znajomy ze szkoły dostał swoje zaproszenie.
— Jeszcze tylko jedna osoba — powiedziałam, gdy razem z Tamarą szłyśmy powoli w stronę jej domu.
— Kto? — zapytała zaintrygowana. — Znam ją?
— Oczywiście.
— Więc?
— Najdroższa przyjaciółko, zapraszam cię na moją imprezę urodzinową, którą sama urządzasz. No wiesz, odbędzie się w twoim domku letniskowym.
— Zastanawiam się, czy mam przyjąć zaproszenie. — Udała, że drapie się po brodzie.
— Bez ciebie się nie odbędzie.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie, a resztę drogi do domu spędziłyśmy na plotkowaniu.
Dom mojej przyjaciółki z zewnątrz był tak podobny do mojego, że gdyby stały obok siebie, można by było je pomylić. Taki sam kolor ścian, taka sama dachówka, niemal taka sama kostka na ziemi. No i wokół wybudowało się kilka rodzin. Obok budynku stał kojec, a w nim ogromny czarny pies, rasy doberman. Wabił się Lolek. Ponoć był grzeczny.
Weszłyśmy do środka, jednak wnętrze różniło się od mojego. Przede wszystkim kolorem. W moim domu królowały brąz i odcienie beżu, tutaj zaś, widziałam jedynie biel. Można było oślepnąć. Ale i przyzwyczaić się.
— Cześć, mamo. — Tamara weszła do salonu, gdzie siedziała jej matka.
— Dzień dobry, pani Marto — powiedziałam uprzejmie.
— Cześć, dziewczyny. — Mama Tamary uśmiechnęła się nieznacznie. Była wysoką, szczupłą kobietą o krótkich blond włosach, w odcieniu zupełnie takim samym jak jej córka.
— Więc zostajesz na noc? — zapytała, wstając z sofy.
— Tak. Mam nadzieję, że to nie problem — rzekłam, stanąwszy obok Tamary.
— Ależ skąd.
— Chodź — moja przyjaciółka zwróciła się do mnie.
Jej pokój nie różnił się zbytnio od reszty domu. Również biel. Oraz czerń. Usiadłam na fotelu i wyjęłam aparat z torby, a następnie ułożyłam go na łóżku obok. Tamara opierała się o parapet esemesując z kimś. Zainteresowałam się, więc zapytałam:
— Z kim tam romansujesz?
— A, z nikim — odparła wymijająco.
— Czyżby? — zapytałam i podeszłam do niej szybko. Nie zdążyła schować telefonu.
— Patryk? — zdziwiłam się. — Ten z drugiej b?
— No… — Tamara zwykle pewna siebie, teraz speszyła się mocno.
I zaczerwieniła.
— Jest młodszy o rok — zauważyłam, wciąż zdziwiona.
— I co z tego? — spytała wyzywająco.
— To nie wypali.
— Trudno.
Na tym zakończyła się nasza dyskusja w temacie tej znajomości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top