Rozdział 3
Z każdej strony mojego domu, wyłączając front, rozpościerały się łąki. W dodatku w oddali, na wschodzie rósł las. Piękne widoki, przynajmniej dla mnie. Tak tu cicho i spokojnie. Prawdę mówiąc, rzadko chodziłam do lasu, ale tę część, widoczną z okna mojego pokoju znałam dobrze. Często robiłam tam zdjęcia.
Zatrzymałam się przed drzwiami białego domu z czarną dachówką i utkwiłam wzrok w oddalonych drzewach. Przyjrzawszy się uważnie, nie miałam wątpliwości co do tego, czym była czarna plamka, biegnąca teraz przez łąkę w stronę budynku. Około dwóch minut później, na kostce przed domem pojawił się przerośnięty jamnik o czarnym podpalanym umaszczeniu i białym brzuchu. Mój pies – Misha – miał cały ubłocony pysk i radośnie machał ogonem. Pewnie znowu złapała jakiegoś kreta.
– Nie wpuszczę cię do domu, ty brudasie – rzuciłam ze śmiechem w stronę psa, który próbował przejść między moimi nogami, tak że ledwo udało mi się zamknąć drzwi. Odwiesiłam żakiet na wieszak i zmieniłam buty na "robocze", choć tak naprawdę były to po prostu trampki, w których chodziłam na co dzień. Naprzeciwko wieszaków stała mała komoda z ciemnego drewna, a nad nią wisiało duże lustro. Podeszłam do niego i zobaczyłam swoje odbicie. Wygrzebałam z torby szczotkę i przeczesałam nią średniej długości brązowe włosy, a następnie związałam je w wysoki kucyk. Tak było o wiele wygodniej.
– Już jestem! – zawołałam, przechodząc pod łukiem, oddzielającym korytarz od salonu.
W pomieszczeniu nikogo nie było, więc skierowałam się do kuchni. Gdy znalazłam się już blisko, byłam prawie pewna, że w środku znajdowała się mama, bo do moich nozdrzy dostał się cudowny zapach uwielbianego przeze mnie dania – żeberek.
Przeszłam pod kolejnym, węższym łukiem i moim oczom ukazało się dosyć małe, pomalowane na pomarańczowo pomieszczenie. Po lewej stronie, przy kuchence gazowej stała kobieta o śniadej cerze i brązowych włosach, upiętych w niski kok tuż nad karkiem. To po niej odziedziczyłam ciemny kolor tęczówek.
– Cześć, mamo – odezwałam się, a ona odwróciła głowę w moją stronę.
– No cześć, cześć – odrzekła, jakby trochę podenerwowana i wytarła dłonie w kraciastą ścierkę. – Siadaj, zaraz podam obiad.
– Stało się coś?
– Słuchaj, zgodziła się, żebyś przygarnęła tego psa, ale ostatnio na zbyt wiele sobie pozwala.
– Co to znaczy?
– Widziałaś, jaka była dzisiaj umorusana w ziemi? Rozkopała mi niemal całą grządkę za domem, a dopiero wczoraj zasadziłam tam sadzonki truskawek.
A więc to nie był kret...
– Mamo, przepraszam – powiedziałam, czując się trochę winna i szybko wstałam od stołu, by wziąć od niej talerze.
– Przecież to nie twoja wina – kobieta zaczęła tłumaczyć – ale musisz ją jakoś powstrzymać albo tego oduczyć, bo i tak posadzę te truskawki. Te ze sklepu są strasznie suche – dodała po chwili.
– Spróbuję, ale nie mogę nic obiecać. Jej przodkowie polowali na gryzonie. – Zaśmiałam się cicho.
– Bo inaczej ją uwiążę – ostrzegła mama.
– Zrobię co w mojej mocy.
Po skończonym posiłku udałam się do swojego pokoju. Przebrałam się w zwykłą bordową bluzę i długie spodnie, z bliżej nieokreślonego materiału. Usiadłam przy biurku z zamiarem odrobienia lekcji i otworzyłam szkolną torbę. Czekały na mnie historia i język angielski.
Moja sypialnia była raczej średniej wielkości, ze ścianami w kolorze liliowym, które zgrywały się z meblami z jasnego drewna. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się łóżko, w tamtej chwili przykryte jasnym kocem, a na przeciwległej ścianie widniało sporych rozmiarów okno. Miejsce, gdzie zazwyczaj odrabiałam pracę domową, było zaraz obok.
Około godziny 17:00 wstałam z pozycji siedzącej i rozprostowałam kości, po czym poszłam do kuchni. Z górnej szafki wyjęłam szklankę, podstawiłam ją pod kran i odkręciłam kurek. Kiedy już zwilżyłam gardło, wyszłam z pomieszczenia, by udać się na zewnątrz. Zanim otworzyłam wyjściowe drzwi, przypomniałam sobie, aby powiadomić mamę, o której zamierzam wrócić. Mimo, że dom pani Zych stał niemal po sąsiedzku, wolałam, żeby mama wiedziała.
Zastanawiając się, gdzie mogłaby teraz przebywać, przeszłam korytarzem i usłyszałam ciche dźwięki, wydawane przez laptopa. Była w salonie. Weszłam tam i zauważyłam ją, wpatrzoną w obraz konta bankowego na ekranie. Jak co miesiąc. Mój tata zostawił nas, gdy byłam jeszcze bardzo mała, więc prawie go nie pamiętałam. Wyjechał za granicę, a my nie wiedziałyśmy nawet, gdzie dokładnie przebywał. Przez jakiś czas mama nie mogła znaleźć stałej pracy, ale od kilku lat była pracownikiem banku w najbliższym mieście.
– Mamo – zaczęłam – wychodzę pomóc pani Danucie. Będę najpóźniej około 19:00.
– Dobrze. – Zamknęła laptopa. – Pozdrów ją ode mnie i przekaż, że wpadnę do niej któregoś dnia. Dawno jej nie odwiedzałam.
– Pewnie.
Wyszłam z salonu, po czym otwierając drzwi na zewnątrz, znalazłam się pod sklepieniem, na którym słońce przebijało się przez chmury.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top