Rozdział Szósty

Przez chwilę dało się słyszeć krzyk przerażenia czwórki dzieci a potem głuchy odgłos ciał spadających na ziemię.

-Debilu, naprawę myślałeś że jakaś alohomora otworzy na te drzwi - wściekła się Emma podnosząc się z ziemi, dziewczyna znała już magiczne bariery szkoły.

-Wybacz, że mój poziom inteligencji nie jest na wygórowanym poziomie was Krukonów!

Odpowiedział podnosząc swoja różdżkę z ziemi.

-Zamknąć się! - skarciła ich Alice.

-Dla twojej informacji jestem w Slytherinie! - oburzyła się Emma.

-Japa! Ludzie, ktoś tu idzie! - Alice zakryła Emmie usta i dźgnęła Leo w brzuch.

Kilka metrów nad nimi, z dziury do której wpadli było widać jasną poświatę świec w bibliotece. Nagle z ich lewej strony otworzyły się drzwi. W ciemności słychać było głos Filcha, który znowu narzekał na brak możliwości torturowania dzieci. Żaden z młodych czarodziejów nie chciał zostać z nim w ciemności sam na sam, więc równo puścili się pędem w przeciwną stronę.

-Stać! Wy bezczelne huncwoty! Wypatroszę was wszystkich! STAĆ!

Jednak nikomu nie uśmiechało się zwalniać. Ucieczkę prowadził Leo, tuż zanim była Alice która aby zachować równowagę trzymała Emmę za rękę. Na samym końcu biegł powoli Julian, chłopiec był najniższy z całej czwórki więc z każdą chwilą był coraz bardziej w tyle.

Nagle Leo spostrzegł, że zaczyna widzieć swoje buty. Przebiegli jeszcze kilka metrów i zobaczyli niewielkie wyjście na zewnątrz, chłodna poświata księżyca oświetlała kamienny korytarz wystarczająco, aby dzieciaki mogły widzieć się na wzajem. Bez zastanowienia cała trójka przecisnęła się przez wyjście i pomogła zrobić to Julianowi który dobiegł chwilę później.

Dzieci spostrzegły, że są nieopodal jeziora Bijącej Wierzby. Na zewnątrz było już bardzo ciemno, bez słowa ruszyli w stronę Hogwartu, tak jakby jakikolwiek dźwięk miałby zbudzić chordę zombie która rzuci się na nich od razu.

Wszyscy odetchnęli kiedy w końcu przekroczyli drzwi zamku. Muzyka z Wielkiej Sali ucichła, więc można było się domyśleć, że impreza powoli się kończy. Opadli na ziemię odpierając się o pomnik Jednookiej Wieźmy.

-Drogi pamiętniczku, dzisiaj omal co, nie wyrzucili mnie ze szkoły... - westchnął Leo

-Drogi pamiętniczku, właśnie poznałam trójkę debili, mam nadzieję, że już nigdy więcej ich nie spotkam - dodała Alice.

Emma nagle zaczęła się śmiać.

-Ale sraliście jak Filch otworzył te drzwi!

-Sama srałaś! - prychnął Leo - gdyby nie ja, nadal byście biegły tym korytarzem!

-Ciekawe gdzie on prowadzi - zagadnęła Aliec.

-Nie chcę tego sprawdzać - pisnął Julian który odezwał się po raz pierwszy do tej pory.

Odpoczywali jeszcze krótką chwilę, później jak gdyby nigdy nic rozeszli się do swoich dormitoriów.



Następnego dnia po Nocy Duchów Prorok Codzienny nie obwieścił końca świata. Alice nadal nie była pewna o co mogło chodzić tym dwóch duchom które spotkała w tedy na korytarzu.

-Panie Twaretty, ja rozumiem, że nie każdy musi być Aurorem, ale oczekuję, że na lekcjach Obrony Przed Czarną Magią będzie pan uważał - Profesor skarcił Leo za jego złe zachowanie.

-No ale to nie ja! - oburzył się chłopak - Eddie cały czas petryfikuje mi stopy!

Nauczyciel przeniósł wzrok na małego, zielonowłosego chłopca.

-To nie prawda Panie Profesorze - zrobił minę niewiniątka i znowu udawał, że pisze coś na pergaminie.

-Eddie to najgrzeczniejszy uczeń w szkole - zaczął Profesor, na jego słowa cała ekipa Puchonów z Richiem na czele zaczęła się śmiać - Dość tego! Odejmuje Hufflepuffowi dwa punkty!

Przez grupę przeszedł jęk niezadowolenia a kilka Krukonów uśmiechnęło się zwycięsko. Kiedy Nauczyciel po raz kolejny zaczął prezentować ruch różdżką Alice nachyliła się do Leo.

-Te, debli! - szepnęła kiedy chłopak odwrócił się w jej stronę - musimy pogadać po lekcji.


Na przerwie Alice szła z Leo korytarzem rozmawiając o tym, co miało wydarzyć się w Noc Duchów. Obok dreptali jeszcze Richie, Ben i Eddie którym Leo opowiedział już to, co wydarzyło się w nocy.

-No, ale po co to roztrącać? Żyjemy? Żyjemy. Azkaban stoi? Stoi - wzruszył ramionami - może rozmawiały o jakimś swoim serialu Miłości zza grobu. Daj spokój...

-Te zakład, że go rozbroję nie używając żadnego zaklęcia? - Alice usłyszała znajomy jej głos.

Alan i Johnny stali celując różdżkami w jakiegoś chłopaka z pierwszej klasy. Leo miał nadzieję, że dziewczyna zrobi to co każdy normalny człowiek, czyli przejdzie obok nie zwracając uwagi na jakieś szkole bójki. Jednak Alice ścisnęła w ręce swój blok rysunkowy i poszła w stronę dwóch jej kolegów. Leo wywrócił oczami i stanął trochę dalej w bezpiecznej odległości i czekał na rozwój wydarzeń.

-Co ty robisz!? - spytała pretensjonalnie dźgając Alana w żebra tak aby odwrócił się w jej stronę.

-Przez tego idiotę Gryffindor stracił pięć punktów na zielarstwie, bo rozbił doniczki dla mandragor! - Alan wskazał różdżką w stronę "winowajcy" którym okazał się Julian.

Alice nadal nie rozumiała przyczyny ataku jej kolegi na Juliana.

-I co z tego? - spytała zakładając ręce na piersi.

-Jesteś kobietą, nie zrozumiesz tego - powiedział odpychając ją na bok.

Tego dla Alice było już za wiele, rzuciła swój szkicownik na ziemię i zanim Johnny, albo ktokolwiek inny zdążył zareagować sprzedała Alanowi mocnego prawego sierpowego prosto w szczękę. Dopiero po chwili doszło do niej jak bardzo było to głupie.

Chłopak był od niej wyższy i na pewno silniejszy, cofnęła się o krok kiedy podniósł różdżkę w jej kierunku.

Jednak za nim doszło do czegoś więcej przez korytarz przeszedł rozdzierający wrzask. Mały Eddie z zacięciem na twarzy wskoczył większemu Alanowi na plecy i zacisnął swoje malutkie rączki na jego szyi. Alan zrobił kilka kroków w tył starając się zrzucić pluskwę, jednak skubany mocno się trzymał. Kiedy Johnny dołączył do szarpaniny Leo uznał, że chyba pora zareagować. Razem z Benem powalili Johnny'ego na ziemię a Richie podciął nogi Alanowi, tak, że teraz mały Eddie okładał pięściami Gryfona.

Alice patrzyła na zieloną furię ze strachem.

-Powinniśmy reagować - spytała Richiego który pomógł jej wstać.

-Sam się go boje - odpowiedział.

-Snape idzie! - krzyknął Julian któremu już nic nie zagrażało.

Eddie wyprostował się gwałtownie i zeskoczył ze swojej ofiary stając przed przyjaciółmi.

-Zostawcie to mnie - powiedział.

Kiedy nauczyciel zatrzymał się przed dwójką chłopców leżącą na ziemi Eddie podszedł do niego z miną przestraszonego szczeniaczka.

-Panie Profesorze, ci dwaj chłopcy się pobili - wskazał swoją malutką rączką na leżących na ziemi Alana i Johnn'ego.

-To dlaczego obaj leżą na ziemi? -spytał marszcząc brwi.

Alan podniósł się z ziemi i spojrzał z nienawiścią w stronę Eddiego. Gryfon prawdopodobnie miał złamany nos, ponieważ kurczowo go trzymał hamując krwawienie.

-Wy dwaj, ze mną - zarządził Snape.

Richie śmiał się dwójki przegranych.

-Jeszcze za to oberwiecie, rudzielcu - Johnny szturchał go mocno w ramię i wysyczał do ucha groźbę.

Richie poprawił swoje okulary, i spojrzał mu prosto w oczy z szarmanckim uśmiechem.

-Czekam złotko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top