rozdział szesnasty

Dzień w Hogwarcie zaczynał się jeszcze przed wschodem słońca. Dormitoria świeciły pustkami, tylko w niektórych kilkoro uczniów nadrabiało prace domowe swoim trybem, czyli wstając kilka godzin przed zajęciami. Po zamkowej kuchni krzątały się skrzaty przygotowujące pierwszy posiłek dla czarodziejów. Przyjemny zapach naleśników już rozchodził się po dormitorium Puchonów, które było najbliżej kuchni.

Coraz chłodniejsze dni kontrastowały z ciepłym, żółtym pokojem pełnym roślin, kanap, puf i różnokolorowych poduszek i foteli. Wielu Puchonów z całego zamku najbardziej lubiło to miejsce. Przytulne pomieszczenie gdzie zawsze jest gdzie siedzieć.

Chwile przed siódmą zaczęło się robić coraz żywiej. Początek roku zawsze jest najbardziej zorganizowany. W pokojach jest czysto a uczniowie przychodzą punktualnie na lekcje. Punktualnie o siódmej prefekci rozpoczynali swój rytuał budzenia. Eryk - prefekt Krukonów na piątym roku, przyjaciel Nicka i Stana skończył budzić dormitoria męskie równo o czasie. Przeszedł się potem jeszcze po pokojach starszych chłopców, którzy bez budzenia nie potrafili wstać na lekcje. Lubił jak miał dużo do zrobienia, jego głowa nie była wtedy pełna niepotrzebnych myśli a on mógł się skupić na nauce i obowiązkach... i oczywiście tych dwóch przygłupach z którymi się kumplował. Już miał schodzić z wierzy, aby spotkać się w umówionym miejscu z Nickiem, kapitanem drużyny Puchonów i Stanem, Gryfonem dla którego dzień bez odjętych punktów to stracony dzień.

-Panie Prefekcie - usłyszał głos za sobą. Odwrócił się i spojrzał na niskiego, drobnego, jasnowłosego chłopca z pierwszego roku. Był już ubrany w niebieski sweter, szatę swojego domu i dżinsy. Zanim Eryk się zorientował wepchnął mu swoją dłoń w rękę - Dzień Dobry, miło poznać Szekspir Tinerry, mogę zadać ci kilka pytań?

-Dobrze?

-Dlaczego nie mogę wejść do damskich dormitoriów? Chciałem powiedzieć dobranoc przyjaciółce jednak schody nagle się zapadły.

-Chłopcy nie mogą wchodzić do żeńskich dormitoriów jest to - tu przerwał a chwilę - zabezpieczenie.

-Przed czym? Czy w Hogwarcie jest niebezpiecznie? -spytał otwierając szerzej oczy.

-Nie, nie, nie jest to... nie ważne! Powiem ci jak będziesz starszy - odpowiedział i wyszedł z dormitorium. 

Zszedł na dół i poszedł w stronę biblioteki, gdzie jego nad wyraz inteligentni koledzy prawdopodobnie zamierzali stracić kolejne punkty. Szykuje się piąty rok pilnowania tych debili.

Kwadrans później Emily szturchała śpiącą Alice w ramię. 

-Hej Al, bo ja przypadkiem rozsypałam twoje farby, ale nie gniewaj się. Już je pozbierałam - powiedziała cichutko.

Alice odgarnęła loki z twarzy i spojrzała na swoją torbę którą rzuciła wczoraj po zajęciach z astronomii prawie na środek pokoju a potem na dziewczynkę w mysich warkoczykach i okrągłej buzi. Westchnęła tylko i spojrzała na Emily.

-Nie ma problemu - jej koleżanka z pokoju była najmilszym człowiekiem jakiego w życiu poznała. Nigdy nie słyszała żeby chociaż podniosła na kogoś głos, czy przeklęła. Potrafiła bez namysłu oddać komuś swoją porcję deseru czy dać odpisać zadanie. Jej przyjaciółka była po prostu czystym złotem.

Wstała z łóżka, kopnęła torbę pod okno i zaczęła zbierać swoje przybory kosmetyczne, aby pójść do toalety.

-Widziałaś moją szczoteczkę do zębów - spytała, Emily pokręciła głową 

-Może jest przy umywalce, ale Dave na razie siedzi w łazience.

-Spoko - mruknęła nadal próbując się obudzić - widziałam, że po kolacji rozmawiałaś z TYM Puchonem - Alice ruszyła zalotnie brwiami.

Emily zaczerwieniła się. Eddy, zielonowłosy chłopak z Hufflepuffu podobał jej się od dawna. Wczoraj rozmawiali tylko o dodatkowych zajęciach z run na jakie oboje będą chodzić.

Dave wyszła z łazienki.

-Następna! - krzyknęła przybijając piątkę z Alice.



Koło wpół do ósmej dziewczyny zeszły do pokoju wspólnego, aby stamtąd pójść na śniadanie.

-Hej! - Alice coś chwyciło powyżej nadgarstka - Jak ci się spało? Jakie masz pierwsze zajęcia? Idziemy razem na śniadanie? Mogę siedzieć obok ciebie?

-Dzień Dobry, Szekspir - westchnęła odtrącając jego rękę i przyśpieszając kroku.

Chłopak natarczywie, od początku roku cały czas chciał czegoś od dziewczyny. Nie dawał jej spokoju, co powoli doprowadzało ja do szału. 

Alice udało się zgubić chłopaka tuż przed Wielką Salą, niestety zostawiła tam też swoje przyjaciółki.

-Błagam schowajcie mnie! - wypaliła wpadając między Leo a Juliana.

-Czyżby znowu nasz poeta literatury pięknej nie dawał ci spokoju? - zaśmiała się Emma, która już wiedziała jak dogryźć przyjaciółce z rana.

-Zamknij się i patrz czy nie idzie - dziewczyna stanęła za plecami Leo i ugięła kolana, gdyż ten był od niej trochę niższy.

Julian zajrzał głębiej w korytarz i rozejrzał się.

-Czysto. Jesteś bezpieczna - powiedział

Alice westchnęła.

-Spokojnie, usiądzie obok ciebie na śniadaniu - zaśmiała się Emma i weszła do Wielkiej Sali.

-Wal się! - krzyknęła za nią Alice, zwracając ty samym na siebie uwagę przechodzącego obok Snape'a.

Idealnie rozpoczęty dzień.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top