Rozdział Siódmy
Jesienna pogoda już na dobre zagościła na błoniach Hogwartu. Błoto i kałuże całkowicie odpychały od popołudniowych przechadzek po terenach szkoły. Tej nocy również padał deszcz i na wyższych piętrach dormitoriów dało się słyszeć wiatr wyjący w oknach.
Oczywiście Puchoni mieli gdzieś ciszę nocną.
-Pewnie, ty i twoje biseksualne zapędy, Richie - skomentował Leo wywracając oczami
Rudzielec śmiał się już teraz do rozpuku bawiąc tym odgłosem resztę czarodziejów w pokoju. Dźwięk jaki wydawał można było porównać z przesuwaniem szafki po podłodze i śmiechem noworodka jednocześnie, do tego po dłuższym bekowaniu charakterystycznego dźwięku nabrało również gwałtowne wciąganie powietrza. Chłopcy śmiali się ze śmiechu okularnika, a on z tego, że oni się śmieją.
-Ben twoja kolej - Leo rzucił koledze paczkę z fasolkami wszystkich smaków.
Chłopiec zanurkował ręką pudełku i wyciągnął ze środka jedną fasolkę i od razu włożył do ust. Czarodzieje czekali aż Ben wypluje smakołyk na podłogę z głośnym jękiem obrzydzenia jednak nic takiego się nie stało.
-Jagoda? - spytał niepewnie - albo malina... chyba tak - wzruszył ramionami podając pudełko Leo
-Ten zawsze ma szczęście do żarcia - prychnął Richie który nadal popijał wodą poprzedni smak wymiocin.
Leo próbował tego wyzwania po raz piaty tej nocy i jeszcze ani razu nie natrafił na nic dobrego. Już z lekkim obrzydzeniem zanurzył rękę do pudełka, wyjął z niego jedną fasolkę i przyjrzał się jej dokładnie lustrując zieloną powłokę wzrokiem.
-Jeżeli znowu to glut, wywalam pudełko przez okno - zadeklarował. Powoli włożył fasolkę do ust, rozgryzł ją i po chwili, na jego języku rozprowadził się cierpki smak - Cholera! Szczypiorek! - krzyknął wypluwając pod nogi już piątą fasolkę - walcie się idę spać, przypominam że jutro też mamy lekcje.
Powiedział odkładając pudełko na szafkę nocną Richiego. Mały Eddie ziewnął uroczo z otwierając szeroko usta.
-No to dobranoc - mruknął szybko zielonowłosy zawijając się w kołdrę jak mała myszka.
-Drogi pamiętniczku, to ja Leo, dziś położyłem się wcześnie, aby jutro zostać kujonem...
-RICHIE MORDA KURWIU! - wydarł się malutki, słodki Eddie.
***
Alice kończyła obiad w towarzystwie Emily i Dave'a przy stoliku Krukonów. Resztę popołudnia miała wolną, co bardzo jej odpowiadało. Kolejne zajęcia mieli mieć dopiero po zmroku w wieży astronomicznej.
-Właściwie to jak ty masz na imię? - spytała Emily Dave'a.
-Nie powiem, jest okropne - blondynka pokręciła głową i upiła łyka soku dyniowego.
-No weź, bez przesady - jęknęła.
-No nie mogę ci powiedzieć.
-Czemu?
-Musiałaby cię wtedy zabić - zażartowała starając utrzymać pokerową twarz zanurzając usta po raz kolejny w soku.
-Musimy pogadać - Alice aż podskoczyła, gdy usłyszała szept nad uchem. Odwróciła się gwałtownie, aby zobaczyć kto właśnie haniebnie przeszkodził jej w spożywaniu kurczaka z żurawiną i tłuczonymi ziemniakami - Emma?
-To ważne - brunetka tupnęła dyskretnie nogą i szarpnęła ją za ramię.
-Jem! - sprzeciwiła się Alice opluwając trochę szatę ziemniakami. Emma dźgnęła ją jeszcze różdżką w żebro i zmusiła, aby wyszła z nią z Wielkiej Sali - Co? - spytała gdy już zamknęły za sobą drzwi.
-Czytałam trochę o Nocy Duchów, według mugoli przynosi ona pecha dobrym ludziom a szczęście tym złym. Działa na wszystko! Co jeżeli na przykład Bramy Azkabanu nie wytrzymają czegoś takiego i...
-Wyluzuj - Alice pstryknęła większy kawałek ziemniaka z szaty na ziemię - minęło już wystarczająco dużo czasu, aby cokolwiek się stało. Dajmy sobie na razie z tym spokój.
-Tu jesteście mazgaje! - dziewczyny odwróciły się w stronę znajomego głosu - gotowe znów złamać regulamin!?
W ich stronę szedł Leo i Julian (po minie tego drugiego dało się wywnioskować, że raczej nie idzie tu z własnej woli... chociaż on zawsze tak wygląda)
-Zamknij się! - Emma znowu tupnęła nogą i rozejrzała nerwowo jakby Snape miał zaraz wyskoczyć zza rogu, wykrzyczeć im wszystkie błędy życiowe w twarz i odjąć tysiąc punktów domowi.
-Wyluzuj, wiecie, że podobno w zakazanym lesie żyją...
-Nie! - przerwała mu Emma jednak zamilkła po chwili orientując się, że w żaden sposób nie powstrzyma kolegi przed złamaniem zasad... właściwie to Leo był od niej trochę niższy, więc gdyby rzucić odpowiednie zaklęcie...
-Leo, jeżeli wpadniesz mogą wykopać się z drużyny - odezwał się dość cicho Julian, który była najniższy z całej czwórki.
Chłopak zmarszczył brwi, prawdopodobnie wymieniając w myślach wszystkie za i przeciw.
-Fakt, dobra niech wam będzie kujony. Al idziesz?
Dziewczyna podniosła na niego wzrok znad swoich paznokci, przez większość ich rozmowy była zajęta wydłubywaniem resztek farby spod paznokci.
-Co? - spytała jednocześnie dokładnie oglądając ładny turkusowy kolor powstały pod jej serdecznym palcem.
-Krukoni mają z nami zielarstwo - westchną - idziesz, czy zakładasz plantację mandragor pod paznokciam.
-Właściwie to mandragor nie sadzi się w plantacjach tylko w osobnych doniczkach - sprostowała Ślizgonka.
***
Na przerwie poobiedniej Nick zaklepał boisko Quidditcha dla składu Puchonów. Nowi zawodnicy znali już wszystkie możliwe kontuzje jakie można doznać w tym sporcie i taktykę ich Domu.
Leo był w składzie na pozycji ścigającego razem z jedną dość postawną dziewczyną z jego rocznika na obronie i kilkoma starszymi czarodziejami, których kojarzył tylko z widzenia. Eddy po raz pierwszy miał zmierzyć się jako szukający równoległym szóstoklasistą. Miał on blond włosy, postawę jak kurczak i prawdopodobnie niedowagę. Podobno kiedyś złapał znicza w pierwszych dziesięciu sekundach od jego wypuszczenia.
Nick, będący w drużynie Leo, założył na swoje dredy opaskę z pokracznie wyszytym napisem "ŚMIERDŹ ŚLIZGONĄ" i dał sygnał startu gry.
Leo szło całkiem nieźle. Miotła szkolna była dość słabo wyważona i lekko odchylała się na zakrętach, ale dzięki współpracy z jednym z pałkarzy prowadzili pięcioma punktami.
Eddie śmigał od jednej bramki do drugiej wypatrując znicza i unikając tłuczków. Minęło dziesięć minut gry i nagle blond włosy szukający z przeciwnej drużyny zrobił nagły zwrot i poszybował a drugi koniec boska obniżając trochę lot.
Zielonowłosy zorientował się, że przeciwnik prawdopodobnie wypatrzył znicza i poleciał jego śladem. Faktycznie, dostrzegł go paręset metrów dalej obok jednej z wieżyczek dla kibiców.
Rozpoczął się morderczy pościg za małym kawałkiem złotego metalu. Eddie czuł jak jego oddech przyśpiesza, ale nie mógł zwolnić. Udało mu się wyprzedzić blondyna o połowę długości miotły. Czuł, że jego oddechy są coraz płytsze.
-Nie teraz, nie teraz - mruczał błagalnie.
Na bokach jego pola widzenia zaczęły pojawiać się małe czarne plamki, mocno zacisnął oczy i wyprostował rękę jeszcze bardziej, poczuł kawałki zimnego metalu na jego palcach.
Nie dał rady. Zaczął kaszleć i powoli opadać na dół. Usłyszał wesołe okrzyki, gdy jego przeciwnik złapał znicz.
Ciężko zszedł z miotły i usiadł na ziemi starając się uspokoić oddech. Wymacał w tylnej kieszeni nieduże plastikowe pudełeczko, przytkną je do ust i zaciągnął się porządnie tlenem.
-Eddie - usłyszał krzyk Leo a potem jego szybkie kroki na murawie - nic ci nie jest.
Chłopak odpowiedział ciche "w porządku" pomiędzy kaszlnięciami. Po chwili obok wylądował tez Nick.
-Nie mówiłeś, że masz astmę - powiedział z troską, ale jednocześnie i nutą pretensji.
-Nie pytałeś - wychrypiał.
Eddie chciał się podnieść z trawy jednak Leo jeszcze mu na to nie pozwolił.
Nick podrapał się po głowie trochę przekrzywiając swoją opaskę na prawo.
-Młody wszystko porządku? Przecież już go miałeś !? - Leo musiał powstrzymać Eddiego przed przywaleniem oboju Puchoną w ryj. Nienawidził kiedy ktoś się nad nim rozczulał.
Nick powiedział blondynowi co się stało. Ten zagryzł usta w wąską linię i zmrużył oczy. Starsi czarodzieje odeszli kawałek.
-Ten mały jest zajebisty, wyprzedził mnie w kilka sekund - powiedział.
-Widziałem... tylko, że McGonawpierdol zamieni mnie na karmę na Pani Norris jeżeli dopuszczę go do grania w takim stanie. Wykituje nam po kilkunastu minutach.
Leo pomógł Eddiemu wstać i spojrzał w stronę rozmawiających dalej Nicka i blondyna. Zanim zdążył zareagować mała torpeda zniszczenia już była przy nich.
-I tak będę grał na tej pozycji a jak nie, możecie się pożegnać ze swoimi...
-Dobra wyluzuj - Nick położył mu rękę na głowę i odsunął na bezpieczną odległość -Masz tę fuchę.
-Serio?
-Ta - zaczął Nick - tylko musisz mi obiecać, że będziesz...
-TAK JEST KURWA! Słyszałeś to Sraterry?! Jestem w składzie! - krzyknął w stronę Leo następnie podniósł ręce w górę i napawał się chwilą swojego zwycięstwa.
-Ale wiesz, że będziesz musiał...
-MORDA!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top