rozdział piętnasty

Uczta trwała już ponad godzinę. Jedzenia nie ubywało, ale wszystkim zaczęło doskwierać ogólne zmęczenie spowodowane podróżą i tyloma spotkaniami z przyjaciółmi. Prefekci dostali polecenie, aby odeskortować pierwszorocznych do ich dormitoriów. Alice czekała cierpliwie aż młodsi wstaną i wyjdą z Wielkiej Sali.

Rozejrzała się jeszcze za jej przyjaciółmi z którymi chciała zamienić jeszcze kilka słów przed snem, ale nikogo nie widziała. Zamiast tego dostrzegła jednego z tych tępaków. Alana, Gryfona który już na pierwszym roku zasłynął z bycia totalnym kretynem i męczenie słabszych od siebie. Teraz rozmawiał z jednym z chłopców, który został przydzielony do JEJ domu. Alice rozpoznała w nim chłopaka, który nie był zadowolony z przydziału. Zacisnęła pięści i zaczęła iść w stronę tych dwóch.

-Wydaje mi się, że pierwszoroczni dostali polecenie - uprzedził ją Snape, który pojawił się jakby znikąd - mam odjąć wam punkty jeszcze przed pierwszymi lekcjami.

-Nie Panie Profesorze - odpowiedział Alan wrogo patrząc mu w oczy a potem na mniejszego chłopaka. W chwili odszedł bez słowa szturchając wcześniej chłopca i zostawiając ich samych.

Snape tylko machnął ręką każąc nowemu Krukonowi iść za resztą. Chłopczyk wykonał polecenie, przeszedł obok Alice i zaczął kierować się do wyjścia.

-Hej - dziewczyna się zawahała gdy chłopak się odwrócił - czego chciał od ciebie ten chłopak?

Chłopczyk stał chwilę i patrzył się na dziewczynę wielkimi niebieskimi oczami które przybrały teraz rozmiar dwóch galeonów. Był niższy i szczuplejszy niż jego rówieśnicy. Cały czas stał tak patrząc się na Alice z otwartymi ustali.

-Coś się stało? - spytała niepewnie dziewczyna.

-NIE! - krzyknął chłopak podbiegając do niej i łapiąc za dłoń - Cześć, jestem Chuck, ale możesz mi mówić Szekspir... Znaczy nie musisz! Wcale się tak nie nazywam, znaczy nazywam! Możesz na mnie mówić jak chcesz! Właściwie to możesz...

-Dobrze, wystarczy... załapałam - chłopiec nadal nie chciał puścić jej ręki, Alice zrozumiała, że wpadła. Jednak nie warto być miłą - chyba... musisz już iść - powiedziała.

-Jak chcesz możesz pójść ze mną - chłopiec znowu złapał ją za rękę, sięgał jej do ramienia - na którym jesteś roku? A mogę mieć dormitorium obok twojego? Masz takie śliczne włosy...

-Na drugim - westchnęła dziewczyna. Już zaczynała żałować, że zaczęła rozmowę, kątem oka widziała jasnowłosą czuprynę tuptającą obok niej - właściwie czego od ciebie chciał ten gryfon?

Chłopak wzruszył ramionami jakby to, że starszy chłopak miał mu zaraz spuścić łomot było dla niego normalne. 

-Pruł się o to, co zrobiłem w domu. Znaczy wiesz, tak częściowo przeze mnie ojciec wydarł się na Alana.

Alice i Szekspirowi udało się dołączyć do dużej grupy czarodziejów idących w stronę wieży astronomicznej.

-Zaraz, chcesz mi powiedzieć, że mieszkasz z tym kretynem? 

-Tak, Alan to mój brat - odpowiedział chłopak, przez całą drogę nawet nie spuszczał wzroku z twarzy Alice robią w jej stronę coraz to większe oczy. Szekspir był bardzo drobny, nawet jak na jedenastolatka a jego twarz nadal wyglądała bardzo dziecięco.

Dziewczynie przez chwile zrobiło się żal chłopaka. Całe życie mieszkać z takim idiotą jak Alan.

  


-Witam wszystkich na zebraniu prawdopodobnej drużyny Quidditcha Hufflepuffu - Nick rzucił na stół swoją torbę z książkami i założył na dredy opaskę z napisem "Śmierć ślizgoną". Siedzieli na środku pokoju wspólnego Puchonów. Po za starą drużyną doszło do nich trzech nowych chłopaków, starszych od niego i jednak dziewczyna, chyba z pierwszego roku bo jej nie kojarzył z widzenia - jako, że jesteśmy najlepszym i najbardziej dobrotliwym domem daliśmy im wygrać w zeszłym roku. Wiecie... niech się cieszą. ALE W TYM ROKU! Oj taak, Hogwart na długo popamięta naszą wygrają.

Podobną gadkę Leo pamiętał z zeszłego roku, Nick wtedy miał swój pierwszy rok jako kapitan. Wiedział, że jeżeli Hufflepuff nie wygra w tym roku chłopak może pożegnać się ze stanowiskiem kapitana. Nie mówił mu o tym, ale było widać jak bardzo mu na tym zależy. Często stawiał grę ponad oceny w szkole. I jako jedyny kapitan ze wszystkich domów był bardzo wyrozumiały dla drużyny. Leo nie pamiętał, aby kiedykolwiek Nick na kogoś krzyknął, albo powiedział cokolwiek niemiłego.

-W wakacje obmyśliłem lepszą taktykę. W tym roku nie gramy ofensywnie na przeciwnika, to było u nas powodem strat kafla. Nasi ścigający muszą postawić na szybkość nie na siłę. Jesteśmy szybsi od innych gracz, wiem bo to sprawdzałem, spójrzcie będziemy rozgrywali piłkę bokami, jak najbardziej się da...

-Nick, przecież nikt jeszcze nie stosował takiej taktyki - powiedział jeden z szóstoklasistów.

-Właśnie - chłopak wycelował w niego różdżką, którą rysował na dywanie pole Quidditcha - będziemy pierwsi. Zwyciężymy. 

Leo wstrzymał oddech. Liczył na to. Nie chciał, aby funkcja kapitana przypadła jednemu z tych wielkich napakowanych chłopaków z parciem na wygraną. O wiele bardziej wolał treningi z Nickiem, uwielbiał tą atmosferę jaką budował na boisku.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top