Rozdział 1
Siedziałam w pierwszej ławce od ściany. Zastanawiając się, jak powinnam skonstruować zdanie, gryzłam końcówkę długopisu. Moja klasa pisała właśnie sprawdzian z języka polskiego, na który swoją drogą byłam dobrze przygotowana. Zresztą jak zawsze. Lubiłam się uczyć, więc z większości przedmiotów miałam dobre oceny. Nie czułam presji z niczyjej strony. Po prostu zależało mi na własnej przyszłości.
Obok mnie, po prawej, siedziała Tamara Sojka – moja nieco szalona, beztroska i odrobinę próżna, blondwłosa przyjaciółka. W przeciwieństwie do mnie, ona zbierała nienajlepsze stopnie. Sama zresztą przed lekcją powiedziała mi, że jej rodzice byliby zadowoleni, jeśli dostałaby trójkę z tego sprawdzianu. Jednak widząc, jak kiepsko sobie radzi, postanowiłam jej trochę pomóc. Fakt, to nie w porządku. Ale gdyby nie dociągła do tej oceny, to z pewnością miałaby kłopoty.
Dyktowałam jej właśnie ostatni przykład, gdy odezwała się nauczycielka :
– Lindo – zwróciła się do mnie odrobinę zachrypniętym od długiej ciszy głosem – chyba nie podpowiadasz Tamarze, co?
– Nie, nie – odezwałam się szybko. – Ja tylko... chciałam pożyczyć chusteczkę.
Zanim jeszcze dokończyłam ostatnie słowo, blondynka wyjęła z torby nową paczkę chusteczek higienicznych i podała mi ją, jak gdyby była na to przygotowana.
– Dzięki, że mi pomogłaś – zaczęła Tamara, gdy wyszłyśmy po lekcji z klasy. – Normalnie gdybym dostała dwóję, to tata by mnie chyba zabił.
– Spoko – powiedziałam. – Od czego ma się przyjaciół?
– Jesteś kochana, wiesz?
– Oczywiście – odpowiedziałam z podniesioną głową, udając, że się chwalę. – Jestem najlepsza.
Zaczęłyśmy się śmiać, bo taki ton głosu zupełnie do mnie nie pasował.
Wyszłyśmy ze szkoły na piękne kwietniowe słońce, by długą przerwę spędzić na świeżym powietrzu. Mimo że był dopiero piąty dzień tego miesiąca, temperatura na termometrach często przekraczała piętnaście stopni Celsjusza, a pogoda ogólnie ciągle dopisywała. W tym momencie tylko kilka niegroźnych obłoczków pełzło leniwie po błękitnym niebie.
Idealny dzień, by...
– ... iść na zakupy. – Tamara przerwała moje rozmyślania, tym samym dokańczając za mnie zdanie, choć nie to miałam na myśli.
– Co? – zapytałam zdziwiona.
– Musimy iść na zakupy – powtórzyła. – Trzeba odświeżyć trochę nasze garderoby, prawda?
W Laskowiczowie* – miejscowości, w której mieszkamy, był tylko jeden większy sklep odzieżowy. I dobrze, bo po co zakładać więcej, skoro wieś liczyła sobie około dwóch tysięcy mieszkańców? Ale właśnie dlatego, że wybór nie był duży, Tamara była tam jednym z najczęstszych gości. I, co za tym idzie, najbardziej lubianym, rzecz jasna.
– Przepraszam, ale dzisiaj nie mogę. – Pokręciłam przecząco głową.
– Dlaczego? – dopytywała się przyjaciółka, a mina wyraźnie jej zrzedła.
– Muszę wstąpić do apteki po...
– Lekarstwa dla pani Zych, jasne – dokończyła za mnie cierpko.
– Tak, dokładnie. Mam tu nawet receptę, jeśli mi nie wierzysz.
– Czemu miałabym ci nie wierzyć? Wierzę. Tylko ostatnio chyba spędzasz z nią za dużo czasu. Kilka dni temu, gdy chciałam jechać z tobą do kina na ten nowy film, to też musiałaś u niej być.
– Przepraszam, ale wiesz, jak jest.
– Wiem – odpowiedziała z nutą zawodu w głosie.
– Może pójdziesz kiedyś ze mną, co?
– O nie! Ostatnio, jak nosiłam drewno do szopy, to się potknęłam i wylądowałam w wielkiej kałuży błota. Nowe spodnie musiały iść do wyrzucenia, bo nie dało się ich doprać i strasznie czymś śmierdziały. Nowe spodnie, rozumiesz? Na dodatek miałam pełno drzazg w dłoniach. Dzięki za zaproszenie, ale nie skorzystam.
– Nie przesadzaj – powiedziałam lekko. – To był jednorazowy wypadek.
– Tak, jasne.
– No dobra, nieważne – blondynka powiedziała po chwili. – Chodźmy na tę nieszczęsną geografię – jęknęła z niezadowolenia przy ostatnim zdaniu.
– E tam. Geografia jest fajna – rzuciłam, gdy wchodziłyśmy z powrotem do szkoły.
– No to widzimy się jutro – powiedziała Tamara, podchodząc po lekcjach do swojego roweru. Nagle coś sobie przypomniała, bo znieruchomiała i zawołała za mną :
– Linda, czekaj!
– Co? – Zatrzymałam się i odwróciłam głowę w stronę mojej przyjaciółki.
– A sukienka?
– Jaka sukienka? – zapytałam, marszcząc brwi.
– Jak to jaka? Na twoją imprezę urodzinową. To już przecież za tydzień!
Przez ułamek sekundy stałam jak głupia, aż w końcu trybiki zaskoczyły :
– Masz rację. Kurczę, nie pomyślałam o niej.
– Jak można zapomnieć o kiecce? – dziwiła się blondynka.
– Kurde – powiedziałam, zdając sobie w końcu sprawę, że nie mam jeszcze stroju na imprezę. – Nie mam czasu jechać jej kupić. Może pójdę w tej sprzed roku?
– Nie ma mowy! Mam pomysł! Miałam ci nie mówić, ale jeszcze nie kupiłam dla ciebie prezentu. Ty nie możesz jej kupić, więc ja ci załatwię, a ty uznasz to za prezent, okej?
– Eee... no jasne. Tylko proszę, wieź taką, której nie będę się wstydziła założyć.
– Błagam cię. – Tamara spojrzała na mnie z politowaniem. – Przecież cię znam.
– Racja.
– To do zobaczenia.
– Do jutra. – Pomachałam jej na pożegnanie.
Opuściłam szkolny dziedziniec i skierowałam się w lewo, idąc asfaltową drogą, z każdej strony obrośniętą świeżą trawą.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
*Laskowiczów – miejscowość fikcyjna
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top