Rozdział 4 - Nowy dyrektor Hogwartu - część pierwsza

Zmieniamy miejsce; Londyn...

Voldemort ze Śmierciożercami aportowali się z granic Hogwartu prosto do Atrium, w Ministerstwie Magii w Londynie. Wszyscy zwrócili na nich swoje spojrzenie. Voldemort lekko się uśmiechnął i oświadczył głośno:

- Kto się ruszy, zginie. Zrozumiano? – zwrócił się do zgromadzonych. Zrobiło się cicho. Nikt się nie poruszył ani nie wyjął różdżki – Przyprowadźcie mi tu Ministra Magii – rozkazał ten. Do Voldemorta podszedł wolnym krokiem Amos Diggory. Czerwonooki spojrzał na niego – Jeśli się nie mylę nazywasz się Diggory, tak? – spytał.

- Tak – odpowiedział i po chwili zawołał: – Zabiłeś mi syna! – krzyknął. Czarny Pan niezwracając uwagi na jego krzyki, wyjął z wewnętrznej kieszeni kawałek pergaminu i zbliżył się do Ministra.

- Podpiszesz to – oznajmił, podając mu go.

- Co to? – spytał podejrzliwie, ale po chwili zbladł, zobaczywszy treść.

- Zgoda na to, byście mnie mianowali na dyrektora Hogwartu – cisza była namacalna.

- Nie możesz tego zrobić! – zawołał jeden z aurorów.

- Nie? Ależ mogę – i uśmiechnął się wariacko – Wiecie, że Albus Dumbledore NIE ŻYJE? – zawołał ostatnie dwa słowa zawołał na całe pomieszczenie. Panika jeszcze większa – CISZA! – ryknął, strzelając z różdżki – Więc jak, Diggory? Podpiszesz? – spytał blond włosego.

- Nie! Nie pozwolę ci na to! – zawołał. I już chciał podrzeć pergamin na drobne kawałki, gdy nagle Voldemort zbliżył się do niego z wycelowaną w jego serce różdżką, a Śmierciożercy wycelowali swoje w innych czarodziei, by nie próbowali sztuczek i się nie zbliżali.

- Podpiszesz to, czy tego chcesz, czy nie. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz torturowany na oczach całego Ministerstwa. A słyszałeś pewnie, jak mocno i surowo mogę torturować już dla samej przyjemności przez wiele tygodni... a nawet miesięcy jeśli najdzie mi taka ochota. Jeśli ze chce, porwę cię, któregoś dnia i pognębię parę tygodni. Tak... dla zabawy – oczy Czarnego Pana zabłysły szaleńczą czerwienią – Więc jak, podpiszesz dobrowolnie, czy mam cię do tego zmusić? – spytał groźnym tonem. Amos przełknął głośno ślinę, patrząc mu prosto w oczy.

- Dobrze. Podpiszę – odparł drżącym głosem. Voldemort uśmiechnął się triumfalnie.

- Bardzo dobrze – i wyprostował się. Czekał aż Minister podpisze dokument. Gdy go wziął do ręki, spojrzał na wszystkich – Wygram w taki, czy inny sposób. Nikt mi nie przeszkodzi. Wy – wskazał na dwoje Śmierciożerców – za mną, a reszta niech wraca do kwatery – i skierował się do kominka, razem z dwójką Śmierciożerców. Pierwsi weszli oni, a na końcu sam Voldemort ze wciąż zadowoloną miną.

~~*~~

Tymczasem w domu Ghohów...

Pan Ghoh uśmiechnął się do zgromadzonych w jego domu:

- Harry Potterze, czy może mi pan powiedzieć, kim są pana towarzysze? – spytał pan Ghoh obrzucając spojrzeniem resztę towarzyszy Pottera. Harry popatrzył na niego zdziwiony, gdyż spytał głupio:

- Co? – spojrzał po przyjaciołach i zdał sobie sprawę, że wciąż stoją w dziewiątkę w holu i nawet nie przedstawił ich mężczyźnie – Ach tak. Więc, to moje rodzeństwo Nicole i Jack. To Hermiona Granger, a to Ron Weasley, moi przyjaciele. To są: Susan Bouns i Ernie Macmillan przyjaciele Jacka, a to Matt Praeger i Meia Stone przyjaciele Nicole. A czemu pan pyta? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Przede wszystkim dlatego, że chciałem dowiedzieć się, jak się nazywacie. Poza tym będziecie musieli tu przenocować dzień lub dwa, gdyż jak widzę w pośpiechu zapomnieliście zabrać ciepły prowiant. Nie macie też niczego, w czym moglibyście nocować. Mało tego jest dość zimno na dworze – wyjaśnił. Nagle młodszych coś oświeciło, gdy usłyszeli to stwierdzenie.

- A skąd pan wie, że chcemy nocować na dworze, i że potrzebujemy prowiantu? – spytał Matt.

- Dlatego, że Sarah opowiedziała nam... mnie i Anne, o was wszystko, a głównie o tobie, Wybrańcze – zwrócił się do Harry'ego. Ten był niemało zaskoczony tą informacją.

- Może nam pan powiedzieć, ILE Moon wam opowiedziała? – spytał Meia. Mężczyzna popatrzył na nią lekko zaskoczony tym, że to pytanie tak szybko padło.

- No więc, opowiedziała nam wszystko co do joty z najdrobniejszymi szczegółami. A dokładniej, powiedziała nam to, co powinna na wasz temat wiedzieć i to, jakie macie zadanie – odpowiedział. Wszystkich zatkało. Nagle odezwała się Susan, spytawszy:

- Od jak dawna wie o nas? – spytała.

- Odkąd przybyła pół roku temu do szkoły, dowiadywała się o was wielu rzeczy. A to z pogłosek, a to od Ginny Weasley, a to od reszty Gryfonów. Wie o was to, co powinna – tu wzruszył ramionami i poszedł do pokoju dziecięcego, gdyż usłyszał płacz dziecka. Wrócił po chwili z małym dzieckiem na rękach – To mój, syn, Kevin. Ma rok. Obudził się, więc muszę go utulić do snu – kołysał nim lekko, by się uspokoił i zasnął – Co do was, pokażę wam wasze pokoje. Chodźcie za mną – i zaprowadził młodzież do dwóch pokoi. Jeden miał być dla Hermiony, Meii, Nicole i Susan, a drugi dla Harry'ego, Rona, Jacka i Matta. Wystrój pokoi był jak najbardziej w stylu japońskim. Tak wyglądał pokój chłopców:

- Wow! – zawołali wszyscy.

- Ale fajny! – zawołali jednocześnie Ron i Matt.

- I cały dla nas? – spytał uradowany Jack.

- Jasne – odparł pan Ghoh, poprawiając trochę Kevina na ramieniu. Nagle rozległ się pisk dziewczyn. Przyjaciele pobiegli do pokoju dziewcząt, który mieścił się tuż obok i zapytali od progu:

- Co się... stało? – Matt najpierw był zdenerwowany i celował przed siebie różdżką gotów zabić, ale gdy zobaczył Hermionę, Nicole, Susan i Meię uśmiechnięte od ucha do ucha, patrzące w około rozejrzał się po pokoju. Reszta zrobili to samo. Pokój wyglądał jednym słowem: rewelacyjnie!

- Kurde! – wyrwało się Ronowi i Jackowi.

- Rany... – to słowo powiedział Harry.

- Ale tu ładnie! – pisnęły zgodnie dziewczyny.

~~*~~

Tymczasem w Hogwarcie...

Anne Ghoh szła korytarzami Hogwartu, rozglądając się dookoła. Nie była tu od kilkunastu lat. Zmieniło się tu. Czuła w zamku mroczną aurę. Ciarki przechodziły jej po karku, gdy poznała, że był to rodzaj Aury Śmierci. Ktoś zginął – tego była pewna. Ale kto? Musiała się tego dowiedzieć. Szła dalej ku gabinetowi dyrektora na każdym kroku widząc ciała. To martwe i zakrwawione. To żywe lub nie mogących się poruszyć. Dzieci i dorośli; kobiety i mężczyźni; chłopcy i dziewczęta. W końcu doszła do swego celu. Stanęła przed kamiennym gargulcem i po chwili powiedziała:

- Przyjaciel – Gargulec poruszył się i ukazał jej schody, więc weszła po nich. Stanąwszy przed dębowymi drzwiami zapukała w nie.

- Proszę wejść – rozległ się po chwili zachrypły kobiecy głos. Otworzyła drzwi i weszła do środka. W fotelu za biurkiem siedziała Minerwa i płakała.

- Minerwo, stało się coś? – spytała, podbiegając szybko do niej. Ta na nią spojrzała i odpowiedziała z płaczem:

- Widzisz, Anne... zamordowano... kilka osób... A-a-a pośród nich... są... Horacy Slughorn... i-i-i... Albus Dumbledore! – zawyła głośno.

- To niemożliwe! – zawołała druga kobieta i również się rozpłakała. Obie kobiety płakały przez kilka dobrych minut. Gdy się opanowały pierwsza zdołała się odezwać profesorka:

- A więc, więc – tu dyrektorka pociągnęła nosem, po czym wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i wydmuchała w nią nos, a następnie powiedziała do swojej towarzyszki – A więc, przyszłaś zająć stanowisko profesora Pottera? – spytała dla pewności.

- Tak, Minerwo. Będę prowadzić zajęcia, dopóki pan Potter nie wróci ze swojej wyprawy powierzonej przez Albusa i nie pokona tego-przeklętego-Gada – wyjaśniła. Dyrektorkę zdziwiło to, gdyż spytała:

- Więc... chcesz dać mi... do zrozumienia, że... że Harry... żyje? Nie zginął? – spytała zaskoczona.

- Tak. Harry żyje, nie zginął. Musiał uciec z Hogwartu, by Voldemort nie dopadł go ani jego przyjaciół oraz rodziny i by znaleźć sposób na pokonanie go – odpowiedziała z uśmiechem.

- Jaką podróż? – spytała ze zdziwieniem profesorka, a potem zdała sobie sprawę, że Harry miał powierzoną jakąś misję od zmarłego dyrektora – Aha... TĘ podróż. Rozumiem – i po raz pierwszy odkąd zobaczyła nieruchomą postać Albusa, uśmiechnęła się szczerze – Dobrze więc. Przeczytawszy twoje kwalifikacje i wiedząc, co robiłaś przez ostatnie lata uważam, że zostaniesz od razu przyjęta bez zbędnych pytań na stanowisko nauczyciela Obrony – powiedziała na jednym wydechu. Młodszą kobietę uradowało to, ale zanim zdołała coś powiedzieć, w kominku wybuchł szmaragdowy wysoki ogień. Chwilę potem pojawiła się inna kobieta, nieco młodsza od nich. Miała na sobie czarną szatę Śmierciożercy – Kim pani jest? – spytała McGonagall, celując w nią różdżką. Lecz ta nie kwapiła się odezwać, gdyż po chwili z płomieni wyłoniła się kolejna postać, tym razem mężczyzny. On również miał na sobie czarną szatę. Przed nimi stało rodzeństwo Carrow. Mężczyzna podszedł do biurka dyrektorki i wycelował w nią swoją różdżkę, jego siostra też to zrobiła, ale wycelowała w Anne. Oboje nic nie mówili. Po chwili na dywaniku przed kominkiem pojawił się...

- Voldemort! – krzyknęła dyrektorka i zbladła. Już zmieniała kierunek różdżki, gdy ten ostatni zawołał:

- Expelliarmus! – Z rąk profesorek McGonagall i Ghoh wyrwały się różdżki i podleciały do wyciągniętej ręki Czarnego Pana. Obie kobiety gapiły się na niego wystraszone. Pierwsza opanowała się Anne.

- Co tu robisz, Riddle? – Jej głos był spokojny, ale i zimny jak lód. Czarny Pan obrócił się ku niej i przyjrzał. Po chwili jednak uśmiechnął.

- Panna Kociuba, jak nie miło Cię widzieć – powiedział z ironią.

- Mnie również nie miło cię wiedzieć, Tom. Powtarzam: Co tu robisz? – spytała.

- Nie nazywaj mnie tak!! – wrzasnął.

- A to niby czemu? – spytała z drwiącym uśmiechem – Czy dlatego, że to twoje prawdziwe imię i nazwisko? Czy może dlatego, że otrzymałeś je po swoim ojcu mugolu, którego osobiście zabiłeś, mając szesnaście lat? – odparła cynicznie. Nagle pojawiło się zielone światło, które zostało pokierowane w kierunku czarnowłosej kobiety, lecz zaklęcie nie dotknęło jej, gdyż młoda profesorka zawołała sekundę wcześniej:

- Cortbolla! – W ułamku sekundy jedną ręką wyciągnęła przed siebie, a drugą wycelowała w Minerwę, machnąwszy szybko i skomplikowanie przy tym obiema rękami. Wokół niej i dyrektorki pojawiła się fioletowa przezroczysta kopuła.

Zaklęcie, które już było blisko niej... wchłonęło się w tarczę, nie robiąc żadnej szkody młodej kobiecie. Ale coś się jednak zdarzyło, gdy zaklęcie dotknęło powierzchni tarczy, otaczającą An. Zamiast zniknąć lub choćby zmniejszyć... powiększyła się!?

- Co do...?! – Pani Ghoh uśmiechnęła się szeroko i chytrze do Riddle'a, po czym powiedziała wyniośle:

- Nigdy nie doceniaj kobiet ani wybrańców, a także Armii Hogwartu, Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a, Riddle – oznajmiła pokazując dwa rzędy białych i równych zębów. Lord najeżył się, a jego oczy zaświciły się czerwienią – Powtórzę poraz ostatni raz: Co tu robisz? – spytała z jadem w głosie. Mężczyzna patrzył na nią swymi czerwonymi oczami w milczeniu, następnie uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:

- Minister Magii oznajmił dzisiaj – tu uśmiechnął się "słodko", co nie wróżyło nic dobrego – że zostałem mianowany na dyrektora Hogwartu – oznajmił triumfalnie. Zarówno panią Ghoh, jak i profesor McGonagall zatkało, a ich szczęki walnęły w podłogę – Tu macie potwierdzenie tego oświadczenia – podszedł do Minerwy i położył na biurku. Kobieta wzięła go i przejrzała dokument. U dołu strony była pieczęć Ministra i jego podpis obok. Chwilę potem wydyszała:

- On mówi prawdę, Anne! Z tego dokumentu wynika, że rzeczywiście został mianowy na nowego dyrektora Hogwartu i nawet Amos Diggory się zgadza! Jest jego podpis i pieczęć! – spojrzała na przyjaciółkę z rozpaczą.

- To niemożliwe! Nie możemy pozwolić, by uczniowie byli na ciebie zdani i narażeni! – zawołała Anne, patrząc na Czarnego Pana. Voldemort wycelował koniec różdżki w młodszą kobietę.

- Tak myślisz, Ghoh? Crucio! – wrzask kobiety rozległ się po całym gabinecie. Upadła i zaczęła się wić oraz wrzeszczeć. Fioletowa kopuła najpierw zamrugała, a potem zniknęła, zarówno wokół niej jak i wokół Minerwy – Zabrać je obie do lochów. Wprowadzimy tu wiele zmian. Na początek ogłosimy, że w Hogwarcie nie będzie więcej Ceremonii Przydziału. Nie będzie różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Anne Ghoh? – oznajmił z satysfakcją w głosie cofając zaklęcie po pięciu minutach z młodej nauczycielki.,

- Tak jest, panie! - zawołało jednocześnie rodzeństwo Carrow. Anne spojrzała na Riddle'a z mordem w oczach. Nie mogła się jednak ruszyć z bólu. Oddychała nie równo.

- Zabierzcie je z moich oczu! – zawołał Voldemort, idąc w kierunku biurka. Nagle i niespodziwanie ktoś zawołał...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top