Epilog || Śmierć stojąca za rogiem

Słońce wzeszło już nad Anglią. Jego niesforne promienie dobijały się przez okna do domu ludzi. Jeden z nich przecisnął się w szparze miedzy ciężkimi zasłonami i uprzykrzał sen młodemu hrabi.

Otworzył bardzo leniwie oczy i kątem oka spojrzał na zegarek.

Sebastian przyjdzie za jakieś osiem minut — pomyślał sennie.

Już chciał ponownie zasnąć, choć na te osiem minut, lecz przypomniał sobie o pewnej rzeczy leżącej na szafeczce nocnej.

Ciężko podniósł się do pozycji półleżącej i sięgnął po niewielką książkę. Patrząc na tytuł, zastanawiał się, co go podkusiło poprzedniego wieczora, aby zacząć czytać romantyczną poezję. Przecież romantyzm to dosłownie najgłupsza epoka literacka — pełna użalania się nad sobą, dumania ważniejszego od działania oraz samobójstw z powodu nieszczęśliwej miłości.

Ten tomik poezji, o jakże ślicznym tytule: Romantycy nieznani — co uciekło wielu, czyli utwory autorów nieznanych, znalazł gdzieś w głębi własnej biblioteki.

Otworzył go na losowej stronie, a nagle ze środka wypadła jakaś karteczka. Włożył ją z powrotem do środka i skupił się na wierszu o tytule „Nić przeznaczenia”.

Już sam tytuł brzmiał tandetnie, ale chyba Ciel potrzebował się skrzywdzić w taki sposób — poprzez czytanie słabej, romantycznej liryki.

Pająk przędzie nić,

Jego Ofiara nie chce w niej gnić.

Ofiary szamotanie wprawia nić w drganie,

Jest dla Pająka niczym o ratunek błaganie.

Ofiara już nie ma siły,

Pająk stara się być miły.

Lecz Ofiara się buntuje,

Zły Pająk serca nawet okazać nie próbuje.

„Sama chciałaś” — rzecze do siebie,

Ale Ofiara nie słyszy, bo siedzi już w niebie.

Westchnął ciężko. Już dawno nie widział takiej grafomani. Chyba był za mało wrażliwy na „piękno” oraz „głębokość przekazu”. Zaśmiał się pod nosem z popisu tego beztalencia (nie dziwi więc, że autor się nie podpisał), zamknął tomik i schował go do szuflady od szafki nocnej.

Zdążył w ostatniej chwili, bowiem kamerdyner wszedł do pokoju, aby obudzić swego pana.

— O, widzę, że panicz już nie śpi — powiedział z eleganckim uśmiechem na twarzy.

Ciel w żaden sposób tego nie skomentował. Przecież tłumaczenie się przed sługą jest co najmniej głupie.

Sebastian rozchylił zasłony, nalał paniczowi herbaty i podał na talerzyku scone’a z dodatkiem rodzynek.

— Po co przyniosłeś mi tę szmatę? — zapytał Ciel, widząc tanią The Morning Post.

— Paniczu, proszę uważać na słownictwo — upomniał go.

— Szmata, brukowiec, gazeta codzienna — wszystko jedno. — Napił się aromatycznej herbaty.

Sebastian westchnął.

— Nagłówek wydał mi się ciekawy, więc ją przyniosłem.

Ciel spojrzał na pierwszą stronę i otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Widząc zainteresowanie swojego pana, kamerdyner uśmiechnął się z minimalnym triumfem.

Odłożył na bok filiżankę i rozłożył gazetę.

TRAGEDIA RODZINY HOPS — krzyczał nagłówek.

Nazwisko Hops niby coś mu mówiło, ale jednak nie do końca.

Sebastian patrzył się na swojego panicza wyczekująco.

— Rodzice zabici w czasie napadu na ich wóz. Córka również zginęła, ale dla odmiany spadła na główkę z balkonu. Najprawdopodobniej nie uważała i wypadła przez barierkę. Syn też umarł, ale już nie doczytałem jak, bo niezbyt mnie to interesuje — szybko streścił całą stronę zapisaną drobnym druczkiem i napił się herbaty.

Demon uśmiechnął się zadowolony. Chyba właśnie ta nieczułość na krzywdę innych u jego panicza najbardziej mu się podobała.

— Już więcej nie przynoś mi dniówek. Szkoda nawet tych paru pensów za takie marne wypociny dziennikarskie.

— Jak sobie panicz życzy. — Skłonił się w swój charakterystyczny sposób.

~*~

— Alan! Zaczekaj! — wykrzyczał, biegnąc do kolegi.

Alan odwrócił się za siebie.

— Boris, trochę się nie widzieliśmy.

— Nawet więcej niż trochę — zaśmiał się. — Ostatnio Dział Personalny przerzucił mnie na nocne zmiany.

— Więc to pewnie dlatego. — Alan mimowolnie skinął głową. — Ja cały czas robię w dzień.

Przystanęli na rogu dwóch ulic, gdzie ruch był względnie spokojny.

— Nudno trochę w tym Londynie — westchnął Boris.

— Może dla ciebie. Zobacz tylko to. — Podszedł do chłopca sprzedającego gazety i zabrał mu jedną ze stosika. — Gdybym jeszcze żył, pewnie bym się wyprowadził z tego miasta. Na każdym rogu czeka ktoś chcący zakończyć twoje życie.

— Na przykład my? — zaśmiał się.

— Ale my jesteśmy ucieleśnieniem śmierci, Boris. Jak moglibyśmy nie zabijać ludzi? — powiedział poważnie Alan.

— Z tobą to nawet pożartować nie można. — Przewrócił oczami, po czym zagłębił się w tekst.

— A skoro już jesteśmy przy naszym zawodzie. Spotkałeś tego nowego?

— Jakiego nowego? — Zmarszczył brwi.

— Tutaj piszą, że jakiś gość strzelił sobie w głowę.

— Jeszcze nie doszedłem… — mruknął, skupiając się na tekście. — Chwileczkę.

— Co się stało?

— Ja znam tego gościa! — wykrzyczał. — Same brednie tutaj piszą — prychnął, składając gazetę.

— Ale jak to go znasz? — spytał skonfundowany Alan.

— Znam to za dużo powiedziane. Bardziej chodziło mi o to, że zebrałem jego duszę dwa dni temu.

— Czyli ktoś upozorował samobójstwo… — zamyślił się. — Ciekawa sprawa.

— Alan, jak ja cię wdrążę w szczegóły, to ty dopiero uznasz to za co najmniej ciekawe.

~*~

— Dzień dobry. Jestem przybocznym kamerdyner hrabiego Trancy, Claude Faustus. — Skłonił się lekko przez Albertem. — Przyniosłem list do pana barona.

— Dobrze, dziękuję.

— Z poleceniem doręczenia do rąk własnych — dodał, widząc, że kamerdyner wyciąga ku niemu rękę.

Albert nic nie powiedział, tylko otworzył szerzej drzwi i zaprowadził Claude’a pod gabinet pana domu. Zapukał i powiedział:
— Panie, przybył kamerdyner hrabiego Trancy z listem do pana.

— Niech wejdzie. — Odpowiedział mu ciut zduszony dźwięk zza ściany.

Claude skłonił się przed młodym baronem i, bez ani jednego słowa, wyciągnął kopertę z wewnętrznej kieszeni palta. Jacob zaśmiał się w duchu — listu spodziewał się, więc wizyta sługi hrabiego Trancy niezbyt go zdziwiła.

Z uśmiechem na ustach przełamał pieczęć i zaczął czytać.

Oddech ugrzązł mu w piersi. Otworzył szerzej oczy, niedowierzając treści listu. Mimowolnie rozchylił wargi, a kąciki jego ust opadły.

Ścisnął mocniej kartkę, aż ta się pomięła. Przygryzł dolną wargę, aby powstrzymać jej drżenie, i zamknął oczy.

Dlaczego ten koszmar musi się powtarzać? Wszystko sprzed prawie czterech miesięcy wróciło.

Claude stał i milczał. Jacob machnął ręką w jego kierunku, by sobie poszedł. Gdy usłyszał dźwięk zamykania drzwi, schował twarz w dłoniach.

Przecież miał dostać list od Leny, w którym prosiłaby o możliwość pozostania u hrabiego Trancy jeszcze przez jakiś czas lub prośbę o przywiezienie jakiś sukienek czy czego tam kobiety potrzebują.

Chciał się jakoś uspokoić, lecz nie był w stanie nawet wziąć głębokiego wdechu. Krótkie hausty powietrza nie wystarczały, by uspokoić nerwy.

W oczach Jacoba pojawiły się łzy, które po chwili płynęły po jego policzkach i skapywały na list od hrabiego Trancy. Przyłożył wierzch dłoni do ust, żeby nie zacząć wyć z bólu, rozrywającego mu serce.

Czy chciał tak wiele? Po prostu pozwolić decydować Lenie o sobie.

Miała dożyć sędziwego wieku, zostać matką, a nie wypaść z balkonu.

Jakże to żałosna śmierć. Dlaczego nikt nie mógł jej zwyczajnie przypilnować?

Poczuł ścisk w gardle. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, więc, nawet gdyby chciał, nie mógł nawet ustać na prostych nogach.

Boris spojrzał na tarczę swojego kieszonkowego zegarka. Aż zastanawiał się, co tak właściwie się stanie. W informacjach na temat zgonu nie znalazł notatki na temat umyślnego pozbawienie sobie życia, zatem musiało się coś wydarzyć. A to lubił najbardziej.

Z klasą każdego shinigami wszedł do gabinetu Jacoba przez uchylone okno. Została jedna minuta.

— Odejdź — powiedział do kamerdynera, który jeszcze chwilę wcześniej wyszedł z pokoju, a teraz stał pod ścianą jak gdyby nigdy nic. Co jeszcze bardziej interesujące, przybrał formę niewidoczną dla ludzi.

Boris zmarszczył brwi. Claude chwycił stojący na komodzie mały pistolet, robiący wcześniej za ozdobę i łapacz kurzu.

— Ja mam swoją pracę, ty masz swoją, dlatego…

— Myślisz, że od tak ci zaufam? — Z oka mgnieniu zaszedł go od tyłu i do szyi przyłożył sierp, czyli swoją niepozorną kosę śmierci.

— Nie musisz. — Odbezpieczył broń. — Jestem tu tylko z woli mego pana. — Przyłożył lufę do skroni niczego świadomego Jacoba.

— Jednym ruchem ręki mogę odciąć ci łep — warknął Boris.

— Wiem.

Pociągnął za spust, a po pokoju rozszedł się huk. W ostatnim momencie świadomości Jacob otworzył szerzej oczy, lecz po chwili jego głowa bezwładnie opadła na blat biurka. Z rany postrzałowej rozlała się ciepła i gęsta krew, brudząc tym samym list, przyniesiony chwilę wcześniej przez Claude’a.

Demon włożył pistolet Jacobowi do dłoni, dbając, aby palce należycie leżały na spuście. Boris, cały czas trzymający ostrze przy szyi Claude’a, oniemiał z zaskoczenia.

— Możesz mnie puścić. — Uniósł ręce w geście poddania się. — Na duszy mi nie zależy.

~*~

— Nie rozumiem — odparł Alan. — Po co go zabijał, skoro nawet nie chciał duszy.

— Londyn to miasto kłamstw. — Położył dłoń na ramieniu kolegi. — I to tutaj narodziło się pewne powiedzenie. — Popatrzył mu się w oczy. — Ponoć niewiedza jest słodka.

Boris uśmiechnął się pod nosem. Artykuł na temat tej rodziny utwierdził go w jednym przekonaniu: stał się świadkiem realizacji zbrodni doskonałej…

Koniec

~*~

Ten cudny pokaz grafomani został napisany przeze mnie (to tak, gdyby ktoś pytał o źródło).

A na razie do zobaczenia gdzieś w internecie <3

fruziapo, 23.07.2021

Edit: Jest dodatek. Sama się sobię dziwię.

fruziapo, 30.07.2021

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top