8 || Smutne oczy

— Dzień dobry, panienko Leno — przywitała ją pokojówka Hannah, odsłaniając jednocześnie zasłony.

— Która godzina? — mruknęła, wtulając się bardziej w poduszkę.

— Punkt dziewiąta — odparła Hannah, a po chwili ciszy dodała: — Wczoraj prosiła panienka, aby panienkę obudzić najpóźniej o dziewiątej.

— Tak, tak… Pamiętam… — Podniosła się do siadu i przetarła oczy. — Jacob…

— Pan Jacob już wstał.

— Rozumiem — powiedziała sennie i równie sennym wzrokiem popatrzyła się na pokojówkę. — Wyciągnij tę granatową sukienkę.

Hannah skinęła na znak zrozumienia.

— O której jest śniadanie?

— Jak zwykle w tym domu, czyli o dziesiątej.

Zapanowała cisza.

— Czemu zawsze masz taki smutny wyraz twarzy? — zagadnęła ją Lena, gdy Hannah zaczęła rozczesywać jej włosy.

Na sekundę zatrzymała się, by po chwili wrócić do wcześniej wykonywanej czynności.

— Gdy przyszłaś do naszego domu — zaczęła mówić Lena — moja pokojówka powiedziała, że masz śliczne włosy.

W odbiciu w lustrze Lena dostrzegła, jak pokojówka minimalnie się uśmiechnęła.

— Ja też tak uważam.

— Dziękuję bardzo.

— Ale również jak Blanche sadzę, że masz oczy jak smutny pies — powiedziała beznamiętnie, nie wiedząc, że sama wkrótce też przybierze podobny wyraz twarzy.

~*~

Gdy zeszła na dół do jadalni, zauważyła na twarzy Jacoba oraz Aloisa dziwną powagę. Brat spojrzał na nią kątem oka, trzymając w ręce jakiś zwitek papieru, a po chwili w jego oczach dostrzegła błysk przerażenia. Nikt nic nie powiedział, trwali w milczeniu, jak gdyby ktoś za sprawą magicznej różdżki odebrał im mowę.

— Dzień dobry — przywitała się z życzliwością w oczach.

— Dzień dobry — odpowiedział jej tylko Alois, bo Jacob dalej milczał jak zaklęty.

Hrabia Trancy postarał się lekko uśmiechnąć, lecz w tych oczach — które ją niekiedy przerażały, wprawiały całe ciało w drżenie lub wywoływały uśmiech na twarzy Leny — zagościł jakiś dziwny żal.

Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc całej tej konsternacji, która zapanowała (jak zgadywała) z powodu kawałka papieru, trzymanego w rękach przez jej brata.

— Czy mógłby hrabia… — zwrócił się Jacob do Aloisa, z trudem powstrzymując drżenie głosu.

— Oczywiście. — Przyłożył dłoń do serca, jak gdyby poczuł tam ukłucie bólu. — Claude, zaprowadź pannę Lenę i pana Jacoba do pokoju kawiarniowego — rozkazał lokajowi.

Jacob chciał w ramach wdzięczności uśmiechnąć się lekko, jednak stało się to dla niego niewykonalne.

— Mów, co się stało — nakazała Lena bratu, gdy tylko kamerdyner zamknął za nimi drzwi.

Jacob westchnął ciężko i usiadł na sofie. Nogi się pod nim gięły, ręce drżały. Wsparł łokcie na kolanach, a w dłoniach schował twarz.

— Matka z ojcem nie żyją — powiedział z wielką trudnością z powodu zaciśniętego gardła.

— Co… — jęknęła zdezorientowana Lena. — Nie żartuj sobie…

— Wczoraj wieczorem ktoś napadł na ich powóz —przerwał jej i ciągnął z wielkim wysiłkiem. — Najprawdopodobniej była to grupka jakiś bandytów, bo przy rodzicach nie znaleziono żadnych drogocennych rzeczy.

Oczy zaszły jej łzami, a po chwili całe policzki były już mokre. Usta Leny mimowolnie wykrzywiły się w pełnym żałości grymasie. Dłonie zacisnęła na materiale sukni.

To nie tak, że ktoś wyrwał jej kawałek serca, pozostawiając tam wielką dziurę.

Ona jest silna.

Ona nosi nazwisko Hops.

Ona nie może być słaba.

Lecz polały się jej łzy, czyste i rzęsiste, na jej rodziców śmierć.

— Skąd o tym wiesz? — zapytała się łamiącym głosem.

— Dziś rano spotkał ich sługa wujka Alexandra — mówił ze spuszczona głową.

Nie mogąc wyksztusić z siebie ani jednego słowa, cicho mruknęła na znak zrozumienia.

— Muszę wrócić do Londynu — powiedział podnosząc się z sofy. — Aby dopiąć wszystkie formalności związane z… — uciął, gdyż nawet nie potrafił wypowiedzieć słowa „pogrzeb” w kontekście śmierci swoich rodziców.

— Pojadę z tobą. — Spojrzała w jego twarz swoimi już czerwonymi oczami.

— Możesz tu zostać — powiedział czule. — Hrabia Trancy na pewno pozwoli ci tu zaczekać na mnie, aż wrócę.

— Nie… Nie mogę cię zostawić… — mruknęła i spuściła wzrok.

— Lenka… — Objął ją, chyba po raz pierwszy w swym życiu z własnej woli, i zaczął gładzić ją po głowie. — Nie chcę cię do niczego zmuszać — mówił spokojnie i nad wyraz powoli, bo inaczej głos by mu się załamał.

Czuła, jak ciało Jacoba delikatnie drży. Jego ruchy były niepewne, a każde słowo wypowiadał z nadzwyczajną troską w głosie. Wtuliła się w niego mocniej i ponownie zaczęła płakać. Łzy wypływały spod jej zaciśniętych powiek i moczyły poły marynarki Jacoba.

— Ja nie chcę… — Usłyszał jej zduszony głos. — Po prostu nie mogę…

— Ci… — Oddychał ciężko, starając się powstrzymać łzy. — Jeśli chcesz… — urwał, bo grdyka zaczęła mu drżeć.

— Nie chcę być sama — jęknęła, nadal chowając twarz w jego marynarce. — Chcę cię mieć przy sobie, ale… — Wzięła krótki, urywany wdech. — Ale nie chcę wracać do domu bez rodziców.

Objęła brata tak mocno, że — w połączeniu z niewidzialna ręką, zaciskającą się na szyi Jacoba — myślał, iż Lena go udusi.

— Proszę, zostań tutaj — wyszeptał. — Przynajmniej do jutra. Gdy wszystkim się zajmę — poczuł ukłucie w sercu, przełknął ślinę i mówił dalej: — pojedziemy razem do domu.

Lena odsunęła się od niego i rękawem sukienki wytarła łzy. Na lewej klapie marynarki Jacoba pozostała mokra plama, która niezwykle wyróżniała się na tle materiału.

Spojrzał z troska na jej twarz. Ona zamknęła uszy, zacisnęła usta i delikatnie pokiwała głową.

Nie chciała wychodzić z tamtego pokoiku. Najchętniej zostałaby tam, aby nie pokazywać się w takim stanie — czerwona twarz, spuchnięte oczy, uginające się pod nią kolana, drżące ręce — który damie rodu Hops nie przystoi.

— Czy Lena — zagadnął Jacob do Aloisa, gdy dziewczyna już zniknęła za drzwiami swojej sypialni — mogłaby zostać tutaj do pojutrza?

— Oczywiście — odparł z subtelnym uśmiechem.

— Dziękuję hrabi z całego serca. — Spuścił wzrok i zaczął bawić się listem, wciąż trzymanym w ręku. — Muszę jechać do Londynu, załatwić wszystkie formalności.

Alois skinął na znak zrozumienia.

— Nie chcę zostawiać siostry samej w domu. Nie poradziłaby sobie z tą pustką. Zresztą, sama mi to powiedziała — nie chce zostawać sama. Chyba proszę o zbyt wiele — westchnął.

— Ależ skąd. Bardzo rozumiem pańską sytuację. — Położył dłoń na jego ramieniu, aby dodać Jacobowi pewności. — Zaopiekuję się nią najlepiej, jak tylko zdołał. — Uśmiechnął się łagodnie.

W oczach Aloisa Jacob zobaczył współczucie, którego od zawsze nienawidził, ale teraz potrzebował.

— Dziękuję — powiedział, siląc się na krzywy uśmiech.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top