20 || Nowe dobre, ale stare bliższe sercu

— A niech go diabli wezmą i piorun trzaśnie, do jasnej cholery! — krzyknął.

— Jacob! Wyrażaj się! — oburzyła się Laura. — Już się tak nie denerwuj.

— Jak mam się nie denerwować?! — wykrzyczał z uniesionymi rękami.

— Siadaj — ruchem głowy wskazała mu fotel — i cichaj.

— Ale…

— Ci!

— No ale…

— Sza!

Jacob westchnął ciężko i usiadł, a bardziej opadł, na fotelu. Schował twarz w dłoniach wspartych na kolanach, próbując jakoś się uspokoić.

— Dobra, Jacob — odezwał Victor, siedzący obok Laury. — Co się stało, że wyglądasz, jakbyś chciał kogoś zabić własnymi rękoma i dlaczego zjawiasz się o tak późnej porze?

— Zapytaj swoją żonę. — Wyprostował się, spojrzał na nią i uśmiechnął się szelmowsko. — Taka tam mała zemsta.

Victor wyraźnie skonfundowany zmarszczył brwi, patrząc na Laurę w pytająco-wyczekujący sposób.

— Mogłeś sobie darować taką „zemstę” — prychnęła, robiąc palcami w powietrzu cudzysłów przy ostatnim słowie i przewracając oczami.

— Czy jest coś, o czym nie wiem? — zapytał wciąż niezbyt zorientowany Victor.

— Nie. Skąd — odpowiedziała głupio. — A co się stało? — zwróciła się do Jacoba.

Momentalnie uleciały z niego chęci do życia.

— Pojechałem do tego Cambridge, nie? — W odpowiedzi skinęli głowami. — Jestem sobie w tym Cambridge już dwa dni, jadę do tego gościa, a tu nagle jego służący mówi mi, że on nie żyje.

— Co? — przerwała mu Laura, starając się nie zaśmiać.

— Gdybyście wy mnie wtedy zobaczyli… — powiedział już spokojnym tonem. — To, co przed chwila miało miejsce, było niczym. — Popatrzył się na nich wymownie.

— A na co zmarł?

— Dostał apopleksji. Z plotek usłyszałem, że powodem ataku był list od córki, w którym powiedziała, iż idzie do zakonu.

— Trochę zabawna sprawa, prawda? — stwierdził Victor, lekko uśmiechając się.

— Chyba dla was — prychnął. — Ty byś pewnie epilepsji dostał, gdybyś sam był w takiej sytuacji.

— Nie wątpię.

— A może chcesz zostać u nas na chwilę? — zaproponowała Laura. — Chyba parę dni wolnych od pracy źle ci nie zrobi, prawda?

— Zgadzam się z Laurą. Ostatnio wiele na ciebie spadło, więc tym bardziej nie dziwię się, że tak zareagowałeś.

Jacob przez chwile milczał.

~*~

Lena myślała, że jej brat wydoroślał. Ba! Była tego święcie przekonana. Jak się jednak okazało, nawet pomimo dużych zmian, jakie zaszły w jego charakterze, a nawet drobnych w wyglądzie, Jacob Hops na zawsze pozostanie beztroskim sobą.

Witaj, Leno

Jak dobrze wiesz, wyjechałem w sprawach biznesowych do Cambridge, ale, jak się okazało, mężczyzna, z którym miałem robić interesy, dostał ataku apopleksji i zmarł. Do piątego marca zostaję u Victora i Laury w Bury St Edmunds, więc się o mnie nie martw. Zostawiam dom pod twoją opieką, pilnuj go dzielnie, korzystaj z wolności (ale nie za bardzo) i baw się dobrze pod moją nieobecność.

Pozdrawiam z całego serca,

Twój ukochany barat Jacob Hops

~*~

Jacob dumnie przeczytał treść swojego listu do siostry, jak poprosiła go Laura.

— Nie sądzisz, że się zdenerwuje? — skomentowała, gdy skończył.

— Nie. Skąd? — Uśmiechnął się, chowając kartkę do koperty i pieczętując ją.

— Ja na przykład byłabym zła.

— A ja nie. — Beztrosko wzruszył ramionami.

~*~

Lena mocniej ścisnęła kartkę, aż ta się pomięła. Miała ochotę rozedrzeć na kawałeczki ten list, jednak z doświadczenia postanowiła go zachować w całości. Oczami wyobraźni widziała jego głupi uśmieszek na ustach.

Już miała nadzieję. Najwyraźniej nadzieja doprawdy jest matką głupich. Choć niewiele z nim rozmawiała przez ten miesiąc po śmierci ich rodziców, zdecydowanie polubiła tę poważną stronę Jacoba, która narodziła się po tamtym feralnym dniu.

Nic co dobre nie trwa wiecznie.

Stary Jacob Hops wrócił, a przynajmniej jego część.

Lena westchnęła ciężko. Wciąż była zła, ale w uśmiechnęła się w duchu. Ten list oznaczał jedno — wrócili do siebie sprzed minionych świąt. Niemniej ilekroć patrzyła na korespondencję trzymaną w ręku… Chyba stwierdzenie, iż brakło jej słów, można nazwać odpowiednim, ponieważ gardło Leny opuścił jedynie cichy jęk, będący mieszaniną złości, wściekłości i subtelnego rozbawienia.

Ale i tak miała ochotę go udusić.

— Panienko, coś się stało? — zapytała Blanche, słysząc wydobywane przez Lenę dziwne jęki.

— Nie. To tylko Jacob. Pisze tutaj, że wróci piątego marca.

— A to tylko za niecały tydzień.

Lena westchnęła ciężko i przewróciła oczami.

— Proszę nie kłamać, panienko — kontynuowała pokojówka. — Coś się jeszcze stało?

Popatrzyła się na nią z dołu ironiczno-błagalnym spojrzeniem, trzymając dłoń przy skroni.

— Jacob wrócił do bycia imbecylem — powiedział i zacisnęła usta w cienką linię.

Blanche zaśmiała się.

— Bardzo przepraszam. — Przyłożyła dłoń do ust, aby powstrzymać swój śmiech. — Ale to chyba dobrze, prawda?

— Nie — westchnęła. Zamilkła, jednak po chwili dodała: — Ale w sumie to tak.

Łagodny uśmiech wpłynął na usta Leny, co niezwykle ucieszyło Blanche.

~*~

— Jak wyślę list jutro, do Leny dojdzie tak za… — zamyślił się. — Jakieś maksymalnie dwa dni. Pięknie. — Klasnął w dłonie. — Akurat będzie na nią czekał. A teraz — wygodnie rozsiadł się w fotelu z błogą miną — wolne.

— Dla kogo wolne, dla tego wolne — rzucił bez entuzjazmu Victor. — Pozwólcie zatem, że was opuszczę — zwrócił się do żony, którą ucałował w czoło, oraz Jacoba.

— Ale…

— Niech idzie — przerwał jej Jacob. — Rozumiem cię bardzo dobrze. — Wstał z fotela i położył mu dłoń na ramieniu. — Raz mnie taka jedna w nocy naszła. Zjawiła się bez zapowiedzi, do domu wepchała i jeszcze kazała siedzieć po nocy — westchnął teatralnie i zrobił (również teatralnie) smutną minę.

— Pff — prychnęła Laura i założyła ręce na piersi. — Mieliśmy ważne tematy do omówienia.

— Trzeba była przyjść wcześniej — powiedział pretensjonalnym tonem. — Tak więc — ponownie zwrócił się do Victora — rozumiem cię jak mało kto, bracie.

— Masz wybaczone, że zjawiasz się bez zapowiedzi i to o później porze. — Poklepał go po plecach.

— Jacoba jeszcze rozumie, ale ty? Jesteś dziesięć lat starszy… — odparła z dezaprobatą.

— To się nazywa męska solidarność — powiedzieli razem dumnie i położyli dłonie na wysokości serc.

Laura schowała twarz w dłoniach i już nic nie powiedziała.

— Posłuchaj — zagadnął do niej, gdy Victor już wyszedł z salonu.

— Nie wiem, czy mam siłę — odparła, patrząc na niego. — Wiesz, kocham cię, w końcu jesteś moim kuzynem, ale czasami…

— Chodzi o Lenę — sprostował.

Laura momentalnie wyprostowała się, a Jacob w jej oczach dostrzegł duże pokłady ciekawości. Zaśmiała się po nosem.

— No co?

— Przyszła koza do woza — rzuciła z triumfem w głosie.

— Wolałabyś, bym sam się tym zajął?

— Broń Boże. Dlatego opowiadaj, co ci na sercu leży. — Założyła nogę na nogę i spojrzała na niego wymownie.

— No właśnie mi nic w związku z tą sprawą na sercu nie leży. Ale Lenie chyba już tak — westchnął z nikłym zagubieniem w oczach, które nad wyraz zaciekawiło Laurę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top