[Echo] ROZDZIAŁ 3

Kornelia obejrzała się przez ramię. Za nią znajdowała się już tylko ściana – nie osiedle, nie, ulica, nie drzewa. Nastała cisza, choć jeszcze chwilę wcześniej warkot silników dochodził do jej uszu.

Agnieszka weszła do pomieszczenia – pełna sił, bez rany na głowie - tańcząc razem z kieliszkiem wypełnionym po brzegi winem. Napój zadygotał, wylewając się poza naczynie. Skapnął na walające się po całej podłodze żurawie, nie zwracając uwagi kobiety. Włączyła radio i wyjrzała przez okno, równocześnie poprawiając antenę. W głośnikach zatrzeszczało. Na raz wypiła pół kieliszka alkoholu, po czym odstawiła go na stół, skupiając całą swoją uwagę na urządzeniu, które nie współpracowało z nią. Czerwona podomka podwinęła się do góry, gdy się schyliła.

Zegar wybił dwunastą. Kornelia nie pamiętała godziny sprzed wypadku, ale podejrzewała, że znalazła się w mieszkaniu kilka, może kilkanaście minut wcześniej niż ostatnio. Nie pojmowała tego. Przecież tylko na moment przymknęła powieki, pogrążając Dię w myśleniu. Słyszała wszystko, a mimo to w ułamku sekundy świat zaskoczył ją i postawił przed czymś niezrozumiałym i obcym.

— Co się stało? — spytała na głos, załamując ręce.

Agnieszka podskoczyła w miejscu, uderzając głową o półkę.

— O Chryste — jęknęła przez zęby.

Rozmasowała obolałe miejsce, jednocześnie rozczochrując włosy. Z lodówki wyjęła chłodny słoik i przyłożyła go do głowy. Rozejrzała się po całej kuchnia, a w jej oczach pojawił się blask. Przełknęła głośno ślinę. Złapała za kieliszek i wylała zawartość do zlewu. Butelkę schowała do barku.

— Rafał, przyjdź tutaj! — zawołała męża.

Przybył niemal natychmiast. Nieprzywiązany krawat zsunął się po marynarce, spadając w kałuże wina. Skrzywił się na widok ubrudzonego materiału, ale machnął na to ręką i zwrócił się do żony:

— Coś się stało?

— Słyszałam kogoś — odparła drżącym głosem, łapiąc się za ramiona. — Chyba naszą córkę. Nie, to niemożliwe. — Pokręciła głową.

Radio zatrzeszczało, a po chwili z głośników rozległ się cichy śpiew: „Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka".

Kornelia przemknęła między małżonkami, podchodząc do naprawionego urządzenia. Z ciekawości nacisnęła na włącznik — jej palec przeszedł przez przycisk, zakłócając jednocześnie odbiór. Ponownie rozbrzmiały trzaski.

Agnieszka i Rafał odwrócili się, jak na zawołanie.

— Mówiłem ci. Ona wciąż żyje! — wykrzyczał radośnie.

— O czym ty mówisz? — Przetarła czoło i usiadła na krześle, przesuwając na bok zachlapane żurawie. — Kornelia nie żyje! — odparła stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

— Możesz to powtarzać cały czas, ale ja i tak ci nie uwierzę!

Wyszedł z pomieszczenia.

Kątem oka Kornelia dostrzegła, że Rafał ma na sobie dwie różne skarpetki. Raczej nie zwróciłaby na nie uwagi, ale te czerwone prążki na jednej i zielone paski na drugiej zaintrygowały ją. Ciekawe, czy wcześniej też je nosił? Za pierwszym razem nie przyjrzała się żadnym szczegółom. Teraz jednak widziała nietrącone kanapki, które leżały na talerzu, tuż przy mikrofali — całej upaćkanej w brązowej masie. Jedno z krzeseł stało odsunięte od stołu, a kolorowa poduszka w kwiaty okrywała oparcie. Wydawało jej się, że w trakcie jej pobytu w mieszkaniu, nikt nie usiadł na tym krześle.

Papier zaszurał o siebie. Agnieszka rozłożyła gazetę, wczytując się w stronę tytułową: „brutalne morderstwo studentek" Kornelia przełożyła głowę przez kobietę, zawisając nad artykułem. Policja wciąż nie wydała oświadczenia. Zamordowane zostały trzy dziewczyny — każdej zostało podcięte gardło. Podejrzany w sprawie zabójstwa Kornelii D. został przewieziony do szpitala po strzelaninie z dnia wczorajszego i przebywa pod nadzorem policji. Wciąż nie odzyskał przytomności po operacji.

Agnieszka przerzuciła gazetę na drugą stronę i ryknęła śmiechem.

Rafał wparował do środka.

— Znowu usłyszałaś Kornelię? — spytał, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu.

— Nie. — Machnęła ręką. — Posłuchaj tego: „Nagroda za odnalezienie zaginionej wnuczki! Penelopa R. zostaje oficjalnie uznana za zaginioną" — zacytowała. — „Zrozpaczeni dziadkowie wyznaczają nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy złotych za jej odnalezienie". — Prychnęła, na moment odrywając wzrok od ogłoszenia. — „Jeśli ktokolwiek posiada informacje o zaginionej, proszony jest o zadzwonienie pod numer...".

Rzuciła gazetę na stół. Rafał zabrał ją i zaczął rozdzierać na mniejsze kawałki.

— Niech mi tu nie pieprzą! — syknęła przez zęby. — Przecież oni wyparli się Penelopy, a w zasadzie jej matki, zanim jeszcze urodziła. Teraz sobie przypomnieli? No tak, może potrzebują rozgłosu? Bogate snoby!

Wstała. Nalała do szklanki wody z kranu i wypiła wszystko na raz. Odetchnęła, powoli uspokajając się.

— Chcesz kanapki? — spytała męża.

W odpowiedzi pokręcił głową.

Kobieta wzruszyła ramionami. Wyjęła z lodówki ser, pokroiła i dołączyła kilka plasterków na gotowe kanapki. Noża nie odłożyła na miejsce. Ścisnęła mocniej rączkę. W ostrzu pojawiło się niewyraźnie odbicie, na które się zagapiła.

— Była do mnie taka podobna — szepnęła, zaciskając powieki.

Duch znowu wyłonił się zza okna. Przybył jak poprzednio, tym razem rzucając krótkie, mroczne spojrzenie ku Kornelii. Pomachała odruchowo i odsunęła się, pozwalając mu przekazać Agnieszce łzy. Podziękował kiwnięciem. Wyjął z twarzy kilka kropelek i pozostawił na policzku kobiety, a potem odszedł w milczeniu.

Agnieszka rozpłakała się, pozwalając łzom opaść na ostrze.

— To niesprawiedliwe! — wrzasnęła, waląc pięścią o stół. — Słyszysz? — zwróciła się do męża. — To niesprawiedliwe! Dlaczego to musiała być nasza córka?! NASZE DZIECKO!

Ate wyskoczyła z pokoju obok, zacierając radośnie rączki. Zauważyła Kornelię. Zacharczała groźnie, po czym machnęła dłonią, jakby chciała, żeby zeszła z drogi. Tak też uczyniła. Stała na drodze bogów, przeszkadzała im, ale nie zamierzała całkowicie odejść, gdy tak wiele niejasności zaprzątało jej głowę. Gdy historia znów zataczała koło – inne niż ostatnio. A jeszcze bardziej uległa zmianie, kiedy Ate zawisła nad głową Agnieszki, nie Rafała. Zmieniło się, pomyślała, nie widząc nad Rafałem żadnego z bogów.

— To jego wina, przecież tylko pracował, nie zajmował się rodziną — szepnęła Ate. — Powinien zostać ukarany.

— To twoja wina! — Wskazała palcem na męża.

Przemilczał jej oskarżenia, kończąc kolejnego żurawia.

— Dlaczego milczysz? — spytała cienkim, obcym głosem, który brzmiał tak, jakby czara goryczy i rozpaczy miała zaraz się przelać. — Dlaczego nie bronisz się? Dlaczego jesteś taki spokojny?

— Bo to wszystko jego wina. — Ate pogładziła kobietę po włosach. — On tylko szuka wymówki. Możesz go przecież uderzyć. Nic mu się nie stanie, a wtedy w końcu cię zauważy... — Starła łzy z policzków Agnieszki.

— Co muszę zrobić, by zwrócić twoją uwagę? — Otworzyła usta i zamarła, nie słysząc żadnej odpowiedzi. — Odłóż te pierzone żurawie!

Uniosła zaciśniętą dłoń, trzymając w niej kurczowo nóż. Kornelia pokręciła z niedowierzaniem głową. Agnieszka wydawała się całkowicie nieświadoma tego, ze nie odłożyła noża; zwykłego, kuchennego, tak pozornie nieszkodliwego, jednak którego powierzchnia lśniła w świetle lampy. Był wystarczająco ostry...

— Nie... — ostrzegła kobietę. — Nie, masz w niej nóż.

Ate zacharczała, a jej palce wygięły się w kształt szponów. Machnęła nimi, odganiając Kornelię.

— Uderz. Zauważy! — krzyknęła.

Rozległ się jęk. Jęk wydobywający się z zaciśniętych ust Agnieszki, po których spływały gęste kropelki łez. Milczenie trwało, a kolejny żuraw opadł wraz z wybiciem dwunastej dziesięć. Zegar zabił, a Agnieszka opuściła rękę, wbijając nóż w głowę męża. Zmarł w obojętnym wyrazie na twarzy. Krew chlusnęła, skapując na podomkę Agnieszki i zlewając się z jej czerwonym odcieniem. Rafał opadł z hukiem na stół, wyrywając żonie nóż. Uniosła dłonie i spojrzała na nie. Wzrok miała spokojny jak cisza przed burzą.

— To jego wina — starała się usprawiedliwić czyn.

Ate nie musiała już nic więcej mówić. Kornelia obejrzała się w stronę wejścia do kuchni — Litai stanęła pośrodku, zalewając się gorzkimi łzami w oczekiwania na błagania, które nie nadeszły. Zmarszczyła czoło w złości i rozgoryczeniu.

— Błagaj o pomoc — powiedziała, dając Agnieszce ostatnią szansę. Uśmiechnęła się ciepło, wyciągając dłoń, jakby chciała, żeby ją pochwyciła.

Agnieszka pokręciła głową, nie akceptując pomocy, a tym samym przyjmując Ate całą sobą. Bogini upadku przyczepiła się do jej ciała, mówiąc Litai, że teraz należy już tylko do niej.

— Nie zadzwonisz po pomoc? — spytała Kornelia, nerwowo pocierając skórę. — Nie... - odpowiedziała sobie.

Czarne skrzydła rozłożyły się przed jej oczami. Delikatny, lecz chłodny, wiatr musnął włosy, wydobywając się z wejścia do kuchni. Wszedł niepostrzeżenie, a wraz z nim postać mroczka jak same skrzydła, które niósł na barkach. Ciemne oczy skierowały się na nią, a tajemniczy blask pojawił się wraz z chwilą, gdy odwzajemniła spojrzenie.

Agnieszka przemknęła przez Kornelię, wybiegając z pomieszczenia. Potem tylko trzasnęły drzwi wejściowe, a wraz z tym dźwiękiem znikła Litai. Kornelia pozostała sama z mężczyzną o przylizanych do tyłu czarnych włosach i bladej skórze, która kolorem przypominała jej własną. Przybliżyła się, odruchowo wyciągając dłoń. Dlaczego pragnęła go dotknąć? Musnąć nieskazitelnie czysty policzek i pozostać wraz z nim w trakcie swojej ostatniej wędrówki. Wędrówki, która winna zaprowadzić ją do Hadesu – przeznaczonego jej miejsca i ukochanego pragnienia rozpalającego w jej sercu żywy, nieprzerwany ogień. Ciepło rozprzestrzeniło się niespostrzeżenie, ale dłoń nie sięgała boga.

— Tanatos — przypomniała sobie imię boga śmierci.

Wianek z maków wypadł mu z rąk. Odwrócił się w ciszy, przybliżając do Rafała. Wyjął zza skrzydeł złoty sztylet i obciął pukiel włosów, wkładając go następnie do torby utkanej z kości. Rozłożył szeroko skrzydła, rozrzucając kilka piór po kuchni.

— Zabierz mnie stąd — rzekła władczym tonem. — To twój obowiązek — dodała, gdy ucisk chwycił za jej szyję. Coś stanęło w jej gardle. Zacharczała, próbując wydusić z siebie przedmiot, lecz ten utknął, zabierając głos.

Westchnął cicho. Smutek przybył do jego chłodnych oczu. Pochylił się nad zmarłym, a potem zbliżył do Kornelii.

— Zamknij oczy — nakazał.

Przymrużyła powieki. A gdy otworzyła oczy, stała już na środku chodnika przy kobiecie, która przyglądała się wizytówce. Na imię miała Bożena. Bożena Radwanik, prywatny detektyw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top