Rozdział #17
Najbliższy tydzień miałam mieszkać u państwa Stilltonów. Jeszcze tego samego dnia, w którym wydarzyło się więcej niż do tej pory w moim życiu w eskorcie dwóch dryblasów alfy i jego we własnej osobie poszłam po swoje rzeczy. Moi rodzice byli wręcz wściekli, gdy tylko pan Ashton wszedł do ich domu. Słysząc jednak zarzuty, jakie miały być im postawione oboje natychmiast zaprzestali prób wyrzucenia alfy z domu, by zamiast tego bombardować go głupimi argumentami, które na niewiele się zdawały. Wejścia do pokoju, w którym pakowałam swoje rzeczy pilnował brązowooki blondyn, czyli właśnie jeden z, można śmiało rzec, ochroniarzy alfy. Pakowałam rzeczy do walizki w dość dużym pośpiechu, chciałam jak najszybciej opuścić mury tego domu. Po kilkunastu minutach wrzucania ubrań w chaotyczny sposób do walizki dałam znak wilkołakowi pilnującemu drzwi, iż jestem gotowa do wyjścia.
– Wszystko masz? – Zapytał jeszcze blondyn, gdy stanęłam obok niego z walizką w dłoni i plecakiem przewieszonym przez ramię.
– Tak.
Ten przytaknął tylko, aby potem ruszy ku schodom. Poszłam więc za nim, prowadząc za sobą walizkę. Nim jednak udało nam się dotrzeć do schodów ze swojego pokoju wyłoniła się moja siostra, Ava popatrzyła na mnie z bólem w oczach, lecz ja już na to nie patrzyłam. Nie chciałam mieć z nią już nic wspólnego, dlatego też kiedy tylko zauważyłam, że dziewczyna chce podejść dałam o tym znać strażnikowi. Mężczyzna momentalnie odwrócił się do mojej starszej siostry, co skutecznie odstraszyło brunetkę. Gdy w końcu zeszliśmy na dół alfa wciąż udawał, iż wysłuchuje głupich argumentów moich rodziców. Spuściłam głowę w momencie, w którym mój ojciec zaprzestał dyskusji z Ashtonem i zwrócił spojrzenie na mnie. W jego oczach dostrzegłam mieszaninę różnych uczuć, przeważała jednak złość. Widziałam jeszcze, iż ojciec otwiera usta, aby coś powiedzieć, lecz nie chciałam go słuchać. Wyszłam z tego przeklętego domu, nie słuchając już niczego, co moi rodzice mieli do powiedzenia.
Kilkanaście minut później byłam już z powrotem w domu Stilltonów. Pani Alice pod moją nieobecność przygotowała mi miejsce w pokoju gościnnym. Nie były to luksusy, ale nie narzekałam. Cieszyłam się, że przez najbliższy tydzień będę miała się gdzie podziać. Mogłam też być blisko Luke'a, więc miałam pełen dostęp do informacji o jego stanie. Rozmyślając nad wszystkim, co się dziś wydarzyło wyjęłam swoje rzeczy z walizki i plecaka, aby potem schować je w niewielkiej komodzie, która stała w pokoju, w którym przez te siedem dni miałam mieszkać. Następnie skorzystałam z faktu, iż łazienka była wolna i poszłam wziąć prysznic za wcześniejszą zgodą gospodyni. Nie miałam już siły na nic, chciałam tylko pójść spać. Na kolejny dzień mogłam zostać w domu, rodzice Luke'a stwierdzili, iż darują mi pójście do szkoły i dadzą czas na odpoczynek po tych wszystkich wydarzeniach z przed kilku dni. Moja wdzięczność za ten gest była niedoopisania. Przez całą noc nie mogłam zasnąć, tak więc możliwość odespania w dzień była cudowna.
Gdy następnego poranka, czyli w dzień, który mogłam zrobić sobie wolny, próbowałam zasnąć, coś mi to skutecznie uniemożliwiało. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, iż był to Luke. Chłopak już drugi dzień leżał sparaliżowany. Kiedy poprzedniego wieczoru siedziałam u niego wraz z jego siostrą był cholernie przybity. Denerwował go fakt, że przez swoją przypadłość w końcu stał się obciążeniem dla innych. Było mi go strasznie szkoda, lecz jedyne co mogłam w tej sytuacji zrobić to dotrzymywanie mu towarzyszystwa oraz podnoszenie go na duchu, choć to drugie było trudne. Ten koleś jest największym pesymistą jakiego kiedykolwiek poznałam. W końcu postanowiłam zajrzeć do Luke'a. Kiedy tylko przestąpiłam próg jego pokoju zobaczyłam, iż jego właściciel już nie śpi.
– Cześć Luke. – Przywitałam się z nim, ten przesunął wzrok w moją stronę.
– Cześć Haley.
– Jak tam u ciebie? – Zapytałam, podchodząc do jego łóżka, aby potem na nim usiąść.
– Cóż, nadal słabo, jedyna dobra informacja jest taka, że dziś ma być pierwsza wizyta rehabilitanta.
– To świetnie – przyznałam, uśmiechając się lekko, chłopak również wydawał się nieco mniej przygnębiony. – wiadomo chociaż, o której?
– Za jakieś cztery godziny. – Odpowiedział.
Przytaknęłam. Stillton z braku innego wyjścia patrzył w sufit. Na szczęście pomimo paraliżu mógł choć poruszyć głową. Postanowiłam przez te cztery godziny czekania posiedzieć z Luke'em. W końcu po czasie jaki trzeba było odczekać usłyszeliśmy głosy, a niedługo potem do pokoju chłopaka weszły cztery osoby, rodzice Luke'a oraz jeszcze jedna para. Zarówno mężczyzna, jak i kobieta mięli na sobie zwyczajne ubrania, jednak do górnej części ubioru każdego z nich przypięty był identyfikator. Kobieta była drobną blondynką ubraną w granatowy żakiet i dopasowane do niego spodnie, towarzyszący jej mężczyzna miał na sobie sprane jeansy oraz czarną koszulę, której rękawy podwinął po łokcie.
– Dzień dobry Luke – uśmiechnęła się kobieta. – nazywam się Sophia, przyjechałam tu dzisiaj z moim kolegą z pracy, Noah, który ma zajmować się twoją rehabilitacją. Ja mam za zadanie wykonywać ci masaże, które pomogą ci szybciej wrócić do formy.
– Zrozumiałem. – Mruknął tylko chłopak. Ah ten jego entuzjazm.
Sophia i Noah od razu zabrali się do roboty. Rehabilitant z pomocą Jasona przewrócił Luke'a na brzuch, masażystka przez ten czas założyła na swoje wypielęgnowane dłonie gumowe rękawiczki. Noah podwinął koszulkę mojego przyjaciela przy okazji oglądając dokładnie kręgosłup chłopaka, przy czym cmoknął z dezaprobatą, która raczej nie była skierowana tyle do Luke'a, co do samego w sobie stanu kręgosłupa, o którym raczej został poinformowany przez doktora. Sophia rozpoczęła swoją pracę, co czujnie obserwowała matka młodego Stilltona. Ponoć miała bardzo silny instynkt macierzyński, nawet jak na wilczycę. Obserwowała każdy ruch masażystki, która zgrabnymi dłońmi lawirowała po plecach nastolatka, przy każdym jej ruchu było słychać dziwne chrzęsty. Na ten dźwięk zarówno ja jak i Alice nieco się krzywiłyśmy. Po około godzinie masażystka skończyła swoją pracę.
– Na pierwszy raz to będzie tyle. Jutro powtórzymy zabieg i tak by przez kolejne kilka dni, a w przyszłym tygodniu powinniśmy już Powoli móc zaczynać rehabilitację. – Ta informacja sprawiła, że zarówno rodzice Luke'a, jak i on sam poczuli ulgę, co odmalowało się na ich twarzach.
Niedługo potem Sophia wraz z Noah opuścili dom państwa Stilltonów. Ja do końca dnia siedziałam w pokoju z Luke'em, pomijając momenty, gdy korzystałam z toalety czy szłam coś zjeść. Kiedy nastał wieczór od razu poszłam spać, jutro w końcu miałam już pójść do szkoły. Nie uśmiechało mi się to, lecz nie miałam wyjścia. Wzięłam więc szybki prysznic i wpakowałam się do łóżka. Niemal od razu zasnęłam. Mój spokój jednak nie potrwał zbyt długo.
Stałam spokojnie na tarasie, patrząc jak Luke wygłupia się z siostrą. Ich rodzice siedzieli na wiklinowej sofie ogrodowej i w rozbawieniu obserwowali swoje pociechy. Nagle moje spojrzenie skierowało się na las, wytężyłam wzrok dzięki czemu zobaczyłam coś, co sprawiło, iż moje serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Czarnooki stał nieopodal tarasu, a szyderczy uśmiech wymalowany na jego ustach mówił sam za siebie. Niebawem z między drzew zaczęło wychodzić coraz więcej czarnookich bestii. Pojawiały się z każdej strony, otaczając dom. Odsunęłam się od balustrady z zamiarem zalarmowa moich tymczasowych opiekunów, lecz... Ci leżeli martwi w kałuży własnej krwi. Cała rodzina leżała na podłodze, a nad nimi stało czterech czarnookich. Moje serce zaczęło bić, jak oszalałe o mało się nie zatrzymując, gdy z wnętrza domu wyłonił się piąty potwór, w dodatku ten, przed którym uratował mnie Luke. Czarnooki patrzył w moją stronę chciwym spojrzeniem, a kiedy tylko otworzył usta i wypowiedział nie zrozumiałą frazę zapanowała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top