Rozdział 𝟝𝟛
Gdy w końcu wszelkie piski, wrzaski, jęki i tym podobne odgłosy dobiegły końca zajęliśmy się dalszym świętowaniem. Po imprezie wszyscy zabraliśmy się za sprzątanie. Oczywiście nie obyło się bez wygłupów. Wspólnymi siłami udało nam się skończyć sprzątanie w kilkadziesiąt minut. Po robocie razem z przyjaciółmi postanowiliśmy wybrać się na spacer do lasu. Założyliśmy więc buty i wyszliśmy z domu. Kilkanaście chwil później byliśmy już na skarpie nad jeziorem. Ja i Jase usiedliśmy na skarpie, podczas gdy reszta pobiegła chlapać się w jeziorze. Obserwowaliśmy jak banda dorosłych chlapie się wodą jak dzieci. Spojrzałam na Jasona i właśnie w tej chwili coś mi się przypomniało.
- Jason? - cały czas patrzyłam na wilkołaka obok mnie.
- Hm? - mruknął.
- Jesteś świadom tego, że na ślub będziesz musiał zaprosić rodziców, prawda? - rzuciłam.
- Eh... Tak. Wiem. - westchnął.
***
Przygotowania do ceremonii ślubnej trwały w najlepsze. Wszyscy pracowali w pocie czoła. No prawie wszyscy. Mi i Jasonowi nie wolno było ruszać się z saloników, w których mieliśmy się przygotować. Siedziałam właśnie przed lustrem, podczas gdy fryzjerka zatrudnienia przez moją mamę zajmowała się doprowadzaniem moich włosów do ładu. Gdy skończyłam moim oczom ukazał się warkocz zapleciony dookoła głowy, który z tyłu głowy przekształcał się w trochę rozwalonego koka. Później przyszła kolej na makijaż. Tym akurat zajęły się Diana i Jen. Kilka minut potem byłam już gotowa. Odziwo dziewczyny nie przesadziły z tapetą na twarzy. Gdy przyszła kolej na suknie do pomieszczenia weszła mama. Założyłam suknie i podeszłam do lustra. Mama stanęła za mną i zapięła suwak, który znajdował się na moich plecach. Suknia, którą miałam na sobie była naprawdę prześliczna. Przód sukni wyglądał dość skromnie, jednak koronkowe rękawy i również koronkowy tył kreacji rekompensowały wszystko. Dopełnieniem mojego stroju stały się biżuteria, którą dostałam od rodziców, a także białe szpilki.
- No i gotowe - powiedziała Jenny z uśmiechem na twarzy
- Wyglądasz nieziemsko Alice - dodała Diana
- Racja. Wyglądasz niesamowicie - powiedziała mama, a ja spojrzałam na nią. W jej oczach zamajaczyły łzy.
- Mamo - przytuliłam się do kobiety - błagam nie płacz, bo też się rozpłacze i wszystko mi się rozmaże.
- Ooo co to to nie - rzuciła Jen - nie pozwolę by moje dzieło zostało zniszczone.
Chciałam coś powiedzieć, lecz usłyszałam pukanie do drzwi. Diana podeszła i otworzyła wcześniej wspomniane drzwi. W progu stał Ashton.
- Drogie panie, jeśli chcemy by Alice dotarła przed ołtarz na czas to trzeba się już zbierać - powiedział i spojrzał na mnie - Wow. Alice wyglądasz zajebiście - uśmiechnął się
- Dzięki Ash. - zaśmiał się.
- To jest wiadome w końcu to my ją przygotowywałyśmy. - Diana stanęła dumnie, na co wszyscy obecni w pomieszczeniu zaśmiali się głośno, oczywiście ja również.
Chwilę postaliśmy, aż w końcu trzeba było się zbierać na poważnie. Ashton podał mi rękę i wyszliśmy z pomieszczenia, zaraz za nami moje druchny czyli Jenny i Diana oraz moja mama. Pokonaliśmy korytarz, by potem wyjść z budynku, w którym się znajdowaliśmy i podejść do czarnego samochodu, który miał mnie dowieźć do kościoła. Wsiedliśmy do auta, a samochód na polecenie mojej mamy ruszył z miejsca. Całą drogę miałam oczy wlepione w widok za szybą. Po upływie kilkunastu minut samochód zatrzymał się pod kościołem. Wzięłam głęboki oddech. Ashton wysiadł z samochodu by potem podejść i otworzyć drzwi od mojej strony. Chłopak pomógł mi wyjść z auta. Po chwili przed kościół wyszedł mój tata. Mężczyzna uśmiechnął się na mój widok.
- Wyglądasz pięknie córeczko - powiedział
- Dziękuję tato - uśmiechnęłam się
- Już czas - powiedział i podał mi rękę
Chwyciłam rękę ojca, ponownie wzięłam głęboki oddech i ruszyliśmy do kościoła. Drzwi budynku otworzyły się, a wzrok wszystkich tam obecnych powędrował na mnie. Kilka chwil potem znalazłam się przed ołtarzem. Jason trzymał mnie za rękę i uśmiechał się szeroko. Również się uśmiechnęłam.
- Przepięknie wyglądasz - szepnął
- Dziękuję. Ty też niczego sobie - spuściłam na chwilę wzrok
- Stresujesz się? - zapytał ten, który za chwilę miał się oficjalnie stać moim mężem
- Trochę - spojrzałam na niego
- Będzie dobrze - puścił mi oczko
Razem z Jasonem spojrzeliśmy na kapłana, który miał przeprowadzić ceremonię. Starszy mężczyzna popatrzył na wszystkich zebranych w kościele, a potem na nas. Kapłan odchrząknął, a wszystkie rozmowy i tym podobne ucichły.
- Witam wszystkich serdecznie - zaczął ceremonię - zebraliśmy się tu aby połączyć węzłem małżeńskim tę oto parę młodych wilków - wskazał nas - więź jaka ich połączyła jest silniejsza od czegokolwiek innego. Małżeństwo to poważny krok w życiu każdego, a ta dwójka nie bała się podjąć tego wyzwania, a więc czy ty Jasonie Stillton bierzesz sobie tę oto wilczyce za żonę?
- Tak - powiedział patrząc na mnie z uśmiechem na twarzy
- Czy ty Alice McCanzy bierzesz sobie tego oto wilka za męża?
- Tak - spojrzałam na Jase'a
- Czy ślubujecie sobie wierność w zdrowiu i w chorobie, w biedzie i w dostatku, w chwilach złych i dobrych?
- Tak - powiedzieliśmy w tym samym czasie, patrząc sobie w oczy
- Zatem ogłaszam was mężem i żoną - rzekł kapłan
Jason lekko pochylił głowę, by potem złączyć nasze usta w pocałunku. Po chwili oderwaliśmy się od siebie, rozległy się oklaski i wszyscy wstali z miejsca. W chwilę potem zostały nam podane obrączki, które wsunęliśmy sobie nawzajem na palce. Gdy oklaski ucichły wszyscy wyszliśmy przed kościół. Tam też napotkaliśmy moich rodziców. Mama otarła łzy w chusteczke i uśmiechnęła się promiennie.
- Piękna ceremonia - rzekła mama
- Racja. I przy okazji muszę powiedzieć, że jestem dumny. - tata się uśmiechnął - a i mam nadzieję, że do ślubu przystąpiliście czyści.
- Eeee... Co do tego... - zająkał się Jason
- Nie bardzo... - dokończyłam za mojego męża ledwo powstrzmując śmiech
- Słucham? - tata wyraźnie się spiął
- Louis tylko spokojnie - upomniała go mama
- Ależ ja jestem kurewsko spokojny - tata zrobił krok w stronę Jasona
- Wiej - szepnęłam do męża
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Jason sprintem ruszył z miejsca, a mój ojciec pognał za nim krzycząc coś po drodze. Zarówno ja jak i mama nie wytrzymałyśmy i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Coś nas ominęło? - rzucił Ash, gdy wraz z resztą grupy podszedł do nas
- Tylko ucieczka Jase'a przed moim ojcem - powiedziałam przez śmiech
- Jason vs Louis - mruknął do siebie - Jase już biegnę! - wrzasnął Ash i ruszył w kierunku, w którym chwilę temu pobiegli mój ojciec i Jason
Ponownie wybuchnęłam śmiechem, nie mogąc dłużej wytrzymać, a z oczu popłynęły mi łzy, które szybko i ostrożnie otarłam, by jak najmniej rozmazać makijaż. Pozostali również nie mogli opanować śmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top