1

Stiles Stilinski wszedł pod prysznic. Puścił gorącą wodę i zacisnął mocno oczy, walcząc ze łzami. Walczył z bólem w sercu i uczuciem pustki. Tak bardzo chciał, by to przestało tak boleć. By on z nim był.
Czas podobno leczy rany. Jednak nie w tamtym przypadku. Wiedział, że zapomnienie o miłości było niemożliwe. Ale... Czy to była miłość? Czy on powiedział mu kiedyś, że go kocha. Czy kiedykolwiek wymówił te dwa słowa do kogokolwiek?
Nie. On nigdy niczego takiego nie powiedział. Po takim cichym wyznaniu Stilesa milkł i odwracał wzrok. Te wspomnienia sprawiały, że czuł się jeszcze gorzej. Ale najlepiej zacząć od początku. A było to tak...

Młody chłopak szedł, znaczy biegł, spóźniony na chemię. Cholerna pełnia. Cholerne wilkołaki, myślał wkurzony.
Otoz jego przyjaciele, byli... no, może nie wszyscy, istotami nadprzyrodzlnymi. Jego wierny przyjaciel Scott McCall, został ugryziony przez jakiegoś alfę, czającego się w lesie. A Scott, po niedługim czasie zmienił sie w prawdziwą alfę. Część paczki została ugryzonia przez tego samego alfę. Jedynie Stiles i Allison pozostali ludźmi. W końcu Lydia, słodka, rudowłosa dziewczyna, która była najmadrzejszą osobą jaką znał, została banshee. W skrócie, przewidywala śmierć.
I to właśnie przez nich się spóźnił. Poprzedniego dnia postanowili urządzić imprezę. Jednak istoty nadprzyrodzone nie mogły się upić. A Stiles niestety mógł.
Wstał po ósmej walcząc z kacem i złością na przyjaciół. Pośpiesznie się ubrał, po czym uciekł do szkoły. Profesor Harris mu nie odpusci. Jest za ostrym nauczycielem, myślał zrozpaczony. I miał rację. Profesor zadał mu dwa eseje, na temat, którego Stiles nie zapamiętał. Za karę miał również zostać po lekcjach w szkole. Scott, siedzący za nim szatyn, szepną ciche 'przepraszam', jednak Stiles nie przejął się. Wkurzony nie odzywał się do niego do końca wszystkich lekcji.

Znudzony Stilinski siedział w ławce zatopiony we własnych myślach. Bawił się niebieskim długopisem, który w tamtym momencie był niezwykle interesujący. Profesor siedział przy biurku sprawdzając kartkówki dzieci z młodszych klas. Przez chwilę nauczyciel rozmawiał ze Stilesem, jednak szybko przestał.
Całą swoją uwagę skupił na tym przekletym dlugopisie, który w tamtym momencie był jego jedynym przyjacielem. Nie zapomniał jak Scott szybko wyszedł tłumacząc się swoją mamą. Może Stiles o nic by to nie obwiniał, gdyby Isaac nie wyszedł z nim. Wiedział, że poszli po prostu spędzić wspólnie noc. Chłopak tak im zazdrościł. Sam był homoseksualistą, jednak nie mógł trafić na tego jedynego. Znaczy... było parę chętnych chłopaków, ale oni chcieli uprawiać seks po zaledwie dwóch dniach. A Stiles chciał przeżyć go z tym jedynym. Z tym, który będzie z nim do końca. Który po prostu będzie zawsze.
Jeszcze jednej parze bardzo zazdrościł. Mianowicie, Lydia i Allison również się spotykały. Prawie od dwóch lat. Pamiętał, jak dziewczyny podeszły do paczki przyjaciół i wyjawiły prawdę. A wtedy Scott i Isaac przyznali się do związku. Jedyny Stilinski nadal był sam. Nadal. Już niedługo znajdę tego jedynego, myślał zrozpaczony. Tak bardzo brakowało mu bliskości drugiej osoby. Która kochałaby go, dawała całusa na dobranoc i słała przesłodzone SMSy. Ale to były tylko marzenia.
Wyprostował się na krześle i zaczął podziwiać widoki za oknem. Za oknem Stiles zobaczył uczniów, którzy plotkowali albo całował się ze sobą. Ten widok był tak przygnębiający, że chłopak szybko odwrócił wzrok i zaczął wpatrywać się w zegar. Piętnaście minut. Piętnaście.
Tak bardzo pragnął wrócić do domu! Położyć się spać, a potem chwilę się pouczyć. Ale nie! Przez Scotta, któremu wczoraj zachciało się imprezować. I przez innych, którzy doskonale wiedzieli, że ma tędęcje do picia za dużo.
Raz, dwa, trzy... DZWONEK!
Chłopak pożegnał się z nauczycielem i wybiegł z klasy na parking, gdzie była Lydia i Allison. Zignorował je i ruszył do swojego samochodu - niebieskiego jeepa.
Wyciągnął kluczyki i otworzył auto.
- Stiles! - krzyknął ktoś za jego plecami. Ku niemu biegli Isaac i Scott. Widać czekali na niego.
- Scott, Isaac... Idźcie stąd. Jestem na Was tak zły, że z chęcią wykręciłbym wam jaja - powiedział.
-Stiles, nie możesz się na nas cały czas gniewac. Wiesz przecież, że to nie tylko nasza wina.
- Oki, wybaczam.
- Naprawde?
- Nie, głąbie. Przez Was, muszę napisac dwa referaty na sam-nie-wiem-jaki temat.
- Bez przesady, pomożemy Ci - mruknął Isaac, trącając butem kamienie na ziemi.
- Od kiedy to jesteście dobrzy z chemii? - zapytał Stilinski.
- Od teraz. - Scott uśmiechając rozłożył ręce. Po minie przyjaciela szybko dodał. - Z małą pomocą podręcznika i internetu oczywiście.
Chłopak chwilę się zastanawiał nad odpowiedziął, po czym powiedział, żeby wsiadali do auta.
Chwilę później odrabiali już zadania domowe w ciszy. Stiles nie miał zamiaru z nimi rozmawiać, dopóki nie skończą referatu. Dokładnie po godzinie Scott z Issaciem odłożyli długopisy zadowoleni.
- Skończyliśmy - powiedział zadowolony Lahey.
- Damy do sprawdzenia Lydii i finał.
Chłopak uśmiechnął się do przyjaciół i obiegł wzrokiem referaty.
- Dobra, dzięki.
- Nie ma za co, Stiles - mruknął Isaac.
- Wiesz, musimy wracać. Mama potrzebuje...
- Nie musicie się tłumaczyć. Wiem, że chcecie spędzić trochę czasu ze sobą. Zadzwonię do Erici i pochodzimy po parku.

Chłopaki podziękowali mu i wyszli z domu Stilinskiego. Chłopak nie zamierzał dzwonić do przyjaciółki, tylko spędzić trochę czasu sam. Ruszył w kierunku parku. Chwilę później był już na miejscu. Usiadł na ławce i po prostu siedział spokojnie. Było chłodno, więc po chwili włożył ręce w kieszenie kurtki i zamknął oczy. Już mu się nie chciało spać, ból głowy dało się znieść i nie chciało mu się jakoś bardzo pić. Było dobrze.
Parę minut później zaczął spacer. Oglądał drzewa, przyglądał się kwiatom, uśmiechał się do nieznajomych ludzi i pomógł jakiejś staruszce pozbierać zakupy, które wypadły jej z ręki. W skrócie, to co zwykle. Parę razy nawet potknął się o nierówny chodnik. Jednak raz, gdy sie potknął, prawie wylądował na ziemię. Prawię. Gdyby nie przystojny szatan z zielonymi oczami, który złapał go w odpowiedniej chwili. Gdy Stiles zobaczył go, w głowie miał tylko jedno słowo. Wow. Był mega przystojny. Jego oczy były niczym magnezy, które przyciągały go do niego. Pod jego spojrzeniem myślał, że za chwilę się rozpłynie. Trzymające go w pasie silne dłonie pokazywały jak Stiles się od niego różnił posturą. Mężczyzna był bardzo umięśniony i wysoki, a Stilinski bardzo szczupły i niski.
- Nic Ci nie jest? - zapytał zielonooki po chwili.
- Nie nic mi nie jest - mruknął Stiles czując, jak jego kolana mięknął. Jego głos, jego niski głos. O.MÓJ.BOŻE.
- Uważaj - powiedział mężczyzna, po czym odszedł, zostawiając Stiles na środku chodnika.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top