Złodziejka Lodowego Serca
Sherlock powoli podniósł się ze swojego miejsca i nonszalancko zapiął guziki swojej marynarki. Chrząknął, wyprostował się i jeszcze raz szybko przeleciał wzrokiem po leżącym przed nim dokumencie. Wziął głęboki wdech i spojrzał na kobiecą postać siedzącą przy stole, znajdującym się dokładnie naprzeciw niego. Zebrał myśli i starając się nie myśleć o tym jak dzisiaj pięknie wygląda, zaczął:
— Oskarżam Irene Adler o zuchwałą kradzież, która miała miejsce dwudziestego czwartego listopada dwa tysiące dwunastego roku w godzinach popołudniowych w Pałacu Pamięci. Oskarżona podstępem wkradła się do pokoju numer trzysta czterdzieści pięć i przywłaszczyła sobie skute lodem serce należące do właściciela pałacu, w tym przypadku – mnie. Chciałbym dodać, że przedmiotu kradzieży wciąż nie odnaleziono. Za spowodowanie chaosu w życiu ofiary, postradania przez pokrzywdzonego zmysłów i bezczelną kradzież, oskarżonej grozi eksmisja z dotychczasowych apartamentów i umieszczenie w celi na resztę jej pobytu w Pałacu. Dziękuję. — Sherlock po odczytaniu aktu oskarżenia, zajął swoje miejsce i z uwagą zaczął wpatrywać się w wyraźnie zadowoloną z siebie Irene. Kobieta miała na sobie prostą, ciemnozieloną sukienkę i czarne obcasy. Na jej szyi spoczywał, z pewnością drogi, złoty naszyjnik z brylantem, a na nogach da rady było dostrzec czarne kabaretki. Sherlock obawiał się, że kobieta przyjdzie na salę sądową kompletnie naga, albo w niesamowicie skąpym stroju, więc cieszył się, że jej ubiór nie rozpraszał za bardzo jego uwagi. Co nie zmieniało faktu, że i tak było ciężko mu oderwać od niej wzrok.
Mycroft, zajmujący miejsce sędziego pokiwał w zamyśleniu głową nad treścią aktu oskarżenia, dokładnie przyswajając każde jego słowo.
— Dziękuję prokuratorze — powiedział w stronę Sherlocka i zwrócił swoją twarz w stronę Irene. — Proszę oskarżoną o powstanie.
Kobieta z gracją podniosła się ze swojego miejsca i z pewnym siebie, mogącym się niektórym wydawać za bezczelny, uśmieszkiem, wyczekująco wpatrywała się w sędziego.
— Czy zrozumiała pani treść aktu oskarżenia?
— Tak, przecież nie jestem idiotką. — Sherlock na jej słowa uśmiechnął się pod nosem, ale natychmiast zganił się w duchu, a na jego twarzy ponownie zagościła maska obojętności.
— Czy przyznaje się pani do zarzucanych jej czynów? — pytał dalej Mycroft.
— Przyznaję się do zawłaszczenia serca pana Holmesa, ale nie przyznaję się do kradzieży.
Zarówno Mycroft jak i Sherlock zmarszczyli brwi.
— A czy przypadkiem zawłaszczenie sobie cudzej własności i kradzież nie są synonimami? — spytał nieco skonfundowany sędzia.
Na krwistoczerwonych ustach Irene zagościł przebiegły uśmiech.
— Zależy jak na to spojrzeć.
Teraz Sherlock miał ochotę parsknąć niczym kot, ale przecież nie wypadało to cieszącej się poważaniem osobie na stanowisku prokuratora. Irene jak zwykle starała się odwrócić kota ogonem i namieszać wszystkim wokół w głowach, co bardzo często jej się udawało.
— Czy oskarżona wybrała osobę, która będzie reprezentować interesy oskarżonej przed sądem? — pytał już nieco znudzony Mycroft. Miał nadzieję na jak najszybsze zakończenie tej bezsensownej w jego przekonaniu rozprawy i udaniu się do bufetu gdzie czekało na niego czekoladowe ciasto i polane kremem babeczki.
— Owszem. Moje interesy będzie reprezentowała Irene Adler.
To akurat nie było jakimś szczególnym zaskoczeniem, gdyż puste krzesło przy miejscu adwokata mówiło samo z siebie.
— Ma pani do tego prawo. Ma pani też prawo do odmowy składania zeznań. Czy zamierza pani z niego skorzystać?
— Nie, będę zeznawać.
Sherlock usadowił się wygodniej w swoim krześle i sięgnął po wolną kartkę i długopis z zamiarem zapisywania wszystkich potencjalnie potrzebnych informacji.
— Proszę więc przedstawić pani wersję wydarzeń.
— Wspomnianego wcześniej przez drogiego pana prokuratora, dnia dwudziestego czwartego listopada w okolicach godziny czternastej opuściłam swój apartament i udałam się na piąte piętro, korytarz zachodni...
— Można wiedzieć co pani tam robiła? — spytał Sherlock ucieszony możliwością przyparcia kobiety do muru. Ta jednak uśmiechnęła się do niego słodko i z niezachwianym spokojem odpowiedziała:
— Oddychałam, trawiłam pokarmy, pompowałam krew, wymieniać dalej prokuratorze? — Triumfujący uśmieszek pojawił się na jej czerwonych wargach, a w niebieskich oczach błysnęły iskierki przekory.
— Nie, nie widzę takiej potrzeby, panno Adler. Dobrze wiedzieć, że wszystkie podstawowe procesy życiowe, przebiegały bez zarzutu w pani ciele tego dnia — skwitował z przekąsem Sherlock.
Irene prychnęła, wyraźnie nie mogąc znaleźć odpowiednio miażdżącej riposty, która nadawałaby się do użycia na sali sądowej. Sherlock uśmiechnął się z satysfakcją, ciesząc się z własnego, małego zwycięstwa. Tymczasem kobieta kontynuowała zeznanie:
— Po drodze przeszłam obok drzwi numer trzysta czterdzieści pięć. Przyznam, że jako osoba z natury ciekawska, nie mogłam się powstrzymać od chociaż podjęcia próby otworzenia tych drzwi...
— Nie wie pani, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? —ponownie przerwał jej Sherlock. Irene zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów i odpowiedziała:
— A kolejne dwa to przerywanie kobiecie w rozmowie.
Tym razem to na ustach Irene zagościł triumfujący uśmieszek. Jeden do jednego.
Mycroft cały czas patrzył się to na Sherlocka, to na kobietę, jakby oglądał niesamowicie interesujący i dynamiczny mecz ping ponga.
— Kontynuując... — zaczęła ponownie swoją wypowiedz. — Pociągnęłam za klamkę i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, drzwi stanęły otworem...
— Bzdura — skomentował brunet. — Tych drzwi nie da rady otworzyć. Niejednokrotnie tego próbowałem...
—Jak widać tak prosta czynność jak pociągnięcie za klamkę pana przerasta — odparła Adler.
Przez chwilę sztyletowali się spojrzeniem, dopóki obydwoje nie drgnęli pod wpływem trzech uderzeń sędziowskim młotkiem w wykonaniu Mycrofta Holmesa.
— Chciałbym przywołać państwa do porządku! Jesteśmy w sądzie, a nie na ringu bokserskim, więc tak też się zachowujmy.
Irene chrząknęła znacząco, ale nie odwołała się do prośby sędziego. Zamiast tego dokończyła swoją wypowiedz:
— Naturalnie więc weszłam do środka i...
— Ukradła pani serce — ponownie wciął się Sherlock.
— Czy choć raz mógłby pan mi nie przerywać?! — Irene wreszcie puściły nerwy. — Jak mam składać zeznania, kiedy nie dopuszcza pan mnie do głosu?! Odwołując się do pana stwierdzenia – nie, nie ukradłam go. Po prostu wzięłam to co od dawna należy do mnie. Dziękuję wysoki sądzie, skończyłam zeznawać. — Skończywszy swoją wypowiedz, kobieta usiadła i z założonymi rękoma i nogami zabijała Sherlocka wzrokiem. Ten nieco skonfundowany jej nagłymwybuchem i czując się nieswojo pod jej miażdżącym spojrzeniem, sięgnął po szklankę wody, stojącą naprzeciwko niego.
— Dziękuję panno Adler. Zapraszam teraz na salę pierwszego świadka, który pojawia się tutaj na wniosek prokuratury, pana Johna Watsona.
Doktor wstał ze swojego miejsca na widowni i podszedł do barierki. Poprawił kołnierz swojej koszuli, zgodnie z życzeniem sędziego przedstawił się i zaczął zeznawać:
— Dnia dwudziestego czwartego listopada tego roku byłem w moim apartamencie w pokoju numer trzysta trzydzieści osiem – raptem kilka metrów od miejsca zbrodni. Chcąc odwiedzić pannę Hooper, wyszedłem z pokoju w samą porę, aby zobaczyć pannę Adler wychodzącą z pokoju trzysta czterdzieści pięć.
— Czy zauważył pan, aby miała coś przy sobie? Jakiś klucz, wytrych? — spytał młodszy z Holmesów. Na potrzeby sali sądowej musiał zwracać się do swojego przyjaciela per pan, co było nieco śmiesznym i osobliwym przeżyciem.
Watson pokręcił przecząco głową i dodał:
— Nie Sher... to znaczy... prokuratorze. Jak tylko ją zauważyłem, od razu zawiadomiłem ochronę.
— Mam do pana pytanie, panie Watson — odezwała się dotychczas milcząca Irene Adler. — Jak może pan opisać relacje łączące pana Sherlocka Holmesa i pannę Irene Adler?
Sherlock drgnął słysząc swoje imię i nazwisko. Zmarszczył brwi. To pytanie nie było ściśle związane z przedmiotem sprawy sądowej i jak dotąd nie udało mu się wymyślić powodu, dla którego kobieta mogłaby je zadać.
John też wydawał się nieco zaskoczony, ale odpowiedział na pytanie:
— Są dosyć... specyficzne.
— Czy mógłby pan rozwinąć temat? — dopytywała dalej Adler.
— Ciężko jest mówić o relacji Sherlocka Holmesa z kimkolwiek, ale zawsze wydawało mi się, że ich znajomość jest oparta na jakimś głębszym uczuciu...
Teraz Sherlock poczuł się naprawdę niekomfortowo. Czemu? Bo doszło do niego, że John nie pomylił się ani o cal. Jego i Kobietę łączyła, mocna i silna więź emocjonalna, oparta na... No właśnie... Na czym? Na szacunku? Podziwie?
— Czy jest pan w stanie powiedzieć jakie to uczucie? — Irene dalej drążyła temat.
— Niestety nie. I myślę, że sam Sherlock Holmes też nie byłby w stanie udzielić pani odpowiedzi na to pytanie.
Na tym stwierdzeniu zakończyło się przesłuchanie emerytowanego lekarza wojskowego. Sherlock już przygotowywał się do przybycia kolejnego świadka – Molly Hooper, kiedy Kobieta ponownie zabrała głos:
— Wysoki sądzie, w związku z informacjami dostarczonymi nam przez poprzedniego światka, wnoszę o przesłuchanie w trybie natychmiastowym pana Sherlocka Holmesa.
Sherlocka zamurowało. Dosłownie, w przenośni i w każdy inny możliwy sposób. Z przerażeniem wpatrywał się w zadowolone oblicze swojego brata wyrażającego zgodę.
— Wniosek przyjęty. Panie Holmes, proszę podejść do barierki.
Na miękkich jak wata cukrowa nogach, brunet powoli podszedł do wskazanego mu miejsca. Jakże inaczej sala wyglądała z tej perspektywy. Wysoki stół sędziowski sprawiał, że siedzący zanim Mycroft Holmes wyglądał na człowieka jeszcze potężniejszego i bardziej władczego niż zazwyczaj. Nawet Irene siedząca na tym samym poziomie co on, wydawała się wyższa i bardziej przerażająca. Przełknął ślinę.
— Mam nadzieję, że nie obrazi się pan, jeśli zadam panu kilka prostych pytań, prawda? — spytała słodkim głosem brunetka, a Sherlockowi nie pozostało nic innego jak tylko się zgodzić. — Świetnie! Co pana łączy z panną Irene Adler?
Świat się zatrzymał. Nie odpowie na to pytanie. Nie ma takiej opcji. Nope.
Wwiercające się w niego spojrzenia Mycrofta i Kobiety nie pozostawiły mu jednak wyboru. Przełknął ślinę i wziął głęboki wdech. Przysięgał przecież mówić prawdę, prawdę i tylko prawdę.
— Łączy nas specyficzna więź emocjonalna oparta na wzajemnym szacunku i podziwie...
— Bzdura — przerwała mu Irene. — Niech pan pomyśli, jak mogłam się dostać do pokoju trzysta czterdzieści pięć, do pańskiego serca?! Przez zwykły szacunek?!
Nagle wszyscy ludzie zniknęli, a oni stali we dwoje w pustej sali sądowej. Irene odeszła od stołu i powolnym krokiem zbliżyła się do niego. Wpatrywał się w jej piękne, niebieskie tęczówki, tak pełne przekory, tajemniczości i... miłości. Miłości do niego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że on robi to samo. Wpatruje się w nią z dokładnie tą samą przekorą i miłością.
— Prawda jest taka, panie Holmes, że ja nie ukradłam pańskiego serca. — Jej cichy szept odbijał się echem gdzieś z tyłu jego głowy. — To pan mi je oddał.
Dokładnie w tym momencie jej ciepłe wargi objęły jego usta, a oni zatopili się w pocałunku. W jednej chwili zapomnieli o rozprawie sądowej i kradzieży dotychczas zlodowaciałego serca, które po znalezieniu właściciela, powoli zaczęło topnieć.
_______________________________________________________________________________
Welcome in anather Adlock one shot! Yey!
Tak jakoś zebrało mi się na pisanie i jeszcze tego samego dnia udało mi się ukończyć to opowiadanie. Jestem z siebie, bardzo dumna, w końcu tysiąc siedemset słów piechotą nie chodzi, prawda?
Gdybycie znalezli jakiś błąd, proszę dajcie mi znać w komentarzu. Godzina jest już w miarę pózna i nie jestem pewna czy udało mi się wychwycić wszystkie ortografy itp. (Jeśli chodzi o brak literki "z" z kreseczką, to niestety informuję, że niestety nie działa mi robienie tego znaku na klawiaturze, a dzisiaj jestem zbyt leniwa aby poszukać go w znakach specjalnych, więc popoprawiam je jutro.)
Mam nadzieję, że wam się podobało, no i do zobaczenia!
Bye!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top